Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Cała prawda o Kaczyńskim!

Cała prawda o Kaczyńskim!

Data: 2010-07-26 21:21:10
Autor: mkałrwan jest debilem
Cała prawda o Kaczyńskim!
Nikt nie może zarzucić zmarłemu prezydentowi i jego bratu nacjonalizmu, ksenofobii ani antysemityzmu. Ale endecy, "polakokatolicy", nacjonaliści gromadzą się pod krzyżem upamiętniającym zmarłego prezydenta. Jarosław Kaczyński, przybierając różne maski, przyciągnął endekoidalny elektorat
- Zwyciężyć i spocząć na laurach - to klęska. Być zwyciężonym i nie ulec - to zwycięstwo - komentował Jarosław Kaczyński pierwsze informacje o wyborczej porażce, cytując jeden z najbardziej znanych aforyzmów Józefa Piłsudskiego.

Ale wśród wyborców Kaczyńskiego zawiedzionych jego porażką pokaźną grupę stanowią osoby nawiązujące do innej tradycji niż piłsudczykowska. "Polską rządzą dwie trumny - mawiał Jerzy Giedroyc - Piłsudskiego i Dmowskiego". Wielki myśliciel mówił to z przyganą wobec polityków, którzy nie potrafią wyzwolić się z mitów i schematów zrodzonych w zupełnie innej epoce i zaproponować rozwiązań lub choćby tematów dyskusji adekwatnych do nowej sytuacji. Nie przyszło mu do głowy, że w wolnej Polsce rządzić będzie jedna trumna, w której grzechoczą pomieszane kości szlachcica z Zułowa i lidera Narodowej Demokracji.



Tłum demonstrujący w kolejną miesięcznicę katastrofy lotniczej pod krzyżem ustawionym przed Pałacem Prezydenckim ma słabą pamięć historyczną. Dlatego jego idolem nie jest coraz bardziej zapomniany Dmowski, lecz Piłsudski o poglądach Dmowskiego.

Nad tłumem powiewa transparent: "10.04. POlityczny mord. PO trupach do władzy". Ktoś trzyma w ręku zdjęcie Lecha Kaczyńskiego z podpisem: "Mój prezydent. Żądamy prawdy!".

Dla zebranych Platforma Obywatelska jest partią zdrady narodowej, prezydent Komorowski nie ma mandatu moralnego do sprawowania władzy, jedyną nadzieją na uratowanie niepodległości jest Jarosław Kaczyński.

W internecie krąży "obraz" przedstawiający husarię prowadzoną przez dwóch wodzów - Piłsudskiego i Kaczyńskiego - goniącą "zdrajców Polski": Jaruzelskiego, Kwaśniewskiego, Komorowskiego. Po porażce wyborczej Kaczyńskiego, a zwycięstwie Komorowskiego komentator "Gazety Polskiej" napisał, że Polska właściwie straciła niepodległość. Kaczyński przeszedł długą drogę, by znaleźć się w miejscu, w którym stoi.

Kto gdzie stał?

Co kilka lat polska scena polityczna dzieli się według nowych osi. Przez słabą pamięć i znajomość historii, również wśród komentatorów, szybko zapomina się o dawnych podziałach, a także o dawnych zasługach.

Jarosław Kaczyński swój chrzest polityczny przeszedł w czasie studenckich demonstracji Marca '68. Był wówczas na pierwszym roku prawa i jego udział w wydarzeniach marcowych był bierny.

Młodszy od niego o trzy lata Bronisław Komorowski też angażował się w Marcu, jako uczeń warszawskiego liceum. W 1971 r. był po raz pierwszy zatrzymany przez SB. Pod koniec lat 70. znalazł się w środowisku Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela. Sytuowało się ono na prawo od KOR-u, z którym od 1976 r. współpracował Kaczyński. Działacze ROPCiO (m.in. Wojciech Ziębiński i Andrzej Czuma) uchodzili za twardych antykomunistów, w momencie gdy większość działaczy KOR-u słowa "antykomunizm" wolała nie używać. Podział na prawicę i lewicę był rzecz jasna bardzo umowny i pozostawał czasami w sferze epitetów. Poziom radykalizmu wyrażał się raczej w deklaracjach niż w czynach.

W okresie karnawału "Solidarności" Kaczyński współpracował z think tankiem regionu Mazowsze - Ośrodkiem Badań Społecznych kierowanym przez Antoniego Macierewicza. Komorowski współtworzył Kluby Służby Niepodległości, zalążek partii centroprawicowej akcentującej hasło niepodległości Polski. Za niepodległością byli wszyscy (może z wyjątkiem części aparatu PZPR), na pewno cała "Solidarność". Niektórzy działacze mówili o tym otwarcie, inni nie. I to stało się jedną z osi podziału wśród opozycji, wkrótce zepchniętej do podziemia. Deklarację założycielską Klubów Służby Niepodległości podpisał też Kaczyński.

W podziemiu działali obaj. Kaczyński współpracował z kierownictwem "Solidarności" - Tymczasową Komisją Krajową, Komorowski tworzył pismo "ABC. Adriatyk, Bałtyk, M. Czarne" związane z radykalnie antykomunistycznym środowiskiem miesięcznika "Niepodległość". Część dawnych kolegów z tego środowiska jest dziś wśród radykałów, którzy kolportują karykatury Komorowskiego oddającego hołd Putinowi.

Stosunek do wyborów w 1989 r. stał się kolejną osią opozycyjnych podziałów. Kaczyński brał udział w rozmowach Okrągłego Stołu oraz w Magdalence. Komorowski rozmowy z PZPR i wybory kontestował jako za mało demokratyczne. Bracia Kaczyńscy startowali w wyborach i zostali senatorami.

Po latach powstał mit o zdradzie popełnionej przez część dawnej opozycji przy Okrągłym Stole i w Magdalence. Radykałowie jak Andrzej Zybertowicz, Krzysztof Wyszkowski, Antoni Macierewicz, publicyści "Gazety Polskiej" i Radia Maryja nazywają III RP państwem ufundowanym na umowie części opozycji (przenikniętej przez agentów SB) z komunistami. Kaczyńscy przy narodzinach III RP odgrywali znaczącą rolę, ale Jarosław Kaczyński jest dla radykałów autorytetem, a Komorowski sprzedawczykiem. To jeden z ciekawszych paradoksów, który tłumaczyć można jedynie amnezją.

We wrześniu 1989 r. wiec przeciwnika Wałęsy, radykała Andrzeja Gwiazdy i Solidarności Walczącej zakłócili działacze NZS na czele z Przemysławem Gosiewskim, już wówczas współpracownikiem Kaczyńskiego. Radykalna Solidarność Walcząca krzyczała: "Andrzej Gwiazda!", na co członkowie NZS przez nagłaśniającą tubę wrzeszczeli: "Jest skończony!". Radykałowie od Gwiazdy i Morawieckiego kontestowali wówczas porozumienie z PZPR, a ludzie Kaczyńskiego nie demonstrowali przeciw komunistom, tylko przeciw radykałom.

Maski prezesa

Niecały rok później Kaczyński wymyślił hasło "przyspieszenia", z którym Wałęsa poszedł do wyborów prezydenckich. Komorowski, dyrektor gabinetu Aleksandra Halla, później wiceminister obrony, pozostał lojalny wobec premiera Mazowieckiego.

Stosunek do Wałęsy był kolejną ważną osią podziału, która kształtowała scenę polityczną. Wałęsę popierał nie tylko Kaczyński, ale też Donald Tusk i liberałowie.

Rok później sytuacja się odwróciła. Wałęsa stał się wrogiem numer jeden Kaczyńskiego i zbliżył się do środowiska Unii Demokratycznej, w którym pozostawał Komorowski. W czerwcu 1992 r. Kaczyński wraz z grupą radykałów palących kukłę Wałęsy krzyczał: "Bolek do Moskwy!". Obok niego stał Gosiewski, który dwa lata wcześniej radykałów gromił.

Lider PiS twierdzi, że zraził się do Wałęsy, gdyż prezydent ulegał wpływom komunistycznych służb specjalnych i osób mających niejasne powiązania w rodzaju Mieczysława Wachowskiego. Ulegał, gdyż bał się ujawnienia "teczki Bolka". Ale Kaczyński jako premier nie był szczególnie "obrzydliwy" dla ludzi z dawnego aparatu PRL (choćby takich jak sędzia Kryże, który w 1980 r. skazał Komorowskiego na trzy miesiące więzienia), oczywiście pod warunkiem że byli wobec niego lojalni. Kaczyńscy odeszli z Kancelarii Wałęsy nie z powodu za słabego antykomunizmu prezydenta, ale dlatego, że nie potrafili uczynić z niego narzędzia polityki.


Politycy PC oraz ROP (ugrupowania Jana Olszewskiego) i sprzyjające im media nową osią podziału uczyniły stosunek do lustracji. Upadek rządu Olszewskiego 4 czerwca 1992 r. stał się mitem założycielskim tego środowiska, a film "Nocna zmiana" Jacka Kurskiego, pokazujący w krzywym zwierciadle kulisy upadku rządu, filmem kultowym.

A przecież jeszcze kilka tygodni przed 4 czerwca 1992 r. Kaczyński nosił maskę "umiarkowanego" - zwolennika porozumienia z UD i liberałami. Coraz bardziej zirytowany na Olszewskiego myślał o stworzeniu nowej koalicji wraz z UD i KLD, z nowym premierem na czele. Zaproponował swego brata na stanowisko szefa rządu i upierał się, by Adam Glapiński pozostał na stanowisku ministra odpowiedzialnego za handel zagraniczny i koncesje paliwowe. UD i liberałowie się nie zgodzili, nie mając zaufania do Glapińskiego. Kaczyński znów stał się radykałem - walił w rząd Hanny Suchockiej silniej niż KPN i postkomuniści. Podczas debat budżetowych jego ugrupowanie popierało najbardziej skrajne i absurdalne wnioski opozycji, które mogły rozwalić finanse państwa.



Przed wyborami parlamentarnymi w 1997 r. prezes po raz kolejny przybrał maskę polityka umiarkowanego. Jego partia Porozumienie Centrum rozpadała się. Była poza Sejmem, bez najmniejszych widoków na ponowne wejście do I ligi. Gdy powstawał AWS - szeroka koalicja ugrupowań od umiarkowanych liberałów do narodowców - Kaczyński zaproponował zmianę nazwy swej partii na Porozumienie Centrum - AWS. Miał nadzieję, że stanie się ona znaczącą częścią AWS, w której prezydium przypadnie mu miejsce. Ale Marian Krzaklewski nie potraktował poważnie zmarginalizowanej partii Kaczyńskiego. Osamotniony w Sejmie lat 1997-2001 (był posłem niezależnym; wszedł z listy Jana Olszewskiego) Kaczyński głosował wraz z SLD i rosnącą opozycją w łonie AWS przeciwko rządowi Buzka popieranemu przez "Solidarność". W 2000 r. na kilka miesięcy z rządem się pogodził - jego brat został ministrem sprawiedliwości. A potem od początku: radykał - zwolennik kompromisu - radykał.

Przed dziesięciu laty nie do pomyślenia byłoby fetowanie Kaczyńskiego na zjeździe "Solidarności". Był w konflikcie z wieloma przywódcami związku, był dla nich obcy. Jego pierwsza partia PC jak wiele innych nawiązywała do rodowodu solidarnościowego, ale zaznaczała swój dystans wobec związku.

Przed trzema laty premierowi Kaczyńskiemu związkowcy ze Stoczni Gdańskiej urządzili wiec, na którym lider PiS wypowiedział swe słynne słowa o ZOMO i strajkujących stoczniowcach.

Wieczna endecja

Tłum demonstrujący pod krzyżem ustawionym przed Pałacem Prezydenckim nie jest jednolity. Są tu starsze kobiety, zapewne słuchaczki Radia Maryja, jest trochę młodych, członków stowarzyszeń mocno akcentujących wartości konserwatywne i katolickie. Jednoczy ich pamięć o zmarłym w katastrofie prezydencie RP Lechu Kaczyńskim, dalekim od konserwatyzmu i katolickiej ortodoksji, skłóconym ze środowiskiem Radia Maryja.

Tłum przed Pałacem wie o historii niewiele lub interpretuje ją we własny, przewrotny sposób. To "antykomuniści", których większość z komunizmem nigdy nie walczyła. Jeden z organizatorów akcji postawienia krzyża jest byłym milicjantem. Dlaczego więc mają szanować dawnych działaczy solidarnościowego podziemia?

To nieśmiertelna endecja wyznająca kult Piłsudskiego, którego idei nie zna. Zapewne większość słuchających pod "prezydenckim krzyżem" przemówień, w których pełno jest odniesień do Piłsudskiego, zdziwiłaby się, że Marszałek był agnostykiem (w każdym razie osobą mało religijną), że zmienił religię, by ożenić się z kobietą rozwiedzioną, że zmusił Watykan do odwołania ordynariusza polowego Stanisława Galla ("On był nierobem. Pełen intryg i świństw. Nie mogłem go ani chwili trzymać w wojsku. Lepiej zabić, niż w wojsku trzymać w sprzeczności z honorem" - mówił o ordynariuszu podczas rozmowy z nuncjuszem papieskim. Kto się dziś odważy!?), że obmierzłe mu było pojęcie Polaka katolika.

Endekoidalny tłum słabo rozumie mechanizmy rządzące światem współczesnym - globalizację, wspólną Europę, procesy cywilizacyjne. Żywi się teoriami spiskowymi: ktoś jest winny biedzie, powodzi, katastrofie pod Smoleńskiem. Skomplikowane wyjaśnienia są zastępowane skrajnie uproszczonymi i dlatego zrozumiałymi. Przypadek nie istnieje. Nie ma wolnej konkurencji, która (czasami przypadkowo i niesprawiedliwie) daje komuś sukces, a innych skazuje na porażkę. Sukcesem i porażką rządzi ktoś konkretny - obca organizacja, polskojęzyczne media, osoby o zmienionych nazwiskach.

Wyznawcy idei piłsudczykowsko-endeckiej w Kaczyńskim widzą godnego następcę Marszałka, co to pogoni Ruskiego, wypędzi z Polski obcych i jak każdy Polak katolik będzie wiernym synem Kościoła.

Flirt z nacjonalizmem

Nikt nie może zarzucić zmarłemu prezydentowi i jego bratu nacjonalizmu, ksenofobii ani antysemityzmu. Izrael był państwem, które Lech Kaczyński szczególnie lubił odwiedzać. Ale endecy, "polakokatolicy", nacjonaliści gromadzą się pod krzyżem upamiętniającym zmarłego prezydenta. Jarosław Kaczyński, przybierając różne maski, przyciągnął głosy elektoratu endekoidalnego, który stanowi sporą część społeczeństwa. Za małą do wygrania wyborów, ale niezbędną do panowania na prawym skrzydle sceny politycznej.

O głosy te od dwudziestu lat zabiegają politycy różnych partii. Na początku lat 90. sięgał po nie ZChN. W 1995 r. endecy jak jeden mąż głosowali na Wałęsę, a Radio Maryja organizowało protesty przeciw wyborowi Aleksandra Kwaśniewskiego.

W AWS istniała silna endecka frakcja, która przyczyniła się do rozpadu ugrupowania. W 2004 r. w wyborach do europarlamentu sukces odniosła Liga Polskich Rodzin - bezpośrednio nawiązująca do przedwojennej Narodowej Demokracji. I na kilka lat zajęła miejsce na skrajnej prawicy.

Dziś głosami endeckimi żywi się PiS i jego lider. Jednocześnie przybiera maskę polityka otwartego na elektorat umiarkowany, centrowy, a nawet postkomunistyczny. PiS oskarża Tuska, że ważniejsze jest dla niego to, jak postrzegają go wyborcy, niż to, kim jest w rzeczywistości. Tymczasem Kaczyński zakłada jednocześnie kilka masek i jak Światowid patrzy w różne strony elektoratu. Kokietuje radykalnych "antykomunistów" wzywających do zerwania z "układami III RP", endeków, umiarkowaną inteligencję i biznesmenów, którzy boją się wstrząsów, jakie Polska przeżywała w okresie IV RP, "Solidarność", dawnych aparatczyków z epoki Edwarda Gierka, którego "Solidarność" obaliła.

Jakie są rzeczywiste poglądy prezesa?


Więcej... http://wyborcza.pl/1,76498,8156824,Kim_pan_jest__panie_Kaczynski__Metamorfozy_prezesa.html?as=2&startsz=x#ixzz0uokZ8U43




Przemysław Warzywny

--

"Oskarżenie minister Kopacz, że oszukała premiera, mówiąc w Sejmie, że uczestniczyła w sekcji zwłok, było jak strzał kulą w płot, bo minister mówiła nie o sekcji, ale o identyfikacji ofiar".

Cała prawda o Kaczyńskim!

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona