Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   70 rocznica eksterminacji warszawskich Żydów

70 rocznica eksterminacji warszawskich Żydów

Data: 2012-07-22 07:58:41
Autor: Grzegorz Z.
70 rocznica eksterminacji warszawskich Żydów
 - Szersza wiedza, że coś bardzo złego się dzieje, dotarła do getta wraz z
kartkami do zwykłych ludzi wczesną wiosną 1942 r. Żydzi ze wschodnich
regionów kraju pisali: wywożą nas wszystkich, nie wiadomo dokąd. Już wtedy
mieszkańcy getta wiedzieli, że idzie jakaś straszna fala. Pytali: co to
jest? - mówi Jacek Leociak Jerzy S. Majewski, Tomasz Urzykowski: Kiedy 22 lipca 1942 r. pojawiło się w
getcie niemieckie obwieszczenie o wysiedleniu "na Wschód", mieszkańcy getta
zdawali sobie sprawę, że pojadą do komór gazowych?

Jacek Leociak, członek Centrum Badań nad Zagładą Żydów IFiS PAN: To
fundamentalne pytanie. Z jednej strony dotyczy świadomości Zagłady wśród
Żydów, z drugiej - pewnej strategii niemieckiej. Najpierw powiem o
Niemcach, bo to jest bardzo charakterystyczne niemieckie działanie.
Zwróćcie panowie uwagę na formułę tego obwieszczenia. W pierwszym zdaniu
jest komunikat, że wszyscy Żydzi z getta są przeznaczeni do wysiedlenia na
Wschód, następny paragraf wymienia osiem wyłączeń, czyli "wszyscy
oprócz...". To klasyczne działanie, które rozbija solidarność w oporze. Bo
gdyby napisano, że "wszyscy Żydzi bez wyjątku są przeznaczeni...", to taka
sytuacja bez wyjścia mogłaby być mobilizująca do oporu. A tu mamy zabieg
klasyczny w mechanizmie sprawowania władzy przez totalitarne instytucje.

Niemcy skonstruowali takie obwieszczenie na 22 lipca świadomi jego skutków?

- Tak, chodziło o to, żeby pchnąć mieszkańców getta nie w uciekanie przed
deportacją, tylko poświęcenie całej energii na szukanie tych miejsc, które
z niej zwalniają. I to były szopy - niemieckie zakłady produkcyjne w
getcie, to były małżeństwa z pracownikami Judenratu, policjantami,
lekarzami zatrudnionymi oficjalnie. Getto ogarnęła fala fikcyjnych
małżeństw. Jak był policjant, młody chłopak, natychmiast miał oficjalnie
przez rabina zaślubioną żonę, a ta żona już wtedy miała papiery wyłączające
ją z deportacji. Jedni zawierali małżeństwa, inni myśleli o tym, jak się
dostać do szopu. Nie buduje pan kryjówki, nie szuka znajomych po aryjskiej
stronie, żeby stąd uciec, ale załatwia maszynę do szycia, bo z nią dostanie
pan robotę w szopie. Był taki napór ludzi na szopy krawieckie, że one nie
miały już żadnego sprzętu. Przyjmowały pracowników nie tylko za ogromną
łapówkę, ale z własną maszyną do szycia. Dlatego przewodniczący Judenratu
Adam Czerniaków w jednej z ostatnich notatek napisał: mówią, że maszyna do
szycia może uratować życie.

No właśnie, cała ta energia mieszkańców getta skoncentrowała się na
zdobyciu maszyny, miejsca w szopie, poślubieniu pracownika Judenratu czy
policjanta. I tu wracamy do pytania o świadomość Zagłady. Czy Żydzi, gdy
już nastąpił 22 lipca i wywieszono te plakaty, zdawali sobie sprawę, że to
Zagłada? Sądzę, że nie.

Kiedy już było wiadomo, że pociągi wiozą ludzi do komór gazowych?

- Trzeba się cofnąć do wiosny 1942 r. Akcja "Reinhardt" [zagłady Żydów w
Generalnym Gubernatorstwie i rejonie białostockim] zaczęła się w połowie
marca, kiedy Niemcy zlikwidowali getto w Lublinie. Fala eksterminacyjna
idzie ze wschodu do Warszawy. Żydzi w tych wszystkich małych ośrodkach, jak
Izbica Lubelska, wysyłali kartki do rodzin, znajomych, przyjaciół w getcie
warszawskim. Są w nich takie informacje: słuchajcie, coś się dzieje, wywożą
nas wszystkich, nie wiadomo dokąd. Od wiosny warszawscy Żydzi wiedzieli, że
coś strasznego dzieje się na wschodzie. Szersza wiedza, że dzieje się coś
złego, dotarła właśnie wraz z tymi kartkami do zwykłych ludzi. Mieszkańcy
getta wiedzieli, że idzie jakaś straszna fala, ale pytali: co to jest?

Po wielu latach członek ŻOB Antek Cukierman napisał coś, co jest znamienne:
myśmy wiedzieli, że tam mordują Żydów (konspiracja wiedziała to wcześniej
niż ulica), ale przecież nikt nie przypuszczał, że to samo zrobią w getcie
warszawskim. Przecież tu jest 450 tys. ludzi. Kiedy później zaczęła się
akcja likwidacyjna, Cukierman komentował: no tak, wysiedlają, wywożą, ale
tylko z Niskiej, z Wołyńskiej, z tych małych uliczek. Wywożą punkty dla
uchodźców, wywożą nędzarzy. Na Nalewkach, na Lesznie tego nie zrobią. To
niemożliwe. A kiedy przyszła kolej na Nalewki, było za późno.

Co zmienił powrót Dawida Nowodworskiego, uciekiniera z Treblinki?

- Około 10 sierpnia Treblinka odsłoniła prawdziwe oblicze. To wtedy do
getta dotarł pierwszy uciekinier - Salbe. Potem przyjeżdża Nowodworski,
przyjeżdża Krzepicki i inni uciekinierzy. Zaczynają mówić. I w drugiej
części akcji niewątpliwie wszyscy w getcie wiedzieli, co znaczy pójście na
Umschlagplatz. Wcześniej nie.

Janusz Korczak też nie wiedział?

- Z Korczakiem jest ciekawa sprawa. Jego sierociniec zlikwidowano 6
sierpnia. Dokładnie 27 lipca Korczak napisał w pamiętniku niezwykły tekst,
jeden z najbardziej tajemniczych powstałych w getcie. On jest nazywany
"Mową programową historii". To jest mowa na trzy strony druku, którą
Korczak wygłosiłby do mieszkańców getta, gdyby mógł. Napisał w niej: "Żydzi
na wschód. Tu już nie ma targów. ( ) Oto tor kolejowy. ( ) Jeśli nawet
chwilami żal was, ale musimy batem, kijem lub ołowiem - bo musi być
porządek". Koniec! Jedziemy! Taki jest teraz czas historii. Bez oporu, bez
uciekania. To apel, żeby się podporządkować władzom niemieckim. Nie
wiadomo, czy on to napisał serio, czy ironicznie. Ten tekst jest ignorowany
przez interpretatorów, bo nie wiadomo, jak to ugryźć. Ale to wielki tekst,
wielki Korczak wymykający się stereotypom, lukrowanym oleodrukom "świętego
z dziećmi".

Notabene mówienie o jego bohaterstwie na podstawie tego, że poszedł z
dziećmi na Umschlagplatz, obraża go. Jeśli my w Roku Korczakowskim
nieustannie podkreślamy, że jego główną zasługą jest to, że nie opuścił
dzieci, to my niczego nie rozumiemy z Korczaka. On nie mógł inaczej
postąpić. Jak można za zasługę poczytywać coś, co jest absolutnie
organicznym zachowaniem tego człowieka. To po pierwsze, a po drugie:
Korczak nie zachował się inaczej niż ponad 30 kierowników sierocińców. To
nie jest tak, że wszyscy uciekli, a on został. Wszyscy zostali, nikt nie
uciekł.

Czy pisząc mowę w końcu lipca, Korczak zdawał sobie sprawę z tego, czym
jest Treblinka? Według Ruty Sakowskiej, która zinterpretowała ten tekst,
nie zdawał sobie sprawy. Nikt wtedy w getcie nie miał takich twardych
danych. Dawid Nowodworski uciekł z transportu i przybył do getta już po
wysiedleniu Korczaka.

A sam sposób przeprowadzania akcji - brutalny, ze strzelaniem. Czy to już
nie było sygnałem, że tu chodzi o zabicie wszystkich?

- Niemcy zawsze postępowali brutalnie. Nowością w tym wypadku była masowość
wysiedlenia, które objęło wszystkie grupy społeczne. Wcześniej represje
uderzały punktowo, np. w nocy z 17 na 18 kwietnia 1942 r. były 52 ofiary.
Potem komentowano: tego zabili, bo był przemytnikiem, a ten gazetki
roznosił. 1 lipca 1942 r. Niemcy wywieźli do lasu i rozstrzelali 110 Żydów
z więzienia przy Gęsiej. Wtedy to wszystko było jeszcze "normalne". Sama
brutalność nie zaskakiwała. Ani to, że w takich akcjach bierze udział
policja żydowska. Po raz pierwszy żydowscy policjanci uczestniczyli w nich
w kwietniu i maju 1941 r. To była łapanka do obozów pracy. Z początku Żydzi
bardzo chętnie się do nich zgłaszali, bo w getcie mnóstwo ludzi nie miało
pracy ani co jeść. Potem się zorientowano, że te obozy to mordownia, nikt
nie chciał się zgłaszać. I wtedy policja żydowska została posłana do
urządzania łapanek, wyciągała ludzi z domów. To był pierwszy moment, kiedy
wpisała się bardzo wyraźnie we współpracę represyjną z Niemcami, a w
świadomości mieszkańców getta załamał się bardzo dobry obraz tej policji.
Na samym początku Żydzi byli z niej dumni. Policjanci to byli młodzi piękni
chłopcy, mieli wysokie buty, czapki itd.

Pół roku po wielkiej wywózce mieszkańcy szczątkowego getta już nie dali się
zaprowadzić na Umschlagplatz bez walki. Gdy Niemcy przystąpili do
ostatecznej likwidacji żydowskiej dzielnicy, wybuchło powstanie.

- Uważam, że akcja likwidacyjna była przełomowym wydarzeniem w historii
Zagłady i warszawskiego getta. Bez tej akcji nie byłoby powstania. Nie
byłoby ono możliwe w sensie gotowości psychicznej i moralnej postawy. Bo co
się stało od 22 lipca do 21 września? Otóż zmieniła się świadomość.
Wcześniej można było sądzić, że getto jest trochę podobne do tego w
średniowieczu: represje, ciężko, ludzie umierają z głodu, ale generalnie
naród przetrwa, jak zawsze. A tu akcja likwidacyjna pokazała powszechnie,
nie elitom politycznym, ale zwykłym ludziom, że to wydarzenie bez
precedensu w historii Żydów, że tu chodzi o fizyczną likwidację wszystkich.
To przełom świadomości. Poza tym struktura społeczna tych, którzy przeżyli,
uległa radykalnej zmianie. Wywózka rozerwała rodziny, w getcie pozostały
wolne atomy, przeważnie młodzi ludzie, bo oni dostawali najczęściej numerki
życia. Młodzi bez rodzin, które dotąd stanowiły dla nich obciążenie
moralne. Są znane wspaniałe przypadki, gdy podczas akcji młodzi ludzie idą
na Umschlagplatz ze swoimi starymi rodzicami, bo nie chcą ich zostawić, i
giną razem z nimi. Po akcji nie ma już tego moralnego dylematu. Ci, którzy
uniknęli wywózki, już wiedzą, że Niemcy chcą zabić wszystkich, to tylko
kwestia czasu. Społecznie, moralnie, psychologicznie są przygotowani, by
podjąć opór zbrojny. http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34862,12167061,Czy_getto_warszawskie_wiedzialo__ze_czeka_je_zaglada_.html
--
"Nie kradnę, nie zabijam, nie wierzę"

70 rocznica eksterminacji warszawskich Żydów

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona