Data: 2012-06-19 05:12:07 | |
Autor: Przemysław W | |
A miało być tak pięknie | |
A miało być tak pięknie
A miało być tak pięknie. Emocje rozkręcone do zenitu, wielkie futbolowe święto, zero polityki. Dwa tygodniki, mówiąc delikatnie - mało sceptyczne wobec władzy, kłócące się o to, który lepiej przekonuje naród, że „Polska jest fajna”, względnie, że jest „OK”. A wyszło jak zawsze. Dla rządowych macherów od piaru jest to problem, który zmusi ich do dodatkowego wysiłku Niedawno pisałem w „Fakcie” o grillowym patriotyzmie, jaki objawił się podczas Euro – łatwym, przyjemnym, tandetnym substytucie patriotyzmu prawdziwego. Większość grillowych patriotów była łatwym obiektem manipulacji i bez oporu przełykała serwowane przez władzę i jej akolitów klisze. Jedna z nich głosi, że Euro to święto futbolu, jak najdalsze od polityki, a kto próbuje ją w nie wplatać, ten jest przeciwnikiem pozytywnej narodowej wspólnoty i w ogóle wrednym gnomem. Zabieg jest oczywiście dość prymitywny: sposób przygotowania do mistrzostw jest sprawą jak najbardziej polityczną, a odpowiada za nie konkretny rząd, w nim zaś konkretni ludzie. Natomiast przebieg samej imprezy jest dokładnie wkalkulowany z strategię wizerunkową rządu. W otoczeniu Donalda Tuska musieliby rezydować kompletni idioci, gdyby nie uwzględniali nastrojów, jakie może wywołać wygrana lub przegrana polskiej drużyny. Nie jest to zresztą żadna nowość. Sport od dawna jest wkomponowany w politykę, by przypomnieć olimpiadę roku 1936 w Berlinie, roku 1980 w Moskwie, roku 1984 w Los Angeles czy wojnę futbolową. Nie licząc wielu pomniejszych przykładów. Oddzielenie Euro od polityki jest niemożliwe, ale dla ekipy Tuska to tylko kontynuacja obłudnej kampanii „nie róbmy polityki, budujmy to i tamto”. Kampania jest względnie skuteczna, ponieważ ci wyborcy, którzy biernie poddają się medialnemu przekazowi, mają wpojone przekonanie, że polityka jest czymś generalnie złym, a zarazem, że Platforma w jakiś cudowny sposób jej wcale nie uprawia. Uprawia ją jedynie zła opozycja, która chce wszystko upolitycznić. Konstrukcja, którą budowali rządowi piarowcy, była zatem w pewnym stopniu zależna od wyników polskiej drużyny. Wygrana Polski i awans choćby do ćwierćfinału to – po pierwsze – większe zainteresowanie mistrzostwami, co z kolei pozwala lepiej ukryć mało wygodne dla rządu problemy. Lecz i tak wiele już udało się schować – na przykład nieprzyjemną dyskusję w Sejmie o pakiecie energetyczno-klimatycznym. Po drugie – lepsze nastroje, przyćmiewające rosnące obciążenia i wzrost cen. Po trzecie – możliwość subtelnego (bo przecież nie wprost) przypisania sobie zasługi. Można by na przykład zorganizować spotkanie pana premiera z piłkarzami – to zawsze ładnie wygląda w prorządowych mediach. Niestety, po klęsce – po trudno tu mówić o prostej przegranej, to po prostu blamaż i kompromitacja – polskiej drużyny wszystkie te trzy założenia nie są już możliwe do zrealizowania. Trzeba postawić na co innego. Widać już mniej więcej, jaka będzie dalsza linia przewodnia. Po pierwsze – kontynuacja grania na polskich kompleksach i napawania się świetnymi opiniami o Polsce. Ten wątek już wcześniej był istotny, a usłużne gazety i telewizje eksploatowały go w żenujący sposób. Wbijano nam do głów, jaką to niesamowitą korzyść wizerunkową Polska odniesie z mistrzostw – podczas gdy ten sam rząd przez pięć lat nie był w stanie zorganizować ani jednej spójnej i konsekwentnej profesjonalnej kampanii promocyjnej Polski, a zarazem – podobno – sam z siebie, swoją europejskością i otwartością, już wzniósł nasz wizerunek na wyżyny wcześniej niedostępne. Ekscytowano się, że sklepikarz José spod Lizbony i dekarz Bill z Brighton pokochali nasz kraj, zaś niemieckie dzienniki znowu nas pochwaliły. Tuskowi piarowcy doskonale wiedzą, że zakompleksieni wyborcy czują się dzięki takim pochwałom lepsi i wykorzystują tę wiedzę bezwzględnie. Po drugie – jeszcze więcej będziemy słyszeć o tym, że mamy przecież cały czas wielkie, piłkarskie święto, nawet jeżeli my sami już nie bierzemy w nim udziału. „Nie dajmy go sobie zepsuć – będzie brzmiało przesłanie – paru frustratom, którzy sami nigdy nawet piłki nie kopnęli”. Po trzecie – zacznie się nam przypominać, że z Euro związanych było wiele trwałych inwestycji, które co prawda nie zostały ukończone, ale już niedługo zostaną. No, a jeżeli nie niedługo, to za jakiś czas. Pytanie brzmi, czy oraz w jaki sposób zostanie wykorzystana sprawa klęski polskiej reprezentacji. Wygląda na to, że w tej chwili ostatecznej decyzji jeszcze nie ma – ani premier, ani nikt z jego bliskiego otoczenia nie zabrali głosu po sobotnim meczu – ale można sobie wyobrazić dwa główne scenariusze. Pierwszy – usprawiedliwienie polskich piłkarzy, zgodnie z frazą „Polacy, nic się nie stało”. Mielibyśmy bajkę o tym, że przecież jednak nie było tak źle, a chłopcy dali z siebie po prostu wszystko, na co ich stać. Sprawa zostałaby pozostawiona samej sobie do końca Euro, a potem umarłaby naturalną śmiercią. To jednak słaby wariant, ponieważ nie daje możliwości zbudowania większej narracji, która mogłaby wystarczyć mediom na dłuższy czas. Dlatego bardziej prawdopodobny wydaje się wariant drugi: premier wścieknie się po raz 367. i wypowie wojnę PZPN. Wprawdzie gdyby rzetelnie prowadzić rozliczenia, równie winni okazaliby się także sami zawodnicy, ale oni – w przeciwieństwie do leśnych dziadków z PZPN – nie nadają się do obsadzenia w roli czarnych charakterów. Za to postaci typu Laty czy Kręciny – owszem. Dostalibyśmy zatem szturm na PZPN, jakieś dramatyczne konferencje minister Muchy, sam pan premier groziłby palcem i opowiadał, że tak dalej być nie może. Nie poszłyby jednak za tym żadne konkretne kroki – piar ekipy Tuska nie polega przecież na tym, żeby coś faktycznie robić, a jedynie udawać, że się chce zrobić, zaś PZPN, podpięty pod UEFA, jest zbyt twardym i nieprzyjemnym przeciwnikiem, żeby brać się z nim z bary. Byłaby to zatem wojenka podobna jak z pedofilami, dopalaczami czy kibolami. Równie pozorna i równie nieskuteczna, za to dostarczająca mediom pożywki na całe tygodnie. Tak czy owak, Igor Ostachowicz staje przed wyzwaniem. Euro, będące dla drużyny Tuska błogosławieństwem, dla Polaków już się skończyło, a jego oficjalny koniec zbliża się wielkimi krokami. Potem trzeba będzie wrócić do mozolnej roboty w przemyśle przykrywkowym. Łukasz Warzecha -- "Główną motywacją mojej aktywności publicznej była potrzeba władzy i żądza popularności. Ta druga była nawet silniejsza od pierwszej, bo chyba jestem bardziej próżny, niż spragniony władzy. Nawet na pewno..." - Donald Tusk: Gazeta Wyborcza, 15–16 października 2005 |
|
Data: 2012-06-19 12:40:45 | |
Autor: Bogdan Idzikowski | |
A miało być tak pięknie | |
Użytkownik "Przemysław W" <"BroDmy RP przed pisem"@gazeta.pl> napisał w wiadomości news:jrpj9r$485$1dont-email.me... A miało być tak pięknie Nic tylko iść wzorem pewnego generała! -- Donald Tusk - "wolałbym się nie urodzić, niż na grobach zmarłych budować swoją karierę polityczną". |
|