Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Biednymi atwiej sterowa

Biednymi atwiej sterowa

Data: 2013-07-24 13:18:18
Autor: Marek Woydak
Biednymi atwiej sterowa

Biednymi łatwiej sterować

Na zdrowy rozum mogłoby się wydawać, że każda władza dąży do tego, żeby
społeczeństwo było coraz bogatsze. Dzięki temu z jednej strony władza taka
nie musiałaby się martwić o społeczne poparcie (w wypadku demokracji – o
reelekcję), a z drugiej strony realizowany byłby cel polityki, jakim jest
zadowolenie i szczęście rządzonych.

Wiemy doskonale, że często bywa inaczej, że władza zamiast pomóc ludziom w
bogaceniu się, doprowadza ich do coraz większego ubóstwa. Nie trzeba daleko
szukać, wystarczy popatrzeć na nasze społeczeństwo, stajemy się coraz
biedniejsi.

Nasze ubóstwo – przypadek?

Ale tu rodzi się wątpliwość, czy czasem celowo nie jesteśmy doprowadzani do
ubóstwa? Tak jakby władza miała w tym swój ukryty cel, a właściwie plan.
Powstaje pytanie: jak to rozumieć i czy czasem nie jest to jakieś śmieszne
podejrzenie z repertuaru spiskowej teorii dziejów? A może po prostu o
wszystkim decyduje ekonomia: jak jest kryzys, to społeczeństwo musi
biednieć. A kryzys jest, skoro o tym ciągle się mówi; więc biedniejemy.

No dobrze, ale czy kryzys powstaje sam z siebie jako heglowska konieczność
dziejowa, czy może jest przez kogoś sztucznie wywoływany?

Gdy przed kilku laty kryzys ogarnął Stany Zjednoczone, co inteligentniejsi
Amerykanie zwracali uwagę na dziwny fakt: tuż przed krachem banki niemal na
siłę wciskały wszystkim kredyty, nie bacząc na wypłacalność kredytobiorców.
To doprowadziło do załamania całego systemu bankowego, a co za tym idzie
również ekonomicznego.

Ale przed tym krachem pojawiło się jeszcze inne zjawisko: zaczęto
wyprowadzać coraz więcej firm ze Stanów do Azji, a to z kolei musiało
prowadzić do coraz większego bezrobocia, upadku całych dzielnic, a nawet
miast, które i dziś robią przerażające wrażenie (np. Detroit).

Kryzys tak ujęty nie jest koniecznością dziejową, ale skutkiem ludzkich
działań, które można przewidzieć, a które w związku z tym trudno nazwać
niecelowymi. Jednak pytanie pozostaje: po co społeczeństwo wpędzać w
kryzys? Zarobiły na tym niektóre prywatne banki. Z jednej strony zostały
sztucznie dofinansowane przez prezydenta (miliardy dolarów!), z drugiej zaś
przejęły majątek tych, którzy okazali się niewypłacalni.

Dotknęło to w szczególności Polonię, ponieważ Polacy swoją finansową
przyszłość wiązali bardzo często z zakupem domu, który po odpowiednich
przeróbkach i remontach zamierzali sprzedać z zyskiem. Tymczasem wskutek
„kryzysu” okazało się, że kredyt do spłacenia przewyższa wartość domu,
wobec czego stał się on wręcz kulą u nogi, więc zaczęto je bankom po prostu
oddawać. I tak sen o wielkim zarobku, z którym kiedyś wróci się do Polski,
zniknął jak kamfora.

Ale w Stanach ma miejsce proces jeszcze głębszy niż tylko zubożenie jednej
z grup etnicznych. Chodzi o likwidację tzw. klasy średniej. Klasa ta
odgrywa w prawdziwej demokracji rolę wyjątkową, ponieważ w sposób naturalny
stabilizuje układ sił ekonomicznych i politycznych.

Ekonomicznych, ponieważ otwarta jest nie na to, żeby jak najszybciej stać
się klasą najbogatszą, lecz żeby podciągać warstwy biedniejsze, dla których
wskoczenie do klasy średniej jest jak najzupełniej realne, podczas gdy
bycie milionerem (poza wygraną w totolotka) raczej nie.

Niezależność klasy średniej

Klasa średnia cieszy się względną, ale dużą niezależnością i to nie tylko
ekonomiczną czy polityczną, ale również ideową i kulturową. Klasę tę stać
na dobre wychowanie i wykształcenie dzieci, na promowanie wartościowej
sztuki, na respektowanie podstawowych zasad moralnych w życiu prywatnym i
publicznym.

Jest to warstwa cywilizacyjnie i politycznie najzdrowsza. Kryzys tymczasem
uderzył głównie w nią. W efekcie zaczęła się powiększać sfera ubóstwa, a
bogactwo stawało się coraz bardziej zależne albo od ciemnych układów
(mafie, gangi), albo od polityki (przynależność do partii lub powiązanie ze
służbami specjalnymi). Demokracja stała się fasadą dla rządów oligarchii
albo despotyzmu w formie socjalistyczno-liberalnej, ze wskazaniem na
socjalizm.

A w samej Polsce? Plan Sorosa (on to bowiem był głównym animatorem, a nie
Sachs czy Balcerowicz) z początku lat dziewięćdziesiątych zakładał, że
polskie zakłady pracy zostaną zlikwidowane lub sprzedane za bezcen.
Nietrudno się domyślić, że efektem tego będzie bezrobocie i zubożenie
społeczeństwa, ale także wielka migracja, zwłaszcza ludzi młodych, którzy
na pierwszym miejscu potrzebują dobrze płatnej pracy, więc jeśli nie ma jej
w tym kraju, to jedzie się do innego. I tak się stało, natomiast o
przyczynach mało kto pamięta, wystarczy, jeśli wypowie się to magiczne
słowo „kryzys”.

Dla pewnych środowisk zarówno w kraju (uwłaszczenie nomenklatury), jak i za
granicą (międzynarodowe firmy) taki scenariusz łączył się z zyskiem, a taki
zysk nie ma ojczyzny, to znaczy nie ma sentymentów wobec jakiejkolwiek
ojczyzny, są tylko magiczne nazwy sieci sklepów czy producentów, a
konkretnych osób to już nie widać.

Poddani socjotechnikom

Kwestia motywu „więcej zysku” czy „więcej władzy” jest jasna, bo wiadomo,
że biznesmen chce więcej zarobić, a polityk chce więcej „móc”. Pozostaje
problem, ile tego zysku da się jeszcze wycisnąć, ile władzy da się jeszcze
wzmocnić. Dlaczego społeczeństwo na to wszystko się godzi i czy faktycznie
władza ludzi się nie boi? Są to pytania z zakresu socjotechniki, a nie
stricte polityki.

Socjotechnika skupia w sobie szereg różnych nauk takich jak: socjologia,
psychologia, matematyka, statystyka. Jej celem nie jest poznanie prawdy dla
samej prawdy ani dla dobra człowieka lub społeczeństwa, ale dla dobra
władzy, by skuteczniej mogła rządzić tzw. zasobami ludzkimi, zwanymi
dawniej tłumem, a dla niepoznaki społeczeństwem obywatelskim. W ramach
socjotechniki określane są parametry wytrzymałości lub podatności
społeczeństwa na różne posunięcia władzy takie jak: propaganda,
manipulacja, kłamstwo, fałszywe obietnice, nadmierne podatki, biurokracja,
etc.

Wśród parametrów ułatwiających nakreślenie portretu psychologicznego danej
zbiorowości bierze się pod uwagę takie cechy jak: emocjonalność,
racjonalność, pamięć, umiejętność przewidywania, zdolność samoorganizacji,
daleko- lub krótkowzroczność, etc. W efekcie powstają portrety
psychologiczne narodów, warstw społecznych, warstw zawodowych, grup
wyznaniowych – co pozwala na skuteczne rządzenie uwzględniające
statystyczną większość, również na granicy wytrzymałości, jeśli taka jest
konieczność.

Siły władzy nie można lekceważyć

Gdy więc społeczeństwo sądzi, że miarka się przebrała i że nadszedł czas
buntu wobec władzy, to władza, mając do dyspozycji socjotechnikę i
korzystając z narzędzi takich jak media, prawo, siły przymusu, tworzy
całościową koncepcję sytuacji i wypracowuje adekwatne metody działania.
Przy czym ma do dyspozycji różne warianty na różne okoliczności, łącznie z
wykorzystaniem agentów, którzy od środka rozbijają bądź sterują buntem
społecznym. Sił władzy nie można lekceważyć.

To, że społeczeństwo ma poczucie wspólnej krzywdy lub pragnie zemsty, nie
jest jeszcze gwarancją skutecznego działania, ponieważ to jest tylko poziom
emocji, który nie przeradza się automatycznie w racjonalnie zorganizowane
działanie. Natomiast w drodze do takiego działania nie może zabraknąć
kłótni o przywództwo, konfliktu koncepcji, ingerencji służb. Jednym słowem,
władza jest zorganizowana w skali państwa, ma lidera, koncepcję i
narzędzia.

Tego wszystkiego brakuje społeczeństwu, które przecież w wyborach wskazało,
kto ma rządzić. A jeśli rządzi inaczej niż zapowiadała? Wówczas może dojść
do wybuchów społecznego niezadowolenia, ale rzadko bywają one skuteczne.

Najczęściej władza potrafi je spacyfikować albo włączyć do rozgrywek walki
o władzę na poziomie samej władzy. Za każdym razem ze szkodą dla
społeczeństwa, które koniec końców zostaje rozbite, ulega apatii i
zniechęceniu, zadowoli się byle czym lub po prostu obrazi się na własne
państwo, zamknie się w życiu prywatnym lub wyjedzie.

Dlaczego biednymi łatwiej rządzić, a właściwie sterować? Dlatego że ludzie
biedni, jeśli bieda przybiera stan permanentny, mają małe potrzeby.

Dotyczą one zazwyczaj posiadania środków umożliwiających przetrwanie.
Biedni wręcz nie lubią, gdy rozmawia się o ideałach, o kulturze, o
ojczyźnie, gdyż abstrakty te niewiele dla nich znaczą, jeśli nie mają za co
żyć. Problem jednak w tym, że walka o władzę dotyczy przede wszystkim walki
o te „abstrakty”, ponieważ jest walką między cywilizacjami, kulturami,
ideologiami, ba! religiami, natomiast walka ekonomiczna to tylko pochodna
tamtych walk.

Bieda to zły doradca

Aby więc przeciwstawiać się ubóstwu, trzeba najpierw zrozumieć, o co idzie
walka na górze, o jaką cywilizację, kulturę, religię (lub jej negację) i
dopiero wtedy można obmyśleć, co długofalowo robić.

Jeżeli walka dotyczyć będzie tylko tzw. pełnej miski, dla biednych będzie
to walka zawsze przegrana. Rządzący napełnią ją od czasu do czasu, i to
wszystko.

Jednym słowem, rządzący najmniej boją się biednych, bo mają tysiące
sposobów na to, żeby ich oszukać, spacyfikować, wykiwać, z naukową precyzją
i ze skutecznością maszyny. Jak inaczej można pojąć to trwające już od 20
lat przyzwolenie ze strony milionów naszych rodaków, aby pozbyć się
zakładów pracy, a tym samym i miejsc pracy?

Nie da się tego pojąć, jeśli ktoś myśli nie w kategoriach doraźnej
korzyści, ale długofalowej perspektywy. Zgodzono się na ten kolejny rozbiór
Polski. W efekcie starsi powiększyli grono biednych, idąc na bezrobocie, a
młodzi wyjechali z kraju.

Bieda jest złym doradcą, a nadmierne bogactwo bywa groźną pułapką. Raczej
musimy myśleć kategoriami klasy średniej, która powinna być w zasięgu
każdego, kto potrafi i chce pracować. Taka klasa nie tylko pomaga oddolnie
na wyciąganie innych z biedy, ale także rozumie, jak ważną rolę odgrywa
zasobność w umacnianiu suwerenności człowieka, a tak naprawdę rodziny.

Z takiej warstwy wyrastają też prawdziwe elity, które potrafią rządzić,
mając na oku nie prywatę czy partyjniactwo, ale autentyczne dobro wspólne,
jakim dla Polaków jest i musi pozostać Rzeczpospolita – Niepodległa,
Suwerenna, Najjaśniejsza.

Prof. Piotr Jaroszyński

Data: 2013-07-25 20:09:38
Autor: Mark Woydak
Biednymi łatwiej sterować

Użytkownik "Marek Woydak" <mark.woydak@gmx.de> napisał w wiadomości news:1ttkr4mrgqxsg.sxhp7gvgrahu.dlg40tude.net...

Prymityw pisowski znów dał znać o sobie podszywając się podemnie. Jak podła ta musi być świnia, że w XXI wieku ten cham stosuje stalinowskie metody. Brzydzę się takimi padalcami. Walcz chamie na argumenty a nie jak tchórzliwy skunks!

Mark Woydak

Data: 2013-07-25 11:19:51
Autor: leming.show
Biednymi atwiej sterowa
Prymityw pisowski znw da zna o sobie podszywajc si podemnie. Jak poda ta musi by winia, e w XXI wieku ten cham stosuje stalinowskie metody.

Cel uswieca srodki.

Biednymi atwiej sterowa

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona