Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Abwera podsłuchuje

Abwera podsłuchuje

Data: 2012-11-15 22:28:50
Autor: u2
Abwera podsłuchuje
.... czyli pod kontrolą esbeków :)

http://niezalezna.pl/13825-agencja-bezpieczenstwa-platformy-rzad-cie-podsluchuje

W 2010 r. co trzydziesty Polak był inwigilowany – wynika z oficjalnie
dostępnych danych. W żadnym innym kraju Unii Europejskiej nie ma takiej
skali podsłuchów i zapytań o billingi, a ten niechlubny rekord świadczy
o potężnej władzy ABW, która praktycznie pozostaje poza wszelką kontrolą.

Na początku stycznia 2008 r. rolę koordynatora służb specjalnych przejął
premier, ale to jest fikcja. „Gazeta Polska” ustaliła, że Donald Tusk
nie odbywa żadnych stałych narad, spotkań i konsultacji z szefami służb.
Tymczasem pozostające bez kontroli służby specjalne uzyskały tak silną,
a jednocześnie niebezpieczną pozycję, jakiej nie miały przez ostatnie 21
lat. Wskazuje ona na to, że faktycznym szefem rządu jest Krzysztof
Bondaryk, którego premier nie odwołał mimo katastrofalnych wpadek.
Wiedza, którą zebrał Bondaryk przez cztery lata urzędowania w ABW, jest
wystarczająca, by go za rządów PO nikt ze stanowiska nie usunął.
Jednocześnie dotychczasowe jego działania pokazały, że dla Platformy
jest w stanie zrobić niemal wszystko.

Pod kontrolą służb?
W ubiegłym roku Gromosław Czempiński, były funkcjonariusz wywiadu PRL, a
później szef Urzędu Ochrony Państwa, ogłosił, że przekonywał Donalda
Tuska i Andrzeja Olechowskiego do założenia Platformy Obywatelskiej. Jak
ujawnił Sławomir Cenckiewicz na łamach „Rzeczpospolitej”, Olechowski w
okresie PRL został zarejestrowany jako kontakt operacyjny Gromosława
Czempińskiego o pseudonimach „Tener” i „Must”.

W czasie gdy Czempiński pełnił funkcję szefa Urzędu Ochrony Państwa,
Krzysztof Bondaryk kierował Delegaturą UOP w Białymstoku. W wyborach
parlamentarnych w 2001 r. bez powodzenia kandydował do Sejmu z listy
Platformy Obywatelskiej, natomiast w latach 2003–2005 był członkiem Rady
Krajowej PO. W 2005 r., po wybuchu afery z Anną Jarucką, po której z
wyborów prezydenckich zrezygnował Włodzimierz Cimoszewicz, Bondaryk
(kojarzony z zakulisową grą służb specjalnych w tej sprawie) odszedł z
Zarządu Krajowego PO. W radzie programowej Platformy znalazł się
Wojciech Brochwicz, w latach 90. dyrektor w Urzędzie Ochrony Państwa.
Pod koniec lat 80. w Białymstoku był on sekretarzem ds. kształcenia
ideologicznego i propagandy zarządu wojewódzkiego Związku
Socjalistycznej Młodzieży Polskiej – prowadził wówczas kursy dla
kandydatów do PZPR w Białymstoku. To właśnie Wojciech Brochwicz w 1990
r. zarekomendował Bondaryka Andrzejowi Milczanowskiemu, ówczesnemu
szefowi UOP, i dzięki temu Krzysztof Bondaryk został przełożonym
białostockiej Delegatury UOP.

Imperium „Bonda”
Obecny szef ABW zapewnił kierowanej przez siebie służbie unikalną
pozycję na rynku telekomunikacyjnym. Ten 52-letni oficer jest znany z
fascynacji możliwościami, jakie daje praca operacyjna służb. Genezy tej
fascynacji należy szukać na początku lat 90., kiedy Bondaryk jako szef
Delegatury UOP w Białymstoku zetknął się z oficerami byłej SB.

Bondaryk zna rynek telekomunikacyjny jak mało kto: pracował dla jednego
z większych operatorów linii telefonii komórkowej ERA PTC. Według prof.
Andrzeja Zybertowicza, Bondaryk to jedna z kluczowych postaci „bandy
czworga”, czyli grupy jego dawnych znajomych z UOP odpowiadających w
przeszłości za monitorowanie podsłuchów w czterech spółkach telefonii
komórkowej, jakie operują na polskim rynku. Zdaniem prof. Zybertowicza
ta grupa już w okresie rządów PiS miała prowadzić monitorowanie
zainteresowania służb w tym zakresie.

Zbigniew Wassermann nazywał go „szefem szefów”.
Bondaryk, stając w listopadzie 2007 r. na czele ABW, dysponował potężnym
kapitałem informacji, jakie dane posiadają operatorzy telefonii
komórkowej i jak z nich dyskretnie korzystać. W ten sposób podległa mu
służba skoncentrowała swoje wysiłki na nieograniczonym monitorowaniu
telefonów obywateli. W ostatnich latach nabrało to rozmiarów
niebezpiecznych dla demokratycznego państwa, jakim Polska chce być.
Przykładem całkowitego rozpasania i bezkarności ABW była inwigilacja
otoczenia prezydenta Lecha Kaczyńskiego, do czego wykorzystano sprawę
ujawnienia w prasie poufnego raportu ABW dotyczącego ostrzelania 23
listopada 2008 r. konwoju prezydenta podczas jego wizyty w Gruzji.
Śledczy Bondaryka sprawdzali wówczas połączenia i billingi ministrów z
Kancelarii Prezydenta, a nawet połączenia telefoniczne niektórych
dziennikarzy zajmujących się tą sprawą. Prokuratura zaprzeczyła, że
sprawdzane były również billingi prezydenta, ale pojawiły się
podejrzenia, że służby sprawdzały „technicznie” połączenia głowy państwa.

Podsłuch taki jest zakładany na krótki okres i nie wymaga zgody
prokuratora ani sądu. W tym wypadku chodzi m.in. o sprawdzanie jakości
połączeń abonentów. Teoretycznie można na tej zasadzie podsłuchać
każdego, a potem zniszczyć dokumenty – dowody takiej operacji. Robią to
pracownicy firm telekomunikacyjnych z wydziałów odpowiedzialnych za
bezpieczeństwo, zazwyczaj byli oficerowie służb. Można z dużym
prawdopodobieństwem przyjąć, że sprawę ujawnienia raportu ABW
wykorzystano jako pretekst do przeprowadzenia inwigilacji otoczenia
prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Ujawnienie bowiem dokumentu, który nie
był nawet tajny, w żadnej mierze nie uprawniało Bondaryka do inwigilacji
urzędników Kancelarii Prezydenta.

ABW ponad wszystko
Nie znamy pełnych statystyk stosowania przez ABW kontroli operacyjnej
(podsłuchów, podglądu i kontroli korespondencji). Statystyka samych
wniosków, jakie służby skierowały do firm telekomunikacyjnych odnośnie
do danych ich klientów, wskazuje na gigantyczną skalę kontroli polskich
obywateli. Należy zaznaczyć, że jest to kontrola jednej służby – ABW,
albowiem wspomniane wnioski są kierowane w zdecydowanej większości przez
tę agencję.

Politycy PiS już w 2005 r. twierdzili, że państwo straciło kontrolę nad
podsłuchami telefonicznymi wskutek wytworzenia się nieformalnego układu
na tym rynku. Ustawowo chcieli odciąć operatorów sieci komórkowych od
kontroli nad podsłuchami i zmieniać prawo telekomunikacyjne tak, aby
wyprowadzić podsłuchy z tych firm. Wówczas we wszystkich sieciach
telefonii komórkowej tymi operacjami zarządzałby specjalny komputer,
obsługiwany przez służby specjalne, funkcjonowałyby także procedury
kontrolne.

Wątpliwości co do działań polskich służb wyrażał również Generalny
Inspektor Ochrony Danych Osobowych, a także Rzecznik Praw Obywatelskich.
Ten ostatni w styczniu 2011 r. wystąpił do premiera o podjęcie działań w
celu zmiany zasad dostępu służb specjalnych do billingów obywateli i
„dostosowania go do konstytucyjnych standardów”. Sprawa zainteresowała
również polskich eurodeputowanych, którzy zwrócili się do unijnej
komisarz ds. sprawiedliwości Viviane Reding o podjęcie działań w celu
wyjaśnienia inwigilacyjnych praktyk polskich służb. 1 stycznia 2011 r.
weszło w życie rozporządzenie Ministerstwa Infrastruktury dotyczące
retencji (gromadzenia i archiwizowanie danych o ruchu w sieciach
telekomunikacyjnych). Operatorzy komórkowi i dostawcy internetu muszą
gromadzić i przechowywać dane o połączeniach użytkowników i przechowywać
je przez dwa lata (datę i godzinę połączenia, jego rodzaj i lokalizację
rozmówców). Firmy telekomunikacyjne mają obowiązek współpracować w tym
zakresie ze służbami specjalnymi, w tym ABW. I nie jest potrzebna na to
zgoda sądu.

Podsłuchowisko
Informacje dotyczące właściciela danego numeru telefonu, które są
udostępniane ABW przez firmy telekomunikacyjne, mogą wprawić postronnego
obserwatora w osłupienie. Jak dowiedziała się „Gazeta Polska”, poprzez
zapytanie, do kogo należy interesujący agencję numer telefonu, służby
uzyskują wszystkie dane na temat właściciela telefonu. Znajduje się tam
komplet informacji, które wpisano podczas zawierania umowy z firmą
telekomunikacyjną, m.in. numer prawa jazdy, NIP, PESEL, imiona rodziców,
miejsce pracy, stan majątkowy. Dzięki temu ABW błyskawicznie namierza
właściciela danego numeru, dostając dodatkowo komplet informacji na jego
temat. Wszystko wskazuje na to, że w roku wyborów parlamentarnych władza
pobije rekord inwigilacji obywateli. Jaki jest obecnie rozmiar tego
zjawiska, świadczy fakt, że kilka tygodni temu Naczelna Rada Adwokacka w
specjalnie opracowanym raporcie stwierdziła: „Polak jest najbardziej
inwigilowanym obywatelem UE”. W ubiegłym roku służby pytały o billingi
obywateli 1,3 mln razy, najwięcej ze wszystkich krajów Unii.

NRA w raporcie zwraca uwagę, jak mocno służby nadużywają prawa i jak nie
liczą się z ochroną prywatności nie tylko obywateli, ale i całych grup
społecznych, takich jak dziennikarze, lekarze czy adwokaci. ABW, SKW,
CBA nie obejmuje żadna zewnętrzna kontrola, a gromadzenie określonych
danych telekomunikacyjnych dotyczy wszystkich abonentów bez względu na
fakt, czy dana osoba popełnia jakiekolwiek przestępstwo, czy zagraża
bezpieczeństwu państwa. Takie praktyki są łamaniem konstytucyjnego prawa
obywateli do zachowania prywatności.

Raport adwokatów powstał już po wyroku Wojewódzkiego Sądu
Administracyjnego w Warszawie. W styczniu 2011 r. orzekł on bezczynność
szefa Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wobec wniosku Helsińskiej
Fundacji Praw Człowieka o udostępnienie informacji publicznej dotyczącej
liczby i zakresu stosowania podsłuchów oraz innych form kontroli
operacyjnej przez ABW. Krzysztof Bondaryk tych danych nie udostępnił, a
po wyroku WSA Agencja odwołała się do Naczelnego Sądu Administracyjnego.
Kilka tygodni temu NSA oddalił skargę Bondaryka, stwierdzając, że
Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego musi rozpatrzyć wniosek Fundacji
Helsińskiej w sprawie ujawnienia liczby podsłuchów.

Tajemnice Platformy
Koleją sprawą, w której uczestniczyła ABW, była tzw. tarcza
antykorupcyjna, czyli opis działań cywilnych i wojskowych służb
specjalnych (ABW, CBA, SKW) dotyczących przedsiębiorstw, których
prywatyzacja ma dla państwa kluczowe znaczenie. O tarczy antykorupcyjnej
premier mówił w 2009 r. w związku z ujawnioną przez CBA aferą
stoczniową. Ponieważ informacje na temat tarczy były bardzo
nieprecyzyjne, przedstawiciele organizacji pozarządowych stawiali
otwarte pytania, czy tarcza kiedykolwiek w ogóle istniała, ujawnienia
informacji o funkcjonowania tarczy domagało się m.in. Stowarzyszenie
Liderów Lokalnych Grup Obywatelskich. Premier odmówił, powołując się na
ustawę o ochronie informacji niejawnych, więc stowarzyszenie wystąpiło o
ponowne rozpatrzenie sprawy. Szef rządu wydał wówczas ostateczną
decyzję, podtrzymując odmowę dostępu do treści polecenia. Od tej decyzji
stowarzyszenie odwołało się do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w
Warszawie, który zwrócił się do premiera o udostępnienie tajnego
protokołu dotyczącego tarczy antykorupcyjnej. Szef rządu znów odmówił,
powołując się na ustawę o ochronie informacji niejawnych. Sprawa trafiła
do NSA, który kilka dni temu zadecydował, że szef rządu musi udostępnić
sądowi wszystkie dokumenty dotyczące tarczy, także tajny protokół.
Ta sprawa ma kolosalne znaczenie – informacje na temat tarczy
jednoznacznie pokażą, czym naprawdę zajmowała się ABW w związku z
ochroną przed korupcją w największych procesach prywatyzacyjnych.

Cel: wygrane wybory
W latach 2007–2009 nastąpiła marginalizacja większości istniejących w
Polsce służb. Prawdziwym beneficjentem tego procesu okazała się ABW,
której szef – Krzysztof Bonadryk – od początku należał do najbardziej
zaufanych ludzi premiera. To właśnie kierowane przez niego ABW zaczęło
zajmować się faktyczną ochroną kierownictwa partii i zwalczaniem
przeciwników politycznych. ABW stopniowo przejmuje władzę nad polskimi
specsłużbami: Służbą Kontrwywiadu Wojskowego, Agencją Wywiadu i
Centralnym Biurem Antykorupcyjnym. Świadczą o tym m.in. zarządzenia
dotyczące obowiązku przesyłania przez CBA, SKW i AW informacji do ABW
(chodzi o Centrum Antyterrorystyczne – CAT), a także raport Krzysztofa
Bondaryka w sprawie incydentu zbrojnego w Gruzji. Dzięki przyznanym CAT
kompetencjom, niemających żadnego oparcia w zapisach ustawowych,
kierownictwo ABW dysponuje dziś wiedzą o wszystkich najważniejszych i
najtajniejszych sprawach w państwie.

Wzrostowi znaczenia ABW towarzyszyła przede wszystkim marginalizacja
CBA. Stworzona od podstaw w 2006 r. CBA dość szybko osiągnęło operacyjną
sprawność. Dlatego też proces tworzenia CBA na pewno był łatwiejszy od
reformy służb wojskowych. Po zwycięstwie wyborczym Platformy CBA, jako
dziecko PiS, stało się solą w oku rządzących. Kierownictwo CBA poddawano
politycznej presji, która miała doprowadzić do jego zwasalizowania.
Momentem zwrotnym stał się 13 października 2009 r., gdy premier Donald
Tusk odwołał ze stanowiska szefa CBA Mariusza Kamińskiego. Media
sugerowały, że za tą decyzją stały obawy Tuska o pogrążenie rządu
wykrytą przez CBA aferą hazardową. Wraz z odwołanym szefem CBA ze służby
odeszła wówczas liczna grupa funkcjonariuszy tworzących biuro od
podstaw, co oznaczało jego znaczne osłabienie. Mariusz Kamiński, jako
szef CBA, jeśli wierzyć wypowiedziom premiera Tuska z początku kadencji,
miał być tym, który będzie pilnował ministrów i polityków PO. Okazało
się jednak, że robił to zbyt skutecznie i musiał zapłacić dymisją.

Jednak wzmożona inwigilacja polskich służb ma związek z przygotowaniami
do wyborów parlamentarnych. Coraz częściej podejmują one aktywne
działania operacyjne wobec środowisk opozycyjnych. Sytuacja, w której
największa i najsilniejsza polska służba aktywnie zajmuje się częścią
środowiska dziennikarskiego, i to akurat tego, które pozwala sobie na
krytyczne uwagi wobec władzy, jest chora. ABW pod pozorem działań
profilaktycznych dotyczących ochrony tajemnic państwowych prowadzi
procedury operacyjne, w których ramach zbierane są informacje o
dziennikarzach i ich informatorach. Podobne praktyki obowiązują w SKW,
gdzie pod szyldem ochrony interesów polskich sił zbrojnych monitorowane
były telefony dziennikarzy i ich informatorów piszących o służbach
wojskowych.

Cel: dziennikarze i historycy
Największym skandalem była jednak pod tym względem tzw. afera
marszałkowa z maja 2008 r., w której trakcie ABW skierowało do
operatorów wnioski dotyczące dziennikarzy opisujących jej przebieg bądź
mających kontakty z jednym z głównych oskarżonych w tej aferze. W grupie
tej znaleźli się dziennikarze „Rzeczpospolitej”, „Wprost”, „Naszego
Dziennika” „Gazety Polskiej”, a nawet TVN. Najbardziej kuriozalne było
to, że prowadzący sprawę prokurator zgodził się, aby dane uzyskane w tej
sprawie przez służby mogły zostać wykorzystane przez wiceszefa ABW –
płk. Jacka Mąkę do jego procesu cywilnego z Cezarym Gmyzem z
„Rzeczpospolitej”. Na dodatek na potrzeby tej sprawy podsłuchiwano
rozmowy dziennikarza z jego adwokatem i włączono je później do aktu
oskarżenia.

Kolejna sprawa dotyczy głośnej książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra
Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii”. ABW zajęła się
badaniem legalności odtajnienia wykorzystanych do jej napisania
dokumentów archiwalnych. W efekcie 9 stycznia 2009 r. bydgoska
Prokuratura Okręgowa na wniosek ABW wszczęła śledztwo w tej sprawie. To
pierwszy taki przypadek na świecie, by tajna służba badała naukowe
opracowanie przygotowane przez zawodowych historyków. Sprawę komentowano
w gremiach zachodnich historyków, którzy nie dowierzali, że polskie
służby specjalne zajęły się pracą naukowców.

ABW ma jeszcze jeden instrument kontroli historyków – jest nim zbiór
zastrzeżony IPN, którego pilnuje najmocniej. Dzięki temu nadal wiele akt
dotyczących PRL jest utajniona i historycy nie mogą z nich korzystać.

Cel: internauci
Po dziennikarzach i historykach na celowniku służb znaleźli się
internauci. Normą demokracji jest, że internet jest przestrzenią
maksymalnie wolną, co nie znaczy, że w ogóle nie jest monitorowany przez
służby. Dzieje się to jednak zazwyczaj w bardzo poważnych przypadkach,
takich jak terroryzm, zabójstwa, zorganizowana przestępczość, hakerstwo
czy handel narkotykami na dużą skalę. ABW tymczasem zajęło się sprawą,
którą nie zainteresowałaby się żadna poważna agencja na świecie. 20 maja
2011 r. o godz. 6.00 funkcjonariusze ABW wtargnęli do mieszkania
25-letniego studenta, właściciela strony AntyKomor.pl., rekwirując mu
laptopa. Jako powód porannego najścia podali obrazę prezydenta. Kilka
dni później okazało się, że akcja ABW została poprzedzona doniesieniem
agencji do Prokuratury Rejonowej w Tomaszowie Mazowieckim. Akcja ABW w
domu studenta miała pokazać wszystkim internautom, że krytykować władzy,
nawet w bardzo żartobliwej formie, nie można. Sytuacja ta uwidoczniła
zarazem, że ABW zamiast ścigać najgroźniejsze zagrożenia dla
bezpieczeństwa państwa, zajmuje się nieprawomyślnymi użytkownikami
internetu. To dowodzi, że ABW, podobnie jak SB w czasach PRL-u, staje
się coraz bardziej prawdziwą tarczą i mieczem władzy.

Cel: kibice
W maju 2011 r. okazało się również, że ABW włączyła się aktywnie do
walki z kibicami, którzy zaczęli demonstrować swoje niezadowolenie wobec
działań premiera Donalda Tuska, m.in. dotyczących zakazów stadionowych.
ABW zajęła się tym problemem – według oficjalnej wersji Agencji, kibice
mogą mieć kontakty z ekstremistami politycznymi – nazistami,
neofaszystami bądź z członkami zorganizowanych grup przestępczych.

Działania ABW ubrane zostały organizacyjnie w akcję prewencyjną, jaką ma
prowadzić policja przed Euro 2012.
Taka logika działania ABW przypomina prowadzoną w latach
osiemdziesiątych akcję „Hiacynt”, w której ramach dokonano rejestracji
osób o skłonnościach homoseksualnych. SB zakładała wówczas, że jak
któryś z zarejestrowanych wystąpi przeciw władzy, to służba wyciągnie mu
jego homoseksualizm. Być może studiujący dokumentację „Hiacynta”
Krzysztof Bonadryk wpadł na pomysł przeprowadzenia podobnej akcji w
odniesieniu do polskich kibiców, którzy odważyli się nazwać premiera
Tuska „matołem”.

W czasie koalicji AWS–UW Krzysztof Bondaryk był wiceministrem w MSWiA,
gdzie podlegało mu m.in. Krajowe Centrum Informacji Kryminalnej. Wówczas
„Gazeta Wyborcza” zarzucała mu nadużycia przy archiwizowaniu dokumentów
związanych z lustracją. Chodziło o materiały obyczajowe, w tym te, które
dotyczyły osób o orientacji homoseksualnej (tzw. różowe teczki z akcji
MO „Hiacynt”).
Według projektu, do KCIK miały być przekazywane wszelkie informacje
operacyjne z WSI, UOP, Policji, Straży Granicznej, Głównego Inspektoratu
Celnego, Inspekcji Skarbowej. KCIK docelowo miał zostać centrum
operacyjnym panującym nad wszystkimi służbami. Sejm jednak wówczas
odrzucił ten projekt. Bondaryk zrealizował go dopiero za rządów PO –
Agencja stała się obersłużbą, posiadającą w praktyce kontrolę nad
wszystkimi specsłużbami.

Pewne jest jedno – to, co już dzisiaj wiemy o działaniach ABW, uprawnia
nas do wniosku, że w przyszłości weryfikacja kadr ABW będzie niezbędna.


* Leszek Pietrzak: Były pracownik UOP, IPN, BBN, historyk, analityk,
publicysta. W latach 2006–2008 był członkiem Komisji Weryfikacyjnej WSI

Abwera podsłuchuje

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona