Data: 2014-12-05 06:34:16 | |
Autor: stevep | |
Andrzeju Dudo m(nie) będziemy prezydentem. | |
# Ciekawe jak pan Duda, kandydat na prezydenta RP spędził wczoraj
imieniny. Cieszył się, pił wino, czy płakał, bo ten obłąkaniec wpuścił go na minę. Lech Kaczyński nigdy, nawet przez pół godziny nie był prezydentem Polski. Prezydentem był Jarosław Kaczyński. Tylko takim…, niewidzialnym. Znajomi z dzieciństwa braci bliźniaków zgodnie twierdzą, że Jarek był szefem Leszka. Jak trzeba było z kolegami coś…, to Jarek wypychał Leszka (przed uprzednim poinstruowaniem) „Idź, załatw to”, albo „Idź, wpierdol mu”, albo „Idź, stań na bramce”. Sam nie robił nic, oprócz robienia niczym trener boksera w narożniku. Nie inaczej było w politycznym życiu braci Kaczyńskich. W Kancelarii prezydenta Wałęsy Jarek był jego „prawdziwym” sekretarzem. On był „sekretarzem”, a Lech „sekretarzował”. „On myślał, Lech wykonywał jego myśli”. Potem znów polityka, znów sejm i ministerstwo sprawiedliwości. Jestem przekonany, że Lech Kaczyński, będąc „sobą” nie rozwaliłby AWS-u i wszystko dziś (szczególnie w 2001. i później) byłoby inaczej. Jarosław jednak zdecydował. Dlaczego więc nie cierpię Lecha Kaczyńskiego, skoro wszystkiemu winien Jarosław? Z prostego powodu – dupa, a nie chłop. Rozumiem, ze brat rządzi, kiedy są dziećmi, ale kiedy brat rządzi, a jesteśmy dorosłymi, samodzielnymi przecież (miał rodzinę, żonę dziecko, pracę…) ludźmi, szacunek uchodzi jak z przebitej dętki. Dziwię się żonie Lecha Kaczyńskiego, ze na to wszystko pozwalała. Jak była polityka, trzeba było wysłać kogoś „na front”. Kogo? Lecha, na prezesa NIK. I tu się sprawdził. Lech Kaczyński lubił uczyć i się uczyć. Lubił grzebać się w papierach, wyciągać wnioski i wyciągać „śmieci – bzdury” (jestem przekonany, że gdyby był zastępcą, albo współpracownikiem Janusza Palikota w komisji „Przyjazne Państwo”, dziś Polska wyglądałaby zupełnie inaczej). Jestem przekonany, ze prezydentura Warszawy utwierdziła go w przekonaniu, ze to jest dla niego za dużo. Lubił, kiedy młodzi ludzie go słuchali, lubił czytać, kochał żonę i córkę, ale żeby „zarządzać” i panować nad tysiącami urzędników w miejskim „nie do ogarnięcia” molochu? Wiedział, że nie podoła i postanowił skupić się na jednej rzeczy – muzeum powstania. I jak wszystko, co robił sam, bez „opieki” i pomocy brata, wyszło mu śpiewająco. Dziś nikt nie odbierze Lechowi Kaczyńskiemu chwały za Muzeum Powstania Warszawskiego. Ale tez nikt nie przypnie nawet promila tej chwały jego bratu – to było jego i tylko jego (to chyba drugi raz, poza wyborem kandydatki na żonę, kiedy nie oglądał się na brata) dzieło. Lech Kaczyński był lubiany, Jarosław nie. Lech Kaczyński był świetnym wykładowcą, Jarosław nie. Lech Kaczyński był zwykłym człowiekiem – „spieprzaj dziadu” było objawem zwykłego, ludzkiego wkurzenia, a nie poprawności politycznej, Jarosław nie. Nadszedł czas, żeby sięgnąć po najwyższe cele – prezydentura. I jak to zwykle bywa, brat postanowił: „Leszek! Będziemy prezydentem!”. No i znowu tego biednego Lecha „na front”. Jestem pewien, że Lech Kaczyński był ostatnim człowiekiem, który by tego pragnął. Ale pan kazał, sługa musi. Jakim był prezydentem, wszyscy wiemy. Myślicie, ze on kłóciłby się o jakieś tam krzesło w Brukseli z Tuskiem? Nie sądzę – nie umiał być „sztywniakiem”, według protokołu to i tamto: w lewo, a nie prosto, albo w prawo, kompletnie mu to nie leżało. Najlepszy dowód to „zawalone spotkanie Trójkąta Weimarskiego z powodu bólu brzucha. Wierze mu, popił sobie i każdy kto sobie popił wie, co znaczy ból brzucha nazajutrz. A popijał nie bez kozery. Jestem przekonany, że jego alkoholowe problemy wzięły się z frustracji. Przez większość życia po ’89. robił to, co mu kazał brat, a nie to, co chciał. Jedyne na co mógł sobie w tej sytuacji pozwolić (sam) to prywatne przyjaźnie, z Saakaszwilim, Adamkusem, Juszczenką, ale jak wszyscy wiemy, były to przyjaźnie chybione. Nie wynikały z łupoty Lecha Kaczyńskiego, a raczej z chęci „usamodzielnienia się”. W sytuacji za ciasnych butów, nie miał wielkiego wyboru. Kompletnie nie rozumiem, jak dorosły, mądry człowiek może poddać się władzy opętanego brata? Bo, że Jarosław jest i był opętany jakimiś sobie tylko znanymi wizjami wiedzą wszyscy. jedyne co mi przychodzi do głowy to… strach. On się go musiał po prostu, najzwyczajniej w świecie bać. I już nawet nie chodzi tylko o Jarosława, ale o ludzi, którymi Jarosław go otoczył. Wszyscy ludzie Lecha Kaczyńskiego byli ludźmi Jarosława. Lech nie mógł sobie nawet pierdnąć, żeby Jarosław o tym nie wiedział. To jest dla mnie jasne. Dziś kandydatem na prezydenta jest Andrzej Duda. Nie cierpię faceta, ale jeśli pomyśleć, dlaczego go nie cierpię, to zaczyna się kłopot. Jest mądrym człowiekiem, kulturalnym, doświadczonym, ale… kiedy mówi banały, widać, słychać i czuć, ze mówi „nie swoim głosem”. Mówi głosem i „pismem” Jarosława Kaczyńskiego i stąd moje „przydługie” pociągnięcie tematu Lecha Kaczyńskiego. Wyobrażam sobie, jak Andrzej Duda siedzi sobie w domu, z żoną i dziećmi, oglądają telewizję, pan Andrzej popija wino z dopiero co napełnionej lampki i nagle odbiera telefon: „Andrzej! Będziesz startował na prezydenta Polski – Będziemy prezydentem”. Wyobrażam sobie jak owo wino stanęło mu w gardle i jak zachciało mu się płakać. Andrzej Duda pracował w kancelarii Lecha. Był jednym z nielicznych ludzi „samodzielnego” Lecha. Widział i wiedział, „kto tu rządzi”. Marzy o tym, żeby przegrać, bo jeśli wygra, będzie jedynie pacynką na palcach Jarosława. Po co więc się zgodził? Polityka, jak wiadomo wciąga. Wie, że nie papugując Jarosławowi skończy jak Wipler, albo jedzący własne gówno z podkulonymi ogonami Ziobro i Kurski. Jeśli nie będzie z Jarosławem, w ogóle nie będzie. Musi się więc godzić na bycie ustawianym i pomiatanym przez swojego szefa. # ze strony: http://tnij.org/l1qybly -- stevep -- -- - Używam klienta poczty Opera Mail: http://www.opera.com/mail/ |
|
Data: 2014-12-05 17:02:51 | |
Autor: MarkWoydak | |
Andrzeju Dudo m(nie) będziemy prezydentem. | |
Użytkownik "stevep" <stevep011@invalid.tkdami.net> napisał w wiadomości news:op.xqdq3esq50oqoastevep-komputer.radom.vectranet.pl...
# Ciekawe jak pan Duda, kandydat na prezydenta RP spędził wczoraj imieniny. Cieszył się, pił wino, czy płakał, bo ten obłąkaniec wpuścił go na minę. Kolejny naiwniak wierzący w szczere intencje prezesa. Tzw. słup. MW |
|