Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Berman i jego "oprycznina"

Berman i jego "oprycznina"

Data: 2010-08-17 10:38:18
Autor: mkarwan
Berman i jego "oprycznina"
Piłsudski mówił kiedyś o wartościach, które - choć nieważkie, niewidzialne - czynią nasze życie piękniejsze i lepsze. Nikt w Polsce nie uczynił równie wiele co Jakub Berman, by te wartości zniszczyć. To, że przy tym nienawidził Piłsudskiego, a Rzeczpospolitą uważał za kraj faszystowski, to tylko pozorny zbieg okoliczności.

Formalnie Berman był tylko szarym członkiem Politbiura - najpierw PPR, potem PZPR - do roku 1956. W tych samych latach był posłem. Poza tym był, kim chciał. Np. podsekretarzem stanu w Prezydium Rady Ministrów (1945-1950), członkiem prezydium rządu (1950-1952), wicepremierem (1954-1956).
Ważniejsze od podsekretarzowania i formalnych struktur były jednak komisje, jak np. komisja koordynacyjna do spraw wywiadu i kontrwywiadu, którą powołano 2 kwietnia 1947 r. na posiedzeniu Politbiura. W jej skład weszli: Roman Romkowski, Wacław Komar, Józef Olszewski i Eugeniusz Szyr. Przewodniczącym został Berman.

Po zlaniu się robotniczych partii mózgiem komunistycznej opryczniny stała się Komisja Bezpieczeństwa KC PZPR. Powołał ją Sekretariat Komitetu Centralnego PZPR 24 lutego 1949 r. Pracowała w składzie: Bolesław Bierut, Jakub Berman, Stanisław Radkiewicz, Roman Romkowski, Konrad Świetlik, Mieczysław Mietkowski (jednocześnie sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego). Przewodniczącym był oczywiście prezydent państwa - Bierut. Pracą kierował Berman.

Rzeczywisty przywódca "polskiej" kompartii zasiadał w wielu wymyślanych przez siebie komisjach. To była jego broń, jego miotła "oprycznika", którą wymiatał rywali i przyjaciół. Stwierdzanie zakresu władzy i odpowiedzialności, opierając się na urzędowych tytułach Bermana, graniczy z naiwnością. Nad skamieniałe jak szkielet dinozaura struktury biurokracji Berman przedkładał struktury niezwykle mobilne i niezwykle nowoczesne. Jak byśmy dziś powiedzieli "adhocratyczne" - powoływane do rozwiązywania konkretnych, ad hoc, problemów. Był wszędzie tam, gdzie zapadały najważniejsze decyzje, gdzie rozstrzygano najbardziej palące problemy - polityczne, ekonomiczne, kulturalne etc. Rozwiązywał je szybko dzięki temu, że stosował bezwzględny terror we wszystkich dziedzinach. Jego sprawną ekipą - "opryczniną" - była grupa wywodząca się z KPP, lecz nie tylko, związana z nim więzami wspólnych doświadczeń w ZSRR, a także wspólnego pochodzenia i wspólnej ideologii, w której chudy intelektualnie materializm zmieszany był z pożywnym cynizmem. Członków ekipy Berman potrafił sprytnie rozstawić w newralgicznych miejscach polskiej rzeczywistości1. Jedni pomagali mu niszczyć, inni wnosić w miejsce niszczonych wartości - prawdy w nauce, dobra w literaturze, piękna w sztuce - ich marksistowskie atrapy. Część zbrodni popełniał więc Berman rękami Józefa Różańskiego, Anatola Fejgina, Józefa Światły, ale to nie zdejmuje z niego odpowiedzialności.

W walce o nowy kształt nauki Berman też nie zawsze chciał walczyć osobiście, też był mordercą (w sensie duchowym) zza biurka. Potrzebni mu byli Różańscy i Fejginowie nauki. Dlatego wymyślił "wytwórnię" ideologów. Ich nadzór miał gwarantować, iż każda z nauk będzie przede wszystkim marksistowska, potem w miarę możliwości prawdziwa.

17 stycznia 1950 r. Biuro Polityczne postanowiło powołać Instytut Kształcenia Kadr Naukowych przy KC. Utworzono wydziały ekonomii politycznej, historii, filozofii. Organizacją zajął się człowiek Bermana Adam Schaff, który konsultował się głównie z nim i Zambrowskim. Ruszono oczywiście z imieniem Stalina na ustach2; Schaff został pierwszym dyrektorem IKKN, honorowym rektorem był Zygmunt Modzelewski. Który z nich był Fejginem, a który Różańskim - do dyskusji. Tak czy inaczej, uczelnią rządziła "oprycznina". Zauważyli to także radzieccy wizytatorzy. Według ich raportu (cytowanego przez autorkę) Schaff, Brus i Adler promowali głównie "niepolskich" specjalistów, a "Jadwiga Siekierska w rozmowie z jednym z członków grupy podobno się wyraziła, że >Polacy nie nadają się do pracy naukowej<"3.

Nad uczelnią zawisły chmury, lecz Berman znalazł sposób. Sekretariat Biura Organizacyjnego KC powołał w tej sprawie... komisję, która stwierdziła, że owszem, trochę niedostateczne jest powiązanie pracy Instytutu z życiem partii, że owszem dałoby się trochę podnieść poziom wykładów, ale poza tym jest dobrze. W skład komisji wchodzili: Modzelewski, Werfel, Schaff, Gutt, Hoffman oraz - być może - któryś z przedstawicieli kadry polskiego pochodzenia. IKKN działał, w 1953 r. Rada Ministrów przyznała Instytutowi prawo nadawania stopnia kandydata nauk, w 1954 r. zmienił nazwę na Instytut Nauk Społecznych. Wyszkoleni na IKKN naukowcy zajęli wkrótce miejsca wyrzucanych z uczelni filozofów, historyków i ekonomistów. Nawet sensowni do niedawna naukowcy ugięli się pod terrorem. Polonista Stefan Żółkiewski przed omówieniem "Sonetów krymskich" zupełnie serio zaczął omawiać ceny zboża na Krymie - wierząc w decydujący wpływ bazy na nadbudowę.

Mobilnym narzędziem walki były tzw. konferencje. Historię i historyków ustawiła do pionu I Metodologiczna Konferencja Historyków Polskich (28 XII 1951 - 12 I 1951) w Otwocku. Podczas narad zadekretowano, że w Polsce wolno uprawiać tylko naukę opartą na światopoglądzie marksistowskim. To znaczy taką, która przyjmuje za aksjomat, że nie tylko historia, ale nawet nauka historii w II RP miały charakter burżuazyjny, antyradziecki, faszystowski. Do podobnych wniosków dochodziły konferencje filozofów i polonistów. Książki ważne dla narodowej tożsamości - "Księgi Narodu i Pielgrzymstwa Polskiego", "Nie-Boska Komedia", "Król-Duch" zakazane zostały jako wsteczne, Witold Gombrowicz - jako pseudoawangardzista i do tego emigrant, ostatnie wiersze Kazimierza Wierzyńskiego i Jana Lechonia - jako piłsudczykowskie i faszystowskie, "Dwa teatry" Jerzego Szaniawskiego - jako gloryfikacja AK. Z filozofii wykreślono oryginalnych myślicieli polskich - Henryka Elzenberga i Romana Ingardena - jako idealistów. Z wcześniejszych potępiono Stanisława Brzozowskiego i Edwarda Abramowskiego - pierwszy był prekursorem faszyzmu, drugi agentem burżuazji. Zarzut ten wymyślił jeszcze Berman, popularyzowali jego "oprycznicy" w rodzaju Adama Schaffa i Stefana Żółkiewskiego.

Rodzajem bojowego apelu dla uczonych stał się I Kongres Nauki Polskiej (29 VI - 2 VII 1951). Na kongresie tym z inicjatywy Bermana postanowiono powołać PAN w miejsce PAU i Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, które zlikwidowano. Akademia powołana została najpierw decyzją Sekretariatu Biura Politycznego, potem ustawą o Polskiej Akademii Nauk z 30 października 1951 r.

Prezesem został Jan Bohdan Dembowski, 63-letni biolog, profesor UŁ, który urodził się, a nawet skończył studia w Petersburgu. Był autorem książki o Darwinie, poza tym "Historii naturalnej jednego pierwotniaka" (1924 r.), "Psychologii zwierząt" (1946 r.) a zwłaszcza "Psychologii małp" (1946 r.). W latach 1940-1941 był wykładowcą kolaboranckiego Instytutu Marksizmu-Leninizmu w Wilnie, w 1944-1947 attaché naukowym przy ambasadzie RP W Moskwie i jednocześnie pracownikiem moskiewskiego Instytutu Biologii Doświadczalnej. I to były największe zasługi. Berman dawał mu już w 1949 r. nagrodę państwową I stopnia, zrobił go także marszałkiem Sejmu I kadencji (1952-1957), zastępcą przewodniczącego Rady Państwa (1952 r.), a nawet profesorem UW (1952 r.) i przewodniczącym Komitetu Obrońców Pokoju. Kaligula mianujący konia pierwszym dostojnikiem imperium i sadzający go po swojej prawicy to przy Bermanie tandeciarz.

Po zlaniu się partii powołana została komisja mająca wypracować wytyczne na froncie literatury i sztuki, przewodniczył jej rzecz jasna Berman. Powołana została także komisja do opracowania planu "upowszechnienia książki" - na jej czele również stanął Berman. Skreślał i dopisywał tytuły, wśród książek, które forsował, znalazła się historia WKP (b). Już w 1950 r. "Tygodnik Powszechny" (nr 18 / z 30 kwietnia 1950 r.) podał powojenne nakłady najpoczytniejszych dzieł: "Pan Tadeusz" osiągnął 1,5 mln, tuż po nim "Krótki kurs historii WKP (b)" - 1,25 mln. Wkrótce kolejność się odwróciła. Do roku 1955 ukazało się osiem wydań "Krótkiego kursu.", ulubioną książkę Bermana studiowano obowiązkowo na większości kierunków studiów.

4 lutego 1949 r. odbyło się spotkanie władz z przedstawicielami inteligencji. Reprezentantem władz był oczywiście Berman. Zgodnie z rytuałem, najpierw przedstawił sytuację polityczną, wskazał na zagrożenia ze strony USA i Niemiec, postraszył, iż Polska zostanie okrojona do "kadłubowego potworka na wzór Księstwa Warszawskiego" (s. 352), a potem zapowiedział budowę nowego porządku. Do budowy powinna włączyć się inteligencja. Nie znaczy to przymusu należenia do partii, to wypaczenie i "łapichłopstwo", chodzi o włączenie się w pracę na rzecz uzdrowienia społeczeństwa.

31 maja 1949 r. odbyła się w KC konferencja poświęcona realizmowi socjalistycznemu. Zabierający kilkakrotnie głos Berman wytłumaczył obecnym, że "realizm socjalistyczny to odkrywcza metoda twórcza, nie tylko w stosunku do współczesności, bez niej nie sposób dotrzeć do genealogii naszej teraźniejszości. Bez niej nie można napisać powieści historycznej" (s. 353).

Tak jak w polityce czy nauce, również w kulturze Berman miał swoją "opryczninę". To Jerzy Borejsza, dyktator imprez i wydawnictw, to Adam Ważyk, którego nawet nazywano "prawą ręką" Bermana4, także "krwawa Melania" Kierczyńska, a z młodszych - Wiktor Woroszylski. Na froncie antyreligijnym oczywiście "Luna" Brystigerowa, z którą jeszcze w ZSRR łączyły go bliższe stosunki. W filmie - "pułkownik" Aleksander Ford, ale też Wanda Jakubowska, w teatrze Erwin Axer, Roman Szydłowski i młody Kazimierz Dejmek etc, etc. Oni byli Światłami literatury polskiej. I Fejginami.

Berman włączał się także osobiście w kontrolowanie, inspirowanie, jednym słowem, w terroryzowanie literatury. Najbardziej znana jest jego inspiracja "Popiołu i diamentu". Zbigniew Herbert mówił o tym w "Hańbie domowej" (1986 r., s. 195):

"Andrzejewski mi opowiadał, że zaprosił go Berman i chodził nerwowo po pokoju, stawał przed oknem i mówił: temu krajowi grozi wojna domowa. Czyli podał mu temat "Popiołu i diamentu". - Tylko pisarz tej miary, tego talentu, wielkiego, jak pan, może...". I Andrzejewski mógł. Mógł też Wajda, który zrobił z "Popiołu i diamentu" film. W ten sposób doszlusował do watahy agitatorów Bermana i do rozlicznych tytułów mógł dodać Gwiazdę Służalstwa. Czerwoną, pięcio-, a nawet sześcioramienną.

W czerwcu 1950 r. Berman ocenzurował, a po części napisał Leono-wi Kruczkowskiemu przemówienie na V Zjazd ZLP "O roli i zadaniach Związku Literatów". Zachował się egzemplarz z jego radami-rozkazami: "wprowadzić krytyczne uwagi o niezdrowych, indywidualistyczno-elitarnych, drobnomieszczańskich nastrojach w środowisku literatów i konieczności ich zwalczania" (s. 361), poza tym wzmocnić aktywizm społeczny literatów. Berman wytknął za pośrednictwem Kruczkowskiego literatom brak udziału w masowym ruchu kulturalnym, "co tak rozwinięte jest w ZSRR" (s. 361). Zaowocowało to wyjazdami polskich pisarzy do ZSRR, ale też do polskich zakładów pracy i na wieś. Podobnie "twórczo" i zarazem cenzorsko potraktował Berman referat Ważyka "Perspektywy rozwojowe literatury polskiej".

Miał też Berman inicjatywy "odwilżowe", raz zdarzyło mu się wyskoczyć przed orkiestrę - co łączy się znów z jego Ważykiem. Latem 1955 r. Jakub Berman namówił go do napisania odwilżowego poematu, coś w stylu odważnych reportaży z Nowej Huty. Odwoływał się do uczuć socjalnych, bajdurzył o przemianach, łgał o chęci powrotu do prawdy, czyli do "norm leninowskich". Ważyk przyznawał się do tej inspiracji publicznie5, był - oczywiście do czasu - dumny z inspiratora.

Gdy jednak reperkusje poematu były początkowo inne od oczekiwań, Berman zainspirował błyskawicznie "Krytykę Poematu dla Dorosłych", którą napisała jakaś Joanna Sierpińska. W autentyczność postaci nikt nie wierzył, co znalazło odbicie w powiedzonku, że Sierpińska, ale do spółki z Młotowską. Autorem "Krytyki" miał być Leon Przemski (Chaim Löw) - "oprycznik", któremu Berman dał w dzierżawę "Nową Kulturę". Wymieniano też nazwiska Witolda Wirpszy i - rzecz jasna - samego Ważyka.

Z głośniejszych inicjatyw negatywnych - to Berman patronował walce Ważyka i Kierczyńskiej z "szaniawszczyzną", zdecydował o zdjęciu "Don Juana" Moliera (1950 r., reż. Bohdana Korzeniewskiego) za "religianctwo" - po dłuższej zresztą rozmowie z reżyserem, który nie okazał się dość miękki. Nie okazał się też podatny na sugestie Leon Schiller, który został za swój wsteczny romantyzm usunięty z teatru i partii. Warszawę obiegła anegdotka: Schiller zapytany przez znajomych, co nowego na froncie ideologicznym, odpowiada z uśmiechem: znów sukces! Wykryliśmy i wyrzuciliśmy mnie z partii.

Berman zajmował się też dorywczo plastyką. Na spotkaniu ze środowiskiem twórców w październiku 1951 r. nakazywał: "musimy budzić odrazę do sztuki, która nosi ładunek animalistycznej bezideowości i cynizmu, do dekadenckiej sztuki kapitalistycznej, do amerykańskiego kosmopolityzmu (...). Na odcinku plastycznym musimy wydać bój abstrakcjonistom" (s. 354). Zupełnie jakby się słuchało przemówienia Hitlera o sztuce dekadenckiej. Artyści skwitowali przemówienie mniej ponuro. Od razu po naradzie w Warszawę puszczono takie oto "sprawozdanie": Towarzysz Berman oświadczył, że dozwolone będą tylko trzy kierunki: fornalizm, represjonizm i ubizm.

"Dziennikarze powinni stać się żołnierzami frontu ideologicznego" - powtarzał Berman (s. 370). Jako marksista wierzył w istnienie bazy i nadbudowy, jako stalinista - wiedział, że nadbudowa też ma swoją nadbudowę i że jest nią propaganda. Dziś moglibyśmy powiedzieć: matrix. Tę działkę także przejął. Nadzorował propagandę już z ramienia PPR, kontrolował organ partii "Głos Ludu" i co najważniejsze: miał zasługi w budowie Centralnego Biura Kontroli Prasy, nazwanego później Głównym Urzędem Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. W skrócie: cenzura. Z jego inicjatywy w listopadzie 1944 r. zjawili się w Lublinie dwaj pracownicy radzieckiej cenzury - Piotr Gładin i Kazimierz Jamruz. Oni uczyli Polaków walki z wszelką nieprawomyślnością, uczyli wychwytywania aluzji, rozgryzania analogii i po prostu chwytania zębami. Berman brał udział w większości odpraw dla cenzorów i redaktorów naczelnych pism. On także mianował pierwszego kierownika Biura Kontroli Prasy - oczywiście ze swoich ludzi - Leona Rzędowskiego.

Nie znaczy to, że przestał być cenzorem, a nawet nadcenzorem. Berman nie tylko wielekroć sam pisywał wstępniaki do "Trybuny". Przede wszystkim cenzurował, poprawiał - swoje i cudze. Pracował do późnej nocy. Autorka cytuje wspomnienie Werfla, który śmiał się, że czytelnik nie zauważy, iż przesunął jakieś zdanie, Berman odpowiedział: "wasz czytelnik chyba nie, ale pewien czytelnik może" (s. 375).

Po połączeniu obu "robotniczych" partii Berman przejął nadzór nad Wydziałem Prasy i Wydawnictw KC PZPR, sprawował też nadzór nad Biurem Prasy, przy Prezydium Rady Ministrów.

21 marca 1949 r. na naradzie redaktorów w Wydziale Propagandy i Wydawnictw Berman nakazywał dziennikarzom, by pisali o ekspansji imperializmu amerykańskiego, a na froncie wewnętrznym - walkę z odchyleniami wewnętrznymi i z reakcyjnym klerem. Zadaniem dziennikarzy - stwierdzał - jest przekształcanie dyrektyw partii w teksty propagandowe. Dziennikarstwo nie jest sztuką, lecz "pasem transmisyjnym uchwał i polityki partii". Trudno o bardziej wyrazistą deklarację pogardy dla prawdy i piękna - w imię korzyści politycznych.

Również i w prasie Berman rządził przez swoją "opryczninę". Kiedy powstała "Trybuna Ludu", na jej czele postawił w 1948 r. Leona Kasmana. Na posiedzeniu Sekretariatu KC (2 III 1950 r.) przedstawił projekt połączenia "Kuźnicy" i "Odrodzenia" - tak powstała "Nowa Kultura". Naczelnym mianował zaufanego Pawła Hoffmana - do czasu, gdy nie zastąpi go kolejnym "oprycznikiem" - Przemskim.

Organem ideologicznym partii były powołane przez Bermana w 1947 r. "Nowe Drogi", od początku Berman obsadził pismo swoimi ludźmi. Pierwszym redaktorem był Franciszek Fiedler (Efroim Truskier), w 1952 r. zastąpił go inny Bermanowiec - Roman Werfel. Przetrzyma Bermana, a gdy odejdzie w 1959 r. - zastąpi go... Stefan Wierblowski. "Oprycznina" przetrwała swego twórcę.

Za wzór dziennikarstwa stawiał Berman polskim autorom prasę radziecką, zwłaszcza "Prawdę", którą nazywał "starszym bratem naszej prasy"
16 listopada 1950 r. na posiedzeniu Biura Politycznego w ocenie, która potem stała się uchwałą, stwierdzał, że gazeta powinna przyswajać sobie "styl prasy bolszewickiej", prasy walczącej. Chwalił "Trybunę", że "niemal w każdym numerze zamieszczane są materiały demaskujące amerykańsko-angielski blok agresorów oraz jego reakcyjne agentury w Polsce" (s. 374). Zasłużyła się ona na froncie wewnętrznym, propagując uchwały III plenum - tego o wzmożeniu czujności. Miała zasługi w demaskowaniu "reakcyjnej polityki Watykanu i polskiego episkopatu" (tamże). Szczyty zasług i służalczości osiągnęła "Trybuna" publikacjami związanymi z 70. rocznicą urodzin Stalina. Sam Berman zainicjował z tej okazji akcję, która przeszła do historii. Wezwał młodzież i dorosłych Polaków do pisania urodzinowych listów do Stalina. Na adres ambasady radzieckiej nadeszło wówczas 600 tys. listów. Nie była to miara miłości czy choćby szacunku dla "Wodza". Była to miara uległości.

Jak każdy stalinowiec Berman bał się religii. Jak diabeł święconej wody... Uważał, że religia jest filarem tożsamości narodowej, ale i godności indywidualnej i póki się jej nie zniszczy - nie wyrwie się z Polaków marzeń o niepodległości. Od samego początku prowadził więc fanatyczną walkę z Kościołem, w czym posługiwał się setkami pomniejszych "opryczników". Jako osobę zaufaną postawił na ich czele bliską Julię Brystygierową, zwaną czasami "krwawą Luną". Mimo wszystko była ładniejsza od Gomułki.

Od momentu wejścia do władz PPR Berman przejął odpowiedzialność za stosunki z Kościołem. Czerwony "Kuba Rozpruwacz" stosował metodę Stalina i też wykańczał wrogów po kolei. Najpierw więc musiał zlikwidować podziemie, potem PSL i PPS. Wobec Kościoła nakazywał do czasu tolerancję, a nawet życzliwość. Ukazywały się pisma katolickie, funkcjonowały instytucje - od przedszkoli po Sodalicję Mariańską; działało stowarzyszenie charytatywne "Caritas". Polskie Radio rozpoczynało programy od pieśni "Kiedy ranne wstają zorze", tę samą pieśń śpiewano na porannych apelach w wojsku.

3 Maja 1945 r. władze państwa na czele z Bierutem wzięły udział w nabożeństwie u karmelitów, Bierut uczestniczył także w poświęceniu odrestaurowanego posągu Chrystusa przed kościołem Świętego Krzyża, potem dał się fotografować na procesji Bożego Ciała w Warszawie. Za jego przykładem funkcjonariusze partyjni brali udział w nabożeństwach i nosili baldachimy. Księży aresztowano dyskretnie, uzasadniając to np. ich zaangażowaniem w "bandyckim" podziemiu.

Otwartą wojnę z Kościołem rozpoczęto po pokonaniu PSL. W listopadzie 1947 r. Berman przedstawił Bierutowi memoriał, którego główne tezy brzmiały:

"Kościół jest w Polsce wielką, materialną siłą hamującą (...), jako organizacja jest w świadomości mas (...) bastionem tradycji, kultury polskiej, najpełniejszym wyrazicielem >polskości<. Kościół jest organizacją z własną bazą materialną i zewnętrznym ośrodkiem dyspozycji o własnej polityce światowej (...), jest poszukiwanym narzędziem i partnerem dla sił międzynarodowej reakcji kapitalistycznej. W związku z powyższym Państwo Ludowe musi działać aktywnie w kierunku wydatnej redukcji siły Kościoła".

Był to plan walki z Kościołem. Niezwykle perfidny plan. W następnych akapitach Berman proponował strategię "Kościół wszędzie - Kościół nigdzie". Chodziło o to, by podkreślając znaczenie Kościoła w życiu politycznym i usypiając jego czujność, prowadzić działania eliminujące go z życia. Przykładem obłudy, lecz i chytrości Bermana może służyć projekt konkurencyjnych świąt i uroczystości o świeckim charakterze np.: święto gór, lasu, morza, matki, dziecka, tysięcznej obrabiarki, setnej kamienicy itp.

To, iż Berman przenosił działania niszczące Kościół w sferę nadbudowy, nie oznacza, że rezygnował z brutalnego, materialnego terroru.

W 1948 r. aresztowano ponad 400 księży, ograniczono kolportaż pism katolickich (tylko przez "Ruch"!), masowo kolportowano kolaboracyjny "Głos Kapłana" (Organ Komisji Książek przy Z GŁ. ZBoWiDu.), likwidowano przedszkola i bursy dla młodzieży, wycofywano religię ze szkół. Przykładem katolicki "Tygodnik Warszawski", który został zamknięty w sierpniu 1948 r. Redaktorzy zostali aresztowani, założyciel i redaktor naczelny ks. Zygmunt Kaczyński zmarł w więzieniu.

26 stycznia 1949 r. Berman wszedł do komisji, która opracowywała linię walki z Kościołem. Przewodniczył jej formalnie Aleksander Zawadzki, ale głównym mówcą był zawsze "towarzysz Jakub" i on prowadził rozmowy sprawozdawcze z ambasadorem Lebiediewem. Podczas jednej z nich w imieniu polskiej strony oświadczył:

"Przeszliśmy do natarcia, i przy tym otwarcie. Obecnie będziemy kontynuować tę linię (...), a następnie przystąpimy do innych działań (o charakterze administracyjnym, finansowym i innym) ograniczających ponad miarę rozzuchwalenie ludzi Kościoła. Chcemy doprowadzić do rozwarstwienia wśród duchowieństwa i wśród wierzących" (s. 280).

20 lutego 1950 r. władze odebrały Kościołowi "Caritas" - organizację zatrudniającą 25 tys. w przeszło 1000 zakładach pracy. 19 kwietnia tegoż roku powołano Urząd do Spraw Wyznań, na czele stał formalnie Antoni Bida, rzeczywistą kontrolę sprawował Berman - sprawozdania naczelnika Urzędu trafiały wprost na jego biurko.

Komuniści wszystko traktowali jak walkę. Żeby niszczyć - szpiegowali, donosili i niszcząco oddziaływali na morale społeczeństwa, bo cale społeczeństwo uważali za wroga. Dlatego wprowadzili ogromną liczebnie agenturę, która dodatkowo kontrolowała życie uczelni, środowisk artystycznych, a nawet Kościoła. Działalność tej agentury to temat na wielotomowe dzieło.

Berman i jego "oprycznicy" dokonali spustoszeń. Doprowadzili do ruiny świat polskich wartości. Skutki ich działań widoczne są do dzisiaj. Ocena "towarzysza Jakuba" może być tylko jedna: winien. Winien morderstw fizycznych, ale i zbrodni popełnionych na duszach kilku pokoleń.

A jednak oceniając jego działalność, autorka przeżywa uczucia ambiwalentne, ba, przyznaje się do pewnego zauroczenia bohaterem, trochę go demonizuje, trochę bagatelizuje jego winy. Win nie da się zbagatelizować - oskarżają Bermana tysiące okaleczonych fizycznie i duchowo - przez jego agitatorów, przez dowodzonych przez niego artystów, przez zdemoralizowanych księży. Przez jego "opryczninę". Ale w samym Bermanie nie było nic z demona. Więcej ze spsiałego urzędnika. I może na tym polegała demoniczność: że była dobrze skrywana, pod nie zawsze świeżym garniturkiem, pod pogniecionym kapeluszem. Rosjanie mają genialne określenie: miełkij bies. Nie potężny demon, lecz właśnie taki udający urzędnika, z teczką w ręku - morderca.
Bohdan Urbankowski

***
Przygotowując tekst, oparłem się w głównej mierze na książce Anny Sobór-Świderskiej, "Jakub Berman. Biografia komunisty", IPN 2009. Strony przytoczone w nawiasie dotyczą tej publikacji.
Przypisy
1/ Uchodzi to uwagi współczesnych historyków, nie uchodziło uwagi np. ambasadora Wiktora Lebiediewa, który już w raportach z 1948 r. sygnalizował, że w polskiej partii toczy się ukryta, za to zaciekła walka o władzę, "w której Bierut jest izolowany przez żydowskich nacjonalistów" (s. 312). Alarmujący raport przesłał 10 lipca 1949 r. do ministra spraw zagranicznych Andrieja Wyszynskiego; wskazywał w nim na przesycenie polskiej partii dawnymi agentami "dwójki" (Spychalski, Żymierski) i na rolę działaczy "cierpiących na żydowski nacjonalizm". W grupie tej, jak pisze Sobór-Świderska, umieścił Jakuba Bermana, Hilarego Minca i Romana Zambrowskiego. Bierut znalazł się poza układami, został zresztą zdominowany przez Bermana. "Berman stał się liderem grupy działaczy żydowskich. Lebiediew skrytykował również polski aparat bezpieczeństwa, jego kierownictwo uznał także za zdominowane przez osoby narodowości żydowskiej; pozycja Radkiewicza - według niego - była bardzo słaba. Także w tym kontekście negatywnie ocenił Bermana, który miał swego protegowanego w MBP - Józefa Różańskiego" (s. 310). Wskutek alarmujących opinii Lebiediewa w listopadzie 1949 r. mianowano ministrem obrony Konstantego Rokossowskiego i dokooptowano do Politbiura.

2/ Jedną z największych, najgłośniejszych sesji naukowych tamtych lat była zorganizowana 4 grudnia 1950 r. z inicjatywy IKKN i "Nowych Dróg", czyli Bermana, konferencja poświęcona pracom Stalina w dziedzinie językoznawstwa. Berman wystąpił z referatem "Baza i nadbudowa w świetle prac tow. Stalina o językoznawstwie".

3/ W sprawozdaniu za okres od kwietnia do października 1951 r. sporządzonym przez G. Wasieckiego, M. Osadkę, N. Niekrasowa i A. Romanczenkę, Niekrasow pisał: "Schaff, Adler, Brus - polscy Żydzi popierani przez członków kierownictwa PZPR - przeprowadzają swoją linię w doborze kadr kierowniczego ogniwa wykładowców instytutu i aspirantów". Na poparcie tej tezy wymienił m.in. Stanisława Ehricha, Jadwigę Siekierską, Leona Grosfelda, Stanisława Arnolda, Józefa Minca (brata Hilarego, ekonomistę). Wasiecki uznał politykę kadrową Instytutu za przejaw "rasistowskich teoryjek" o szczególnej predyspozycji Żydów do pracy naukowej i braku umiejętności Polaków w tej dziedzinie" (Anna Sobór-Świderska, "Jakub Berman. Biografia komunisty", s. 378-379, przypis).

4/ Sokorski wspominał po latach, że Berman chciał mu jako wiceministrów kultury narzucić Ważyka i Kotta, ale jakoś się przeciwstawił (s. 362).

5/ Wersję wskazującą na Zambrowskiego, pomijająca bardziej skompromitowane nazwisko Bermana, upowszechnił w wywiadzie z Trznadlem Witold Wirpsza - sam zresztą zasłużony stalinowiec. Zaprzecza jej syn Zambrowskiego, Antoni. Wersje te jednak wcale się nie wykluczają, Zambrowski był jedną z prawych rąk Bermana.
Bohdan Urbankowski
źródło http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/213562,berman-i-jego-oprycznina

Data: 2010-08-17 12:17:05
Autor: Zahir
Berman i jego "oprycznina"
Cholerny głąbie, przestań spamować psp swoimi majaczeniami.

--

Zahir



Użytkownik "mkarwan" <mkarwan@poczta.onet.pl> napisał w wiadomości news:i4dhps$ln5$1news.onet.pl...
Piłsudski mówił kiedyś o wartościach, które - choć nieważkie, niewidzialne - czynią nasze życie piękniejsze i lepsze. Nikt w Polsce nie uczynił równie wiele co Jakub Berman, by te wartości zniszczyć. To, że przy tym nienawidził Piłsudskiego, a Rzeczpospolitą uważał za kraj faszystowski, to tylko pozorny zbieg okoliczności.

Formalnie Berman był tylko szarym członkiem Politbiura - najpierw PPR, potem PZPR - do roku 1956. W tych samych latach był posłem. Poza tym był, kim chciał. Np. podsekretarzem stanu w Prezydium Rady Ministrów (1945-1950), członkiem prezydium rządu (1950-1952), wicepremierem (1954-1956).
Ważniejsze od podsekretarzowania i formalnych struktur były jednak komisje, jak np. komisja koordynacyjna do spraw wywiadu i kontrwywiadu, którą powołano 2 kwietnia 1947 r. na posiedzeniu Politbiura. W jej skład weszli: Roman Romkowski, Wacław Komar, Józef Olszewski i Eugeniusz Szyr. Przewodniczącym został Berman.

Po zlaniu się robotniczych partii mózgiem komunistycznej opryczniny stała się Komisja Bezpieczeństwa KC PZPR. Powołał ją Sekretariat Komitetu Centralnego PZPR 24 lutego 1949 r. Pracowała w składzie: Bolesław Bierut, Jakub Berman, Stanisław Radkiewicz, Roman Romkowski, Konrad Świetlik, Mieczysław Mietkowski (jednocześnie sekretarz Podstawowej Organizacji Partyjnej PZPR w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego). Przewodniczącym był oczywiście prezydent państwa - Bierut. Pracą kierował Berman.

Rzeczywisty przywódca "polskiej" kompartii zasiadał w wielu wymyślanych przez siebie komisjach. To była jego broń, jego miotła "oprycznika", którą wymiatał rywali i przyjaciół. Stwierdzanie zakresu władzy i odpowiedzialności, opierając się na urzędowych tytułach Bermana, graniczy z naiwnością. Nad skamieniałe jak szkielet dinozaura struktury biurokracji Berman przedkładał struktury niezwykle mobilne i niezwykle nowoczesne. Jak byśmy dziś powiedzieli "adhocratyczne" - powoływane do rozwiązywania konkretnych, ad hoc, problemów. Był wszędzie tam, gdzie zapadały najważniejsze decyzje, gdzie rozstrzygano najbardziej palące problemy - polityczne, ekonomiczne, kulturalne etc. Rozwiązywał je szybko dzięki temu, że stosował bezwzględny terror we wszystkich dziedzinach. Jego sprawną ekipą - "opryczniną" - była grupa wywodząca się z KPP, lecz nie tylko, związana z nim więzami wspólnych doświadczeń w ZSRR, a także wspólnego pochodzenia i wspólnej ideologii, w której chudy intelektualnie materializm zmieszany był z pożywnym cynizmem. Członków ekipy Berman potrafił sprytnie rozstawić w newralgicznych miejscach polskiej rzeczywistości1. Jedni pomagali mu niszczyć, inni wnosić w miejsce niszczonych wartości - prawdy w nauce, dobra w literaturze, piękna w sztuce - ich marksistowskie atrapy. Część zbrodni popełniał więc Berman rękami Józefa Różańskiego, Anatola Fejgina, Józefa Światły, ale to nie zdejmuje z niego odpowiedzialności.

W walce o nowy kształt nauki Berman też nie zawsze chciał walczyć osobiście, też był mordercą (w sensie duchowym) zza biurka. Potrzebni mu byli Różańscy i Fejginowie nauki. Dlatego wymyślił "wytwórnię" ideologów. Ich nadzór miał gwarantować, iż każda z nauk będzie przede wszystkim marksistowska, potem w miarę możliwości prawdziwa.

17 stycznia 1950 r. Biuro Polityczne postanowiło powołać Instytut Kształcenia Kadr Naukowych przy KC. Utworzono wydziały ekonomii politycznej, historii, filozofii. Organizacją zajął się człowiek Bermana Adam Schaff, który konsultował się głównie z nim i Zambrowskim. Ruszono oczywiście z imieniem Stalina na ustach2; Schaff został pierwszym dyrektorem IKKN, honorowym rektorem był Zygmunt Modzelewski. Który z nich był Fejginem, a który Różańskim - do dyskusji. Tak czy inaczej, uczelnią rządziła "oprycznina". Zauważyli to także radzieccy wizytatorzy. Według ich raportu (cytowanego przez autorkę) Schaff, Brus i Adler promowali głównie "niepolskich" specjalistów, a "Jadwiga Siekierska w rozmowie z jednym z członków grupy podobno się wyraziła, że >Polacy nie nadają się do pracy naukowej<"3.

Nad uczelnią zawisły chmury, lecz Berman znalazł sposób. Sekretariat Biura Organizacyjnego KC powołał w tej sprawie... komisję, która stwierdziła, że owszem, trochę niedostateczne jest powiązanie pracy Instytutu z życiem partii, że owszem dałoby się trochę podnieść poziom wykładów, ale poza tym jest dobrze. W skład komisji wchodzili: Modzelewski, Werfel, Schaff, Gutt, Hoffman oraz - być może - któryś z przedstawicieli kadry polskiego pochodzenia. IKKN działał, w 1953 r. Rada Ministrów przyznała Instytutowi prawo nadawania stopnia kandydata nauk, w 1954 r. zmienił nazwę na Instytut Nauk Społecznych. Wyszkoleni na IKKN naukowcy zajęli wkrótce miejsca wyrzucanych z uczelni filozofów, historyków i ekonomistów. Nawet sensowni do niedawna naukowcy ugięli się pod terrorem. Polonista Stefan Żółkiewski przed omówieniem "Sonetów krymskich" zupełnie serio zaczął omawiać ceny zboża na Krymie - wierząc w decydujący wpływ bazy na nadbudowę.

Mobilnym narzędziem walki były tzw. konferencje. Historię i historyków ustawiła do pionu I Metodologiczna Konferencja Historyków Polskich (28 XII 1951 - 12 I 1951) w Otwocku. Podczas narad zadekretowano, że w Polsce wolno uprawiać tylko naukę opartą na światopoglądzie marksistowskim. To znaczy taką, która przyjmuje za aksjomat, że nie tylko historia, ale nawet nauka historii w II RP miały charakter burżuazyjny, antyradziecki, faszystowski. Do podobnych wniosków dochodziły konferencje filozofów i polonistów. Książki ważne dla narodowej tożsamości - "Księgi Narodu i Pielgrzymstwa Polskiego", "Nie-Boska Komedia", "Król-Duch" zakazane zostały jako wsteczne, Witold Gombrowicz - jako pseudoawangardzista i do tego emigrant, ostatnie wiersze Kazimierza Wierzyńskiego i Jana Lechonia - jako piłsudczykowskie i faszystowskie, "Dwa teatry" Jerzego Szaniawskiego - jako gloryfikacja AK. Z filozofii wykreślono oryginalnych myślicieli polskich - Henryka Elzenberga i Romana Ingardena - jako idealistów. Z wcześniejszych potępiono Stanisława Brzozowskiego i Edwarda Abramowskiego - pierwszy był prekursorem faszyzmu, drugi agentem burżuazji. Zarzut ten wymyślił jeszcze Berman, popularyzowali jego "oprycznicy" w rodzaju Adama Schaffa i Stefana Żółkiewskiego.

Rodzajem bojowego apelu dla uczonych stał się I Kongres Nauki Polskiej (29 VI - 2 VII 1951). Na kongresie tym z inicjatywy Bermana postanowiono powołać PAN w miejsce PAU i Towarzystwa Naukowego Warszawskiego, które zlikwidowano. Akademia powołana została najpierw decyzją Sekretariatu Biura Politycznego, potem ustawą o Polskiej Akademii Nauk z 30 października 1951 r.

Prezesem został Jan Bohdan Dembowski, 63-letni biolog, profesor UŁ, który urodził się, a nawet skończył studia w Petersburgu. Był autorem książki o Darwinie, poza tym "Historii naturalnej jednego pierwotniaka" (1924 r.), "Psychologii zwierząt" (1946 r.) a zwłaszcza "Psychologii małp" (1946 r.). W latach 1940-1941 był wykładowcą kolaboranckiego Instytutu Marksizmu-Leninizmu w Wilnie, w 1944-1947 attaché naukowym przy ambasadzie RP W Moskwie i jednocześnie pracownikiem moskiewskiego Instytutu Biologii Doświadczalnej. I to były największe zasługi. Berman dawał mu już w 1949 r. nagrodę państwową I stopnia, zrobił go także marszałkiem Sejmu I kadencji (1952-1957), zastępcą przewodniczącego Rady Państwa (1952 r.), a nawet profesorem UW (1952 r.) i przewodniczącym Komitetu Obrońców Pokoju. Kaligula mianujący konia pierwszym dostojnikiem imperium i sadzający go po swojej prawicy to przy Bermanie tandeciarz.

Po zlaniu się partii powołana została komisja mająca wypracować wytyczne na froncie literatury i sztuki, przewodniczył jej rzecz jasna Berman. Powołana została także komisja do opracowania planu "upowszechnienia książki" - na jej czele również stanął Berman. Skreślał i dopisywał tytuły, wśród książek, które forsował, znalazła się historia WKP (b). Już w 1950 r. "Tygodnik Powszechny" (nr 18 / z 30 kwietnia 1950 r.) podał powojenne nakłady najpoczytniejszych dzieł: "Pan Tadeusz" osiągnął 1,5 mln, tuż po nim "Krótki kurs historii WKP (b)" - 1,25 mln. Wkrótce kolejność się odwróciła. Do roku 1955 ukazało się osiem wydań "Krótkiego kursu.", ulubioną książkę Bermana studiowano obowiązkowo na większości kierunków studiów.

4 lutego 1949 r. odbyło się spotkanie władz z przedstawicielami inteligencji. Reprezentantem władz był oczywiście Berman. Zgodnie z rytuałem, najpierw przedstawił sytuację polityczną, wskazał na zagrożenia ze strony USA i Niemiec, postraszył, iż Polska zostanie okrojona do "kadłubowego potworka na wzór Księstwa Warszawskiego" (s. 352), a potem zapowiedział budowę nowego porządku. Do budowy powinna włączyć się inteligencja. Nie znaczy to przymusu należenia do partii, to wypaczenie i "łapichłopstwo", chodzi o włączenie się w pracę na rzecz uzdrowienia społeczeństwa.

31 maja 1949 r. odbyła się w KC konferencja poświęcona realizmowi socjalistycznemu. Zabierający kilkakrotnie głos Berman wytłumaczył obecnym, że "realizm socjalistyczny to odkrywcza metoda twórcza, nie tylko w stosunku do współczesności, bez niej nie sposób dotrzeć do genealogii naszej teraźniejszości. Bez niej nie można napisać powieści historycznej" (s. 353).

Tak jak w polityce czy nauce, również w kulturze Berman miał swoją "opryczninę". To Jerzy Borejsza, dyktator imprez i wydawnictw, to Adam Ważyk, którego nawet nazywano "prawą ręką" Bermana4, także "krwawa Melania" Kierczyńska, a z młodszych - Wiktor Woroszylski. Na froncie antyreligijnym oczywiście "Luna" Brystigerowa, z którą jeszcze w ZSRR łączyły go bliższe stosunki. W filmie - "pułkownik" Aleksander Ford, ale też Wanda Jakubowska, w teatrze Erwin Axer, Roman Szydłowski i młody Kazimierz Dejmek etc, etc. Oni byli Światłami literatury polskiej. I Fejginami.

Berman włączał się także osobiście w kontrolowanie, inspirowanie, jednym słowem, w terroryzowanie literatury. Najbardziej znana jest jego inspiracja "Popiołu i diamentu". Zbigniew Herbert mówił o tym w "Hańbie domowej" (1986 r., s. 195):

"Andrzejewski mi opowiadał, że zaprosił go Berman i chodził nerwowo po pokoju, stawał przed oknem i mówił: temu krajowi grozi wojna domowa. Czyli podał mu temat "Popiołu i diamentu". - Tylko pisarz tej miary, tego talentu, wielkiego, jak pan, może...". I Andrzejewski mógł. Mógł też Wajda, który zrobił z "Popiołu i diamentu" film. W ten sposób doszlusował do watahy agitatorów Bermana i do rozlicznych tytułów mógł dodać Gwiazdę Służalstwa. Czerwoną, pięcio-, a nawet sześcioramienną.

W czerwcu 1950 r. Berman ocenzurował, a po części napisał Leono-wi Kruczkowskiemu przemówienie na V Zjazd ZLP "O roli i zadaniach Związku Literatów". Zachował się egzemplarz z jego radami-rozkazami: "wprowadzić krytyczne uwagi o niezdrowych, indywidualistyczno-elitarnych, drobnomieszczańskich nastrojach w środowisku literatów i konieczności ich zwalczania" (s. 361), poza tym wzmocnić aktywizm społeczny literatów. Berman wytknął za pośrednictwem Kruczkowskiego literatom brak udziału w masowym ruchu kulturalnym, "co tak rozwinięte jest w ZSRR" (s. 361). Zaowocowało to wyjazdami polskich pisarzy do ZSRR, ale też do polskich zakładów pracy i na wieś. Podobnie "twórczo" i zarazem cenzorsko potraktował Berman referat Ważyka "Perspektywy rozwojowe literatury polskiej".

Miał też Berman inicjatywy "odwilżowe", raz zdarzyło mu się wyskoczyć przed orkiestrę - co łączy się znów z jego Ważykiem. Latem 1955 r. Jakub Berman namówił go do napisania odwilżowego poematu, coś w stylu odważnych reportaży z Nowej Huty. Odwoływał się do uczuć socjalnych, bajdurzył o przemianach, łgał o chęci powrotu do prawdy, czyli do "norm leninowskich". Ważyk przyznawał się do tej inspiracji publicznie5, był - oczywiście do czasu - dumny z inspiratora.

Gdy jednak reperkusje poematu były początkowo inne od oczekiwań, Berman zainspirował błyskawicznie "Krytykę Poematu dla Dorosłych", którą napisała jakaś Joanna Sierpińska. W autentyczność postaci nikt nie wierzył, co znalazło odbicie w powiedzonku, że Sierpińska, ale do spółki z Młotowską. Autorem "Krytyki" miał być Leon Przemski (Chaim Löw) - "oprycznik", któremu Berman dał w dzierżawę "Nową Kulturę". Wymieniano też nazwiska Witolda Wirpszy i - rzecz jasna - samego Ważyka.

Z głośniejszych inicjatyw negatywnych - to Berman patronował walce Ważyka i Kierczyńskiej z "szaniawszczyzną", zdecydował o zdjęciu "Don Juana" Moliera (1950 r., reż. Bohdana Korzeniewskiego) za "religianctwo" - po dłuższej zresztą rozmowie z reżyserem, który nie okazał się dość miękki. Nie okazał się też podatny na sugestie Leon Schiller, który został za swój wsteczny romantyzm usunięty z teatru i partii. Warszawę obiegła anegdotka: Schiller zapytany przez znajomych, co nowego na froncie ideologicznym, odpowiada z uśmiechem: znów sukces! Wykryliśmy i wyrzuciliśmy mnie z partii.

Berman zajmował się też dorywczo plastyką. Na spotkaniu ze środowiskiem twórców w październiku 1951 r. nakazywał: "musimy budzić odrazę do sztuki, która nosi ładunek animalistycznej bezideowości i cynizmu, do dekadenckiej sztuki kapitalistycznej, do amerykańskiego kosmopolityzmu (...). Na odcinku plastycznym musimy wydać bój abstrakcjonistom" (s. 354). Zupełnie jakby się słuchało przemówienia Hitlera o sztuce dekadenckiej. Artyści skwitowali przemówienie mniej ponuro. Od razu po naradzie w Warszawę puszczono takie oto "sprawozdanie": Towarzysz Berman oświadczył, że dozwolone będą tylko trzy kierunki: fornalizm, represjonizm i ubizm.

"Dziennikarze powinni stać się żołnierzami frontu ideologicznego" - powtarzał Berman (s. 370). Jako marksista wierzył w istnienie bazy i nadbudowy, jako stalinista - wiedział, że nadbudowa też ma swoją nadbudowę i że jest nią propaganda. Dziś moglibyśmy powiedzieć: matrix. Tę działkę także przejął. Nadzorował propagandę już z ramienia PPR, kontrolował organ partii "Głos Ludu" i co najważniejsze: miał zasługi w budowie Centralnego Biura Kontroli Prasy, nazwanego później Głównym Urzędem Kontroli Prasy, Publikacji i Widowisk. W skrócie: cenzura. Z jego inicjatywy w listopadzie 1944 r. zjawili się w Lublinie dwaj pracownicy radzieckiej cenzury - Piotr Gładin i Kazimierz Jamruz. Oni uczyli Polaków walki z wszelką nieprawomyślnością, uczyli wychwytywania aluzji, rozgryzania analogii i po prostu chwytania zębami. Berman brał udział w większości odpraw dla cenzorów i redaktorów naczelnych pism. On także mianował pierwszego kierownika Biura Kontroli Prasy - oczywiście ze swoich ludzi - Leona Rzędowskiego.

Nie znaczy to, że przestał być cenzorem, a nawet nadcenzorem. Berman nie tylko wielekroć sam pisywał wstępniaki do "Trybuny". Przede wszystkim cenzurował, poprawiał - swoje i cudze. Pracował do późnej nocy. Autorka cytuje wspomnienie Werfla, który śmiał się, że czytelnik nie zauważy, iż przesunął jakieś zdanie, Berman odpowiedział: "wasz czytelnik chyba nie, ale pewien czytelnik może" (s. 375).

Po połączeniu obu "robotniczych" partii Berman przejął nadzór nad Wydziałem Prasy i Wydawnictw KC PZPR, sprawował też nadzór nad Biurem Prasy, przy Prezydium Rady Ministrów.

21 marca 1949 r. na naradzie redaktorów w Wydziale Propagandy i Wydawnictw Berman nakazywał dziennikarzom, by pisali o ekspansji imperializmu amerykańskiego, a na froncie wewnętrznym - walkę z odchyleniami wewnętrznymi i z reakcyjnym klerem. Zadaniem dziennikarzy - stwierdzał - jest przekształcanie dyrektyw partii w teksty propagandowe. Dziennikarstwo nie jest sztuką, lecz "pasem transmisyjnym uchwał i polityki partii". Trudno o bardziej wyrazistą deklarację pogardy dla prawdy i piękna - w imię korzyści politycznych.

Również i w prasie Berman rządził przez swoją "opryczninę". Kiedy powstała "Trybuna Ludu", na jej czele postawił w 1948 r. Leona Kasmana. Na posiedzeniu Sekretariatu KC (2 III 1950 r.) przedstawił projekt połączenia "Kuźnicy" i "Odrodzenia" - tak powstała "Nowa Kultura". Naczelnym mianował zaufanego Pawła Hoffmana - do czasu, gdy nie zastąpi go kolejnym "oprycznikiem" - Przemskim.

Organem ideologicznym partii były powołane przez Bermana w 1947 r. "Nowe Drogi", od początku Berman obsadził pismo swoimi ludźmi. Pierwszym redaktorem był Franciszek Fiedler (Efroim Truskier), w 1952 r. zastąpił go inny Bermanowiec - Roman Werfel. Przetrzyma Bermana, a gdy odejdzie w 1959 r. - zastąpi go... Stefan Wierblowski. "Oprycznina" przetrwała swego twórcę.

Za wzór dziennikarstwa stawiał Berman polskim autorom prasę radziecką, zwłaszcza "Prawdę", którą nazywał "starszym bratem naszej prasy"
16 listopada 1950 r. na posiedzeniu Biura Politycznego w ocenie, która potem stała się uchwałą, stwierdzał, że gazeta powinna przyswajać sobie "styl prasy bolszewickiej", prasy walczącej. Chwalił "Trybunę", że "niemal w każdym numerze zamieszczane są materiały demaskujące amerykańsko-angielski blok agresorów oraz jego reakcyjne agentury w Polsce" (s. 374). Zasłużyła się ona na froncie wewnętrznym, propagując uchwały III plenum - tego o wzmożeniu czujności. Miała zasługi w demaskowaniu "reakcyjnej polityki Watykanu i polskiego episkopatu" (tamże). Szczyty zasług i służalczości osiągnęła "Trybuna" publikacjami związanymi z 70. rocznicą urodzin Stalina. Sam Berman zainicjował z tej okazji akcję, która przeszła do historii. Wezwał młodzież i dorosłych Polaków do pisania urodzinowych listów do Stalina. Na adres ambasady radzieckiej nadeszło wówczas 600 tys. listów. Nie była to miara miłości czy choćby szacunku dla "Wodza". Była to miara uległości.

Jak każdy stalinowiec Berman bał się religii. Jak diabeł święconej wody... Uważał, że religia jest filarem tożsamości narodowej, ale i godności indywidualnej i póki się jej nie zniszczy - nie wyrwie się z Polaków marzeń o niepodległości. Od samego początku prowadził więc fanatyczną walkę z Kościołem, w czym posługiwał się setkami pomniejszych "opryczników". Jako osobę zaufaną postawił na ich czele bliską Julię Brystygierową, zwaną czasami "krwawą Luną". Mimo wszystko była ładniejsza od Gomułki.

Od momentu wejścia do władz PPR Berman przejął odpowiedzialność za stosunki z Kościołem. Czerwony "Kuba Rozpruwacz" stosował metodę Stalina i też wykańczał wrogów po kolei. Najpierw więc musiał zlikwidować podziemie, potem PSL i PPS. Wobec Kościoła nakazywał do czasu tolerancję, a nawet życzliwość. Ukazywały się pisma katolickie, funkcjonowały instytucje - od przedszkoli po Sodalicję Mariańską; działało stowarzyszenie charytatywne "Caritas". Polskie Radio rozpoczynało programy od pieśni "Kiedy ranne wstają zorze", tę samą pieśń śpiewano na porannych apelach w wojsku.

3 Maja 1945 r. władze państwa na czele z Bierutem wzięły udział w nabożeństwie u karmelitów, Bierut uczestniczył także w poświęceniu odrestaurowanego posągu Chrystusa przed kościołem Świętego Krzyża, potem dał się fotografować na procesji Bożego Ciała w Warszawie. Za jego przykładem funkcjonariusze partyjni brali udział w nabożeństwach i nosili baldachimy. Księży aresztowano dyskretnie, uzasadniając to np. ich zaangażowaniem w "bandyckim" podziemiu.

Otwartą wojnę z Kościołem rozpoczęto po pokonaniu PSL. W listopadzie 1947 r. Berman przedstawił Bierutowi memoriał, którego główne tezy brzmiały:

"Kościół jest w Polsce wielką, materialną siłą hamującą (...), jako organizacja jest w świadomości mas (...) bastionem tradycji, kultury polskiej, najpełniejszym wyrazicielem >polskości<. Kościół jest organizacją z własną bazą materialną i zewnętrznym ośrodkiem dyspozycji o własnej polityce światowej (...), jest poszukiwanym narzędziem i partnerem dla sił międzynarodowej reakcji kapitalistycznej. W związku z powyższym Państwo Ludowe musi działać aktywnie w kierunku wydatnej redukcji siły Kościoła".

Był to plan walki z Kościołem. Niezwykle perfidny plan. W następnych akapitach Berman proponował strategię "Kościół wszędzie - Kościół nigdzie". Chodziło o to, by podkreślając znaczenie Kościoła w życiu politycznym i usypiając jego czujność, prowadzić działania eliminujące go z życia. Przykładem obłudy, lecz i chytrości Bermana może służyć projekt konkurencyjnych świąt i uroczystości o świeckim charakterze np.: święto gór, lasu, morza, matki, dziecka, tysięcznej obrabiarki, setnej kamienicy itp.

To, iż Berman przenosił działania niszczące Kościół w sferę nadbudowy, nie oznacza, że rezygnował z brutalnego, materialnego terroru.

W 1948 r. aresztowano ponad 400 księży, ograniczono kolportaż pism katolickich (tylko przez "Ruch"!), masowo kolportowano kolaboracyjny "Głos Kapłana" (Organ Komisji Książek przy Z GŁ. ZBoWiDu.), likwidowano przedszkola i bursy dla młodzieży, wycofywano religię ze szkół. Przykładem katolicki "Tygodnik Warszawski", który został zamknięty w sierpniu 1948 r. Redaktorzy zostali aresztowani, założyciel i redaktor naczelny ks. Zygmunt Kaczyński zmarł w więzieniu.

26 stycznia 1949 r. Berman wszedł do komisji, która opracowywała linię walki z Kościołem. Przewodniczył jej formalnie Aleksander Zawadzki, ale głównym mówcą był zawsze "towarzysz Jakub" i on prowadził rozmowy sprawozdawcze z ambasadorem Lebiediewem. Podczas jednej z nich w imieniu polskiej strony oświadczył:

"Przeszliśmy do natarcia, i przy tym otwarcie. Obecnie będziemy kontynuować tę linię (...), a następnie przystąpimy do innych działań (o charakterze administracyjnym, finansowym i innym) ograniczających ponad miarę rozzuchwalenie ludzi Kościoła. Chcemy doprowadzić do rozwarstwienia wśród duchowieństwa i wśród wierzących" (s. 280).

20 lutego 1950 r. władze odebrały Kościołowi "Caritas" - organizację zatrudniającą 25 tys. w przeszło 1000 zakładach pracy. 19 kwietnia tegoż roku powołano Urząd do Spraw Wyznań, na czele stał formalnie Antoni Bida, rzeczywistą kontrolę sprawował Berman - sprawozdania naczelnika Urzędu trafiały wprost na jego biurko.

Komuniści wszystko traktowali jak walkę. Żeby niszczyć - szpiegowali, donosili i niszcząco oddziaływali na morale społeczeństwa, bo cale społeczeństwo uważali za wroga. Dlatego wprowadzili ogromną liczebnie agenturę, która dodatkowo kontrolowała życie uczelni, środowisk artystycznych, a nawet Kościoła. Działalność tej agentury to temat na wielotomowe dzieło.

Berman i jego "oprycznicy" dokonali spustoszeń. Doprowadzili do ruiny świat polskich wartości. Skutki ich działań widoczne są do dzisiaj. Ocena "towarzysza Jakuba" może być tylko jedna: winien. Winien morderstw fizycznych, ale i zbrodni popełnionych na duszach kilku pokoleń.

A jednak oceniając jego działalność, autorka przeżywa uczucia ambiwalentne, ba, przyznaje się do pewnego zauroczenia bohaterem, trochę go demonizuje, trochę bagatelizuje jego winy. Win nie da się zbagatelizować - oskarżają Bermana tysiące okaleczonych fizycznie i duchowo - przez jego agitatorów, przez dowodzonych przez niego artystów, przez zdemoralizowanych księży. Przez jego "opryczninę". Ale w samym Bermanie nie było nic z demona. Więcej ze spsiałego urzędnika. I może na tym polegała demoniczność: że była dobrze skrywana, pod nie zawsze świeżym garniturkiem, pod pogniecionym kapeluszem. Rosjanie mają genialne określenie: miełkij bies. Nie potężny demon, lecz właśnie taki udający urzędnika, z teczką w ręku - morderca.
Bohdan Urbankowski

***
Przygotowując tekst, oparłem się w głównej mierze na książce Anny Sobór-Świderskiej, "Jakub Berman. Biografia komunisty", IPN 2009. Strony przytoczone w nawiasie dotyczą tej publikacji.
Przypisy
1/ Uchodzi to uwagi współczesnych historyków, nie uchodziło uwagi np. ambasadora Wiktora Lebiediewa, który już w raportach z 1948 r. sygnalizował, że w polskiej partii toczy się ukryta, za to zaciekła walka o władzę, "w której Bierut jest izolowany przez żydowskich nacjonalistów" (s. 312). Alarmujący raport przesłał 10 lipca 1949 r. do ministra spraw zagranicznych Andrieja Wyszynskiego; wskazywał w nim na przesycenie polskiej partii dawnymi agentami "dwójki" (Spychalski, Żymierski) i na rolę działaczy "cierpiących na żydowski nacjonalizm". W grupie tej, jak pisze Sobór-Świderska, umieścił Jakuba Bermana, Hilarego Minca i Romana Zambrowskiego. Bierut znalazł się poza układami, został zresztą zdominowany przez Bermana. "Berman stał się liderem grupy działaczy żydowskich. Lebiediew skrytykował również polski aparat bezpieczeństwa, jego kierownictwo uznał także za zdominowane przez osoby narodowości żydowskiej; pozycja Radkiewicza - według niego - była bardzo słaba. Także w tym kontekście negatywnie ocenił Bermana, który miał swego protegowanego w MBP - Józefa Różańskiego" (s. 310). Wskutek alarmujących opinii Lebiediewa w listopadzie 1949 r. mianowano ministrem obrony Konstantego Rokossowskiego i dokooptowano do Politbiura.

2/ Jedną z największych, najgłośniejszych sesji naukowych tamtych lat była zorganizowana 4 grudnia 1950 r. z inicjatywy IKKN i "Nowych Dróg", czyli Bermana, konferencja poświęcona pracom Stalina w dziedzinie językoznawstwa. Berman wystąpił z referatem "Baza i nadbudowa w świetle prac tow. Stalina o językoznawstwie".

3/ W sprawozdaniu za okres od kwietnia do października 1951 r. sporządzonym przez G. Wasieckiego, M. Osadkę, N. Niekrasowa i A. Romanczenkę, Niekrasow pisał: "Schaff, Adler, Brus - polscy Żydzi popierani przez członków kierownictwa PZPR - przeprowadzają swoją linię w doborze kadr kierowniczego ogniwa wykładowców instytutu i aspirantów". Na poparcie tej tezy wymienił m.in. Stanisława Ehricha, Jadwigę Siekierską, Leona Grosfelda, Stanisława Arnolda, Józefa Minca (brata Hilarego, ekonomistę). Wasiecki uznał politykę kadrową Instytutu za przejaw "rasistowskich teoryjek" o szczególnej predyspozycji Żydów do pracy naukowej i braku umiejętności Polaków w tej dziedzinie" (Anna Sobór-Świderska, "Jakub Berman. Biografia komunisty", s. 378-379, przypis).

4/ Sokorski wspominał po latach, że Berman chciał mu jako wiceministrów kultury narzucić Ważyka i Kotta, ale jakoś się przeciwstawił (s. 362).

5/ Wersję wskazującą na Zambrowskiego, pomijająca bardziej skompromitowane nazwisko Bermana, upowszechnił w wywiadzie z Trznadlem Witold Wirpsza - sam zresztą zasłużony stalinowiec. Zaprzecza jej syn Zambrowskiego, Antoni. Wersje te jednak wcale się nie wykluczają, Zambrowski był jedną z prawych rąk Bermana.
Bohdan Urbankowski
źródło http://autorzygazetypolskiej.salon24.pl/213562,berman-i-jego-oprycznina

Data: 2010-08-17 13:50:39
Autor: Tomek
Berman i jego "oprycznina"

Użytkownik "mkarwan" <mkarwan@poczta.onet.pl> napisał w wiadomości news:i4dhps$ln5$1news.onet.pl...
Piłsudski mówił kiedyś o wartościach, które - choć nieważkie, niewidzialne - czynią nasze życie piękniejsze i lepsze. Nikt w Polsce nie uczynił równie wiele co Jakub Berman, by te wartości zniszczyć. To, że przy tym nienawidził Piłsudskiego, a Rzeczpospolitą uważał za kraj faszystowski, to tylko pozorny zbieg okoliczności.


Jeszcze przed śmiercią Bermana, w 1983 r., człowiek honoru i przyjaciel A. Michnika - W. Jaruzleski zdążył odznaczyć Bermana medalem.
Tomek

Data: 2010-08-17 18:11:13
Autor: mkarwan
Berman i jego "oprycznina"
Użytkownik "Tomek" <tentom@tlen.pl> napisał w wiadomości news:i4dthk$1vvk$1news.ett.com.ua...
Piłsudski mówił kiedyś o wartościach, które - choć nieważkie,
niewidzialne - czynią nasze życie piękniejsze i lepsze. Nikt w Polsce nie
uczynił równie wiele co Jakub Berman, by te wartości zniszczyć. To, że
przy tym nienawidził Piłsudskiego, a Rzeczpospolitą uważał za kraj
faszystowski, to tylko pozorny zbieg okoliczności.


Jeszcze przed śmiercią Bermana, w 1983 r., człowiek honoru i przyjaciel A.
Michnika - W. Jaruzleski zdążył odznaczyć Bermana medalem.

Ciekawe czyj to był wniosek?

Berman i jego "oprycznina"

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona