Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   AFERA MARSZAŁKOWA - AKT DRUGI. HAKI.

AFERA MARSZAŁKOWA - AKT DRUGI. HAKI.

Data: 2010-06-18 01:35:23
Autor: sam
AFERA MARSZAŁKOWA - AKT DRUGI. HAKI.
AFERA MARSZAŁKOWA - AKT DRUGI. HAKI.
Aleksander Ścios

Już dziś można wskazać, że mamy do czynienia z rozpoczęciem operacji, w której
przy pomocy kłamstw i fałszywych oskarżeń próbuje się ukryć prawdę o osobie
kandydata Platformy na prezydenta. Ze względu na cel, osobę oraz zakres działań
i stosowanych metod - można ją porównać tylko do afery marszałkowej.

Cel kombinacji jest bowiem identyczny, jak sprzed dwóch lat: uzyskać dostęp do
aneksu Raportu z Weryfikacji WSI, a jeśli okaże się to niemożliwe - zdezawuować
zawarte w nim treści i uprzedzić ewentualne zarzuty dotyczące powiązań polityków
PO ze środowiskiem byłych WSI. Priorytetem nadal pozostaje osłona politycznego
patrona wojskowych służb - Bronisława Komorowskiego.

Podobnie, jak w przypadku zdarzeń z 2007 i 2008 roku wszczęcie operacji
powierzono tym samym, dyspozycyjnym mediom. Przypomnę, że pierwszym sygnałem do
rozpoczęcia akcji medialnej pt. "afera aneksowa" był  artykuł Anny Marszałek z
dn. 19 listopada 2007r. zatytułowany - "Aneks do raportu o WSI na sprzedaż" i
opatrzony nagłówkiem - "Każdy może kupić tajne dokumenty".

 Dzień później - 20 listopada Marszałek opublikowała artykuł "Nocne gry i zabawy
polityków Pis", w którym mogliśmy przeczytać : "Takiego numeru jeszcze żadna
odchodząca władza swoim następcom nie wycięła. Decyzja o skopiowaniu i
wywiezieniu archiwów komisji weryfikującej żołnierzy zlikwidowanych Wojskowych
Służb Informacyjnych oznacza, że przez następne lata czeka nas nieustanny wysyp
"hakowych" informacji". (podkr. moje) To ważne, antycypujące wnioski.

Marszałek napisała również " Kiedy w 1992 r. po ujawnieniu przez Antoniego
Macierewicza listy tajnych agentów SB odwołano rząd Jana Olszewskiego, czasu
było mało, a i technika była gorsza. Nie udało się skserować tego, na czym
zafascynowanym tajnymi służbami, kwitami i teczkami politykom zależało. Teraz
czasu było więcej, a operację przeprowadzono prawie perfekcyjnie." (.) "Łatwość
wrzucenia "pomyj" do mediów przez rządzących, oczywiście anonimowo,
rozzuchwaliła polityków PiS. W opozycji mogłoby brakować tej amunicji, więc
podjęto próbę okopania się na przyczółku Pałacu Prezydenckiego. Niedawno
DZIENNIK ujawnił, że kopiowano akta ABW. Teraz, że wywieziono archiwum WSI. Czy
politycy PiS nie zauważyli, że społeczeństwo w wyborach odrzuciło takie zabawy i
zostali na podwórku sami?"

W piątej części cyklu "AFERA MARSZAKOWA" skomentowałem ten fragment: "To nie są
słowa dziennikarza. Tak myślą, tak formułują zarzuty, takimi skrótami posługują
się ludzie PRL-owskich służb."

Nie trzeba chyba dodawać, że żadne z kłamstw, rozpowszechnianych przez media nie
znalazły potwierdzenia. Nigdy bowiem nie było żadnej "afery z aneksem", ponieważ
nigdy nie wykazano, by nastąpił jakikolwiek przeciek z tego dokumentu. Wszystkie
oskarżenia i rzekome dowody - o których miesiącami zapewniali nas funkcyjni
dziennikarze i "specjaliści" od służb okazały się fałszywe, a intensywnie
prowadzone czynności śledcze nie przyniosły rezultatów.

Za akt pierwszy obecnej odsłony wspólnych działań służb, polityków PO i mediów
można uznać wypowiedź Bronisława Komorowskiego z 8 lutego 2010 roku z programu
"Kropka nad i" . Padają wówczas "prorocze" słowa - "Moi przeciwnicy będą szukali
na mnie haków, ale ja się prawdy nie boję, bo ta jest dla mnie korzystna. Jestem
przygotowany na walkę, również tę z użyciem haków".

Kolejnym - niezwykle ważnym głosem jest wywiad z gen. Markiem Dukaczewskim z
dn.15 lutego dla "Polska The Times". Usłyszeliśmy wówczas konkretną i
precyzyjnie wskazaną przesłankę, podjętą następnie przez pozostałych uczestników
gry. Dukaczewski stwierdził:

"Możemy być pomocni dla państwa. Mamy oczy i uszy szeroko otwarte i chcemy się
dzielić naszą wiedzą". Po tej, bardzo ważnej deklaracji nastąpiło wyjaśnienie:

"Zależy nam też na bezpieczeństwie dokumentów gromadzonych przez WSI, które
prawdopodobnie były kopiowane w nielegalny sposób i nie wiadomo, co się z tymi
kopiami dzieje. Podczas likwidacji WSI do służb weszli ludzie z komisji
weryfikacyjnej, z których ponad połowa nie miała certyfikatu bezpieczeństwa, a
docierają do mnie niepokojące sygnały, że były robione kopie i wypisy tajnych
rejestrów. Co się z nimi dzieje? Za chwilę wybory prezydenckie, jestem gotów się
założyć, że w ciągu dziesięciu dni od naszej rozmowy skopiowane nielegalnie
materiały WSI zostaną użyte przeciwko jednemu z kandydatów.

Warto zauważyć, że w roku 2008 ludzie WSW/WSI pozostawali w cieniu "afery
marszałkowej", starając się nie ujawniać swojej obecności. Znakiem czasu, po
dwóch latach rządów PO-PSL jest fakt, iż były szef WSI otwarcie deklaruje
rządzącym pomoc środowiska "wojskówki" w zakresie "wiedzy" oraz wyraźnie
wskazuje kierunek działań propagandowo - politycznych.

O rozmiarach obecnych działań niech świadczy fakt, że następnego dnia do akcji
przystępuje Roman Giertych, oświadczając w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", iż
"Jarosław Kaczyński jest głównym zbieraczem haków w Polsce" Według byłego
wicepremiera, "wszyscy politycy PO mieli założone przez PiS teczki".

18 lutego "Gazeta Wyborcza" donosi, iż "zastępca prokuratora generalnego
Krzysztof Parulski poinformował Sejm o liczbie śledztw po likwidacji Wojskowych
Służb Informacyjnych. Okazuje się, że tylko nikła część zawiadomień, którymi
pisowscy likwidatorzy WSI zasypali prokuratury wojskowe, zamieniła się w akty
oskarżenia. Prokurator Parulski podał, że na podstawie zawiadomień
przewodniczących komisji weryfikacyjnej Antoniego Macierewicza i Jana
Olszewskiego prokuratury wojskowe zarejestrowały 401 zawiadomień (w tym dziewięć
złożył nowy szef Służby Kontrwywiadu Wojskowego już za czasów koalicji PO-PSL,
ale opierając się na materiałach tamtej komisji)".

Informacja ta, ma prawdopodobnie na celu wykazanie, jakby w WSI nie dochodziło
do żadnych przestępstw, a proces likwidacji służby był zbędny i szkodliwy.

Już następnego dnia, Paweł Wroński w tej samej gazecie pyta "Czy wrócą haki z
WSI?" i informuje, że "gen.Dukaczewski twierdzi, że materiały WSI mogą być nadal
politycznie rozgrywane. Podlegające prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu BBN ma
bowiem część tych dokumentów."

Dzien. później - 20 lutego ponownie zabiera głos marszałek Komorowski. Mówiąc o
Raporcie z Weryfikacji WSI Komorowski nie kryje, że obronę "dobrego imienia" tej
formacji utożsamia z własnym, politycznym interesem. Ocenia bowiem, że "znaczna
część tego dokumentu została wymierzona w niego, jako narzędzie do zwalczania
go. "Na tej zasadzie, że jako były minister obrony w sposób naturalny musiałem
się przeciwstawić próbie zlikwidowania, skutecznej niestety próbie
zlikwidowania, wojskowego wywiadu i kontrwywiadu" - mówi.

Pojawia się również mocna krytyka likwidacji WSI, okraszona groźbą pod adresem
braci Kaczyńskich - "To jest swoisty eksces, to jest wydarzenie bez precedensu,
ekipa braci Kaczyńskich doprowadziła do niesłychanego osłabienia polskiego
wywiadu i kontrwywiadu i będą za to odpowiedzialni".

Usłyszeliśmy także - "Jestem przekonany, że papiery WSI nadal będą używane" i
dowiedzieliśmy się, że "specjalnością PiS jest polityka hakowa. "Wydaje mi się,
że po ostatnich doświadczeniach wszyscy wiedzą, że Polacy w to już nie wierzą.
Bo co to takiego są haki? To nie są rzeczywiste zarzuty, bo z takimi trzeba by
iść do prokuratury, haki to pozór jakichś zarzutów, które można snuć" - mówił
polityk Platformy.

Te same tezy Komorowski powtórzył w wywiadzie dla "Gościa Niedzielnego" z 21
lutego br.

Pytany - czy nie boi się, że jednak coś zostanie znalezione w jego życiorysie,
Komorowski odpowiada: "Haki mogą przestraszyć tego, kto ma się czego bać. Ja
obaw nie mam. Wierzę w mądrość Polaków, którzy potrafią odróżnić polityczne
plewy od tego, co jest istotne".

W tej wypowiedzi, pojawia się jednak nowy, szczególnie ważny element. Sądzę, że
należy go łączyć ze strategią przyjętą przez Komorowskiego, w związku z
rozpoczęciem procesu sądowego Aleksandra L. i Wojciecha Sumlińskiego, w którym
Komorowski będzie występował w charakterze świadka. Gdy dziennikarz zadał
politykowi PO pytanie o związki "z ludźmi, którzy chcieli handlować aneksem do
raportu o likwidacji WSI",usłyszeliśmy:

"Moje związki z nimi polegają na tym, że jeden z tych oficerów siedzi w
więzieniu właśnie dlatego, że przyszedł do mnie z propozycją korupcyjną, a na
dodatek ponieważ organizował, z pewnym elementem powodzenia, jak mi się wydaje,
akcję korupcyjną w otoczeniu Komisji Weryfikacyjnej. Drugiemu, dziennikarzowi,
zostały postawione zarzuty, że pełnił rolę swoistego naganiacza, który
organizował spotkania byłego oficera tajnych służb z przedstawicielami Komisji
Weryfikacyjnej. Kiepsko obaj na kontaktach ze mną wyszli."

Komorowski oczywiście kłamie. Nikt "z tych oficerów" nie siedzi w więzieniu, a
Aleksander L. - wieloletni znajomy Komorowskiego, zdecydował się na odegranie
roli "kozła ofiarnego" i dobrowolnie poddał się karze. Decyzja ta ma na celu
uwiarygodnienie zarzutów prokuratorskich i służy głównie obciążeniu Wojciecha
Sumlińskiego - który do żadnej winy się nie przyznaje. Ale w wypowiedzi
Komorowskiego tkwi znacznie poważniejsze kłamstwo. Sugeruje bowiem, że w ogóle
doszło do "akcji korupcyjnej w otoczeniu Komisji Weryfikacyjnej", a udaremnił ją
nie kto inny, a sam marszałek Sejmu.

Nie miejsce tu, by szczegółowo wykazywać fałsz tej tezy. Kto zechce - sięgnie po
teksty "AFERY MARSZAŁKOWEJ". Czytając tego rodzaju wyznania Komorowskiego, który
najwyraźniej liczy nie niewiedzę Polaków - powinno się raz jeszcze opublikować
wszystkie teksty dotyczące zdarzeń z lat 2007/8 i wskazać na faktyczną rolę
marszałka Sejmu. Odpowiedzialność za poinformowanie społeczeństwa - jak
wyglądała prawda - spoczywa tu głównie na dziennikarzach i politykach opozycji.

W tym miejscu, dość przypomnieć pokrótce, jaki był prawdopodobny przebieg afery
marszałkowej i rola polityka Platformy.

Oto - Bronisław Komorowski zwraca się do swojego zaufanego, wieloletniego
współpracownika, gen. Buczyńskiego z prośbą o zorganizowanie grupy kilku
oficerów byłych WSW/WSI. Celem działalności tych osób byłoby dotarcie do
informacji zawartych w aneksie do Raportu, a jeśli taka możliwość by istniała -
również zdobycie dokumentu. Osobą idealną ( zaufaną i z odpowiednimi
znajomościami) do przeprowadzenia akcji był Aleksander Lichocki, funkcjonujący w
środowisku dziennikarskim. Łączyła go znajomość z Wojciechem Sumlińskim, poprzez
niego zaś Lichocki liczył na dotarcie do Pietrzaka, Bączka lub innych członków
Komisji Weryfikacyjnej. Lichocki miał koordynować bieżące działania i
kontaktować się z Komorowskim poprzez Buczyńskiego. Niewykluczone, że w grze
uczestniczyli jeszcze inni oficerowie WSI, zajmując się choćby osłoną działań
Lichockiego. Operacja mogła być prowadzona na długo przed wyborami
parlamentarnymi 2007r. Problem pojawił się w momencie, gdy Komorowski zdał sobie
sprawę, że nie ma szans na dotarcie do ludzi Komisji, a tym bardziej, że nie uda
mu się uzyskać aneksu. Tu nastąpiła zmiana kombinacji operacyjnej i
 "uruchomiony" został Leszek Tobiasz. Otrzymał on zadanie zgromadzenia
"materiałów dowodowych" obciążający Sumlińskiego i członków Komisji
Weryfikacyjnej. Taka koncepcja zakładała oczywiście, że "ofiarą" stanie się
również Lichocki. W październiku 2007r i pojawiają się jednak publikacje,
wskazujące na odpowiedzialność Komorowskiego w sprawie inwigilacji członków
komisji sejmowej w roku 2000, oraz informacja o wezwaniu kandydata na marszałka
Sejmu przez Komisję Weryfikacyjną. Niemałe znaczenie, ma również artykuł Leszka
Misiaka, który ujawnia fakt bliskiej znajomości Komorowskiego z Aleksandrem
Lichockim.

W 2007 roku dziennikarz  - Wojciech Sumliński przeprowadził z Komorowskim kilka
rozmów, w związku z przygotowywanym dla programu "30 minut" w TVP Info
materiałem filmowym o Fundacji Pro Civil, wspieranej przez Komorowskiego. Ten
fakt, zadecydował prawdopodobnie o wytypowaniu Sumlińskiego.

W tej sytuacji - Komorowski zdecydował się na zagranie va banqe: Tobiasz ma
złożyć zawiadomienie do prokuratury o podejrzeniu rzekomej korupcji wokół
Komisji i obciążyć Lichockiego, Sumlińskiego i Bączka. Jednocześnie uruchomiona
zostaje zmasowana kampania medialna, mająca na celu dezinformację społeczeństwa
i wytworzenie fałszywego przekonania, że doszło do "wycieku" aneksu, a sprawa ma
podłoże korupcyjne. Główne zadanie kierowania akcją medialną zostaje powierzone
sprawdzonej już w tego typu działaniach redaktor Annie Marszałek oraz
"Dziennikowi" i "Gazecie Wyborczej".

Komorowski liczył, że w trakcie śledztwa zgromadzone zostaną dowody świadczące
przeciwko członkom Komisji, a ich samych uda się unieszkodliwić i zastraszyć.
Kulminacja kombinacji przypada na 15 maja 2008 r. gdy ABW dokonuje przeszukania
w domach Sumlińskiego, Bączka i Pietrzaka, licząc na znalezienie jakiegokolwiek
dowodu, potwierdzającego z góry założoną tezę o wycieku aneksu. Aresztowanie
Lichockiego było elementem tej kombinacji, gdyż miało uwiarygodnić tezę, że
oficer WSW/WSI współpracował z ludźmi Komisji. Nie przypadkiem, w wielu
publikacjach z tego okresu pojawiają się absurdalne twierdzenia, o zażyłej
znajomości Lichockiego z Macierewiczem. Oczywiście - próba aresztowania
Sumlińskiego, to ewidentna przymiarka do aresztu wydobywczego. Śledczy liczyli
że zastraszony dziennikarz powie do protokołu wszystko, o co poproszą.
Tymczasem - Sumliński nie dał się zamknąć, śledztwo nie przyniosło spodziewanych
rezultatów, a ponieważ prezydent ogłosił, iż nie opublikuje aneksu - zdecydowano
o zakończeniu kombinacji.

Trzeba wyraźnie powiedzieć, że to, czego dopuścił się poseł Komorowski, paktując
potajemnie z przestępcami i tworząc groźny układ do walki z legalną instytucją
państwową, wydaje się działaniem bez precedensu w dziejach III RP. Jeden
człowiek potraktował państwo polskie i jego najważniejsze organy niczym swoją
własność. W obronie prywatnego wizerunku nie cofnął się przed pogwałceniem prawa
i kontaktami z ludźmi wrogich służb, nie zawahał się fałszywie oskarżać i
pomawiać, nie wstrzymał przed rozpętaniem szkodliwej dla Polski i naszego
bezpieczeństwa kampanii medialnej.

O celu obecnych działań - stanowiących kontynuację afery marszałkowej,
poinformował nas przed dwoma dniami w "Gazecie Wyborczej" Paweł Graś domagając
się -  "prezydent powinien przekazać premierowi aneks do raportu WSI. - Nie może
być tak, że ten dokument może czytać tylko ktoś o nazwisku Kaczyński". Tym
samym - Graś potwierdził, że ludzie Platformy mają realne podstawy obawiać się
treści zawartych w aneksie, a celem obecnej kombinacji jest wydobycie dokumentu
lub wyprzedzające zdezawuowanie jego znaczenia.

Również dziś pojawił się kolejny, propagandowy element, mogący świadczyć, że na
prezydenta będzie wywierana presja, by przekazał aneks Tuskowi i Komorowskiemu
lub zaniechał jego publikacji. Niezastąpieni - Agnieszka Kublik i Wojciech
Czuchnowski w tekście "Co kryją lochy Lecha" twierdzą, iż wiedzą, że urzędnicy
prezydenta Kaczyńskiego "ukrywają w czeluściach jego kancelarii nagrania zeznań
oficerów WSI, polityków i innych osób składane przed komisją weryfikacyjną
Macierewicz".W artykule, po raz kolejny powtarza się zużyte tezy o rzekomych
nieprawidłowościach dotyczących zwrotu archiwum Komisji Weryfikacyjnej WSI. Z
kłamstw, powtarzanych w 2008 roku przez ludzi PO i dziennikarzy pamiętamy, że
miało "zaginąć" kilkaset dokumentów. Te zarzuty nie zostały nigdy potwierdzone.
Dziś zatem - GW twierdzi, że chodzi o "co najmniej 150 "jednostek archiwalnych".
Nie tylko protokoły przesłuchań, ale przede wszystkim nagrania audio i wideo. I
pięć dyktafonów cyfrowych Olympus z pełnymi dyskami".

Ekspertem Gazety jest nie kto inny, a gen. Dukaczewski - wsławiony licznymi
kłamstwami, forsowanymi przez media roku 2008. Obecnie Dukaczewski ujawnia, że z
przesłuchania przed Komisją Weryfikacyjną w roku 2007 wywnioskował "że komisja
szuka negatywnych informacji, które można przeciwko komuś wykorzystać". Po tym
odkrywczym - w kontekście ustawowych celów komisji wniosku, dowiadujemy się, że
były szef WSI "kilka dni temu sugerował, że może chodzić o haki na trzech b.
szefów MON, a dziś kandydatów na prezydenta: Bronisława Komorowskiego, Radosława
Sikorskiego (obaj PO) i Jerzego Szmajdzińskiego (SLD)". Dukaczewski uważa, że
treść przesłuchań może ujawnić prawdziwe intencje przesłuchujących, czyli
szukanie informacji przeciwko konkretnym osobom".

"Rewelacje" te natychmiast powtórzył "Dziennik".

Druga odsłona afery marszałkowej zdaje się dopiero rozwijać i choć dyspozycyjne
media dbają o odwracanie uwagi od spraw istotnych, produkując coraz
szczelniejsze "zasłony" - warto śledzić dalszy rozwój zdarzeń.

AFERA MARSZAŁKOWA - AKT DRUGI. HAKI.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona