On Sun, 26 Jun 2011 21:30:17 +0200, Przemysław W <Broñmy RP przed <pisem@...pl> wrote:
Modernizacja według PiS
Adam Leszczyński
W ostatnich tygodniach PiS próbuje pokazać swój pomysł na nowoczesną Polskę. Spróbujmy więc zapomnieć na chwilę o retoryce "walki z pseudoelitą", w którą jest ubrany, i potraktować go serio. Ma sens?
kongres Polska - Wielki Projekt. Wprawdzie formalnie nie był zorganizowany przez PiS, ale występowali na nim sympatyzujący z partią intelektualiści, przyszedł też Jarosław Kaczyński.
"Jest alternatywa [dla rządów PO] nie tylko w deklaracjach, ale i zgromadzonej wiedzy" - chwalił potem kongres prezes PiS .
13 czerwca na Kongresie Młodych PiS zaproponował program "Szansa dla młodych": "Ambicji młodego pokolenia nie zaspokaja hasło >ciepłej wody w kranie <. Chcemy projektów ambitniejszych, które przyspieszą rozwój Polski".
19 czerwca na konferencji programowej PiS Kaczyński zaprezentował zaktualizowaną wersję programu z naciskiem na sprawy gospodarcze. PiS ewidentnie chce zrzucić wizerunek partii zapatrzonej w ubeckie teczki, w krzywdy komunizmu i domniemaną niesprawiedliwość Okrągłego Stołu. "Chcemy się pokazać i pokażemy się jako partia, która ma pomysł na modernizację i przyspieszenie modernizacji Polski, na to, że przestaniemy się po prostu kompromitować, bo nie potrafimy wbudować 50 kilometrów autostrady. (...) Ja bym chciał żeby to była naprawdę merytoryczna kampania i to jest moją ambicją, żeby w tej kampanii narzucić taki język" - mówił 22 czerwca w rozmowie z Moniką Olejnik w Radiu ZET europoseł Tomasz Poręba, szef kampanii PiS.
"Modernizacyjny skok" był wyzwaniem i marzeniem polskiej inteligencji od jej debiutu na historycznej scenie dwieście lat temu. Jaki pomysł na modernizację ma PiS?
Kapitalizm narodowy
W programie PiS są różne szczegółowe propozycje gospodarcze i społeczne. Nie będę się na nich skupiał: w kampanii będzie na to czas. Interesuje mnie wizja całości czy też, cytując nazwę kongresu, geneza i kształt Wielkiego Projektu. Za tym "projektem" (to słowo ma znaczenie, ale o tym za chwilę) stoi spójna wizja historii Polski i współczesnego świata. Jest ciekawa.
Ze wszystkich tekstów i wystąpień intelektualistów sprzyjających partii na kongresie Polska - Wielki Projekt największy historiozoficzny rozmach miały wystąpienia prof. Zdzisława Krasnodębskiego. Wcześniej jego artykuł "Potrzeba zbiorowej mobilizacji " z tezami, które później przedstawił na kongresie wydrukowała "Rzeczpospolita" (5 maja).
Krasnodębski przekonuje, że wyczerpał się model modernizacji przyjęty po 1989 r. (który zresztą nigdy nie działał zbyt dobrze). Według niego opierał się na dwóch filarach: "przekonaniu o zmierzchu państwa narodowego" oraz liberalizmie gospodarczym, który (znów według Krasnodębskiego) zakładał, że kapitał nie ma ojczyzny i że wystarczy Polskę otworzyć na zagraniczne inwestycje i zredukować wpływ państwa na gospodarkę, a szybko dogonimy Zachód. Oba te przekonania okazały się iluzją, co dobitnie ujawnił kryzys, kiedy zagraniczni kapitaliści zaczęli wypompowywać pieniądze ze swoich polskich oddziałów. Dziś - znów według Krasnodębskiego - tę "imitacyjną modernizację" zastąpiła postpolityka, czyli czysta, cyniczna gra o władzę, w której o nic więcej niż władza nie chodzi i której kwintesencją jest działanie PO i postawa popierających ją elit.
Przedstawiam te poglądy najbardziej życzliwie, jak potrafię - chociaż właściwie każdy element tego opisu wydaje mi się czystą ideologiczną projekcją. Polska po 1989 r. nigdy np. nie była krajem szczególnie liberalnym, jeśli popatrzymy na realia, a nie na retorykę. Przez budżet państwa przechodziło blisko 40 proc. PKB, czyli około umiarkowanie liberalnej europejskiej średniej (w USA podatki to mniej więcej 20 proc. PKB).
U nas w dodatku ogromne sektory gospodarki takie jak górnictwo czy energetyka pozostawały pod kontrolą państwa z bardzo zresztą mizernym pożytkiem dla kogokolwiek poza świetnie zarabiającymi działaczami związkowymi i kolegami polityków wszystkich partii obsiadającymi rady nadzorcze. Rzeczywiście w latach 90. dużo było zachwytów nad "niewidzialną ręką rynku". Jak bardzo były na wyrost, dowiódł chociażby kryzys. Od liberalnego gadania do liberalnej praktyki droga jednak dłuższa, niż się wydaje, i nigdy żeśmy tak daleko na niej nie zaszli. Itd., itp.: właściwie taki komentarz można dopisać do każdego zdania Krasnodębskiego.
Zostawmy jednak na chwilę polemikę: wróćmy do wizji. Co - wychodząc z takiego opisu przeszłości - profesor z Bremy proponuje na przyszłość? "Koniec imitacji, teraz wielki projekt (..) Polska musi się stać się wielkim projektem, o ile musi [ma?] istnieć" - mówił na kongresie (cytuję za wystąpieniami, które można obejrzeć na YouTubie). I jeszcze: "Nie można dokonać modernizacji bez zbiorowej mobilizacji".
Ktoś jednak w tej mobilizacji przeszkadza. Ktoś Polakom rzuca kłody pod nogi. Kto? Pseudoelita, która rządzi dzięki medialnym sztuczkom i która "odmawia wszelkiej dyskusji o problemach" oraz "sprowadza dyskusję do happeningu". Żeby dokonać modernizacyjnego skoku, należy więc "ograniczyć władzę tych grup, które nie są zainteresowane Polską" oraz - jak można się domyślać, chociaż to nie jest powiedziane do końca - dokonać jakiś zasadniczych zmian w stosunkach własności ("nie odzyskamy suwerenności, nie odzyskując władzy gospodarczej").
"Ograniczanie władzy grup niezainteresowanych Polską" i "odzyskiwanie suwerenności gospodarczej" trąci oczywiście autorytaryzmem. Krasnodębski spieszy tłumaczyć, że nie o to mu chodzi (cytuję tym razem za "Rzeczpospolitą"): "Ograniczenia samowoli elit dokonać można, po pierwsze, przez różne formy obywatelskiego protestu i nacisku. Po drugie, przez umacnianie i tworzenie alternatywnych instytucji, stowarzyszeń i organizacji, w tym >drugiego obiegu < medialnego. (...) Patriotyzm gospodarczy oznacza promocję polskiego kapitalizmu, z aktywnym udziałem państwa w pobudzaniu rozwoju wybranych dziedzin przemysłu".
Nasi ojcowie narodu
Oto i recepta. I jeszcze jeden drobiazg. Do tej "zbiorowej mobilizacji" potrzebne jest oczywiście według Krasnodębskiego wzmocnienie władzy, tyle że sprawowanej już przez tych, co trzeba, a nie antypolską PO. Pisze: "Dzięki wzmocnieniu wewnętrznemu, które powinno zaowocować nową konstytucją, będziemy mogli prowadzić politykę zagraniczną zgodną z polską >racją stanu <. Racja stanu zakłada, że istnieje nadrzędne dobro, któremu podporządkowane są interesy poszczególnych jednostek".
Gdzieś to już wszystko słyszałem - nie, nie u Władysława Gomułki. Od kilku lat piszę książkę o ideologiach rozwoju gospodarczego w krajach zacofanych po 1945 r. Ideologia modernizacyjna PiS i jego intelektualnych sojuszników jest uderzająco podobna do pomysłów wielu ojców założycieli nowych, postkolonialnych krajów takich jak Kwame Nkrumah z Ghany; przykładów można jednak wyliczyć znacznie więcej.
Ci ludzie oczywiście wierzyli wtedy w różne wersje socjalizmu, bo też cały świat włącznie ze sporą częścią Zachodu wierzył w latach 50. i 60. w socjalizm. Uważali, że ich dziejowym zadaniem jest stanąć na czele małej narodowej elity, która zmodernizuje biedny, rolniczy i dopiero niedawno wyzwolony od panowania kolonialnych potęg kraj. Sądzili, że nie mogą liczyć na międzynarodowy kapitał, bo on dba tylko o swoje interesy (albo interesy swoich metropolii). Ponieważ w krajach postkolonialnych własnego kapitału nie było, szukali rozwiązań etatystycznych. Stąd - a nie tylko z wiary w socjalizm - brało się "promowanie narodowego kapitalizmu" oraz rozmaite gigantyczne państwowe inwestycje przemysłowe. Podobnie jak prof. Krasnodębski postkolonialni przywódcy wierzyli, że do modernizacyjnego skoku potrzebna jest "zbiorowa mobilizacja".
Zamieńmy tylko "polskość" na "afrykańskość" i nawet retoryka staje się bardzo podobna.
W taką ideologię wbudowany jest oczywiście autorytarny element. Demokracja, jak dobrze wiemy, jest rozgadana, skłócona i przez to trudno często jej zebrać się do wielkich, wieloletnich przedsięwzięć, takich jak autostrady i elektrownie atomowe (to nie tylko polski przypadek, chociaż nam wychodzi to szczególnie słabo). Postkolonialni "ojcowie narodu" zaczynali zwykle jako demokraci. Szybko jednak - kiedy pojawiały się problemy, a zawsze pojawiały się problemy - zaczynali myśleć z irytacją: "My robimy wielki dziejowy projekt, a opozycja tylko przeszkadza w zbiorowej mobilizacji". W istocie też wiele postkolonialnych krajów szybko zmierzało w stronę rządów silnej ręki.
Można oczywiście szukać dla tego pomysłu jeszcze starszych, polskich korzeni. Myślenie w kategoriach elity, której celem jest budowa nowoczesnego narodu, to już przecież tajna Liga Narodowa Romana Dmowskiego z przełomu XIX i XX w. Ideowe źródła pisowskiego myślenia o nowoczesności nie są więc ani bardzo świeże, ani bardzo sympatyczne.
Wielkie projekty siÄ™ nie udajÄ…
Fundamentalny kłopot z tym wielkim projektem jest jeszcze jeden: zwykle nie wychodził. Być może da się podać kilka przykładów krajów azjatyckich, w których odgórna modernizacja prowadzona przez elitę przyniosła wzrost PKB i poziomu życia. Z bliższego Europie kręgu kulturowego trudno jednak o przykład pozytywny. Przykłady z reszty świata to bez wyjątku mniejsze i większe porażki.
Znany amerykański antropolog kultury James C. Scott, profesor na Yale University, napisał kilkanaście lat temu książkę o tym, dlaczego takie projekty się nie udają ("Seeing like a state. How Certain Schemes to Improve the Human Condition Have Failed", Yale University Press, 1998).. Grzechem modernizacyjnych elit jest traktowanie nowoczesności jako supermarketu, z którego mogą wybierać dla swojego narodu dowolne towary.
Elity krajów peryferyjnych zawsze miały dwuznaczny stosunek do Zachodu. Z jednej strony miały wobec niego kompleksy, podziwiały jego siłę militarną, gospodarkę i zazdrościły wysokiego poziomu życia; z drugiej zaś często uważały go za kramarski, skomercjalizowany i amoralny (często dosłownie - seksualnie rozwiązły i propagujący niemoralny styl życia). Dlatego peryferyjne projekty modernizacyjne były selektywne. Mówiono np. "będziemy budować gospodarkę przemysłową, ale zachowamy naszą afrykańskość" (można tu podstawić "polskość" czy "arabskość"). Dziś PiS mówi naprawdę to samo: "Bierzemy z Zachodu ich autostrady i ich technologię, ale nie chcemy związków jednopłciowych, pornografii czy in vitro".
To nie zadziała. Nigdy nie działało. Nowoczesność zawsze okazywała się mniej możliwa do zaplanowania, niż się intelektualistom z krajów postkolonialnych wydawało. Nie chcę przez to powiedzieć, że małżeństwa gejowskie i autostrady dostaje się w pakiecie i nie można mieć jednego bez drugiego. Chodzi o coś innego: nowoczesne społeczeństwo jest sumą drobnych, indywidualnych ludzkich decyzji - czy mieć dzieci, a jeśli tak, to ile; czy wysłać je na studia; czy wyjechać za granicę za pracą; czy wziąć ślub; czy otworzyć stragan z warzywami, czy rozkręcać jakiś biznes w internecie. Politycy mają pewien wpływ na te decyzje, ale jest on bardzo, bardzo ograniczony. Myśleć, że jest inaczej, to ulegać aroganckiemu złudzeniu.
Dlatego mówienie o nowoczesnej Polsce w kategoriach zaplanowanego przez elitę wielkiego projektu jest rozpaczliwie anachroniczne. Należy do tej samej historycznej epoki co telegraf i maszyna parowa. Największą partię opozycyjną w Polsce powinno być stać na coś bliższego naszym czasom.
Więcej... http://wyborcza.pl/1,76498,9841479,Modernizacja_wedlug_PiS.html#ixzz1QPZErKn3
Widze ze dalej wyjadasz parujace kloce michnikowi prosto z dupy przemol?
Smakuje ci?
Oczywiscie tego gowna co wkleiles powyzej NIE czytalem.
Jaksa
|