Grupy dyskusyjne   »   pl.rec.rowery   »   Coraz mniej rowerzystów

Coraz mniej rowerzystów

Data: 2018-11-16 02:10:30
Autor: Jacek G.
Coraz mniej rowerzystów
W dniu piątek, 16 listopada 2018 09:32:46 UTC+1 użytkownik andrzej...@gmail.com napisał:
A przecież warunki wciąż są dobre do jeżdżenia. Korki samochodowe nawet większe. Wystarczy się cieplej, i odpowiednio, ubrać. Ale tak już jest.

Trafiłem właśnie na ciekawy artykuł o ciekawej książce, więc podepnę tutaj:
https://wiadomosci.onet.pl/kraj/jak-rowery-moga-uratowac-swiat-petera-walkera-recenzja/5qqb33t
--
Jacek G.

Data: 2018-11-16 02:44:32
Autor: zbrochaty
Coraz mniej rowerzystów
Trafiłem właśnie na ciekawy artykuł o ciekawej książce, więc podepnę tutaj:
https://wiadomosci.onet.pl/kraj/jak-rowery-moga-uratowac-swiat-petera-walkera-recenzja/5qqb33t
Jacek G.

Z przyjemnoscia przeczytalem tę recenzję. Mam tylko taką uwagę (nie do Ciebie oczywiście), ze tytuł jest zbyt patetyczny.. Nie chodzi o to aby ktos przekonany do roweru kupił te ksiązkę (ja zamierzam), ale aby zachecić do przeczytania osoby neutralne, albo lekko przeciwne.
Zatwardzialego brzuchatego automobilisty nie przekonasz, no chyba, ze bedzie jezdzic duzo ładnych lasek w spódnicach, szpilkach i z rozwianymi włosami....

I w tę stronę powinna pojśc promocja rowerow.
Wiem, wiem, seksistowskie, ale zadziala :)

Data: 2018-11-17 08:56:17
Autor: n
Coraz mniej rowerzystów
Widzę, że podobnie jak ja się starzejesz ;-))


-- -- -
duzo ładnych lasek w spódnicach, szpilkach i z rozwianymi włosami.

Data: 2018-11-17 06:35:04
Autor: andrzej.ozieblo
Coraz mniej rowerzystów
W dniu piątek, 16 listopada 2018 11:10:32 UTC+1 użytkownik Jacek G. napisał:

Trafiłem właśnie na ciekawy artykuł o ciekawej książce, więc podepnę tutaj:
https://wiadomosci.onet.pl/kraj/jak-rowery-moga-uratowac-swiat-petera-walkera-recenzja/5qqb33t

Też przeczytałem i pewnie kupię. Po to by przekonywać innych. :) Ale temat jest znacznie poważniejszy niż się pozornie wydaje. Postaram się coś o tym napisać, bo mam kilka przemyśleń, z którymi warto się podzielić z innymi.

Data: 2018-11-17 10:41:43
Autor: Olivander
Coraz mniej rowerzystów
imho mogli dać inny tytuł, np
"co mogą zrobić kierowcy, by uratować świat?"
a treść jest odpowiedzią :-)

Data: 2018-11-20 03:05:56
Autor: zbrochaty
Coraz mniej rowerzystów
andrzej...@gmail.com napisał:
 
Też przeczytałem i pewnie kupię. Po to by przekonywać innych. :) Ale temat jest znacznie poważniejszy niż się pozornie wydaje. Postaram się coś o tym napisać, bo mam kilka przemyśleń, z którymi warto się podzielić z innymi.

ksiazke zamowilem. Wklejam fragment ksiazki skopiowany z darmowego pfd dostepnego w sieci. Linku nie kopiuje, gdyz i tak za chwile zniknie...

Jednozdaniow podsumowanie ponizszego fragmentu:
Jeśli ktoś mysli, ze "propaguje jazde rowerem jezdzac po miescie w kasku i lajkrach i tylko po jezdni bo sciezki sa be, to odnosi to skutek zupelnie odwrotny od zamierzonego

23
Wstęp
Nie każdy, kto jeździ rowerem, jest rowerzystą
Był niedzielny poranek, około godziny 10.30. Za kilka dni miałem
zacząć pisać ten tekst. Zza rogu wyłoniła się grupa rowerzystów. Musiało
być ich chyba ze trzydziestu, na wszystkich rodzajach rowerów,
jakie tylko można sobie wyobrazić. Z przodu, na zabytkowym składaku,
spokojnym, królewskim tempem pedałowała pani po sześćdziesiątce.
Miała na sobie czerwone spodnie i jasnoniebieski daszek
osłaniający oczy od słońca. Stałem na chodniku i patrzyłem, a ona,
przejeżdżając obok, uśmiechnęła się do mnie szeroko.
Za nią jechali mężczyźni i kobiety w różnym wieku. Na kilkorgu
zauważyłem charakterystyczne miejskie akcesoria rowerowe, to znaczy
odblaskowe kurtki i błyszczące kaski, ale większość ubrana była w codzienne
stroje i jechała na zwyczajnych rowerach. Nie miałem pojęcia,
czy to jakaś tajemnicza zorganizowana grupa, czy to układ świateł na
skrzyżowaniu i przypadek uformowały ten wspaniały peleton.
Uderzyła mnie wtedy pewna myśl: jeszcze kilka miesięcy temu ci
ludzie by się tu w ogóle nie pojawili.
,,Tu" to znaczy na Lower Thames Street w centrum Londynu, czyli,
jak sama nazwa wskazuje, na ulicy biegnącej wzdłuż Tamizy. To
bardzo stary szlak komunikacyjny - wzmianki o nim pojawiają się
już w miejskich dokumentach z XI wieku. W latach sześćdziesiątych
XX wieku ulica została przebudowana i poszerzona. Stała się czteropasmową
miejską autostradą, typową dla tamtych czasów, kiedy
to dominacja samochodów wydawała się absolutna i niezagrożona.
24 25
Od tego czasu bardzo niewielu rowerzystów zapuszczało się na
Lower Thames Street, która na zachód przechodzi w równie nieprzyjazną
Upper Thames Street. Jeździli nią tylko najwięksi zapaleńcy
i śmiałkowie, prawie wyłącznie młodzi mężczyźni. Najczęściej byli
to jadący w pośpiechu zawodowi kurierzy, którym nie przeszkadzało
lawirowanie między sznurami taksówek i ciężarówek oraz pędzenie
betonowymi kanionami pod mostami. Zawsze czułem się na rowerze
dosyć pewnie, ale Lower Thames Street unikałem, jeśli tylko
mogłem. To nie była miła trasa. Sama myśl, że kobieta w statecznym
wieku mogłaby tamtędy przejechać, nawet w niedzielny poranek,
była niedorzeczna. Dla takich rowerzystek ogromne połacie miasta
pozostawały nieosiągalne.
Co zatem się zmieniło? Nic wielkiego. Pojawiła się droga dla rowerów.
W 2014 r. postanowiono, że ulice Lower i Upper Thames Street
będą częścią jednej z pierwszych dwóch tras w stylu holenderskim
- szumnie zwanych rowerowymi drogami szybkiego ruchu - na
których pojawią się krawężniki, oddzielające rowerzystów od ruchu
samochodowego, bezpieczne skrzyżowania i wydzielona faza świateł
dla rowerów.
Projekt budził kontrowersje. Firmy zlokalizowane wzdłuż ulicy
protestowały, że drogi dla rowerów doprowadzą do paraliżu Londynu.
Zrzeszenie reprezentujące legendarne czarne taksówki otwarcie
śmiało się z pomysłu, że w mieście znajdzie się tylu cyklistów, żeby
zapełnić takie szerokie pasy rowerowe. Wróżono, że poza godzinami
szczytu nikt nie będzie tamtędy jeździł i trasa zarośnie chwastami.
Rowerostrady otwarto w maju 2015 r. Dłuższa, na linii wschód-zachód,
biegła Lower Thames Street, krótsza prowadziła z południa na
północ. I wtedy pojawili się rowerzyści. Tłumnie.
Ponieważ moja droga do pracy prowadziła trasą północ-południe,
sam zacząłem z niej korzystać. Rowerem po Londynie zacząłem się
przemieszczać już wiele lat wcześniej, w okresie, kiedy taka decyzja
czyniła z ciebie dziwaka. Rowerzystów w tamtych czasach było tak
niewielu, że czasem pozdrawialiśmy się skinieniem głowy.. A na nowej,
wydzielonej drodze dla rowerów, kiedy stanąłem na światłach,
znalazłem się w towarzystwie dwudziestu kilku innych osób. Po
drugiej stronie skrzyżowania czekała równie liczna grupa.
Ale bardziej niż liczba zaciekawiła mnie tożsamość nowych cyklistów.
Londyńska scena rowerowa przez długi czas była zdominowana
przez żwawych młodych chłopaków na szybkich rowerach,
odzianych w specjalistyczne stroje - owoc dzikiej kultury drogowej
i braku infrastruktury przeznaczonej dla rowerzystów. Teraz na rowerach
zaczęli jeździć inni ludzie: starsi, młodsi, wolniejsi, noszący
codziennie ubrania, i nikt z nich nie jeździł na lekkich wyścigówkach
o ultracienkich oponach.
Ta książka opowiada właśnie o takich zwyczajnych rowerzystach
oraz o tym, jak zaskakująco i różnorodnie mogą oni zmieniać miejskie
otoczenie i styl życia na lepsze. Opowiada o takich ludziach jak pani po
sześćdziesiątce z daszkiem i kolorowym tłumie podążającym za nią.
Tak właściwie można by stwierdzić, że ta książka w ogóle nie jest
o rowerzystach. W pewnym sensie tak, oczywiście. Opisuje, jak wiele
wspaniałych i zaskakujących rzeczy możemy zyskać w wymiarze
indywidualnym i społecznym, jeśli więcej osób zacznie poruszać się
rowerem. A jeśli ktoś jeździ rowerem, to znaczy, że jest rowerzystą.
Zgadza się?
Cóż, tak i nie. W wielu krajach, a zwłaszcza w Wielkiej Brytanii,
Ameryce, Australii i wszędzie, gdzie prywatne samochody pozostają
dominującym środkiem transportu, słowa ,,jestem rowerzystą" od
razu wywołują szereg skojarzeń. Jesteś entuzjastą. Może nawet aktywistą.
Jeździsz rowerem wszędzie i lubisz to głośno podkreślać.
Pewnie masz wyrobione zdanie o przerzutkach, a twoja szafa pełna
jest kiczowatych, obcisłych strojów.
Ja sam po części zaliczam się do tej kategorii. Od kilkudziesięciu
lat jeżdżę rowerem regularnie, zdarzało mi się jeździć na długie
dystanse. Na co dzień zajmuję się tematyką polityczną, ale dla mojej
26 27
z kontynentu. Jeżdżę przede wszystkim w zwykłym ubraniu na solidnym
rowerze, na którym mogę siedzieć prosto. Z przodu mam
koszyk, z tyłu fotelik dla dziecka (i czasem dziecko). Jeżdżę na krótkich
trasach do sklepu, do pracy, do szkoły. Stopniowo, ku mojej
satysfakcji, staję się częścią rozwiązania.
To o tyle istotne, że w świetle wielu przekonujących dowodów
jazda rowerem może stać się zjawiskiem masowym - czyli kiedy
około 20 albo nawet 30 procent wszystkich podróży w kraju odbywa
się przy jego użyciu - wyłącznie, jeśli rower trafi do głównego nurtu
i stanie się codziennym wyborem. Może się to wydawać oczywiste,
nawet tautologiczne, ale nie można przeceniać wagi tego stwierdzenia.
Oznacza to bowiem, że nie da się nakłonić wielu ludzi do przesiadki
na dwa kółka, jeśli większość rowerzystów jeździ wyposażona
w kaski, odblaskowe kurtki, kamerki oraz inne technologiczne gadżety
popularne w krajach mało przyjaznych dla rowerzystów. Rower
postrzegany jako hobby, albo co gorsza, sport ekstremalny nigdy nie
przekona do siebie więcej niż kilka procent populacji.
W późniejszej części książki zagłębimy się w tajemniczą i nieintuicyjną
problematykę kasków i odblaskowych strojów. Teraz warto
podkreślić jedną rzecz: te akcesoria same w sobie nie są złe, ale stanowią
nie tyle sprzęt zapewniający bezpieczeństwo, co raczej sygnał, że
w danej sieci drogowej rowerzyści nie czują się w pełni bezpiecznie.
Jak to zatem zmienić? Dochodzimy do kolejnego ważnego punktu.
Jak dowodzi przykład Lower Thames Street (i wielu innych miejsc),
żeby ludzie masowo zaczęli jeździć na rowerach, potrzebna jest
przyzwoita infrastruktura oraz planowanie. Kraje, gdzie rowery
są powszechne, mają kilka wspólnych cech. Po pierwsze, osobne
pasy dla rowerów, które chronią przed ruchem samochodowym
z fizycznymi barierami na większych drogach. Po drugie, ograniczenie
prędkości na mniejszych ulicach. Kiedy takie rozwiązania
stosuje się kompleksowo, kaski i kamizelki nagle znikają. Nikt już
ich nie potrzebuje.
gazety, ,,The Guardian", napisałem też sporo artykułów o rowerach.
Od czasu do czasu dostaję na Gwiazdkę rowerowe prezenty.
Uważam jednak, że świat potrzebuje mniej ludzi takich jak ja, za
to więcej takich rowerzystów jak ta grupka na Lower Thames Street,
czyli osób, które nie podchodzą do tematu rowerów tak poważnie.
Jeśli rower rzeczywiście ma uratować świat, to nie dokonają tego
drogowi wojownicy odziani w lycrę. Na duże - a nawet ogromne
- zmiany możemy liczyć, gdy społeczeństwo przestanie postrzegać
jazdę na rowerze jako hobby, sport, misję czy styl życia. Zmiany się
dokonają, kiedy rower stanie się po prostu wygodnym, szybkim
i tanim środkiem transportu, który przy okazji ma tę zaletę, że zapewnia
odrobinę ruchu.
A takie spojrzenie niestety nie jest zbyt częste w samochodocentrycznych
krajach. Rowerzyści są ciągle uważani za odrębną frakcję.
Niszę. Są też postrzegani jako zaskakująco jednorodna grupa. Tak
jakbym w momencie, kiedy przekładam nogę przez ramę, stawał się
kroplą w morzu. Nikogo nie interesuje, że poruszam się też samochodem,
pociągiem, autobusem, metrem, na własnych nogach, rzadziej
taksówką, samolotem, jeszcze rzadziej tramwajem, i bardzo, ale to
bardzo rzadko podróżuję na drugą stronę Tamizy trochę ekscentryczną
i mało uczęszczaną kolejką linową we wschodnim Londynie.
Z jakiegoś powodu elementem, który ma mnie określać, jest rower.
Są miejsca, gdzie sprawy mają się zgoła inaczej. Holendrzy i Duńczycy
- przeczytacie o nich sporo w tej książce - najczęściej uważają,
że jazda rowerem to wyjątkowo wydajna forma chodzenia. W pewnych
krajach jazda rowerem jest tak powszechna, tak normalna,
że praktycznie nikt nie identyfikuje się jako rowerzysta, bo równie
dobrze mógłby utożsamiać się z ludźmi noszącymi płaszcze lub myjącymi
się pod prysznicem.
Jeśli chodzi o mnie, to z biegiem lat, nawet jeśli co jakiś czas zdarza
mi się oglądać z rozmarzeniem błyszczące, drogie rowery w specjalistycznych
magazynach, to korzystam z roweru jak Europejczycy
28 29
Takie systemy muszą nie tylko być właściwie zaprojektowane
i utrzymywane, ale też spójne, pozbawione luk oraz muszą chronić
użytkowników w niebezpiecznych punktach, na przykład na
skrzyżowaniach. Muszą być bezpieczne i czytelne dla rowerzystów
poruszających się z różną prędkością, a także o różnej pewności
siebie, w tym dzieci i seniorów. Wymagają planowania, inwestycji
oraz, przede wszystkim, politycznej woli, żeby odebrać przestrzeń
samochodom - a wszystkie te elementy często stanowią rzadkość.
Pozostaje jedno pytanie, i właśnie to pytanie przyświeca tej
książce: dlaczego? Dlaczego kierowcy, ciągle stanowiący większość
użytkowników transportu w praktycznie wszystkich uprzemysłowionych
krajach, mają ustąpić anachronicznym, powolnym natrętom na
dwóch kółkach, z tymi spodniami utytłanymi smarem, dzwonkami
i wiklinowymi koszykami?
Staram się to wyjaśnić w najbliższych rozdziałach. Chwilowo
wyobraźmy sobie, co by się stało, gdybym za pomocą magicznego
przycisku mógł wywindować śmieszny dwuprocentowy udział rowerów
w brytyjskim transporcie1 do wartości zbliżonych do holenderskich
25 procent.2 W jednej chwili miliony obywateli prowadzących
chronicznie siedzący tryb życia odbywałyby rocznie dużo podróży
wymagających aktywności fizycznej. W następnym rozdziale omawiam
szczegółowo dramatyczne zagrożenia dla zdrowia publicznego
związane z brakiem ruchu. Moje ostrożne obliczenia (nawet jeśli są
robione nieprofesjonalnie) wskazują, że skok udziału ruchu rowerowego
do 25 procent uratowałby przed śmiercią co roku przynajmniej
15 tysięcy osób w samej Wielkiej Brytanii.
A to tylko jeden kraj. Pomnóżmy to przez liczbę mieszkańców
świata, i okaże się, że przesiadka z samochodu na rower - nawet
w przypadku wyłącznie krótkich przejazdów w miastach - mogłaby
ocalić życie milionom ludzi rocznie. Abstrahując od tego, czy jest to
możliwe wyłącznie poprzez zmianę sposobu poruszania się, brzmi
to może przesadnie. Ale głównie dlatego, że większość z nas nie
zdaje sobie sprawy ze skali pandemii chorób, jakie na całym świecie
powoduje siedzący tryb życia. Ani z tego, że mogą one niedługo
doprowadzić naszą służbę zdrowia do bankructwa.
Już samo to wydaje się wystarczającym argumentem, żeby zamówić
armię buldożerów i zacząć od razu budować drogi dla rowerów. Do
tego dochodzi redukcja smogu oraz korzyści związane z ograniczeniem
zmian klimatycznych. Mniej samochodów oznacza też mniej
rodzin opłakujących ofiary wypadków drogowych, zwłaszcza te najbardziej
bezbronne jak dzieci i seniorzy. Możemy doliczyć też poprawę
stanu zdrowia psychicznego obywateli i kwitnące lokalne gospodarki.
Jednak przede wszystkim po naciśnięciu tego magicznego guzika
okazałoby się, że obudzilibyśmy się w miastach i miasteczkach bardziej
przyjaznych dla człowieka, a nie dla szybkich, anonimowych,
jednotonowych blaszanych pudeł, które często przewożą pojedyncze
osoby na absurdalnie krótkie dystanse. Nie oznacza to absolutnie,
że w rowerocentrycznej wizji przyszłości nie ma miejsca dla samochodów.
Oczywiście dalej będą istniały, tylko może zastąpią je auta
niepotrzebujące kierowców. Na razie z samochodów korzystamy
zdecydowanie za często i zwykle do niewłaściwych celów.
W świecie zdominowanym przez rowery ludzie mogą się przechadzać,
dzieci mogą się bawić, wszyscy oddychają czystym powietrzem,
nic nie zagłusza rozmów i nie ma śladu po wszechobecnej, hałaśliwej,
śmierdzącej i zabójczej pladze naszych czasów, jaką stanowią auta.
Gdyby starsza pani w daszku jechała Lower Thames Street samochodem,
to nie mielibyśmy okazji wymienić uśmiechów. Stałaby
się kolejną bezosobową głową, widzianą za szybą przez mgnienie
oka. Rowerzyści wyglądają bardziej ludzko i poruszają się z ludzką
prędkością. W kontekście zalet miejskiego życia jest to nie do
przecenienia.
Zatem tak - rowery mogą uratować świat - a przynajmniej sprawić,
że stanie się znacząco i zauważalnie zdrowszy, bezpieczniejszy,
sprawiedliwszy i szczęśliwszy.
30 31
Trzeba tu podkreślić dwa główne punkty. Po pierwsze, budowa
bezpiecznej, inkluzywnej i przystępnej infrastruktury rowerowej
służy nie tylko ludziom, którzy poruszają się jednośladami. Nawet
jeśli nasza stopa nie postanie na żadnej ścieżce rowerowej, to ciągle
możemy się cieszyć czystszym powietrzem, bezpieczniejszymi i cichszymi
ulicami oraz tkanką miejską dostosowaną do ludzi. Mało
kto lubi siedzieć w kawiarnianym ogródku obok trasy, którą pędzą
samochody. Ale jeśli drogą przejeżdżają rowery, to praktycznie się
ich nie zauważa. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto po wizycie w Kopenhadze
lub Amsterdamie powiedział: ,,Fajne miasto, szkoda tylko,
że mają tak mało samochodów".
Druga zaleta też dotyczy wszystkich: więcej dróg dla rowerów
oznacza zasadniczo mniej korków, także dla ludzi jeżdżących samochodami,
ciężarówkami i autobusami.
Może się to wydawać sprzeczne z intuicją, zwłaszcza że podstawowym
sposobem na promocję ruchu rowerowego jest odbieranie
przestrzeni samochodom na głównych ulicach i utrudnianie jazdy
autem na pozostałych trasach. Może to prowadzić do kontrowersji,
więc w Wielkiej Brytanii oraz innych krajach odpowiedzią na
plany stworzenia porządnej infrastruktury rowerowej są prognozy
drogowego chaosu. O ile ruch kołowy może rzeczywiście napotkać
problemy na etapie budowy dróg rowerowych i w pierwszym okresie
po ich uruchomieniu, bo kierowcy muszą przyzwyczaić się do
nowych warunków, o tyle doświadczenia z całego świata dowodzą,
że w ostatecznym rozrachunku rowery pozwalają odkorkować ulice.
Dzieje się tak, ponieważ rowery wyjątkowo dobrze wykorzystują
przestrzeń. W standardowych wyliczeniach przyjmuje się, że przeciętnie
pasem ruchu na jezdni może przejechać niecałe 2 tysiące
samochodów na godzinę. W przypadku rowerów ta liczba może
wynosić do 14 tysięcy na godzinę. Nawet jeśli uwzględnimy w rachunku
autobusy, to i tak rowery umożliwiają przetransportowanie
dużo większej liczby ludzi tą samą drogą, a przy tym wymagają dużo
mniej przestrzeni na parkowanie. Koniec końców więcej rowerów
oznacza więcej miejsca na drodze dla samochodów, które naprawdę
muszą pokonać tę trasę, oraz więcej wolnych miejsc w pojazdach
komunikacji publicznej.
Jeden fakt należy podkreślać z całą mocą. Żyjemy w czasach, kiedy
wyburzanie całych kwartałów po to, żeby poszerzyć ulice, nie jest
już politycznie akceptowalne, a w zakorkowanych zabytkowych miastach
i miasteczkach powierzchnia ulic jest siłą rzeczy skończona.
Tymczasem coraz więcej ludzi chce się nimi przemieszczać. To rodzi
pytanie, które trzeba w kółko zadawać przeciwnikom infrastruktury
rowerowej: jeśli nie rowery, to co? Jak rozładować nieustający korek?
Należy też zwrócić uwagę, że nie trzeba być zagorzałym wyznawcą
ekologicznego stylu życia, żeby popierać ruch rowerowy. Cieszę się,
że jeżdżąc na rowerze, ograniczam produkcję gazów cieplarnianych.
Ale ten argument raczej nie znajdzie się na liście pięciu głównych
powodów, dla których wybieram rower.
Jeżdżę na rowerze, bo tak jest wygodniej, taniej, przyjemniej
i mogę dotrzeć na miejsce na czas. Jeżdżę na rowerze, bo sprawia mi
to ogromną przyjemność. Tak wielką, że jestem pewnie jedną z niewielu
osób, które cieszą się na myśl o dojeździe do pracy. Jeżdżenie
po mieście rowerem oznacza, że nie muszę się martwić, kiedy znajdę
czas na siłownię.
Nie jestem szalonym luddystą i nie uważam, że powinniśmy obrazić
się na współczesność i wrócić do antycznych technologii. To
kolejny paradoks związany z rowerami, może największy. Chociaż
zasadnicza forma roweru nie uległa większym zmianom od jego
wynalezienia pod koniec XIX wieku, to jest to pojazd wyjątkowo
dobrze przystosowany do coraz silniej zurbanizowanego współczesnego
świata.
Ponad połowa ludności na świecie żyje obecnie w mniejszych
lub większych ośrodkach miejskich3, z których wiele stoi i dusi się
w korkach. Rower może odegrać olbrzymią rolę w naprawieniu tego
stanu rzeczy, zresztą w wielu miejscach już tak się dzieje. Chociaż
w następnych rozdziałach piszę w dość ponurym tonie o katastrofie
zdrowotnej, miastach dławiących się smogiem i o ofiarach wypadków
drogowych, to za rogiem czeka realna zmiana.
Ta książka opowiada więc przede wszystkim o nadziei.

Data: 2018-11-20 13:21:25
Autor: cytawa
Coraz mniej rowerzystów
  zbrochaty@gmail.com pisze:


Też przeczytałem i pewnie kupię. Po to by przekonywać innych. :) Ale temat jest znacznie poważniejszy niż się pozornie wydaje. Postaram się coś o tym napisać, bo mam kilka przemyśleń, z którymi warto się podzielić z innymi.

ksiazke zamowilem. Wklejam fragment ksiazki skopiowany z darmowego pfd dostepnego w sieci. Linku nie kopiuje, gdyz i tak za chwile zniknie...

Jednozdaniow podsumowanie ponizszego fragmentu:
Jeśli ktoś mysli, ze "propaguje jazde rowerem jezdzac po miescie w kasku i lajkrach i tylko po jezdni bo sciezki sa be, to odnosi to skutek zupelnie odwrotny od zamierzonego

23
Wstęp
Nie każdy, kto jeździ rowerem, jest rowerzystą
Był niedzielny poranek, około godziny 10.30. Za kilka dni miałem
zacząć pisać ten tekst. Zza rogu wyłoniła się grupa rowerzystów. Musiało
[ciach]


O ile recenzje przeczytalem z wielka przyjemnoscia to ten przytoczony fragment jest dla mnie malo strawny.Nie lubie takiego jezyka czyli duzo slow malo tresci, choc ogolnie zgadzam sie.

Jan Cytawa

Data: 2018-11-20 07:23:32
Autor: zbrochaty
Coraz mniej rowerzystów
O ile recenzje przeczytalem z wielka przyjemnoscia to ten przytoczony fragment jest dla mnie malo strawny.Nie lubie takiego jezyka czyli duzo slow malo tresci, choc ogolnie zgadzam sie. Jan Cytawa

To jest fragment książki, czyli sa tez czesci opisowe. Jak bede mial ja przed soba to moze potraktuje jak lekture szkolna, czyli czesci opisowe bede "czytal" kartkując.

Data: 2018-11-20 03:16:31
Autor: zbrochaty
Coraz mniej rowerzystów
Też przeczytałem i pewnie kupię. Po to by przekonywać innych. :) Ale temat jest znacznie poważniejszy niż się pozornie wydaje. Postaram się coś o tym napisać, bo mam kilka przemyśleń, z którymi warto się podzielić z innymi.

Jeszcze raz wklejam, poprzednio pomieszaly sie strony.
Link tez wklejam dla wygody...
http://cyfroteka.pl/ebooki/Jak_rowery_moga_uratowac_swiat-ebook/p00621449i006

Wstęp
Nie każdy, kto jeździ rowerem, jest rowerzystą
Był niedzielny poranek, około godziny 10.30. Za kilka dni miałem
zacząć pisać ten tekst. Zza rogu wyłoniła się grupa rowerzystów. Musiało
być ich chyba ze trzydziestu, na wszystkich rodzajach rowerów,
jakie tylko można sobie wyobrazić. Z przodu, na zabytkowym składaku,
spokojnym, królewskim tempem pedałowała pani po sześćdziesiątce.
Miała na sobie czerwone spodnie i jasnoniebieski daszek
osłaniający oczy od słońca. Stałem na chodniku i patrzyłem, a ona,
przejeżdżając obok, uśmiechnęła się do mnie szeroko.
Za nią jechali mężczyźni i kobiety w różnym wieku. Na kilkorgu
zauważyłem charakterystyczne miejskie akcesoria rowerowe, to znaczy
odblaskowe kurtki i błyszczące kaski, ale większość ubrana była w codzienne
stroje i jechała na zwyczajnych rowerach. Nie miałem pojęcia,
czy to jakaś tajemnicza zorganizowana grupa, czy to układ świateł na
skrzyżowaniu i przypadek uformowały ten wspaniały peleton.
Uderzyła mnie wtedy pewna myśl: jeszcze kilka miesięcy temu ci
ludzie by się tu w ogóle nie pojawili.
,,Tu" to znaczy na Lower Thames Street w centrum Londynu, czyli,
jak sama nazwa wskazuje, na ulicy biegnącej wzdłuż Tamizy. To
bardzo stary szlak komunikacyjny - wzmianki o nim pojawiają się
już w miejskich dokumentach z XI wieku. W latach sześćdziesiątych
XX wieku ulica została przebudowana i poszerzona. Stała się czteropasmową
miejską autostradą, typową dla tamtych czasów, kiedy
to dominacja samochodów wydawała się absolutna i niezagrożona.
Od tego czasu bardzo niewielu rowerzystów zapuszczało się na
Lower Thames Street, która na zachód przechodzi w równie nieprzyjazną
Upper Thames Street. Jeździli nią tylko najwięksi zapaleńcy
i śmiałkowie, prawie wyłącznie młodzi mężczyźni. Najczęściej byli
to jadący w pośpiechu zawodowi kurierzy, którym nie przeszkadzało
lawirowanie między sznurami taksówek i ciężarówek oraz pędzenie
betonowymi kanionami pod mostami. Zawsze czułem się na rowerze
dosyć pewnie, ale Lower Thames Street unikałem, jeśli tylko
mogłem. To nie była miła trasa. Sama myśl, że kobieta w statecznym
wieku mogłaby tamtędy przejechać, nawet w niedzielny poranek,
była niedorzeczna. Dla takich rowerzystek ogromne połacie miasta
pozostawały nieosiągalne.
Co zatem się zmieniło? Nic wielkiego. Pojawiła się droga dla rowerów.
W 2014 r. postanowiono, że ulice Lower i Upper Thames Street
będą częścią jednej z pierwszych dwóch tras w stylu holenderskim
- szumnie zwanych rowerowymi drogami szybkiego ruchu - na
których pojawią się krawężniki, oddzielające rowerzystów od ruchu
samochodowego, bezpieczne skrzyżowania i wydzielona faza świateł
dla rowerów.
Projekt budził kontrowersje. Firmy zlokalizowane wzdłuż ulicy
protestowały, że drogi dla rowerów doprowadzą do paraliżu Londynu.
Zrzeszenie reprezentujące legendarne czarne taksówki otwarcie
śmiało się z pomysłu, że w mieście znajdzie się tylu cyklistów, żeby
zapełnić takie szerokie pasy rowerowe. Wróżono, że poza godzinami
szczytu nikt nie będzie tamtędy jeździł i trasa zarośnie chwastami.
Rowerostrady otwarto w maju 2015 r. Dłuższa, na linii wschód-zachód,
biegła Lower Thames Street, krótsza prowadziła z południa na
północ. I wtedy pojawili się rowerzyści. Tłumnie.
Ponieważ moja droga do pracy prowadziła trasą północ-południe,
sam zacząłem z niej korzystać. Rowerem po Londynie zacząłem się
przemieszczać już wiele lat wcześniej, w okresie, kiedy taka decyzja
czyniła z ciebie dziwaka. Rowerzystów w tamtych czasach było tak niewielu, że czasem pozdrawialiśmy się skinieniem głowy.. A na nowej,
wydzielonej drodze dla rowerów, kiedy stanąłem na światłach,
znalazłem się w towarzystwie dwudziestu kilku innych osób. Po
drugiej stronie skrzyżowania czekała równie liczna grupa.
Ale bardziej niż liczba zaciekawiła mnie tożsamość nowych cyklistów.
Londyńska scena rowerowa przez długi czas była zdominowana
przez żwawych młodych chłopaków na szybkich rowerach,
odzianych w specjalistyczne stroje - owoc dzikiej kultury drogowej
i braku infrastruktury przeznaczonej dla rowerzystów. Teraz na rowerach
zaczęli jeździć inni ludzie: starsi, młodsi, wolniejsi, noszący
codziennie ubrania, i nikt z nich nie jeździł na lekkich wyścigówkach
o ultracienkich oponach.
Ta książka opowiada właśnie o takich zwyczajnych rowerzystach
oraz o tym, jak zaskakująco i różnorodnie mogą oni zmieniać miejskie
otoczenie i styl życia na lepsze. Opowiada o takich ludziach jak pani po
sześćdziesiątce z daszkiem i kolorowym tłumie podążającym za nią.
Tak właściwie można by stwierdzić, że ta książka w ogóle nie jest
o rowerzystach. W pewnym sensie tak, oczywiście. Opisuje, jak wiele
wspaniałych i zaskakujących rzeczy możemy zyskać w wymiarze
indywidualnym i społecznym, jeśli więcej osób zacznie poruszać się
rowerem. A jeśli ktoś jeździ rowerem, to znaczy, że jest rowerzystą.
Zgadza się?
Cóż, tak i nie. W wielu krajach, a zwłaszcza w Wielkiej Brytanii,
Ameryce, Australii i wszędzie, gdzie prywatne samochody pozostają
dominującym środkiem transportu, słowa ,,jestem rowerzystą" od
razu wywołują szereg skojarzeń. Jesteś entuzjastą. Może nawet aktywistą.
Jeździsz rowerem wszędzie i lubisz to głośno podkreślać.
Pewnie masz wyrobione zdanie o przerzutkach, a twoja szafa pełna
jest kiczowatych, obcisłych strojów.
Ja sam po części zaliczam się do tej kategorii. Od kilkudziesięciu
lat jeżdżę rowerem regularnie, zdarzało mi się jeździć na długie
dystanse. Na co dzień zajmuję się tematyką polityczną, ale dla mojej gazety, ,,The Guardian", napisałem też sporo artykułów o rowerach.
Od czasu do czasu dostaję na Gwiazdkę rowerowe prezenty.
Uważam jednak, że świat potrzebuje mniej ludzi takich jak ja, za
to więcej takich rowerzystów jak ta grupka na Lower Thames Street,
czyli osób, które nie podchodzą do tematu rowerów tak poważnie.
Jeśli rower rzeczywiście ma uratować świat, to nie dokonają tego
drogowi wojownicy odziani w lycrę. Na duże - a nawet ogromne
- zmiany możemy liczyć, gdy społeczeństwo przestanie postrzegać
jazdę na rowerze jako hobby, sport, misję czy styl życia. Zmiany się
dokonają, kiedy rower stanie się po prostu wygodnym, szybkim
i tanim środkiem transportu, który przy okazji ma tę zaletę, że zapewnia
odrobinę ruchu.
A takie spojrzenie niestety nie jest zbyt częste w samochodocentrycznych
krajach. Rowerzyści są ciągle uważani za odrębną frakcję.
Niszę. Są też postrzegani jako zaskakująco jednorodna grupa. Tak
jakbym w momencie, kiedy przekładam nogę przez ramę, stawał się
kroplą w morzu. Nikogo nie interesuje, że poruszam się też samochodem,
pociągiem, autobusem, metrem, na własnych nogach, rzadziej
taksówką, samolotem, jeszcze rzadziej tramwajem, i bardzo, ale to
bardzo rzadko podróżuję na drugą stronę Tamizy trochę ekscentryczną
i mało uczęszczaną kolejką linową we wschodnim Londynie.
Z jakiegoś powodu elementem, który ma mnie określać, jest rower.
Są miejsca, gdzie sprawy mają się zgoła inaczej. Holendrzy i Duńczycy
- przeczytacie o nich sporo w tej książce - najczęściej uważają,
że jazda rowerem to wyjątkowo wydajna forma chodzenia. W pewnych
krajach jazda rowerem jest tak powszechna, tak normalna,
że praktycznie nikt nie identyfikuje się jako rowerzysta, bo równie
dobrze mógłby utożsamiać się z ludźmi noszącymi płaszcze lub myjącymi
się pod prysznicem.
Jeśli chodzi o mnie, to z biegiem lat, nawet jeśli co jakiś czas zdarza
mi się oglądać z rozmarzeniem błyszczące, drogie rowery w specjalistycznych
magazynach, to korzystam z roweru jak Europejczycy z kontynentu. Jeżdżę przede wszystkim w zwykłym ubraniu na solidnym
rowerze, na którym mogę siedzieć prosto. Z przodu mam
koszyk, z tyłu fotelik dla dziecka (i czasem dziecko). Jeżdżę na krótkich
trasach do sklepu, do pracy, do szkoły. Stopniowo, ku mojej
satysfakcji, staję się częścią rozwiązania.
To o tyle istotne, że w świetle wielu przekonujących dowodów
jazda rowerem może stać się zjawiskiem masowym - czyli kiedy
około 20 albo nawet 30 procent wszystkich podróży w kraju odbywa
się przy jego użyciu - wyłącznie, jeśli rower trafi do głównego nurtu
i stanie się codziennym wyborem. Może się to wydawać oczywiste,
nawet tautologiczne, ale nie można przeceniać wagi tego stwierdzenia.
Oznacza to bowiem, że nie da się nakłonić wielu ludzi do przesiadki
na dwa kółka, jeśli większość rowerzystów jeździ wyposażona
w kaski, odblaskowe kurtki, kamerki oraz inne technologiczne gadżety
popularne w krajach mało przyjaznych dla rowerzystów. Rower
postrzegany jako hobby, albo co gorsza, sport ekstremalny nigdy nie
przekona do siebie więcej niż kilka procent populacji.
W późniejszej części książki zagłębimy się w tajemniczą i nieintuicyjną
problematykę kasków i odblaskowych strojów. Teraz warto
podkreślić jedną rzecz: te akcesoria same w sobie nie są złe, ale stanowią
nie tyle sprzęt zapewniający bezpieczeństwo, co raczej sygnał, że
w danej sieci drogowej rowerzyści nie czują się w pełni bezpiecznie.
Jak to zatem zmienić? Dochodzimy do kolejnego ważnego punktu.
Jak dowodzi przykład Lower Thames Street (i wielu innych miejsc),
żeby ludzie masowo zaczęli jeździć na rowerach, potrzebna jest
przyzwoita infrastruktura oraz planowanie. Kraje, gdzie rowery
są powszechne, mają kilka wspólnych cech. Po pierwsze, osobne
pasy dla rowerów, które chronią przed ruchem samochodowym
z fizycznymi barierami na większych drogach. Po drugie, ograniczenie
prędkości na mniejszych ulicach. Kiedy takie rozwiązania
stosuje się kompleksowo, kaski i kamizelki nagle znikają. Nikt już
ich nie potrzebuje.
Takie systemy muszą nie tylko być właściwie zaprojektowane
i utrzymywane, ale też spójne, pozbawione luk oraz muszą chronić
użytkowników w niebezpiecznych punktach, na przykład na
skrzyżowaniach. Muszą być bezpieczne i czytelne dla rowerzystów
poruszających się z różną prędkością, a także o różnej pewności
siebie, w tym dzieci i seniorów. Wymagają planowania, inwestycji
oraz, przede wszystkim, politycznej woli, żeby odebrać przestrzeń
samochodom - a wszystkie te elementy często stanowią rzadkość.
Pozostaje jedno pytanie, i właśnie to pytanie przyświeca tej
książce: dlaczego? Dlaczego kierowcy, ciągle stanowiący większość
użytkowników transportu w praktycznie wszystkich uprzemysłowionych
krajach, mają ustąpić anachronicznym, powolnym natrętom na
dwóch kółkach, z tymi spodniami utytłanymi smarem, dzwonkami
i wiklinowymi koszykami?
Staram się to wyjaśnić w najbliższych rozdziałach. Chwilowo
wyobraźmy sobie, co by się stało, gdybym za pomocą magicznego
przycisku mógł wywindować śmieszny dwuprocentowy udział rowerów
w brytyjskim transporcie1
 do wartości zbliżonych do holenderskich
25 procent.2
 W jednej chwili miliony obywateli prowadzących
chronicznie siedzący tryb życia odbywałyby rocznie dużo podróży
wymagających aktywności fizycznej. W następnym rozdziale omawiam
szczegółowo dramatyczne zagrożenia dla zdrowia publicznego
związane z brakiem ruchu. Moje ostrożne obliczenia (nawet jeśli są
robione nieprofesjonalnie) wskazują, że skok udziału ruchu rowerowego
do 25 procent uratowałby przed śmiercią co roku przynajmniej
15 tysięcy osób w samej Wielkiej Brytanii.
A to tylko jeden kraj. Pomnóżmy to przez liczbę mieszkańców
świata, i okaże się, że przesiadka z samochodu na rower - nawet
w przypadku wyłącznie krótkich przejazdów w miastach - mogłaby
ocalić życie milionom ludzi rocznie. Abstrahując od tego, czy jest to
możliwe wyłącznie poprzez zmianę sposobu poruszania się, brzmi
to może przesadnie. Ale głównie dlatego, że większość z nas nie zdaje sobie sprawy ze skali pandemii chorób, jakie na całym świecie
powoduje siedzący tryb życia. Ani z tego, że mogą one niedługo
doprowadzić naszą służbę zdrowia do bankructwa.
Już samo to wydaje się wystarczającym argumentem, żeby zamówić
armię buldożerów i zacząć od razu budować drogi dla rowerów. Do
tego dochodzi redukcja smogu oraz korzyści związane z ograniczeniem
zmian klimatycznych. Mniej samochodów oznacza też mniej
rodzin opłakujących ofiary wypadków drogowych, zwłaszcza te najbardziej
bezbronne jak dzieci i seniorzy. Możemy doliczyć też poprawę
stanu zdrowia psychicznego obywateli i kwitnące lokalne gospodarki.
Jednak przede wszystkim po naciśnięciu tego magicznego guzika
okazałoby się, że obudzilibyśmy się w miastach i miasteczkach bardziej
przyjaznych dla człowieka, a nie dla szybkich, anonimowych,
jednotonowych blaszanych pudeł, które często przewożą pojedyncze
osoby na absurdalnie krótkie dystanse. Nie oznacza to absolutnie,
że w rowerocentrycznej wizji przyszłości nie ma miejsca dla samochodów.
Oczywiście dalej będą istniały, tylko może zastąpią je auta
niepotrzebujące kierowców. Na razie z samochodów korzystamy
zdecydowanie za często i zwykle do niewłaściwych celów.
W świecie zdominowanym przez rowery ludzie mogą się przechadzać,
dzieci mogą się bawić, wszyscy oddychają czystym powietrzem,
nic nie zagłusza rozmów i nie ma śladu po wszechobecnej, hałaśliwej,
śmierdzącej i zabójczej pladze naszych czasów, jaką stanowią auta.
Gdyby starsza pani w daszku jechała Lower Thames Street samochodem,
to nie mielibyśmy okazji wymienić uśmiechów. Stałaby
się kolejną bezosobową głową, widzianą za szybą przez mgnienie
oka. Rowerzyści wyglądają bardziej ludzko i poruszają się z ludzką
prędkością. W kontekście zalet miejskiego życia jest to nie do
przecenienia.
Zatem tak - rowery mogą uratować świat - a przynajmniej sprawić,
że stanie się znacząco i zauważalnie zdrowszy, bezpieczniejszy,
sprawiedliwszy i szczęśliwszy
Trzeba tu podkreślić dwa główne punkty. Po pierwsze, budowa
bezpiecznej, inkluzywnej i przystępnej infrastruktury rowerowej
służy nie tylko ludziom, którzy poruszają się jednośladami. Nawet
jeśli nasza stopa nie postanie na żadnej ścieżce rowerowej, to ciągle
możemy się cieszyć czystszym powietrzem, bezpieczniejszymi i cichszymi
ulicami oraz tkanką miejską dostosowaną do ludzi. Mało
kto lubi siedzieć w kawiarnianym ogródku obok trasy, którą pędzą
samochody. Ale jeśli drogą przejeżdżają rowery, to praktycznie się
ich nie zauważa. Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto po wizycie w Kopenhadze
lub Amsterdamie powiedział: ,,Fajne miasto, szkoda tylko,
że mają tak mało samochodów".
Druga zaleta też dotyczy wszystkich: więcej dróg dla rowerów
oznacza zasadniczo mniej korków, także dla ludzi jeżdżących samochodami,
ciężarówkami i autobusami.
Może się to wydawać sprzeczne z intuicją, zwłaszcza że podstawowym
sposobem na promocję ruchu rowerowego jest odbieranie
przestrzeni samochodom na głównych ulicach i utrudnianie jazdy
autem na pozostałych trasach. Może to prowadzić do kontrowersji,
więc w Wielkiej Brytanii oraz innych krajach odpowiedzią na
plany stworzenia porządnej infrastruktury rowerowej są prognozy
drogowego chaosu. O ile ruch kołowy może rzeczywiście napotkać
problemy na etapie budowy dróg rowerowych i w pierwszym okresie
po ich uruchomieniu, bo kierowcy muszą przyzwyczaić się do
nowych warunków, o tyle doświadczenia z całego świata dowodzą,
że w ostatecznym rozrachunku rowery pozwalają odkorkować ulice.
Dzieje się tak, ponieważ rowery wyjątkowo dobrze wykorzystują
przestrzeń. W standardowych wyliczeniach przyjmuje się, że przeciętnie
pasem ruchu na jezdni może przejechać niecałe 2 tysiące
samochodów na godzinę. W przypadku rowerów ta liczba może
wynosić do 14 tysięcy na godzinę. Nawet jeśli uwzględnimy w rachunku
autobusy, to i tak rowery umożliwiają przetransportowanie
dużo większej liczby ludzi tą samą drogą, a przy tym wymagają dużo mniej przestrzeni na parkowanie. Koniec końców więcej rowerów
oznacza więcej miejsca na drodze dla samochodów, które naprawdę
muszą pokonać tę trasę, oraz więcej wolnych miejsc w pojazdach
komunikacji publicznej.
Jeden fakt należy podkreślać z całą mocą. Żyjemy w czasach, kiedy
wyburzanie całych kwartałów po to, żeby poszerzyć ulice, nie jest
już politycznie akceptowalne, a w zakorkowanych zabytkowych miastach
i miasteczkach powierzchnia ulic jest siłą rzeczy skończona.
Tymczasem coraz więcej ludzi chce się nimi przemieszczać. To rodzi
pytanie, które trzeba w kółko zadawać przeciwnikom infrastruktury
rowerowej: jeśli nie rowery, to co? Jak rozładować nieustający korek?
Należy też zwrócić uwagę, że nie trzeba być zagorzałym wyznawcą
ekologicznego stylu życia, żeby popierać ruch rowerowy. Cieszę się,
że jeżdżąc na rowerze, ograniczam produkcję gazów cieplarnianych.
Ale ten argument raczej nie znajdzie się na liście pięciu głównych
powodów, dla których wybieram rower.
Jeżdżę na rowerze, bo tak jest wygodniej, taniej, przyjemniej
i mogę dotrzeć na miejsce na czas. Jeżdżę na rowerze, bo sprawia mi
to ogromną przyjemność. Tak wielką, że jestem pewnie jedną z niewielu
osób, które cieszą się na myśl o dojeździe do pracy. Jeżdżenie
po mieście rowerem oznacza, że nie muszę się martwić, kiedy znajdę
czas na siłownię.
Nie jestem szalonym luddystą i nie uważam, że powinniśmy obrazić
się na współczesność i wrócić do antycznych technologii. To
kolejny paradoks związany z rowerami, może największy. Chociaż
zasadnicza forma roweru nie uległa większym zmianom od jego
wynalezienia pod koniec XIX wieku, to jest to pojazd wyjątkowo
dobrze przystosowany do coraz silniej zurbanizowanego współczesnego
świata.
Ponad połowa ludności na świecie żyje obecnie w mniejszych
lub większych ośrodkach miejskich3
, z których wiele stoi i dusi się
w korkach. Rower może odegrać olbrzymią rolę w naprawieniu tego stanu rzeczy, zresztą w wielu miejscach już tak się dzieje. Chociaż
w następnych rozdziałach piszę w dość ponurym tonie o katastrofie
zdrowotnej, miastach dławiących się smogiem i o ofiarach wypadków
drogowych, to za rogiem czeka realna zmiana.
Ta książka opowiada więc przede wszystkim o nadziei

Data: 2018-11-20 12:30:47
Autor: n
Coraz mniej rowerzystów
Myślisz, że przeczytamy dwa razy?
To sformatuj porządnie bez zawijania wierszy po ćwierć linijki i wklej trzeci raz ;-)
No chyba, że to nowoczesny format na smartfony: 80 linijek po 25 znaków na stronę...


-- -- -
Jeszcze raz wklejam, poprzednio pomieszaly sie strony.

Data: 2018-11-20 12:31:32
Autor: n
Coraz mniej rowerzystów
A tak w ogóle to przerób na audiobooka :-)


-- -- -
sformatuj porządnie bez zawijania wierszy

Data: 2018-11-20 12:51:04
Autor: m
Coraz mniej rowerzystów
W dniu 20.11.2018 o 12:30, n pisze:
Myślisz, że przeczytamy dwa razy?
To sformatuj porządnie bez zawijania wierszy po ćwierć linijki i wklej trzeci raz ;-)
No chyba, że to nowoczesny format na smartfony: 80 linijek po 25 znaków na stronę...


Akurat ty ostatni powinienes się wypowiadać o formatowaniu przekazów
usenetowych.

p. m.

Coraz mniej rowerzystów

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona