Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Cos z netu o zamachu Smolenskim:

Cos z netu o zamachu Smolenskim:

Data: 2012-12-20 04:51:31
Autor: muto2100
Cos z netu o zamachu Smolenskim:
Zespół Parlamentarny kierowany przez Antoniego Macierewicza rozprawił
się z tezami wygłoszonymi przez Macieja Laska, przewodniczącego
Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych i członka komisji
Millera, w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" pt. "Polecicie? Tak, ...
rozwiń całośćpolecimy. Tak to się zaczyna" (tytuł w wersji
internetowej: "Maciej Lasek: I wybuch, i rzekome polecenie zejścia na
50 m - to wszystko są kłamstwa smoleńskie").
Lasek podaje tam, że komisja Millera nie popełniła żadnych błędów.
Podtrzymuje też stare stwierdzenia i oceny mimo braku podstawowych
ekspertyz, badań, symulacji i dowodów

Obszerne fragmenty niepublikowanego dotąd opracowania Zespołu.

Lasek twierdzi, że polscy eksperci dokonali oględzin wraku: "Rosjanie
przeprowadzali swoje prace, a nasi eksperci dokumentowali i robili
swoje pomiary. W raporcie kończącym pracę komisji są m.in. zdjęcia, na
których widać, jak koledzy dokonują pomiaru wysunięcia trzonów układów
sterowniczych. Pobierali też różne próbki. Cały materiał, który tam
zebrali, stanowił bardzo ważny element naszych badań".

- Fakty: W całym Raporcie Millera nie ma ani słowa o jakichkolwiek
(poza oglądem zewnętrznym) badaniach wraku samolotu ani o pobieraniu
próbek do badań laboratoryjnych przez polskich ekspertów. Nie ma też
raportu z tych badań w aneksach i przypisach ani też w materiałach
opublikowanych we wrześniu 2011 r. Nie wspomina się też o tym w
dokumencie sporządzonym przez Komisję Millera, a znanym pod nazwą
"Uwagi RP do Raportu MAK" z grudnia 2010 r.

A przede wszystkim: w lutym 2011 r. dr inż. Maciej Lasek wraz z 12
innymi członkami komisji Millera wysłał list do ministra Cezarego
Grabarczyka, w którym napisał m.in.: "...nagły i nieuzgodniony,
zarówno z zespołem doradców, jak również ze stroną rosyjską wyjazd
Pana Edmunda Klicha ze Smoleńska w trakcie prac grupy polskich
specjalistów na miejscu zdarzenia uniemożliwił stronie polskiej
dokończenie tych prac, w tym badania wraku samolotu Tu-154M".

- Płk Klich w swojej książce "Moja czarna skrzynka" stwierdza, że
eksperci polscy nie przebadali wraku, i to ich obarcza
odpowiedzialnością za niedopełnienie obowiązków. Klich tak odpowiada
dziennikarzowi na pytania o badanie wraku: "Red.: Czy to znaczy, że
Polacy w ogóle nie chodzili do wraku?
Klich: Jeśli chodzili, to niewiele z tego wynikało. W czerwcu zrobiłem
odprawę w Moskwie, na której omawialiśmy wyniki pracy. Wierzbicki
(mowa o szefie zespołu technicznego komisji Millera - przyp. aut.)
przedstawił na niej tylko tyle, ile mu przekazali Rosjanie".

Lasek twierdzi, że polscy eksperci pobrali próbki wraku: " [Próbki] są
opisane w jednym z załączników do raportu (fragmenty ubrań, parasolka,
banknot, nadpalona książka) ".

- Fakty: Żaden z wymienionych przedmiotów nie stanowi "próbki wraku" i
żaden nie został pobrany i przebadany przez komisję Millera. Rzeczy te
wzięte "na chybił trafił" zostały przekazane przez prokuraturę do
badania w Wojskowym Instytucie Chemii i Radiometrii dopiero w czerwcu
2011 r. WICiR, który je badał, nie posiada certyfikatu badania
materiałów wybuchowych, a próbki nie zostały pobrane i opisane zgodnie
z przepisami kpk (m.in. nie wiadomo, z jakich miejsc katastrofy
pochodzą i co się z nimi działo do czasu poddania badaniom).

Komisja Millera przejęła po prostu tę "ekspertyzę" od prokuratury i
udaje, że to jej własne badania. Tymczasem jeszcze w grudniu 2010 r. w
Uwagach do Raportu MAK stwierdzano, że "Strona rosyjska w Raporcie nie
przekazała szczegółowych informacji o czynnościach dochodzeniowych
prowadzonych na miejscu wypadku. Dane na temat ekspertyz balistycznych
i pirotechnicznych są faktycznie nie do zweryfikowania przez stronę
polską ze względu na nieudostępnienie przez stronę rosyjską materiałów
źródłowych".

Komisja Millera nie zwróciła się także do prokuratury o ekspertyzy z
sekcji zwłok i badań ciał ofiar na okoliczność eksplozji materiału
wybuchowego.

Lasek twierdzi, że nie było ingerencji w zapisy czarnych skrzynek:
"Kolejnym dowodem była analiza czarnych skrzynek z kokpitu. Gdy
otrzymaliśmy kopie ich zapisu, przesłuchaliśmy je, ale jednocześnie
przekazaliśmy do ABW i policyjnego Centralnego Laboratorium
Kryminalistycznego, żeby zrobić dwie ekspertyzy. (...) I potwierdziły,
że nikt nie ingerował".

- Fakty: Komisja Millera nigdy nie miała dostępu do oryginałów
czarnych skrzynek przetrzymywanych po dziś dzień w Moskwie. Kopie,
jakie otrzymał minister Miller po przewiezieniu ich do Polski w dniu
31 maja 2010 r., zostały odrzucone przez sekretarz Państwowej Komisji
Wypadków Lotniczych jako niezabezpieczone we właściwy sposób. I
rzeczywiście okazało się, że brak na nich kluczowych 16 sekund zapisu,
po które Miller musiał wracać do Moskwy. Gdy przywiózł nową kopię,
okazało się, że zapis jest tak zaszumiony w trakcie przegrywania przez
Rosjan, że nie nadaje się do analizy i znowu trzeba było jechać do
Moskwy. Dopiero za trzecim razem uzyskano "kopię", która mogła zostać
poddana badaniom, ale co oczywiste jej wiarygodność jest wątpliwa.

Analiza tej kopii została zrealizowana przez Instytut Sehna w Krakowie
dopiero trzy miesiące po ukazaniu się Raportu Millera i w zasadniczych
miejscach ukazuje jego fałszerstwa. Dotyczy to m.in. obecności gen.
Andrzeja Błasika w kokpicie, słów wypowiadanych przez poszczególne
osoby w kokpicie (słowa przypisywane gen. Błasikowi wypowiedział w
istocie drugi pilot, mjr Robert Grzywna), dźwięku uderzenia w brzozę
(Instytut Sehna wskazuje, że w ogóle takiego dźwięku nie było, a w tym
czasie odnotowano dźwięk "przesuwających się przedmiotów"!), i wielu
innych słów i dźwięków, w tym dotyczących np. komendy "odejścia na
drugi krąg".

Z kolei analiza Zespołu Parlamentarnego wskazuje, że poszczególne
wypowiedzi z polskich transkrypcji są od siebie odległe o inny odstęp
czasu niż te same wypowiedzi z transkrypcji rosyjskiej, co wskazuje,
że zapisem lub kopiami zapisu manipulowano.

Lasek twierdzi, że nie było wybuchu i że polscy specjaliści badali ten
problem na miejscu katastrofy: "Sprawdzaliśmy, czy nie nastąpiły
charakterystyczne odkształcenia konstrukcji samolotu. Robili to
specjaliści, którzy badali niejeden wypadek lotniczy... Specjaliści
wojskowi nie znaleźli w Smoleńsku żadnego dowodu na punktowy wybuch,
czyli coś połączonego z falą ciśnieniową, z nadtopieniami".

- Fakty: Komisja Millera nie dokonała żadnych analiz tej kwestii, a
jej raport nie zawiera żadnego sprawozdania takich badań. Zresztą w
komisji Millera nie było ani jednego specjalisty, który kiedykolwiek
badał eksplozje samolotu w powietrzu na skutek ataku terrorystycznego.
Eksperci Millera z góry założyli, że samolot rozbił się na skutek
uderzenia w ziemię i nie badano w ogóle innej możliwości. Tymczasem
specjaliści Zespołu Parlamentarnego, w tym dr inż. Grzegorz
Szuladziński, mający 40-letnie doświadczenie w badaniu eksplozji
wielkich konstrukcji stalowych, dr inż. Wacław Berczyński, konstruktor
Boeinga, prof. Wiesław Binienda, ekspert NASA i dziekan Wydziału
Inżynierii Cywilnej na Uniwersytecie Akron w USA, prof. dr hab. Jan
Obrębski, prof. zwyczajny Wydziału Inżynierii Lądowej Politechniki
Warszawskiej, oraz wielu innych badaczy po dokładnych analizach
trajektorii lotu, kształtu zachowanych szczątków samolotu, zwłaszcza
tylnej części kadłuba, rozrzutu szczątków, uszkodzeń ciał ofiar,
zapisów skrzynki parametrów lotu ATM-QAR i symulacji wykonanych na
podstawie badań Metodą Elementów Skończonych jednoznacznie
stwierdziło, że przyczyną katastrofy były eksplozje, które miały
miejsce w powietrzu. Jest charakterystyczne, że dr inż. Lasek nie
podaje na potwierdzenie swoich tez ani jednego nazwiska specjalisty
badającego szczątki Tu-154M i wykluczającego eksplozje. On sam na tym
się nie zna, a wraku nie badał.

Lasek twierdzi, że przyczyną katastrofy była brzoza: "Dla nas
zderzenie z brzozą było i jest całkowicie oczywiste, a dowody
jednoznaczne. (...) Tak, charakterystyczne odkształcenie pokrycia, tzw.
harmonijka, które ewidentnie wskazuje, jak skrzydło było niszczone. A
to brzózka przycięta przez skrzydło tupolewa - to zdjęcie jest w
naszym raporcie. Rośnie przy bliższej radiolatarni [ok. 1 km przed
progiem pasa]. Nic innego nie mogło ściąć tej brzózki - wokół jest
wysoka sucha trawa i nie ma śladu, by ktoś podjechał i ściął
drzewko.Na tym zdjęciu jest odcięte przez brzozę skrzydło, końcówka
skrzydła... Gdzie tu są wywinięte części, które mogłyby wskazywać na
eksplozję? Niektóre elementy są wywinięte wręcz do dołu, nie do góry".

- Fakty: Zdjęcie części lewego skrzydła dowodzi przede wszystkim, że
zostało ono rozerwane od wewnątrz eksplozją, która rozrzuciła górne i
dolne poszycie na odległość ponad 40 m. Z kolei końcówka skrzydła
pokazywana przez dra Laska charakteryzuje się tym, że rozdarta jest od
tyłu, a ma nienaruszoną krawędź natarcia. Jak mogło się to stać, jeśli
skrzydło uderzyło w brzozę, jest tajemnicą dra Laska.

Dr Lasek powołuje się na zdjęcie brzózki obok bliższej radiolatarni i
na zdjęcie "pancernej brzozy" ściętych jego zdaniem przez Tu-154M, ale
nie podaje żadnego dowodu na to, że tak się stało. Zniszczenia drzew
mogły zostać równie dobrze dokonane przez Ił-76, który godzinę
wcześniej leciał podobnym torem i podchodził do lądowania, ostatecznie
jednak odlatując do Moskwy. Szkody w drzewostanie mogły zostać
wyrządzone także przez blachy odpadające od rozpadającego się na
skutek eksplozji Tu-154M.

Przywoływane przez dra Laska fotografie terenu i drzew nie zostały
wykonane przez komisję Millera, a większość umieszczonych tam
fotografii tych obiektów została zaczerpnięta z bloga Siergieja
Amielina, zresztą bez jego zgody. Jeśli komisja Millera dysponowała
wiarygodnymi zdjęciami, dlaczego ich nie zamieściła w swoim Raporcie i
czemu dr Lasek mówi o nich dopiero teraz?

Nie ma żadnej dokumentacji potwierdzającej fakt zrobienia ich w tamtym
czasie. Istnieją zaś w dyspozycji Zespołu Parlamentarnego opisy
miejsca zdarzenia, w tym brzozy (i jej okolic), w którą miał uderzyć
Tu-154M z godzin 14-16 (czasu miejscowego w Smoleńsku) 10 kwietnia
2010 r. Wynika z nich, że szczątki samolotu znajdowano wówczas na
ponad 100 m przed brzozą, na której wisiały resztki spadających na nią
blach, a szczątki samolotu leżały też na stojącej opodal szopie.

Wszystko to świadczy o tym, że na teren ten spadły części
rozpadającego się samolotu, a nie - że był to skutek uderzenia
skrzydła w brzozę, w takim bowiem przypadku blachy znalazłyby się dużo
dalej od miejsca uderzenia, a nie na brzozie lub w jej najbliższym
otoczeniu. Hipotezę tę potwierdzają zapisy "polskiej czarnej
skrzynki" (ATM-QUAR), które przesądzają o tym, że Tu-154 nie uderzył w
brzozę.

Z ekspertyzy autorstwa ATM znajdującej się w dyspozycji prokuratury, a
także Zespołu Parlamentarnego wynika bowiem jednoznacznie, że
katastrofa zaczęła się między godz. 8.40.58 a 8.40.59 czasu
astronomicznego FDR, gdy czujniki odnotowały skokowy wzrost wibracji
silników, najpierw nr 3, potem nr 1, a ostatecznie groźny wzrost drgań
podstawy silnika nr 2. Dopiero o godz. 8.40.59,5 samolot przeleciał
nad miejscem, gdzie rosła brzoza, a skrzydło oderwało się od samolotu
o godz. 8.41.01, a więc 1,5 sekundy po minięciu miejsca, gdzie rośnie
brzoza, co odpowiada mniej więcej 114 metrom od tego miejsca czyli
stałoby się to bezpośrednio nad miejscem, gdzie znaleziono skrzydło!
Wszystkie te dane zawarte są w opracowanej przez ATM ekspertyzie
skrzynki (ss. 45 i 81) i stanowią oficjalny dokument prokuratury.

Analizę tę potwierdza także symulacja zawarta w załączniku 4.11 do
podpisanego przez dra Laska protokołu badania zdarzenia lotniczego
przez komisje Millera, gdzie pokazano, że w momencie hipotetycznego
uderzenia w brzozę na wysokości 5 m nad ziemią zegary wysokości
barycznej samolotu wskazują, że znajduje się on ok. 18 m nad poziomem
gruntu - a więc kilka metrów nad brzozą. Dr Lasek publicznie w
rozmowie z redaktor Anitą Gargas potwierdził wiarygodność danych
zegara barycznego, a teraz udaje, że nie rozumie, iż samolot
przeleciał powyżej brzozy.

Uderzenie w brzozę wykluczają też analizy prof. Biniendy oraz prof.
Chrisa Cieszewskiego, przedstawione na posiedzeniach Zespołu
Parlamentarnego i podczas Konferencji Smoleńskiej w dniach 22-23
października 2012 r.

Wszystko to razem falsyfikuje hipotezę pancernej brzozy i raz na
zawsze kompromituje jej zwolenników.

Lasek twierdzi, że zeznania załogi Jaka-40 są niewiarygodne i poza
zeznaniami chor. R. Musia i por. A. Wosztyla nie ma żadnego dowodu, że
załoga jaka dostała komendę o zejściu na 50 m.: "Nasza komisja
dysponowała zapisami rejestratora dźwięku Jaka-40 (...) W żadnym z
zapisów nie pada komenda: >>możecie zejść na 50 m<<. Jest mowa wyłącznie
o 100 m. Lądowanie jaka i słaba znajomość języka rosyjskiego przez
jego załogę wprowadziły dodatkowe zdenerwowanie na wieży. Kontrolerzy
nie mogli wykluczyć, że załoga tupolewa również nie zdoła prawidłowo
prowadzić korespondencji po rosyjsku. (...) Nie ma też dowodu na
manipulację danymi, bo trzy magnetofony - z jaka, z tupolewa i z wieży
- potwierdzają to samo".

- Fakty: Dr Lasek świadomie lub z braku kompetencji wprowadza w błąd
czytelników. W momencie, gdy magnetofon Jaka-40 nagrywał
korespondencję między wieżą a Tu-154M, polski samolot stał już na
płycie lotniska, a jego czarna skrzynka i rejestrator zapisu głosu nie
działały. Wiarygodność czarnej skrzynki (C

Rejestrator głosu przywoływany przez dr Laska nie mógł w ogóle nagrać
tej rozmowy słyszalnej przez radiostację Jaka-40. Przebieg
korespondencji odbieranej i prowadzonej przez radiostację Jaka-40 na
lotnisku w Smoleńsku był rejestrowany jedynie przez magnetofon MS-61,
który następnie był odsłuchiwany przez załogę po powrocie do Polski.
Obecnie od ponad roku znajduje się w Instytucie Sehna, który go
analizuje. Oczywiście słowa te powinny znajdować się w zapisie
korespondencji wieży.

Rosjanie nie byli jednak zainteresowani pozostawieniem odczytu swojej
winy. Mogli to zrobić, gdyż strona polska nie dysponuje
udokumentowanymi kopiami tych rozmów, a jedynie zapisami pozyskanymi
"prywatnie", tak, że nikt oficjalnie nie ręczy za ich wiarygodność. W
tej sytuacji nie stanowią one żadnego dowodu. Tymczasem świadectwo
chorążego Musia ma charakter procesowy i zostało złożone pod
przysięgą. To samo dotyczy relacji porucznika Wosztyla, który
dodatkowo 30 października 2012 r. w obecności dziesiątków kamer na
posiedzeniu Zespołu Parlamentarnego powtórzył, że 10 kwietnia 2010 r.
słyszał wydaną przez smoleńskie stanowisko kontroli lotów komendę
zejścia do 50 metrów dla Tu-154M (...).

Lasek autorytatywnie, choć bezpodstawnie wypowiada się na nawet tematy
medyczne: "Nie ma żadnych dowodów na eksplozję. Żadnych. Teorii
wybuchu zaprzecza też sekcja zwłok ministra Wassermanna
[przeprowadzona po ekshumacji w 2011 r.]. Nie wykazała pęknięcia błony
bębenkowej ucha (to oczywiście informacja z mediów, bo nie miałem
dostępu do wyników tych badań), a musiałoby do tego dojść podczas
eksplozji".

- Fakty: Dr Lasek wypowiada się na temat sekcji zwłok na podstawie
informacji prasowych, co jest niedopuszczalne w dyskusji naukowej.
Tymczasem do dziś nie istnieje całościowa ekspertyza żadnej z
dokonanych w Polsce sekcji zwłok, w tym także ministra Zbigniewa
Wassermanna, która na żądanie rodziny ma zostać uzupełniona m.in.
badaniami pirotechnicznymi, które wykonano dopiero w dniach 17
września i 12 października 2012 r. Wyniki tych badań mają być znane
dopiero za ok. sześć miesięcy.

Warto przypomnieć, że wiarygodne informacje na temat tych badań
wskazują, że odnaleziono bardzo liczne ślady materiału wybuchowego (w
liczbie kilkuset!) zarówno na fotelach Tu-154M, jak i na jego
skrzydle. Wyklucza to hipotezy, że są to pozostałości po podróżach
żołnierzy wracających z Afganistanu itp., żołnierze bowiem nie siadają
na skrzydłach Tu-154! Odnalezienie licznych śladów materiału
wybuchowego w kabinie tupolewa i na jego skrzydłach potwierdza
ekspertyzy naukowców współpracujących z Zespołem Parlamentarnym, że do
katastrofy doszło na skutek eksplozji spowodowanej przez osoby
trzecie.

Cos z netu o zamachu Smolenskim:

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona