Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Agnostyk przeciw ateistom

Agnostyk przeciw ateistom

Data: 2011-05-01 21:37:55
Autor: J-23
Agnostyk przeciw ateistom
On 1 Maj, 23:49, Inc <g...@lljl.pl> wrote:
Agnostyk przeciw ateistom

           Polemika z bufonadą znaną jako "naukowy
ateizm" przybiera na sile. W zeszłym miesiącu
omawiałem polemikę Alistera McGratha, który ze
stalową konsekwencją demontuje twierdzenia Richarda
Dawkinsa, natomiast tym razem mamy do czynienia ze
znacznie bardziej interesującym przypadkiem. Filozof
i matematyk David Berlinski jest o tyle ciekawą
postacią, że po pierwsze jest agnostykiem, czyli
trudno zaliczyć go do gorliwie wierzących obrońców
teizmu. Po drugie, bierze on pod lupę wszystkich
najbardziej popularnych obecnie w Stanach
Zjednoczonych ateistów, nie koncentrując się tylko
na jednym autorze. "Obrywają" wszyscy po kolei -
Richard Dawkins, Sam Harris, Daniel Dennett,
Christopher Hitchens, czyli wszyscy ci, którzy
obowiązkowo okupują pierwsze półki księgarskie w
Ameryce, znajdując się na listach bestsellerów i
będąc w czołówce tak modnej ostatnio za wielką wodą
debaty. W naszym kraju temat ten niestety jest jak
dotąd obecny tylko wśród elitarnego grona pasjonatów
a szeroka publicystyka wciąż omija go szerokim
łukiem. Mam wrażenie, że książka Berlinskiego
przeszła zupełnie bez echa w Polsce, ale biorąc pod
uwagę brak zainteresowania tą tematyką ze strony
naszego mainstreamu przestaje mnie to dziwić. Nie
zmienia to jednak postaci rzeczy i faktem jest, że
jest to wyjątkowa książka, choćby dlatego, że bardzo
rzadka jak na nasze realia. Nawet nasza krajowa
publicystyka konfesyjna trzyma się z dala od takich
publikacji i temat ten jest dla niej zupełnie obcy
(pomijając jedną książkę Alistera McGratha wydaną
ostatnio przez WAM) a książka Berlinskiego została u
nas opublikowana przez wydawnictwo całkowicie
świeckie.

             Ale do rzeczy. Wreszcie stało się to co
musiało wcześniej czy później nastąpić. Twierdzenia
przesiąkniętego scjentyzmem ateizmu zachodniego
musiały w końcu spotkać się z krytyczną odpowiedzią
o równie dużej sile i wywołać debatę. Już nie tylko
konfesyjni polemiści angażują się w ten spór ale jak
widać nawet konsekwentnie myślący niewierzący stają
po przeciwnej stronie barykady. Gdzieś po środku są
też postmoderniści, którzy wzięli już na warsztat
Dawkinsa, jak pisałem miesiąc temu w tekście
poświęconym publicystyce McGratha. "Naukowy ateizm"
utracił już status "bezdyskusyjnej oczywistości" i
jest to rzecz jasna spowodowane krytyczną reakcją
owej drugiej strony, która tak energicznie
postanowiła włączyć się w tę debatę. Najwyraźniej
coraz więcej autorów znalazło satysfakcję w
podważaniu twierdzeń, które są po prostu łatwym
kąskiem dla każdego choćby nawet słabo zaprawionego
czy dopiero początkującego filozofa (lub nawet
naukowca). Apetyt wilków, które dostrzegły łatwą
zdobycz, rośnie.

             Im bardziej przybiera na sile ta
kontrpublicystyka tym bardziej oczywiste staje się,
że twierdzenia tzw. naukowego ateizmu to tylko
odgrzany staroświecki i dawno temu obalony scjentyzm
w swej najbardziej prymitywnej i infantylnej postaci
ubranej jedynie w efekciarskie piórka nowoczesności.
Agnostycyzm Berlinskiego jest dużo bardziej wyważony
i konsekwentny. W swej książce nie szczędzi on co
jakiś czas gorzkich słów krytyki również i samej
religii. Jednak przede wszystkim, jak na filozofa
przystało, dzieli włos na czworo (a potem każdą z
jego czterech części na kolejne szesnaście części) i
pod mikroskopem własnego sceptycyzmu oraz
bezwzględnej logiki ogląda fundamenty roszczeń
wspomnianych modnych ateistów.

Książka Berlinskiego trochę niczym dekalog składa
się z 10 rozdziałów i każdy z nich jest poświęcony
jakiemuś istotnemu dla tej tematyki zagadnieniu. Już
na samym początku Berlinski zajmuje się fundamentem
przekonań scjentycznych ateistów (czyli pojęciem
prawdy w szeroko pojętej nauce) i zauważa, że tak
często przywoływane w dzisiejszych czasach hasło
"nauka" stało się określeniem nadużywanym w kulturze
masowej do tego stopnia, że zdewaluowało się. Odkąd
w XVII wieku rozpoczęła się na Zachodzie wielka
rewolucja naukowa ludzkość weszła w posiadanie
czterech wielkich koncepcji: mechanika Newtona,
teoria pola elektromagnetycznego Maxwella, teoria
względności oraz mechanika kwantowa. Teorie te są
jak pojedyncze cuda, niczym wielkie szczyty górskie,
które są jednak otoczone niskimi pagórkami, nie
robiącymi już takiego wrażenia. Jak zauważa wybitny
matematyk Roger Penrose, te wielkie teorie, które
posiadamy, są imponujące i zdumiewające, jednak
zawarte w nich wizje porządku świata są "kusząco
niespójne".

             Co więcej, jak kontynuuje Berlinski,
najważniejsze pytania jakie stawia sobie ludzkość
wciąż nie doczekały się odpowiedzi ze strony nauki,
mimo, iż są to pytania fundamentalne. Wciąż nie
wiemy skąd wzięło się życie i czy w ogóle się
wzięło. Nie potrafimy pogodzić naszego rozumienia
umysłu ludzkiego z jakąkolwiek prostą teorią na
temat funkcjonowania mózgu. Nie mamy żadnych teorii
poza banałami. Jak stwierdza cytowany przez
Berlinskiego genetyk Richard Levontin, stajemy po
stronie nauki "mimo tolerancji społeczności naukowej
dla bezpodstawnych, wyssanych z palca bajeczek".

             W rozdziale drugim Berlinski analizuje
argumenty ateistów, którzy twierdzą, że moralność
nie musi się wywodzić z religii i jako taka może
zostać wyeliminowana po czym zastąpiona (np. przez
prawo, konsensus społeczny lub coś podobnego) jako
pojęcie wciąż wywołujące religijne skojarzenia. Jak
jednak zauważa autor, jest to pusty frazes gdyż
zastąpienie zasad moralnych tzw. konsensusem
społecznym, umową, prawem lub jakąkolwiek konwencją,
wydaje się kiepskim pomysłem biorąc pod uwagę to do
czego doprowadził choćby społeczny konsensus w
hitlerowskich Niemczech lat 30. Berlinski przywołuje
też inne liczne przykłady zbrodni dokonywanych na
ludzkości przez ateistyczne reżimy i systemy społeczne.

             W rozdziale trzecim Berlinski na dobre
przechodzi do rzeczy i analizuje twierdzenia
ateistów na temat pewności jaką daje im rzekomo
nauka w kwestii wiedzy o rzeczywistości. Rozpoczyna
od spostrzeżenia, że fizyka matematyczna pod
względem narracji ma formę dociekania. Fizycy
pokładają nadzieje w tym, że Wszechświatem rządzi
pewien racjonalny plan, który można odkryć. Cytuje
Gerarda t'Hooft, który pisze, że "wierzymy, że jest
coś więcej do odkrycia". W odpowiedzi na to zdanie
Berlinski stwierdza, że jest to przecież zwykła
deklaracja wiary.

             W następnej kolejności Berlinski
przechodzi do analizy fundamentów ateistycznego
scjentyzmu. Cytuje dziewiętnastowiecznego
brytyjskiego matematyka W.K. Clifforda, który w
iście hume'owskim stylu stwierdził, że błędem jest
wierzyć w cokolwiek na podstawie niewystarczających
dowodów. Jak jednak zauważa Berlinski twierdzenie to
jest samoobalalne, gdyż to właśnie jego nie można w
żaden sposób udowodnić. Tyczy się to również
słynnego stwierdzenia Hume'a, który w zasadzie
orzekł mniej więcej to samo co orzekł Clifford.

             Analizując zagadnienie "dowodu", czyli
kwestii przynależącej do samej istoty nauki (oraz
wszelkich sporów światopoglądowych), Berlinski
dokonuje bardzo ciekawych spostrzeżeń. Czym różni
się na przykład zaufanie do nauki od zaufania do
religii? Pomijając scjentyczne bajeczki ateistów o
"sprawdzaniu się nauki w praktyce", co przecież w
żadnym wypadku wcale nie dowodzi jej
epistemologicznej skuteczności (błędne
epistemologicznie koncepcje naukowe też sprawdzały
się bardzo dobrze w praktyce), w zasadzie trudno
znaleźć tu jakiekolwiek poprawne kryterium mogące
posłużyć do takiego racjonalnego rozróżnienia.

             Co więcej, jak mądrze zauważa autor,
nie istnieje uniwersalne pojęcie dowodu. Pojęcie
"dowodu" takiego czy innego zawsze zależy bowiem od
kontekstu, od wymogów danej kultury, od preferencji
jednostki, czy nawet reguł obowiązujących w danej
społeczności. Kwestia dowodu jest bardziej
zagadnieniem filozoficzno psychologicznym niż
przedmiotem materialnej definicji. Nawet wśród
naukowców nie istnieje jednomyślność w tym obszarze.
To co jest dowodem dla fizyka niekoniecznie będzie
dowodem dla matematyka. Poza tym to teoria decyduje
o tym czym jest dowód. Ateistyczna koncepcja świata
odgórnie wyklucza wszelką nadprzyrodzoność więc w
tym kontekście dyskutowanie o jakichkolwiek dowodach
na istnienie Boga nie ma najmniejszego sensu. Zawsze
zostaną one sprowadzone do wyjaśnienia
naturalistycznego. To tak jakby wierzyć w to, że
neutrina mają jakąś masę na podstawie przekonania,
że samemu pozostaje się w jakiejś relacji do tej
masy, przy czym przyczyna tego przekonania leży w
samej ślepej wierze w jego słuszność. Ktoś kto nie
zostanie o tym przekonany już na wstępie nie będzie
wiedział o czym w ogóle jest mowa ani nigdy nie
dojdzie do jakiejkolwiek pewności w tej materii.

             W rozdziale piątym Berlinski bierze pod
lupę wielkie pytania filozoficzne na które ateiści
odpowiadają w charakterystyczny dla siebie sposób.
Jak ciekawie zauważa autor, ateistom można postawić
w tych kwestiach bardzo podobne zarzuty do tych,
jakie stawiają oni teistom. Na przykład na pytanie
"dlaczego istnieje Wszechświat" ateista Stephen
Hawking odpowiada "po prostu jest". Warto zauważyć,
że dokładnie taka odpowiedź na temat Boga zupełnie
nie jest już satysfakcjonująca dla ateistów.

             Następnie Berlinski powraca do
zagadnienia tajemnic (tak bardzo nie lubianych i
wyszydzanych przez ateistów) w wierzeniach
religijnych i przenosi tę tematykę w ciekawy sposób
na obszar naukowy (tak bardzo ukochany przez
ateistów). Światło jest zarazem falą i cząstką i to
na dodatek w tym samym momencie. Tego sprzecznego
paradoksu nie rozwikłano w nauce mimo wielu
wysiłków. Nie przeszkadza to jednak ateistom, którym
przeszkadza podobny paradoks chrześcijański - Trójca
Święta: Bóg jest zarazem Ojcem, Synem i Duchem
Świętym. Czemu nie? Bo to brzmi paradoksalnie. Tylko
co z tego?

             Berlinski wziął też na warsztat wywody
Victora Stengera, który zdaje się być opętany tyle
samo przez swój ateizm co scjentyzm i zapomina przy
tym o elementarnej sensowności swych wywodów, myśląc
(to zresztą cecha większości scjentycznych bufonów o
ateistycznej proweniencji), że wszystko "da się
jakoś wytłumaczyć nauką i naturalizmem". Atakując
stare jak świat pytanie filozoficzne (wykorzystywane
czasem przez teistów) "czemu jest coś a nie raczej
nic?" Stenger wpadł na wyjątkowo bezsensowny pomysł
i odpowiedział, że "coś jest bardziej naturalne niż
nic". Nie mogąc się powstrzymać od śmiechu Berlinski
komentuje, że to po prostu żadna odpowiedź:
naturalność nie ma nic do rzeczy w tej kwestii a
więc to pytanie nadal pozostaje bez
satysfakcjonującej odpowiedzi (czemu akurat
nieporadny Stenger miałby rozwiązać ten odwieczny
dylemat ludzkości?). W końcu "nic" może wydawać się
tak samo naturalne (a nawet bardziej) niż "coś". Czy
próżnia jest "mniej naturalna" niż na przykład
jabłko? Oczywiście, że nie.

             Następnie dalej Berlinski ponownie
wraca do maglowania scjentyzmu - kopanie tego
leżącego wychodzi mu zaskakująco dobrze. Jak pisze -
falowej funkcji Wszechświata nie można zobaczyć,
ocenić ani zbadać. Po czym pyta "naukowych
ateistów": czemu ci, którzy uznają tę koncepcję za
prawdziwą, choć nie da się jej w żaden sposób
empirycznie potwierdzić, gardzą koncepcjami
religijnymi właśnie dlatego, że nie da się ich
empirycznie potwierdzić? Zdumiewająca
niekonsekwencja. Jak pisze dalej, rozwijając temat o
kolejne zagadnienia z zakresu nauki, "w nie
mniejszym stopniu niż doktryny wiary religijnej,
doktryny kosmologii kwantowej są takie, jakie się
wydają: stronnicze, niepełne, nieprzynoszące
rozstrzygnięcia, służące w dużym stopniu żarliwym
ale niezweryfikowanym przekonaniom". Berlinski nieco
ironicznie odnotowuje, że gdyby odjąć matematykę od
kosmologii kwantowej to ta ostatnia w niczym nie
różniłaby się od rozmaitych mitów o stworzeniu
świata, w których jego początki wiąże się z
seksualnym zjazdem pierwotnych bóstw. Cytuje też
Alexandra Vilenkina, który w 1984 roku napisał, że
"to smutne ale kosmologia kwantowa
najprawdopodobniej nie stanie się nauką empiryczną".

             Następnie Berlinski przechodzi do
zagadnienia początku Wszechświata, omawiając tę
kwestię pod kątem pewnych argumentów za istnieniem
Boga. Jako agnostyk nie uważa oczywiście, że to, iż
Wszechświat miał początek jest dowodem na istnienie
Boga (choć zarazem nie odmawia pewnej racjonalności
takiemu wnioskowaniu). Omawia jednak kontrargumenty
pewnych ateistów, którzy twierdzili, że Wszechświat
wcale nie musiał mieć początku. Tak mniema na
przykład wybitny fizyk i ateista zarazem Stephen
Hawking. Berlinski jednak ripostuje, że argumenty
Hawkinga zostały skrytykowane z punktu widzenia
technicznego i filozoficznego.

             W rozdziale szóstym Berlinski
zastanawia się nad wiarygodnością teorii naukowych i
w iście kuhnowskim duchu analizuje je pod kątem
zaprzeczania sobie. Teoria względności stoi w
sprzeczności z doktryną mechaniki kwantowej. Kto ma
rację? Która nauka? Jeśli obie to żadna, jeśli tylko
jedna to skąd wiadomo, że w ogóle nauka ma rację
skoro jakaś jej część może być w błędzie? Z kolei
inne teorie naukowe mają poważny problem z
zasadnością na gruncie empirii - odnosi się to na
przykład do oddziaływań uniwersalnych, wielkich
symetrii, funkcji podwójnie różniczkowych jak w
mechanice, rozmaitości Calabi-Yau, wiązań jonowych
albo pól kwantowych. Taka teoria strun jest na
przykład krytykowana pod tym kątem nawet przez
samych fizyków i matematyków. Ani Lee Smolin ani
Peter Woit (obaj przywoływani przez Berlinskiego)
nie są w stanie przyznać jej statusu nauki
empirycznej w swych opublikowanych niedawno pracach.
Woit posunął się nawet do uwagi, że struktura
matematyczna, na której opiera się ta teoria "jest
najstraszniejszą rzeczą jaką widział w życiu". Co
gorsza z teorii strun wyprowadza się obecnie masę
sprzecznych koncepcji. Chaos w fizyce narasta.

             W rozdziale siódmym Berlinski w
mistrzowskim stylu rozprawia się z "dowodem"
(noszącym umowną nazwę "ostateczny boeing 747 -
gambit") Dawkinsa "na nieistnienie Boga". Choć
"dowód" ten tuż po jego opublikowaniu został wręcz
natychmiast zmasakrowany przez filozofów i wszelkiej
maści krytykę, mimo, że Dawkins uważa go za
najważniejszy argument w swej książce "Bóg urojony",
Berlinski nie odmawia sobie przyjemności aby jeszcze
raz pokopać leżącego. Jak pewnie pamiętają
niektórzy, Dawkins twierdzi, że skoro ktoś chce
wyjaśnić "nieprawdopodobny Wszechświat" za pomocą
Boga, to nie wyjaśnia niczego bo w tym momencie Bóg
"musiałby" być jeszcze bardziej nieprawdopodobny.
Berlinski odpowiada na to koślawe rozumowanie
wątpliwej jakości w ten oto sposób: coś co jest
nieprawdopodobne wcale nie pociąga za sobą
konieczności wprowadzenia jeszcze bardziej
nieprawdopodobnego wyjaśnienia. Co to w ogóle za
pomysł? Rozumowanie to jest zresztą samoobalalne bo
skoro Bóg nie powinien istnieć gdyż jest
nieprawdopodobny, to i sam Wszechświat nie powinien
istnieć gdyż również i jego istnienie Dawkins uważa
za coś mało prawdopodobnego. Poza tym "mało
prawdopodobne zdarzenia jednak następują", jak
zauważa Berlinski. Następnie dobija gwóźdź do trumny
i pisze, że rozumowanie Dawkinsa w kwestii jego
"dowodu" nie posiada charakteru dedukcyjnego
ponieważ orbituje jedynie w granicach
prawdopodobieństwa. A tym samym dowód niededukcyjny
to żaden dowód (bo tylko dedukcja prowadzi do
absolutnej pewności).

             Berlinski kwestionuje samo rozumowanie
początkowe Dawkinsa odnośnie do Boga. Skąd niby
wiadomo, że Bóg jest nieprawdopodobny? Musielibyśmy
poszukać tu jakiegoś procesu czy czynnika losowego
jaki o tym decyduje. Ale skąd wziąć taki czynnik?
Nie da się. Co decyduje o tym czy Bóg jest mniej lub
bardziej możliwym wynikiem jakiegoś procesu
losowego? Nic. Są to jałowe rozważania jakim oddają
się ateiści.

             Poza tym nawet jeśli odwołamy się do
jakiegoś wyjaśnienia nieprawdopodobnego, do czegoś
co mimo swego niskiego prawdopodobieństwa jak
najbardziej może zdarzyć się, to wcale nie oznacza
to, że musimy cofać się coraz dalej w
nieskończoność, jak przyjmuje Dawkins. Berlinski
przywołuje opisany przez Sebastiana Jungera dziwny
sztorm u wybrzeży Nowej Szkocji, który został
wyjaśniony bardzo rzadkim zbiegiem czynników
meteorologicznych. Mimo, że wyjaśnienie to było
oparte na mało prawdopodobnych przesłankach było
poprawne i nie trzeba było szukać dalej. Takie
rozwiązania są powszechne zarówno w nauce jak i w
życiu codziennym. Nie ma potrzeby cofać się w
nieskończoność w obszarze eksplanacyjnym. Nie
istnieje zresztą nieskończony regres. Dawkins myli
się sromotnie.

             Na zakończenie swych rozważań w kwestii
"dowodu" Dawkinsa na nieistnienie Boga Berlinski
ironicznie zauważa, że teologom wystarczy jeden Bóg
na wyjaśnienie tego skąd wziął się Wszechświat,
podczas gdy Dawkins musi w tej materii odwoływać się
do rozbudowanej koncepcji wieloświatów. Pomijając
to, że nie ma ona nic wspólnego z namacalnym
doświadczeniem, to kto tu mnoży byty ponad potrzebę?
Dawkins.

             W rozdziale ósmym Berlinski postanawia
wrzucić kilka kamyczków do kolejnego ulubionego
ogródka scjentycznych ateistów. Ogródkiem tym jest
koncepcja darwinowska. Berlinski cytuje Roberta
Carroll, który pisze, że "Większość materiału
kopalnego nie potwierdza obrazu ewolucji jako
procesu stopniowych zmian", a takiego właśnie obrazu
wymaga teoria Darwina: to jest jej istota.

Jedno z najbardziej popularnych twierdzeń
scjentycznych ateistów głosi, że szympansy i ludzie
mają bardzo podobne genomy, stąd my i małpy jesteśmy
blisko spokrewnieni a tym samym oczywiście koncepcja
darwinowska uzyskuje tu swoje mocne uzasadnienie.
Berlinski jednak zauważa, iż zupełnie nie wspomina
się już o tym, że szympansy i ludzie różnią się
znacznie pod względem budowy tułowia i ramion,
rozmiarów mózgu, anatomii miednicy, stóp i szczęk
oraz proporcjonalną długością kończyn i palców, co
oczywiście pociąga za sobą różnice w sposobie
poruszania się i zdobywania pożywienia. Ludzie i
szympansy różnią się masą szczegółów anatomicznych
do tego stopnia, że ich kości są natychmiast
odróżnialne.

             Dalej Berlinski wymienia fakty, które
nie mieszczą się w teorii Darwina: pochodzenie
złożonych molekuł RNA i fałd białkowych; główne
grupy wirusów, archeowce i bakterie oraz główne
linie rodowe w obrębie każdego z tych
prokariotycznych królestw; supergrupy eukariotyczne
oraz krainy zoograficzne. Berlinski cytuje te dane
za Eugene Koonin z National Center for Biotechnology
Information w National Institutes of Health (artykuł
z 2007 roku) i nie bierze tego z sufitu. Koonin
podaje również, że w etapach historii życia
pojawiają się od razu gotowe i w pełni ukształtowane
formy organizmów żywych i brak jest etapów
pośrednich między nimi.

Berlinski ponownie omal nie wybucha śmiechem gdy
analizuje zdanie Daniela Dennetta (kolejnego bardzo
poczytnego ateistę z USA), który napisał, że
współczesna nauka "wykazała ponad wszelką racjonalną
wątpliwość" słuszność koncepcji doboru naturalnego.
Berlinski ripostuje: w naukach przyrodniczych nic
nie zostało udowodnione ponad wszelką wątpliwość.
Twierdzenie "ponad wszelką wątpliwość" pochodzi z
dziedziny sądownictwa i nie przynależy do zakresu
orzeczeń nauk przyrodniczych. Dennett kompromituje
się nieznajomością zagadnienia podobnie jak wszyscy
inni doktrynerzy ateistyczni wypowiadający równie
często bardzo podobne zdania w stosunku do orzeczeń
darwinowskich (czy w ogóle naukowych).

             Następnie Berlinski przechodzi do
omówienia prac japońskiego biologa i matematyka
Motoo Kimury, który dowodził, że ogromna większość
zmian na poziomie molekularnym nie jest spowodowana
przez darwinowski dobór naturalny, jak powszechnie
przyjmuje się wśród ewolucjonistów, ale "przez
przypadkowy ciąg selektywnie neutralnych albo niemal
neutralnych mutacji". Mutacje dryfują sobie w
prądach czasu i zupełnie nie przejmują się jakąś
rzekomą selekcją naturalną. Pogląd ten jest
oczywiście kompletnie druzgocący dla darwinistów i
nie trudno zgadnąć, że całkowicie ignorują oni prace
Kimury.

             Wreszcie Berlinski bierze pod lupę
ulubione twierdzenie ewolucjonistów, którzy tak
chętnie obarczają geny winą (czy jak kto woli:
pochwałą) za nasze zachowania, pragnienia i dążenia.
Jak zauważa autor, o dziwo wbrew temu powszechnie
przyjętemu mniemaniu nie ma na to twierdzenie tak
naprawdę żadnych przekonujących dowodów. To tak
jakby mniej więcej postulować, że "skłonności do
kleptomanii wynikają z dysocjacji wody na wodór i
tlen". Berlinski ironicznie zauważa, że gdy Dawkins
pisze, iż geny "stworzyły nas, nasze ciało i umysł",
to odwołuje się po prostu do bliżej nieokreślonego
związku magicznego.

Berlinski krytykuje też prace psychologów
ewolucyjnych, którzy tak bardzo zdominowali
popularną kulturę masową w ostatnich latach a ich
tezy są niemal wszechobecne w zagadnieniach
dotyczących relacji damsko męskich. Bierze na
przykład pod lupę koncepcję, zgodnie z którą nasze
obecne preferencje, począwszy od kulinarnych po
seksualne, wykształtowały się w późnym paleolicie.
Jednak jeśli tak by było, zauważa ironicznie autor,
to mężczyźni na całym świecie poszukiwaliby krępych
muskularnych kobiet o szerokim tyłku, grubych
nogach, dużej odporności na ból, gotowych podjąć
poszukiwania pożywienia natychmiast po porodzie.
Oczywiście nic takiego nie ma miejsca.

             W rozdziale dziewiątym Berlinski
analizuje argumenty ateistów twierdzących, że Bóg
służy jako "zapchajdziura" w koncepcjach niektórych
teistów. Jeśli czegoś nie wyjaśnia nauka to wtedy
tacy teiści twierdzą, że Bóg jest tu dobrym
wyjaśnieniem. Berlinski jednak kontrargumentuje, że
to właśnie sama nauka bardzo chętnie stosowała różne
dziwne wyjaśnienia służące w zasadzie jako
"zapchajdziury" wszędzie tam, gdzie nie dało się
podać prawdziwie naukowej odpowiedzi. Co więcej,
nauka wypełniając jedne luki tworzyła od razu
następne. Einstein stworzył teorię względności by
rozwiązać problem pewnych anomalii w interpretacji
teorii pola magnetycznego Maxwella. Szczególna
teoria względności doprowadziła Einsteina do ogólnej
teorii względności. Nie zdała się jednak na wiele
pod względem wypełniania luk ponieważ weszła w
sprzeczność z mechaniką kwantową. Teraz jest więc
jeszcze więcej luk do wypełnienia i przybywa ich
wraz z rozwojem nauki. No i co z popularnym
twierdzeniem "naukowych ateistów", że dzięki nauce
wiemy coraz więcej i mamy coraz mniej tajemnic o
świecie? Co z twierdzeniem, że nauka w końcu wyjaśni
wszystko? Co z twierdzeniem, że jest coraz mniej luk
w których teiści będą mogli "upchnąć" Boga?

             Powyższy przegląd argumentów z książki
Davida Berlinskiego jest bardzo powierzchowny i
nawet w niewielkim stopniu nie oddaje treści ani
zawartości poszczególnych rozdziałów. Wybrałem
jedynie pewien zestaw spostrzeżeń a sama książka
jest o wiele bardziej bogata treściowo niż niniejszy
przekrój tematyczny. Zainteresowanych dalszymi
argumentami autora odsyłam do jego ciekawej i
wyjątkowej książki, której treść miał przynajmniej
wstępnie przybliżyć powyższy esej

David Berlinski, Szatańskie Urojenie, Ateizm i jego
pretensje naukowe (Warszawa 2009), Prószyński i S-ka.

Jan Lewandowski

ctrl C = ctrl V

Agnostyk przeciw ateistom

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona