Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Afera zaoycielska III RP

Afera zaoycielska III RP

Data: 2013-12-01 22:35:39
Autor: Mark Woydak
Afera zaoycielska III RP

Afera założycielska III RP

W jej wyniku wyprowadzono z Polski co najmniej kilka miliardów dolarów, a
osoby, które ją wykryły, zginęły w tajemniczych okolicznościach. Afera FOZZ
do dzisiaj jest symbolem słabości III RP w walce z postkomunistycznymi
układami i korupcją

7 października 1991 r. służbowa lancia prof. Waleriana Pańki wyruszyła z
Warszawy do Katowic, jadąc słynną „gierkówką" – trasą szybkiego ruchu
łączącą oba miasta. Gdy samochód szefa NIK zbliżał się do leżących przy
trasie Słostowic, zderzył się z jadącym z naprzeciwka bmw. Siła uderzenia
była tak duża, że lancia rozpadła się na dwie części. Zginęli profesor
Pańko oraz szef Biura Informacyjnego Kancelarii Sejmu Jerzy Zaporowski.
Wypadek przeżyli jadąca z profesorem żona Urszula oraz prowadzący auto
kierowca BOR. Przybyła na miejsce ekipa policyjna od początku podchodziła
do zdarzenia jak do standardowego wypadku samochodowego. Gdy ruszyło
śledztwo, wokół niego zaczęły dziać się różne „dziwne przypadki". Oto
bowiem okazało się, że niedokładnie dokonano oględzin miejsca wypadku i nie
zabezpieczono wielu dowodów – kilka dni po wypadku znaleziono dwie
reklamówki z rzeczami pochodzącymi z rozbitego auta. Ale na tym się nie
skończyło. Z upływem czasu okazało się, że nie uwzględniono wszystkich
zeznań świadków, w tym m.in. żony profesora Pańki, która mówiła o wybuchu
pod maską samochodu, tuż przed zderzeniem. Prowadzących śledztwo nie
zainteresowało także wiele ważnych faktów, jakie przydarzyły się szefowi
NIK, jak chociażby to, że w ostatnich tygodniach przed wypadkiem otrzymywał
on anonimy z pogróżkami oraz że do jego służbowego mieszkania dokonano
włamania. Nikt nie dał też wiary zeznaniom Urszuli Pańko, która mówiła, że
jej mąż kilka dni przed wypadkiem wypowiedział do niej niezwykle sugestywne
słowa: „Uleńka, ja za dużo wiem!". Całkowicie zlekceważono także fakt, że z
szafy pancernej prezesa NIK zniknęły dokumenty dotyczące najważniejszych
afer gospodarczych, na których ślady natrafili jego podwładni.

FOZZ kontrolowali wysocy oficerowie z Oddziału „Y", najbardziej
zakonspirowanej struktury wywiadu wojskowego PRL. Ich zadaniem było
zabezpieczenie interesów ZSRR w Polsce

W efekcie bardzo ułomnego śledztwa Sąd Wojewódzki w Piotrkowie Trybunalskim
za winnego katastrofy w całości uznał kierowcę BOR, skazując go na trzy
lata pozbawienia wolności w zawieszeniu. Ten jednak nie mógł przeboleć, że
został jedynym winnym śmierci dwóch osób, i niebawem w niewyjaśnionych do
końca okolicznościach zakończył życie. Epilog sprawy wypadku szefa NIK
nastąpił w następnych latach. Dwóch policjantów, którzy jako pierwsi
przybyli na miejsce zdarzenia, w 1993 r. utonęło na rybach, i to w miejscu,
w którym raczej trudno byłoby się utopić. Dzisiaj z perspektywy czasu
wszystko wydaje się układać w logiczny ciąg zdarzeń. A te zaczęły się
wtedy, gdy profesor Walerian Pańko został szefem NIK, a jego ludzie byli
już na tropie potężnej afery w FOZZ.

Próba kontroli

Dla prof. Waleriana Pańki fotel prezesa NIK to nie był kolejny „stołek",
jaki osiągnął w swojej karierze. Był już prawnikiem, nauczycielem
akademickim, posłem, ale zawsze czuł się przede wszystkim państwowcem,
zatroskanym o dobro swojej ojczyzny. Gdy 23 maja 1991 r. obejmował
stanowisko prezesa NIK, traktował to jako kolejną misję, być może nawet
najważniejszą w jego karierze życiowej. Dobrze wiedział, że spada na niego
zadanie przystosowania NIK do nowych warunków, a przede wszystkim ogromny
ciężar trudnych spraw, z jakimi będzie musiał się zmierzyć. To był w Polsce
czas głębokich zmian, które miały zaprowadzić zasady demokracji i wolnego
rynku. Dynamiczną rzeczywistość tamtego czasu co chwilę przerywały głośne
upadki kolejnych przedsiębiorstw, skandale prywatyzacyjne i afery
gospodarcze. W ich tle widać było pączkujące z niczego spółki i rosnące w
oczach fortuny nowych oligarchów, coraz huczniej obnoszących się ze swoim
nowym bogactwem. Na pierwszy rzut oka można było odnieść wrażenie, że tak
naprawdę nikt nad tym nie panuje, a wszystko sterowane jest rękami
niewidzialnych demiurgów polskiej transformacji. Właśnie w takich warunkach
profesor Walerian Pańko obejmował NIK – jeden z tych urzędów, które miały
zająć się wszystkimi „chorobami" polskiej gospodarki. Pańko wierzył jednak,
że podoła temu zadaniu. Jego głębokie poczucie misji szybko jednak zderzyło
się z brutalną rzeczywistością. Kolejne kontrole jego ludzi i przedkładane
mu raporty przyprawiały go o zawrót głowy. Nigdy nie sądził, że polskie
państwo może być aż tak chore.

Prawdziwy szok spowodowała u niego sprawa Funduszu Obsługi Zadłużenia
Zagranicznego (FOZZ), którego zadaniem była spłata polskiego zadłużenia za
granicą oraz gromadzenie i gospodarowanie środkami finansowymi
przeznaczonymi na ten cel. Miało to polegać na tym, że za ułamek ich
rzeczywistej wysokości Polska skupowała własne zobowiązania. Okazało się
jednak, że środki, jakimi dysponował FOZZ, trafiają jako pożyczki i kredyty
na konta osób prywatnych i najróżniejszych podmiotów gospodarczych, i to
zarówno w kraju, jak i za granicą. Na ślad tego procederu natrafił młody
inspektor NIK Michał Falzmann, człowiek o dużej inteligencji i pasjonat
dochodzenia prawdy. Falzmann szacował, że straty Skarbu Państwa z tego
tytułu mogą sięgać miliardów dolarów. W jego ocenie była to sprawa, która
mogła mieć drugie, a może nawet trzecie dno. Pańko zapoznał się z wynikami
dotychczasowych ustaleń Falzmanna, gdy trafił do niego wniosek o
upoważnienie do kolejnej kontroli, jakiej zamierzał dokonać młody inspektor
NIK. 27 maja 1991 r. szef NIK podpisał upoważnienie nr 01321 do
przeprowadzenia kontroli w Narodowym Banku Polskim (NBP). W jego treści
była mowa o udostępnieniu przez NBP informacji, objętych tajemnicą bankową,
o obrotach i stanach środków pieniężnych FOZZ.

Sprawa planowanej kontroli w NBP wywołała atmosferę wyraźnego zamieszania
wokół NIK. Telefon w gabinecie prezesa Pańki dzwonił nieustannie. Dzwonili
ministrowie, prezesi, dyrektorzy, ważni ludzie polskiej gospodarki, a nawet
wysocy oficerowie wywiadu wojskowego. Z inicjatywy premiera Jana Krzysztofa
Bieleckiego 14 czerwca 1991 r. w sprawie FOZZ zorganizowano specjalne
spotkanie w Kancelarii Premiera. Oprócz szefa rządu, prezesa Pańki,
Falzmanna, dyrektora Analiz Systemowych NIK i bezpośredniego przełożonego
Falzmanna Anatola Lawiny oraz prof. Stanisława Rączkowskiego udział w
spotkaniu wzięli minister finansów Leszek Balcerowicz i wiceminister
finansów Janusz Sawicki. Na naradzie zaprezentowano dotychczasowe ustalenia
dokonane przez Falzmanna w sprawie FOZZ. Jednak działania NIK wobec FOZZ
nie zyskały wówczas wsparcia ze strony przedstawicieli rządu.

Miesiąc po spotkaniu u premiera, 16 lipca 1991 r., Falzmann skierował do
NBP oficjalne pismo, w którym poprosił NBP o udostępnienie informacji o
obrotach i stanach środków pieniężnych FOZZ. Dzień później od swojego szefa
Anatola Lawiny otrzymał informację o odsunięciu go od wszelkich czynności
służbowych. Jej powodem miało być udostępnienie ustaleń w sprawie FOZZ
osobom nieuprawnionym. Falzmann już wiedział, że jest to koniec jego misji
w NIK. W tym samym dniu został odwieziony do szpitala. Zmarł następnego
dnia, a jako przyczynę zgonu podano rozległy zawał serca. Pańko, który miał
firmować decyzję o odsunięciu Falzmanna od obowiązków służbowych, ciężko
przeżył jego śmierć. Jej kulis nie poznamy prawdopodobnie już nigdy, a są
chyba w całej układance kluczowe. W każdym razie śmierć Falzmanna
zapoczątkowała serię dziwnych wypadków i kolejnych zgonów wśród tych,
którzy zajęli się aferą. Kolejnym z nich był właśnie ten, który nastąpił 7
października 1991 r., kiedy zginął szef NIK profesor Walerian Pańko. Stało
się to dokładnie w przeddzień zapowiedzianego przez niego ogłoszenia
wyników kontroli w FOZZ. Dla Pańki jego działalność w NIK również okazała
się przerwaną misją.

Agenci sięgają po kasę

FOZZ został powołany na mocy ustawy z 15 lutego 1989 r. przez Sejm PRL IX
kadencji. Ówczesny minister finansów rządu Mieczysława Rakowskiego Andrzej
Wróblewski powołał dyrektora generalnego FOZZ oraz mianował członków Rady
Nadzorczej. Dyrektorem generalnym został wówczas Grzegorz Żemek, w skład
rady nadzorczej weszli Janusz Sawicki, Dariusz Rosati, Grzegorz Wójtowicz,
Zdzisław Sadowski, Jan Wołoszyn i Jan Boniuk. Jak się po latach okaże, taki
zestaw personalny we władzach FOZZ nie był wcale przypadkowy. Funduszowi
nadano niezależną od Ministerstwa Finansów osobowość prawną i powierzono
zadanie gromadzenia środków finansowych przeznaczonych na obsługę
zadłużenia zagranicznego. Był też pierwszą w PRL instytucją uprawnioną do
gromadzenia środków walutowych i obracania nimi poza istniejącym wówczas
systemem, wydzielonych do operacji walutowych banków państwowych. FOZZ miał
realizować jeden zasadniczy cel – wykup polskiego długu na rynku wtórnym. W
sytuacji głębokiego kryzysu finansowego, z jakim miano wówczas do
czynienia, papiery dłużne PRL osiągały bardzo niskie ceny (z uwagi na
sankcje po stanie wojennym Polska przestała spłacać zagraniczne długi).

Ustawa o FOZZ została przyjęta w czasie, gdy od tygodnia trwały obrady
Okrągłego Stołu, przy którym zasiedli reprezentanci komunistycznych władz i
przedstawiciele opozycji solidarnościowej. W tym samym czasie w willi MSW w
podwarszawskiej Magdalence toczyły się znacznie bardziej poufne rozmowy
pomiędzy obiema stronami, zapoczątkowane jeszcze we wrześniu 1988 r. O ile
w Magdalence rozstrzygano kwestie kluczowe dla kierunków polskiej
transformacji, o tyle Okrągły Stół był prawdziwym teatrem demokracji,
odgrywanym „dla ludu" i według scenariusza napisanego przez gen. Czesława
Kiszczaka. Ale zarówno w Magdalence, jak i przy Okrągłym Stole kwestia FOZZ
nie była poruszana. Z jednego powodu. Kiszczak uważał projekt FOZZ za
całkowicie „suwerenny", który nie może podlegać negocjacjom z
przedstawicielami opozycji.

Sama idea skupowania własnych długów nie była czymś nowatorskim. U schyłku
PRL na taki pomysł jako jeden z pierwszych wpadł Grzegorz Żemek ps. Dik –
jeden z najbardziej wówczas cenionych agentów Oddziału „Y" – głęboko
zakonspirowanej struktury, funkcjonującej w ramach Zarządu II SG, czyli
wywiadu wojskowego PRL. Gdy przedstawił go szefom wywiadu wojskowego, ci
natychmiast kupili pomysł i zaprezentowali gen. Kiszczakowi. I to on wziął
na siebie cały ciężar przekonania do realizacji tej idei gen.
Jaruzelskiego. Pomysł trafił na korzystny grunt jeszcze z innego powodu.
Władze PRL zasłaniały się katastrofalnym stanem finansów państwa i
odmawiały spłaty zobowiązań. To komplikowało położenie międzynarodowe
Polski i jej relacje gospodarcze z krajami zachodnimi. Deklaracja, że
możliwe jest skupowanie polskiego długu i należy stworzyć do tego celu
odpowiednią instytucję, była przekonującym argumentem. A jeszcze bardziej
przekonujące było to, że polski dług można wykupić za jedną dziesiątą jego
wartości (każdy dolar długu kosztował 10 centów). Był tylko jeden
niekorzystny czynnik w realizacji tego pomysłu. Wykupywanie długu przez
Polskę i pozbawianie się w ten sposób zadłużenia rażąco naruszało umowy z
jej wierzycielami. Dlatego szybko pojawiła się koncepcja, aby cała operacja
była prowadzona w tajemnicy – powinien zabezpieczyć ją wywiad. Takie
właśnie rozumowanie legło u podstaw skonstruowania ustawy powołującej do
życia FOZZ.

Już po kilku miesiącach jego działalności okazało się, że wykup polskiego
długu nie jest głównym celem działania funduszu. FOZZ na wykup polskiego
długu przeznaczał jedynie drobny ułamek wszystkich środków, jakimi wówczas
obracał. Jak wynikało z oficjalnych bilansów FOZZ, w latach 1989–1990
otrzymał on na swoje zadania ok. 1,7 mld USD, z czego na swoje ustawowe
cele wydał 69 mln dolarów, nabywając dług o nominalnej wartości 272 mln
dolarów. Gdzie zatem podziało się brakujące półtora miliarda dolarów? Na to
pytanie do dzisiaj trudno precyzyjnie i wyczerpująco odpowiedzieć. Pewne
jest, że spora część z tych środków bez żadnej podstawy została przelana na
ulokowane za granicą konta różnych firm i osób prywatnych. Mniejsza część
została najzwyczajniej w świecie zdefraudowana poprzez zakup nieruchomości
i różnego rodzaju dóbr, należących do osób prywatnych.

Ludzie Sowietów

Ale był jeszcze jeden cel, na który szły pieniądze z FOZZ, taki, który w
perspektywie następnych lat uzależnił gospodarczo Polskę, pozbawiając ją na
trwałe suwerenności gospodarczej. To sprawa gazowej smyczy Kremla. 29
stycznia 1987 r. w Moskwie pomiędzy rządem PRL a rządem ZSRR podpisano
dwustronną umowę o współpracy. Dotyczyła ona budowy gazociągu Jamburg oraz
związanych z nim dostaw gazu ziemnego z ZSRR do Polski. W świetle tych
ustaleń strona polska miała zbudować magistralę gazową wiodącą od złoża
gazowego w Jamburgu do granic Polski. Dostarczany gaz miał być jednocześnie
środkiem płatniczym Sowietów za wykonaną przez Polskę inwestycję. Krótko
mówiąc, Polska, udzielając Sowietom tzw. kredytu jamburskiego, miała
ponieść zasadnicze koszta związane z budową. Ta ogromna inwestycja w
warunkach katastrofalnego stanu polskiej gospodarki w drugiej połowie lat
80. musiała stanowić nie lada wyzwanie. Polska nie była wówczas w stanie w
całości skredytować takiej inwestycji i wykonać jej planowo, czyli jak
zapisano w umowie, do stycznia 1989 r. Na przełomie 1987 i 1988 r.
harmonogram zaplanowanych prac budowlanych był już praktycznie niewykonalny
bez wyasygnowania przez stronę polską dodatkowych środków finansowych.
Rosjanie kilkakrotnie naciskali na rząd Zbigniewa Messnera, aby magistrala
została oddana w zaplanowanym terminie. Szansa na wyasygnowanie dodatkowych
środków na budowę gazociągu pojawiła się w lutym 1989 r. Właśnie wtedy
swoją działalność rozpoczął FOZZ. To on stał się gwarantem wykonania
inwestycji.


W latach 1989–1990 z „kasy" FOZZ wypłacono środki przeznaczone na kolejne
raty kredytu na budowę „gazociągu Jamburg" do „zachodniej granicy ZSRR". Co
więcej, w roku 1989 faktyczne koszty „zadania jamburskiego" poniesione
przez Polskę przewyższały znacznie kwoty pierwotnie zaplanowane: ponad 212
mld zł w miejsce przewidywanych 66,7 mld (w tym 129,2 mld zł określone jako
wydatki na podstawie indywidualnych decyzji Ministerstwa Finansów). Kolejne
plany sporządzane na rok 1990 zawierały sumy rzędu od 299 mld 355 mln do
ponad 1 bln zł. W systemie księgowym FOZZ wypłaty z tytułu całego
udzielonego ZSRS kredytu dają łącznie kwotę 1,5 bln zł (wówczas
równowartość 158 mln USD). Spłaty tego kredytu Rosjanie mieli dokonywać
dostawami gazu. Jego ostatnia partia wielkości 2500 mln m sześc. dotarła do
Polski w 2008 r.

Budowa magistrali gazowej z Jamburga do Polski nie była jednak czymś
przypadkowym. W 1983 r. szef Wydziału Europy Wschodniej w sowieckiej KPZR
Paweł Falin opracował nową strategią utrzymywania wpływów politycznych
Sowietów w Europie. Strategia Falina przewidywała zbudowanie dodatkowych
rurociągów i gazociągów do tych krajów, które po wsze czasy miały się
znaleźć w strefie wpływów Kremla. W planach tych Polska była jednym z
kluczowych państw, bo przez jej terytorium mogły pobiec nowe nitki
przesyłowe dla rosyjskich surowców.

Realizacją tego celu zajął się FOZZ, którego kadrę zarządzającą stanowili
oficerowie i współpracownicy komunistycznych służb specjalnych, i to
zarówno wojskowych, jak i cywilnych. Dyrektor generalny FOZZ Grzegorz Żemek
był tajnym współpracownikiem wywiadu wojskowego o kryptonimie Dik.
Członkowie Rady Nadzorczej: Janusz Sawicki, Dariusz Rosati, Grzegorz
Wójtowicz, Zdzisława Sadowski, Jan Wołoszyn i Jan Boniuk, albo byli
współpracownikami służb wojskowych lub cywilnych, albo cieszyli się ich
pełnym zaufaniem. W FOZZ „pakiet kontrolny" mieli jednak wysocy oficerowie
z Oddziału „Y", najbardziej zakonspirowanej struktury wywiadu wojskowego.
To on odpowiadał za wypełnianie zobowiązań sojuszniczych wobec Sowietów.
Faktycznie był więc strażnikiem sowieckich interesów w PRL. Zresztą wszyscy
oficerowie wywiadu, jacy „zabezpieczali" FOZZ, zostali wcześniej
przeszkoleni w Związku Sowieckim. Potem gładko przeszli ze służby w
Zarządzie II SG do WSI, które zostały wyłączone z obszaru jakichkolwiek
zmian na początku lat 90. To właśnie oni „zabezpieczyli" sowiecką kontrolę
nad polską gospodarką, która do dzisiaj to odczuwa. To także pod ich
nadzorem wyprowadzono z Polski miliony dolarów na zagraniczne konta, z
których mogli potem korzystać ludzie wywodzący się z aparatu
komunistycznego i komunistycznych służb specjalnych.

Niemoc III RP

Sprawa śledztwa prokuratury i procesu sądowego w przypadku FOZZ ciągnęła
się 14 lat. Różne były jej uwarunkowania i zawirowania. Akt oskarżenia w
tej sprawie przygotowany przez prokuraturę był wielokrotnie kwestionowany
przez sąd Okręgowy w Warszawie. W końcu w marcu 2005 r. zapadł wyrok sądu
pierwszej instancji skazujący oskarżonych, ale rok później wyrok ten został
w znacznej części zmieniony przez prawomocne orzeczenie sądu drugiej
instancji. Kasacje od tego orzeczenia do Sądu Najwyższego złożyli
prokurator i obrońcy skazanych. Ten oddalił kasacje i ponownie przekazał
sprawę do rozpoznania Sądowi Apelacyjnemu w Warszawie. W konsekwencji
procesu w sprawie FOZZ Grzegorza Żemka skazano na osiem lat. Do tego wyroku
doszły dwa inne: sąd w Stalowej Woli skazał go na pięć lat za kierowanie
grupą, która wyłudzała kredyty, a sąd w Nisku – na dwa lata za
wyprowadzenie z tamtejszych zakładów mięsnych ok. 400 tys. zł. Łącznie za
wszystkie sprawy Żemek został skazany na 12 lat więzienia. W celi jednak
długo miejsca nie zagrzał. Już wiosną br. został warunkowo zwolniony przed
upływem kary. Sąd Apelacyjny w Warszawie w decyzji o jego zwolnieniu
napisał, że „wobec skazanego zachodzi pozytywna prognoza, że nie wróci na
drogę przestępstwa".

W procesie FOZZ skazano również inne osoby: zastępczynię Żemka Janinę Chim
(6 lat), Zbigniewa Olawę (3 lata), Dariusza Przywieczerskiego (skazany
zaocznie na 3,5 roku), Irenę Ebbinghaus (2,5 roku) i Krzysztofa
Komornickiego (2 lata). Tak naprawdę wszystkie procesy w sprawie FOZZ i
jego wątków pobocznych były porażką polskiego wymiaru sprawiedliwości.
Skazano jedynie płotki, ludzi, którzy na polecenie demiurgów całego
przedsięwzięcia wykonywali jedynie ich rozkazy. Trwające przez kilkanaście
lat śledztwo i proces w żaden sposób nie zgłębiły tajemnic FOZZ i tego,
gdzie podziały się jego pieniądze. Państwo polskie nie było w stanie ich
wyjaśnić i specjalnie też nie chciało tego zrobić. Pewne jest jedno, że za
aferą FOZZ stał komunistyczny wywiad wojskowy, którego działania były
ściśle nadzorowane z Moskwy.

A zatem śmierć szefa NIK prof. Waleriana Pańki z całą pewnością nie była
„wypadkiem drogowym". Czy kiedykolwiek poznamy prawdziwe kulisy tej
zbrodni? Dzisiaj nic na to nie wskazuje!

Data: 2013-12-02 18:19:53
Autor: Mark Woydak
Afera założycielska III RP
PiS-owski PSYCHOPATA podpisujący się "Mark Woydak" (używający również innych
ksywek) piszacy z mx05.eternal-september.org uzywajacy czytnika
40tude_Dialog/2.0.15.1pl to OSZOŁOM PODSZYWANIEC. Fakt, ze podszywa sie pod
moje dane swiadczy o daleko posunietej chorobie psychicznej. Pity bez umiaru
denaturat i pędzony ze zgniłych buraków samogon z 3-ciego tłoczenia dokonaly
calkowitego spustoszenia w mózgu tego osobnika. Nie ma juz dla niego
ratunku! Módlmy się bracia i siostry! Wspierajmy go w tych cięzkich
chwilach! Nie ma nikogo oporócz nas! Nawet zdychający pies i wyleniały ze
starości kot go opuścili! Pies nasrał mu pod drzwiami, a kot do
zapleśniałego od brudu wyra, które ten nieszczęśnik nazywa łózkiem. Świr ten
po całonocnym fistingu z podobnym sobie indywidium wylazł z nory i znów
zasrywa grupę z rozwalonego odbytu. Módlmy się bracia i siostry! Nadzieja na
pełny powrót do zdrowia psychicznego tego osobnika jest niewielka, a nawet
bliska zera ale spełnijmy chrześciański obowiązek! Wnośmy modły za
PiS-owskiego chorego psychicznie brata!

MW

--

Użytkownik "Mark Woydak" <mark.woydak@forst.gm.de> napisał w wiadomości news:n62es77irjlz$.120elsizy3af3$.dlg40tude.net...

Afera założycielska III RP

W jej wyniku wyprowadzono z Polski co najmniej kilka miliardów dolarów, a
osoby, które ją wykryły, zginęły w tajemniczych okolicznościach. Afera FOZZ
do dzisiaj jest symbolem słabości III RP w walce z postkomunistycznymi
układami i korupcją

7 października 1991 r. służbowa lancia prof. Waleriana Pańki wyruszyła z
Warszawy do Katowic, jadąc słynną „gierkówką" – trasą szybkiego ruchu
łączącą oba miasta. Gdy samochód szefa NIK zbliżał się do leżących przy
trasie Słostowic, zderzył się z jadącym z naprzeciwka bmw. Siła uderzenia
była tak duża, że lancia rozpadła się na dwie części. Zginęli profesor
Pańko oraz szef Biura Informacyjnego Kancelarii Sejmu Jerzy Zaporowski.
Wypadek przeżyli jadąca z profesorem żona Urszula oraz prowadzący auto
kierowca BOR. Przybyła na miejsce ekipa policyjna od początku podchodziła
do zdarzenia jak do standardowego wypadku samochodowego. Gdy ruszyło
śledztwo, wokół niego zaczęły dziać się różne „dziwne przypadki". Oto
bowiem okazało się, że niedokładnie dokonano oględzin miejsca wypadku i nie
zabezpieczono wielu dowodów – kilka dni po wypadku znaleziono dwie
reklamówki z rzeczami pochodzącymi z rozbitego auta. Ale na tym się nie
skończyło. Z upływem czasu okazało się, że nie uwzględniono wszystkich
zeznań świadków, w tym m.in. żony profesora Pańki, która mówiła o wybuchu
pod maską samochodu, tuż przed zderzeniem. Prowadzących śledztwo nie
zainteresowało także wiele ważnych faktów, jakie przydarzyły się szefowi
NIK, jak chociażby to, że w ostatnich tygodniach przed wypadkiem otrzymywał
on anonimy z pogróżkami oraz że do jego służbowego mieszkania dokonano
włamania. Nikt nie dał też wiary zeznaniom Urszuli Pańko, która mówiła, że
jej mąż kilka dni przed wypadkiem wypowiedział do niej niezwykle sugestywne
słowa: „Uleńka, ja za dużo wiem!". Całkowicie zlekceważono także fakt, że z
szafy pancernej prezesa NIK zniknęły dokumenty dotyczące najważniejszych
afer gospodarczych, na których ślady natrafili jego podwładni.

FOZZ kontrolowali wysocy oficerowie z Oddziału „Y", najbardziej
zakonspirowanej struktury wywiadu wojskowego PRL. Ich zadaniem było
zabezpieczenie interesów ZSRR w Polsce

W efekcie bardzo ułomnego śledztwa Sąd Wojewódzki w Piotrkowie Trybunalskim
za winnego katastrofy w całości uznał kierowcę BOR, skazując go na trzy
lata pozbawienia wolności w zawieszeniu. Ten jednak nie mógł przeboleć, że
został jedynym winnym śmierci dwóch osób, i niebawem w niewyjaśnionych do
końca okolicznościach zakończył życie. Epilog sprawy wypadku szefa NIK
nastąpił w następnych latach. Dwóch policjantów, którzy jako pierwsi
przybyli na miejsce zdarzenia, w 1993 r. utonęło na rybach, i to w miejscu,
w którym raczej trudno byłoby się utopić. Dzisiaj z perspektywy czasu
wszystko wydaje się układać w logiczny ciąg zdarzeń. A te zaczęły się
wtedy, gdy profesor Walerian Pańko został szefem NIK, a jego ludzie byli
już na tropie potężnej afery w FOZZ.

Próba kontroli

Dla prof. Waleriana Pańki fotel prezesa NIK to nie był kolejny „stołek",
jaki osiągnął w swojej karierze. Był już prawnikiem, nauczycielem
akademickim, posłem, ale zawsze czuł się przede wszystkim państwowcem,
zatroskanym o dobro swojej ojczyzny. Gdy 23 maja 1991 r. obejmował
stanowisko prezesa NIK, traktował to jako kolejną misję, być może nawet
najważniejszą w jego karierze życiowej. Dobrze wiedział, że spada na niego
zadanie przystosowania NIK do nowych warunków, a przede wszystkim ogromny
ciężar trudnych spraw, z jakimi będzie musiał się zmierzyć. To był w Polsce
czas głębokich zmian, które miały zaprowadzić zasady demokracji i wolnego
rynku. Dynamiczną rzeczywistość tamtego czasu co chwilę przerywały głośne
upadki kolejnych przedsiębiorstw, skandale prywatyzacyjne i afery
gospodarcze. W ich tle widać było pączkujące z niczego spółki i rosnące w
oczach fortuny nowych oligarchów, coraz huczniej obnoszących się ze swoim
nowym bogactwem. Na pierwszy rzut oka można było odnieść wrażenie, że tak
naprawdę nikt nad tym nie panuje, a wszystko sterowane jest rękami
niewidzialnych demiurgów polskiej transformacji. Właśnie w takich warunkach
profesor Walerian Pańko obejmował NIK – jeden z tych urzędów, które miały
zająć się wszystkimi „chorobami" polskiej gospodarki. Pańko wierzył jednak,
że podoła temu zadaniu. Jego głębokie poczucie misji szybko jednak zderzyło
się z brutalną rzeczywistością. Kolejne kontrole jego ludzi i przedkładane
mu raporty przyprawiały go o zawrót głowy. Nigdy nie sądził, że polskie
państwo może być aż tak chore.

Prawdziwy szok spowodowała u niego sprawa Funduszu Obsługi Zadłużenia
Zagranicznego (FOZZ), którego zadaniem była spłata polskiego zadłużenia za
granicą oraz gromadzenie i gospodarowanie środkami finansowymi
przeznaczonymi na ten cel. Miało to polegać na tym, że za ułamek ich
rzeczywistej wysokości Polska skupowała własne zobowiązania. Okazało się
jednak, że środki, jakimi dysponował FOZZ, trafiają jako pożyczki i kredyty
na konta osób prywatnych i najróżniejszych podmiotów gospodarczych, i to
zarówno w kraju, jak i za granicą. Na ślad tego procederu natrafił młody
inspektor NIK Michał Falzmann, człowiek o dużej inteligencji i pasjonat
dochodzenia prawdy. Falzmann szacował, że straty Skarbu Państwa z tego
tytułu mogą sięgać miliardów dolarów. W jego ocenie była to sprawa, która
mogła mieć drugie, a może nawet trzecie dno. Pańko zapoznał się z wynikami
dotychczasowych ustaleń Falzmanna, gdy trafił do niego wniosek o
upoważnienie do kolejnej kontroli, jakiej zamierzał dokonać młody inspektor
NIK. 27 maja 1991 r. szef NIK podpisał upoważnienie nr 01321 do
przeprowadzenia kontroli w Narodowym Banku Polskim (NBP). W jego treści
była mowa o udostępnieniu przez NBP informacji, objętych tajemnicą bankową,
o obrotach i stanach środków pieniężnych FOZZ.

Sprawa planowanej kontroli w NBP wywołała atmosferę wyraźnego zamieszania
wokół NIK. Telefon w gabinecie prezesa Pańki dzwonił nieustannie. Dzwonili
ministrowie, prezesi, dyrektorzy, ważni ludzie polskiej gospodarki, a nawet
wysocy oficerowie wywiadu wojskowego. Z inicjatywy premiera Jana Krzysztofa
Bieleckiego 14 czerwca 1991 r. w sprawie FOZZ zorganizowano specjalne
spotkanie w Kancelarii Premiera. Oprócz szefa rządu, prezesa Pańki,
Falzmanna, dyrektora Analiz Systemowych NIK i bezpośredniego przełożonego
Falzmanna Anatola Lawiny oraz prof. Stanisława Rączkowskiego udział w
spotkaniu wzięli minister finansów Leszek Balcerowicz i wiceminister
finansów Janusz Sawicki. Na naradzie zaprezentowano dotychczasowe ustalenia
dokonane przez Falzmanna w sprawie FOZZ. Jednak działania NIK wobec FOZZ
nie zyskały wówczas wsparcia ze strony przedstawicieli rządu.

Miesiąc po spotkaniu u premiera, 16 lipca 1991 r., Falzmann skierował do
NBP oficjalne pismo, w którym poprosił NBP o udostępnienie informacji o
obrotach i stanach środków pieniężnych FOZZ. Dzień później od swojego szefa
Anatola Lawiny otrzymał informację o odsunięciu go od wszelkich czynności
służbowych. Jej powodem miało być udostępnienie ustaleń w sprawie FOZZ
osobom nieuprawnionym. Falzmann już wiedział, że jest to koniec jego misji
w NIK. W tym samym dniu został odwieziony do szpitala. Zmarł następnego
dnia, a jako przyczynę zgonu podano rozległy zawał serca. Pańko, który miał
firmować decyzję o odsunięciu Falzmanna od obowiązków służbowych, ciężko
przeżył jego śmierć. Jej kulis nie poznamy prawdopodobnie już nigdy, a są
chyba w całej układance kluczowe. W każdym razie śmierć Falzmanna
zapoczątkowała serię dziwnych wypadków i kolejnych zgonów wśród tych,
którzy zajęli się aferą. Kolejnym z nich był właśnie ten, który nastąpił 7
października 1991 r., kiedy zginął szef NIK profesor Walerian Pańko. Stało
się to dokładnie w przeddzień zapowiedzianego przez niego ogłoszenia
wyników kontroli w FOZZ. Dla Pańki jego działalność w NIK również okazała
się przerwaną misją.

Agenci sięgają po kasę

FOZZ został powołany na mocy ustawy z 15 lutego 1989 r. przez Sejm PRL IX
kadencji. Ówczesny minister finansów rządu Mieczysława Rakowskiego Andrzej
Wróblewski powołał dyrektora generalnego FOZZ oraz mianował członków Rady
Nadzorczej. Dyrektorem generalnym został wówczas Grzegorz Żemek, w skład
rady nadzorczej weszli Janusz Sawicki, Dariusz Rosati, Grzegorz Wójtowicz,
Zdzisław Sadowski, Jan Wołoszyn i Jan Boniuk. Jak się po latach okaże, taki
zestaw personalny we władzach FOZZ nie był wcale przypadkowy. Funduszowi
nadano niezależną od Ministerstwa Finansów osobowość prawną i powierzono
zadanie gromadzenia środków finansowych przeznaczonych na obsługę
zadłużenia zagranicznego. Był też pierwszą w PRL instytucją uprawnioną do
gromadzenia środków walutowych i obracania nimi poza istniejącym wówczas
systemem, wydzielonych do operacji walutowych banków państwowych. FOZZ miał
realizować jeden zasadniczy cel – wykup polskiego długu na rynku wtórnym. W
sytuacji głębokiego kryzysu finansowego, z jakim miano wówczas do
czynienia, papiery dłużne PRL osiągały bardzo niskie ceny (z uwagi na
sankcje po stanie wojennym Polska przestała spłacać zagraniczne długi).

Ustawa o FOZZ została przyjęta w czasie, gdy od tygodnia trwały obrady
Okrągłego Stołu, przy którym zasiedli reprezentanci komunistycznych władz i
przedstawiciele opozycji solidarnościowej. W tym samym czasie w willi MSW w
podwarszawskiej Magdalence toczyły się znacznie bardziej poufne rozmowy
pomiędzy obiema stronami, zapoczątkowane jeszcze we wrześniu 1988 r. O ile
w Magdalence rozstrzygano kwestie kluczowe dla kierunków polskiej
transformacji, o tyle Okrągły Stół był prawdziwym teatrem demokracji,
odgrywanym „dla ludu" i według scenariusza napisanego przez gen. Czesława
Kiszczaka. Ale zarówno w Magdalence, jak i przy Okrągłym Stole kwestia FOZZ
nie była poruszana. Z jednego powodu. Kiszczak uważał projekt FOZZ za
całkowicie „suwerenny", który nie może podlegać negocjacjom z
przedstawicielami opozycji.

Sama idea skupowania własnych długów nie była czymś nowatorskim. U schyłku
PRL na taki pomysł jako jeden z pierwszych wpadł Grzegorz Żemek ps. Dik –
jeden z najbardziej wówczas cenionych agentów Oddziału „Y" – głęboko
zakonspirowanej struktury, funkcjonującej w ramach Zarządu II SG, czyli
wywiadu wojskowego PRL. Gdy przedstawił go szefom wywiadu wojskowego, ci
natychmiast kupili pomysł i zaprezentowali gen. Kiszczakowi. I to on wziął
na siebie cały ciężar przekonania do realizacji tej idei gen.
Jaruzelskiego. Pomysł trafił na korzystny grunt jeszcze z innego powodu.
Władze PRL zasłaniały się katastrofalnym stanem finansów państwa i
odmawiały spłaty zobowiązań. To komplikowało położenie międzynarodowe
Polski i jej relacje gospodarcze z krajami zachodnimi. Deklaracja, że
możliwe jest skupowanie polskiego długu i należy stworzyć do tego celu
odpowiednią instytucję, była przekonującym argumentem. A jeszcze bardziej
przekonujące było to, że polski dług można wykupić za jedną dziesiątą jego
wartości (każdy dolar długu kosztował 10 centów). Był tylko jeden
niekorzystny czynnik w realizacji tego pomysłu. Wykupywanie długu przez
Polskę i pozbawianie się w ten sposób zadłużenia rażąco naruszało umowy z
jej wierzycielami. Dlatego szybko pojawiła się koncepcja, aby cała operacja
była prowadzona w tajemnicy – powinien zabezpieczyć ją wywiad. Takie
właśnie rozumowanie legło u podstaw skonstruowania ustawy powołującej do
życia FOZZ.

Już po kilku miesiącach jego działalności okazało się, że wykup polskiego
długu nie jest głównym celem działania funduszu. FOZZ na wykup polskiego
długu przeznaczał jedynie drobny ułamek wszystkich środków, jakimi wówczas
obracał. Jak wynikało z oficjalnych bilansów FOZZ, w latach 1989–1990
otrzymał on na swoje zadania ok. 1,7 mld USD, z czego na swoje ustawowe
cele wydał 69 mln dolarów, nabywając dług o nominalnej wartości 272 mln
dolarów. Gdzie zatem podziało się brakujące półtora miliarda dolarów? Na to
pytanie do dzisiaj trudno precyzyjnie i wyczerpująco odpowiedzieć. Pewne
jest, że spora część z tych środków bez żadnej podstawy została przelana na
ulokowane za granicą konta różnych firm i osób prywatnych. Mniejsza część
została najzwyczajniej w świecie zdefraudowana poprzez zakup nieruchomości
i różnego rodzaju dóbr, należących do osób prywatnych.

Ludzie Sowietów

Ale był jeszcze jeden cel, na który szły pieniądze z FOZZ, taki, który w
perspektywie następnych lat uzależnił gospodarczo Polskę, pozbawiając ją na
trwałe suwerenności gospodarczej. To sprawa gazowej smyczy Kremla. 29
stycznia 1987 r. w Moskwie pomiędzy rządem PRL a rządem ZSRR podpisano
dwustronną umowę o współpracy. Dotyczyła ona budowy gazociągu Jamburg oraz
związanych z nim dostaw gazu ziemnego z ZSRR do Polski. W świetle tych
ustaleń strona polska miała zbudować magistralę gazową wiodącą od złoża
gazowego w Jamburgu do granic Polski. Dostarczany gaz miał być jednocześnie
środkiem płatniczym Sowietów za wykonaną przez Polskę inwestycję. Krótko
mówiąc, Polska, udzielając Sowietom tzw. kredytu jamburskiego, miała
ponieść zasadnicze koszta związane z budową. Ta ogromna inwestycja w
warunkach katastrofalnego stanu polskiej gospodarki w drugiej połowie lat
80. musiała stanowić nie lada wyzwanie. Polska nie była wówczas w stanie w
całości skredytować takiej inwestycji i wykonać jej planowo, czyli jak
zapisano w umowie, do stycznia 1989 r. Na przełomie 1987 i 1988 r.
harmonogram zaplanowanych prac budowlanych był już praktycznie niewykonalny
bez wyasygnowania przez stronę polską dodatkowych środków finansowych.
Rosjanie kilkakrotnie naciskali na rząd Zbigniewa Messnera, aby magistrala
została oddana w zaplanowanym terminie. Szansa na wyasygnowanie dodatkowych
środków na budowę gazociągu pojawiła się w lutym 1989 r. Właśnie wtedy
swoją działalność rozpoczął FOZZ. To on stał się gwarantem wykonania
inwestycji.


W latach 1989–1990 z „kasy" FOZZ wypłacono środki przeznaczone na kolejne
raty kredytu na budowę „gazociągu Jamburg" do „zachodniej granicy ZSRR". Co
więcej, w roku 1989 faktyczne koszty „zadania jamburskiego" poniesione
przez Polskę przewyższały znacznie kwoty pierwotnie zaplanowane: ponad 212
mld zł w miejsce przewidywanych 66,7 mld (w tym 129,2 mld zł określone jako
wydatki na podstawie indywidualnych decyzji Ministerstwa Finansów). Kolejne
plany sporządzane na rok 1990 zawierały sumy rzędu od 299 mld 355 mln do
ponad 1 bln zł. W systemie księgowym FOZZ wypłaty z tytułu całego
udzielonego ZSRS kredytu dają łącznie kwotę 1,5 bln zł (wówczas
równowartość 158 mln USD). Spłaty tego kredytu Rosjanie mieli dokonywać
dostawami gazu. Jego ostatnia partia wielkości 2500 mln m sześc. dotarła do
Polski w 2008 r.

Budowa magistrali gazowej z Jamburga do Polski nie była jednak czymś
przypadkowym. W 1983 r. szef Wydziału Europy Wschodniej w sowieckiej KPZR
Paweł Falin opracował nową strategią utrzymywania wpływów politycznych
Sowietów w Europie. Strategia Falina przewidywała zbudowanie dodatkowych
rurociągów i gazociągów do tych krajów, które po wsze czasy miały się
znaleźć w strefie wpływów Kremla. W planach tych Polska była jednym z
kluczowych państw, bo przez jej terytorium mogły pobiec nowe nitki
przesyłowe dla rosyjskich surowców.

Realizacją tego celu zajął się FOZZ, którego kadrę zarządzającą stanowili
oficerowie i współpracownicy komunistycznych służb specjalnych, i to
zarówno wojskowych, jak i cywilnych. Dyrektor generalny FOZZ Grzegorz Żemek
był tajnym współpracownikiem wywiadu wojskowego o kryptonimie Dik.
Członkowie Rady Nadzorczej: Janusz Sawicki, Dariusz Rosati, Grzegorz
Wójtowicz, Zdzisława Sadowski, Jan Wołoszyn i Jan Boniuk, albo byli
współpracownikami służb wojskowych lub cywilnych, albo cieszyli się ich
pełnym zaufaniem. W FOZZ „pakiet kontrolny" mieli jednak wysocy oficerowie
z Oddziału „Y", najbardziej zakonspirowanej struktury wywiadu wojskowego.
To on odpowiadał za wypełnianie zobowiązań sojuszniczych wobec Sowietów.
Faktycznie był więc strażnikiem sowieckich interesów w PRL. Zresztą wszyscy
oficerowie wywiadu, jacy „zabezpieczali" FOZZ, zostali wcześniej
przeszkoleni w Związku Sowieckim. Potem gładko przeszli ze służby w
Zarządzie II SG do WSI, które zostały wyłączone z obszaru jakichkolwiek
zmian na początku lat 90. To właśnie oni „zabezpieczyli" sowiecką kontrolę
nad polską gospodarką, która do dzisiaj to odczuwa. To także pod ich
nadzorem wyprowadzono z Polski miliony dolarów na zagraniczne konta, z
których mogli potem korzystać ludzie wywodzący się z aparatu
komunistycznego i komunistycznych służb specjalnych.

Niemoc III RP

Sprawa śledztwa prokuratury i procesu sądowego w przypadku FOZZ ciągnęła
się 14 lat. Różne były jej uwarunkowania i zawirowania. Akt oskarżenia w
tej sprawie przygotowany przez prokuraturę był wielokrotnie kwestionowany
przez sąd Okręgowy w Warszawie. W końcu w marcu 2005 r. zapadł wyrok sądu
pierwszej instancji skazujący oskarżonych, ale rok później wyrok ten został
w znacznej części zmieniony przez prawomocne orzeczenie sądu drugiej
instancji. Kasacje od tego orzeczenia do Sądu Najwyższego złożyli
prokurator i obrońcy skazanych. Ten oddalił kasacje i ponownie przekazał
sprawę do rozpoznania Sądowi Apelacyjnemu w Warszawie. W konsekwencji
procesu w sprawie FOZZ Grzegorza Żemka skazano na osiem lat. Do tego wyroku
doszły dwa inne: sąd w Stalowej Woli skazał go na pięć lat za kierowanie
grupą, która wyłudzała kredyty, a sąd w Nisku – na dwa lata za
wyprowadzenie z tamtejszych zakładów mięsnych ok. 400 tys. zł. Łącznie za
wszystkie sprawy Żemek został skazany na 12 lat więzienia. W celi jednak
długo miejsca nie zagrzał. Już wiosną br. został warunkowo zwolniony przed
upływem kary. Sąd Apelacyjny w Warszawie w decyzji o jego zwolnieniu
napisał, że „wobec skazanego zachodzi pozytywna prognoza, że nie wróci na
drogę przestępstwa".

W procesie FOZZ skazano również inne osoby: zastępczynię Żemka Janinę Chim
(6 lat), Zbigniewa Olawę (3 lata), Dariusza Przywieczerskiego (skazany
zaocznie na 3,5 roku), Irenę Ebbinghaus (2,5 roku) i Krzysztofa
Komornickiego (2 lata). Tak naprawdę wszystkie procesy w sprawie FOZZ i
jego wątków pobocznych były porażką polskiego wymiaru sprawiedliwości.
Skazano jedynie płotki, ludzi, którzy na polecenie demiurgów całego
przedsięwzięcia wykonywali jedynie ich rozkazy. Trwające przez kilkanaście
lat śledztwo i proces w żaden sposób nie zgłębiły tajemnic FOZZ i tego,
gdzie podziały się jego pieniądze. Państwo polskie nie było w stanie ich
wyjaśnić i specjalnie też nie chciało tego zrobić. Pewne jest jedno, że za
aferą FOZZ stał komunistyczny wywiad wojskowy, którego działania były
ściśle nadzorowane z Moskwy.

A zatem śmierć szefa NIK prof. Waleriana Pańki z całą pewnością nie była
„wypadkiem drogowym". Czy kiedykolwiek poznamy prawdziwe kulisy tej
zbrodni? Dzisiaj nic na to nie wskazuje!






Afera zaoycielska III RP

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona