Data: 2011-02-02 17:32:05 | |
Autor: obserwator | |
BOGACMY SIE BRACIA czerwoni - http://www.nowyekran.pl/ | |
Ostatnio zaciekawił mnie dżentelmen uparcie twierdzący, iż w materii kupowania, wszystko jedno czego, to on kłopotów nie ma, bierze dowolnej wysokości kredyt i już. A w ogóle ludzie, którzy tego nie potrafią należą do grupy złamasów, ci zaś najwyraźniej sami zasłużyli na swój los. To jest dla mnie teoria jak najbardziej idiotyczna – ale jak wiadomo dla wielu jedyna. Powiada się dzisiaj, że czerwoni uwłaszczyli się na państwowym po rzekomo przełomowej dacie roku 1989. Po części to prawda – ale też po części nie. Uwłaszczano się mianowicie już wcześniej. Deficyty w każdej dziedzinie handlu spowodowały, że w pewnym momencie najcenniejszym towarem stała się informacja: co i gdzie będzie, kiedy, a przede wszystkim po ile. Wyjmuję oczywiście z tych rozważań szczęśliwców, którzy byli w stanie załatwić sobie talon na przykład na Poloneza. Albo jeszcze lepie: dwa Polonezy. Byli tacy: za czasów ostatniego PRL-owskiego Sejmu z jego kancelarii wyszło sporo przydziałów na te auta. Szczęśliwcy twierdzili, że to w końcu nic takiego, ot, przeciętny samochód, każdy może poprosić. Co oczywiście wielu czyniło, z wiadomym negatywnym skutkiem, bo dostawali ci, którzy mieli dostać. A grać było o co: kupno dwóch Polonezów po cenie państwowej i sprzedanie ich natychmiast po cenie wolnorynkowej gwarantowało zakup w Warszawie wcale nie najmniejszego mieszkania własnościowego. Ale byli też tacy, którzy wiedzieli gdzie i kogo słuchać – oraz od kogo na krótko pożyczyć worek kasy. Wystarczyło tylko działać jak niespieszny myśliwy, pilnie obserwujący otoczenie, a potem naciskający spust strzelby bez najmniejszego wahania. Konkretny przykład: oto znany mi kierownik sklepu wielobranżowego zauważył, że na sąsiedniej posesji, u sprzedawcy samochodów pewnej japońskiej marki, pod koniec roku ruch zamarł niemal całkowicie. Naiwni sądzili, że auta po prawie 7 tysięcy dolarów zaraz po Sylwestrze stanieją, będą wszak o rok starsze – więc ich na razie nie kupowali. Zupełnie nie interesowały ich polityczne spory, pośród których coraz częściej pojawiało się ciche stwierdzenie, że oto dostaliśmy się (Polacy) do Międzynarodowego Funduszu Walutowego i obieg naszego pieniądza tudzież jego wartość MUSZĄ być urealnione. Wszystko jedno co to oznaczało, mowa magiczna dominowała i zawsze z podobnych treści płynął jeden tylko wniosek: coś podrożeje. Tak też się stało – tyle że informacja odpowiednio wcześniej wyciekła gdzie wyciec miała i oto mój kierownik dostał przed świętami wspaniały prezent. Wiedział mianowicie, że niezagospodarowane auta z sąsiedniego placu podrożeją. Wiedział też kiedy to się stanie. Przyszedł czas na działanie. Przemyślny a dobrze zorientowany pożyczył wspominany worek kasy, udał się do sprzedawcy japończyków i na pniu kupił wszystko, co na placu stało. Nie wiem jaki podał powód takiego masowego zakupu, jakiś musiał, bo inaczej wzbudził by podejrzliwość u sprzedawcy i interes szlag by trafił. Nie tknął palcem ani jednej maszyny! Stały nadal gdzie stały przedtem. Tyle że następnego dnia warte były już nie 7, ale 13 tysięcy dolarów za sztukę. Różnica jak łatwo policzyć wynosiła 6 tysięcy upragnionych przez rodaków zielonych papierków. Wziął je do kieszeni? Jeszcze nie. Przyszła Izba Skarbowa i puściła drania w skarpetkach? Nic podobnego. Legalny właściciel nowej motoryzacyjnej floty widząc potworne zamieszanie przed siedzibą dealera udał się do kierownika i zaproponował mu prosty interes. „Odsprzedam ci wszystko jak stoi po... powiedzmy 12 tysięcy”. „Coś ty, chory! Dam ci po dychu i spadaj...” Targ w targ stanęło na 11 tysiącach. Dealer zarobił po dwa tysiące, przemyślny po cztery tysiące na jednym aucie – bo oczywiście zaciągniętą pożyczkę spłacił natychmiast. Samochody poszły na pniu – przyszli właściciele obawiali się kolejnych podwyżek. Skądinąd słusznie. Sprytnych inwestorów tez nikt nigdy o nic nie pytał. Powszechnie wiadomo było, że jeden ma chody w prokuraturze, a ciotka drugiego sama w sobie jest Izbą Skarbową. Rozeszło się po kościach. Samochodów na placu było dwadzieścia dwa. Resztą rachunków pozostawiam wiernym Czytelnikom. Odpowiedź na pytanie czy wszyscy mogli robić podobne interesy – również. Kiedy więc dzisiaj słyszę od jakiegoś post-komucha, że mam taki los, na jaki zasłużyłem szlag mnie trafia. Ilu ludzi miało informacje o nadchodzących podwyżkach i ich skali? Ilu ludzi w krótkim czasie mogło zdobyć kilkadziesiąt tysięcy dolarów? A przecież opisuję wierzchołek góry lodowej. Niejaki Gawronik, który sieć przygranicznych kantorów wymiany walut otworzył dwie godziny po wejściu w życie stosownego przepisu nie był przecież PRL-owskim gołodupcem. I pewnie już pierwszego dnia zarobił tyle, że nie śni się o tym sprytnemu nabywcy drożejących „japończyków”… http://pamietam.nowyekran.pl/post/868,bogacmy-sie-bracia-czerwoni -- |
|