Data: 2013-07-18 01:39:30 | |
Autor: Marek Woydak | |
Budowlanka ledwie zipie | |
Z Jarosławem Duszewskim, byłym specjalnym komisarzem ds. koordynacji projektów infrastruktury Alpine Holding, rozmawia Marcin Austyn Dwukrotnie pisał Pan do premiera, zwracając uwagę na źródło problemów firm budowlanych w Polsce, czyli politykę Lecha Witeckiego, p.o. szefa Generalnej Dyrekcji Dróg Krajowych i Autostrad. – Jako wysoki rangą menedżer z 30-letnim doświadczeniem powiedziałem głośno to, co cała branża myśli. Koledzy prezesi nie chcą zabierać głosu z uwagi na interesy prowadzone z GDDKiA. Ja mogłem pozwolić sobie na takie wystąpienie, bo przez działania GDDKiA ogromny koncern Alpine Bau, zatrudniający 15,5 tys. ludzi na całym świecie, został wykończony, zbankrutował. Zabranie koncernowi gwarancji w momencie toczących się w Austrii negocjacji w sprawie zadłużenia firmy spowodowało odpowiednią reakcję banków. Posunięcie dyrektora Witeckiego było dla nas gwoździem do trumny. Zostałem w Polsce z 284 ludźmi na pełnym etacie bez pracy. Syndyk austriacki dba wyłącznie o interes austriacki, Polacy są bez pensji. To zasługa szefa GDDKiA, z którym zarówno ja, jak i moja firma podejmowaliśmy próby rozmowy i przedstawialiśmy alternatywne rozwiązania problemu źle zaprojektowanego i niebezpiecznego dla użytkowników mostu MA532 w Mszanie. Co to znaczy „podejmowaliśmy próby”? Rozmów nie było? – Tak, próby. Bo to, jak działa dyrektor Witecki, nie mieści się w żadnych kanonach prowadzenia biznesu. Nie ma żadnych negocjacji, jest tylko straszenie: nie zrobisz, wyrzucimy cię z budowy, przeprowadzimy egzekucję gwarancji. Nie mamy żadnej możliwości obrony. Podchodzi personalnie do jakiejkolwiek próby przedstawienia alternatywy lub niezgadzania się z jego stanowiskiem przez kierujących firmami. Żąda, tak jak w moim przypadku i w innych, zwolnienia z koncernu, obiecując, że wtedy ponownie przeanalizuje możliwości zapłaty i cofnie drastyczne decyzje. Proponuje kancelarii obsługującej proces Alpine przeciwko GDDKiA współpracę. To są działania, które znamy z filmów gangsterskich, tak nie może zachowywać się urzędnik państwowy. Premier ocenił, że GDDKiA postępuje z wykonawcami właściwie: egzekwuje terminy i prowadzi dialog. – Pan premier się myli, dlatego też napisałem do niego drugi list. W pierwszym moim dość emocjonalnym wystąpieniu opisałem to, co czujemy. Jednego dnia stanąłem wraz z tymi wszystkimi ludźmi pozbawionymi pracy, pensji, z kredytami. To był głos człowieka, który zna kulisy całej sprawy, który od roku próbował wybudować ów nieszczęsny most w Mszanie na A1, a którego nie da się wybudować wedle założeń, jakie przyjęła GDDKiA. A dziś ta instytucja – GDDKiA – to pan Witecki samodzielnie podejmujący decyzje, który zmarginalizował swoich fachowców, zastępując ich prawnikami. Dlatego zabrałem głos po raz drugi. Zatrwożyło mnie to, że premier broni tego człowieka. Mam nadzieję, że czyni to, nie znając szczegółów sprawy. Musiałem napisać o liczbach, podając szczegóły, które pokazują, że pan Witecki wprowadza premiera w błąd. Po prostu kłamie, niszcząc za przyzwoleniem premiera całą branżę. Na uwagi dotyczące mostu w Mszanie nie było reakcji ministerstwa transportu? – Z GDDKiA nie ma rozmowy, a wszelkie pisma do dyrektora Witeckiego pozostają bez odpowiedzi. Informowałem o problemie mini- sterstwo i dopiero wiceminister Tadeusz Jarmuziewicz zainteresował się problemem. Mówił wprost, że GDDKiA próbuje swoje błędy przerzucić na wykonawcę. No to został odwołany, dzięki hakom znalezionym przez pana Witeckiego. Ale coś jednak musi być na rzeczy, jeżeli mówił to publicznie minister, zwierzchnik pana Witeckiego, i skoro wszystkie branżowe autorytety twierdzą, że most jest zły i powinien być przeprojektowany. Te błędy wyjdą. Tylko dlaczego Alpine i Polacy, którzy pracowali w tym koncernie, stracili pracę? Kolejny wykonawca nie ma świadomości ciężaru błędów? – W tej chwili GDDKiA ma wolną rękę. Chcieliśmy sprawę załatwić polubownie. Jest proces Alpine o 1,2 mld zł za pierwszy kontrakt, z którego nas wyrzucono. Też za ten most, bo już wtedy eksperci uznali, że jest nie do wykonania. Chciałem, by GDDKiA oddała nasze 300 mln zł z pierwszego kontraktu, które nam zabrała w postaci gwarancji i niezapłaconych faktur, a my za to przeprowadzimy jeden z własnych wariantów dla tego mostu i zamkniemy całą historię. Bo przypomnę, że w założeniach GDDKiA w tym miejscu nigdy nie miało być mostu. On został dorobiony w maju 2005 roku [jeszcze za rządów SLD – UP – przyp. red.]. Ministerstwo transportu zgodziło się wówczas na odstąpienie od zasad budowania mostów na autostradach. Zgodzono się na budowę dwóch jezdni autostrady na jednej płycie nośnej. A nie jak należy, na dwóch niezależnych płytach, co powoduje, że przy każdej awarii wyłączony będzie cały odcinek autostrady, i stwarza niebezpieczeństwo dla użytkowników. To komu ten most był potrzebny? – Nikomu. W założeniach GDDKiA był tam przewidziany nasyp z przepustem nad 50-centymetrowym strumykiem. Dorobiono całą ideologię środowiskową i nienośnych gruntów, co spowodowało, że wydano zgodę na odstępstwo. Pod mostem, jak się twierdzi, zachowano pradolinę. Na tamtych terenach mostu nie dało się postawić. Myśmy w tę pradolinę powbijali tysiące pali cementowo-wapiennych, aby wzmocnić podłoże. Działo się to pod nakazem GDDKiA. To kosztowało 40 mln zł, dziś nie tylko ów nasyp by się tam utrzymał, ale można by tam zbudować elektrownię atomową. Opowieści, że most był potrzebny na nienośnych gruntach, są bajką. A jeśli już ktoś chciał tam budować most, mieć pomnik, to należało to zrobić zgodnie z zasadami zapewniającymi bezpieczeństwo użytkownikom, a to jest najważniejsze. Ten most jest aż tak źle zaprojektowany? – Ktoś wymyślił piękny most na rysunku. Ale to chyba jedyny tak budowany obiekt w Europie. Przy statycznych obliczeniach wychodzi, że jeśli ktoś po zewnętrznej jezdni przemknie z prędkością 300 km/h, co nie jest niemożliwe, to może doprowadzić most do takich drgań, że ten się złoży. Podobnie może stać się, jeżeli ruch – np. na skutek wypadku – zostanie puszczony jedną, zewnętrzną jezdnią. Przecież po to są normy, rozporządzenia, by uniknąć takich problemów. Jeśli tam wystąpi jakieś pęknięcie, to cały obiekt zostanie wyłączony z użytkowania i autostrada zostanie zamknięta. Wrócimy do punktu wyjścia i będziemy jeździli objazdami, które na prośbę ministerstwa i GDDKiA za własne pieniądze (4 mln zł) wykonała Alpine, by 10 km z 16 km autostrady oddać do ruchu, bo minister Sławomir Nowak obiecał to publicznie. A ponad 6 km autostrady, gotowej do przejęcia ruchu, czeka na most. Kolejnemu wykonawcy budowa będzie się opłacała? – Dokładnie chodzi o projekt naprawczy. Nowy wykonawca dostał od GDDKiA 52,4 mln zł na to, co – według nas – kosztowałoby 46 mln zł (za ów program naprawczy). I to z wolnej ręki. No tak, ale jeśli mostu nie da się poprawić? – Ta firma zrobiła dobry interes, jeśli tylko nie będzie odpowiadać za powodzenie programu naprawczego stworzonego przez GDDKiA i za cały most. Skarb Państwa stracił, bo zapłaci wykonawcy ponad 52 mln zł, firma ta otrzyma też stal za 8 mln zł, którą kupiliśmy. Zatem lekką ręką wydane zostanie 60 mln złotych. I nie wiadomo, co z tego wyjdzie. A na prace wykończeniowe trzeba będzie wydać jeszcze ok. 30 mln złotych. Tym zajmie się już następna firma wyłoniona w przetargu. Efekt będzie taki, że w tym roku autostrady nie będzie, a Skarb Państwa, choć zabrał Alpine 55 mln zł gwarancji, musi jeszcze dołożyć 40 mln zł na coś, co nigdy może nie zostać odebrane do użytku i wyłącznie chroni błędny łańcuch decyzji pana Witeckiego od 2009 r. na tym kontrakcie. Widząc, co się dzieje, że jest to projekt bez dna, podjęta została decyzja o zejściu z budowy. Nie można od firmy wymagać, by robiła coś, co nie ma sensu i może być niebezpieczne dla użytkowników. Nie można też za błędy popełnione przez GDDKiA w projektach obarczać wykonawcy. Tymczasem przykłada się nam pistolet i mówi: zabierzemy wam gwarancje, jeśli tego nie zrobicie. Interesy z GDDKiA to jak interesy z rodziną Soprano. Nie zrobisz, zginiesz. Nie obawia się Pan łaty awanturnika? – Tylko czy moim, naszym awanturnictwem jest to, co przeżywa branża drogowa w Polsce? Polskich firm drogowych już nie ma. Żadna firma pracująca w Polsce dla GDDKiA podczas boomu budowlanego, kiedy dziesiątki miliardów złotych poszły przed Euro 2012 na inwestycje, nic nie zarobiła. Duzi przetrwali, dzięki firmom-matkom z zagranicy. Tak miała wyglądać „zielona wyspa”? Dziś dla ludzi problemem jest tysiąc złotych, a my mówimy o niewypłaconych setkach milionów. Za tym idą problemy podwykonawców, którzy widząc, że będzie praca, zainwestowali, pobrali kredyty na sprzęt, zatrudnili ludzi. Kiedy duże firmy, dla których oni pracują, bankrutują, schodzą z kontraktów, to im nie zapłacą, bo nie mają z czego. Ale ci giganci nie płacą nie dlatego, że są złodziejami, ale dlatego, że sami zostali okradzeni. Przecież sześciu ambasadorów państw UE, których firmy najwięcej budują w Polsce, napisało swój list w tej sprawie do premiera. On nie odbiega od rzeczywistości, o której mówię. Realia są takie, że przy kontraktach z GDDKiA trzecim partnerem są sądy. Nie można tak funkcjonować w biznesie. Jaka firma to wytrzyma? Gdyby nie to, że tyle firm zostało doprowadzonych do upadłości, dziś nie musielibyśmy patrzeć na rosnące wskaźniki bezrobocia. Dziękuję za rozmowę. Marcin Austyn |
|
Data: 2013-07-19 20:05:04 | |
Autor: pluton_ | |
Budowlanka ledwie zipie | |
... bo przez dziaania GDDKiA ogromny koncern Alpine Bau, Napuscmy GDDKiA na ruskich, usraela i usmanow. -- pozdrawiam P.L.U.T.O.N.: Positronic Lifeform Used for Troubleshooting and Online Nullification |
|