Data: 2015-02-23 10:20:47 | |
Autor: mkarwan | |
Dalsze dzieje studentów marksistów | |
Przyszły zmiany zwane "październikiem 1956".
Ton wypowiedzi dawnych marksistowskich uczestników seminarium prof. Tatarkiewicza zaczął się zmieniać i to nie tylko dlatego, że sytuacja się zmieniła, ale dlatego, że - jak ufam - w człowieku jest potrzeba intelektualnej uczciwości. Ta potrzeba sprawia, że dzieje marksizmu w Polsce, to dzieje ciągle wracającego "rewizjonizmu". Ks. Józef Tischner podał też drugą rację, pisząc: "Widząc bezradność marksizmu wobec tych form wyzysku społecznego, jakie przyniósł socjalizm, wielu marksistów porzuca marksizm. Jak kiedyś racją ich akcesu do obozu marksistów był etyczny motyw wyzysku pracy, tak ten motyw okazuje się racją ich odejścia." Także stanowisko moich kolegów się zmieniło. W latach 60. XX w. miałem kilka spotkań o charakterze symbolicznym. W 1966 r. odbył się w Polskiej Akademii Nauk jubileusz 80-lecia profesorów Kotarbińskiego i Tatarkiewicza, którzy urządzili tę uroczystość razem. Zostałem zaproszony jako jeden z ostatnich magistrów Tatarkiewicza. Toast wzniósł właśnie Leszek Kołakowski. Zapamiętałem taką myśl: - Profesorze, mimo wszystko, miej do nas zaufanie. - Będziemy tak uczyć historii filozofii, jak Ty nas uczyłeś. Jakże ważne to: "mimo wszystko"! Do mnie podszedł i powiedział: - Pomyśleć, że to na mnie wtedy wypadło ten straszny list czytać. Powiedział to do mnie, księdza. Szukał mnie w tłumie, żeby to powiedzieć. W moim rozumieniu była to ekspiacja. Odpowiedziałem: - Panie profesorze, nie pamiętam, że pan ten list czytał. List natomiast pamiętam, bo byłem w nim jako reakcjonista z imienia i nazwiska cytowany. - A tego znów ja nie pamiętam - odpowiedział Podobnie jak Kołakowski przemawiał wtedy Bronisław Baczko. Z owych pięciu wspomnianych uczestników seminarium tylko oni dwaj pozostali na UW w pracy naukowej, ale po wypadkach marcowych 1968 r. przestali być profesorami UW i musieli opuścić Polskę. Trzeba jednak powiedzieć gorzką prawdę, że oni sami tworzyli taką Polskę, w której nie było miejsca dla wielu ludzi chcących myśleć niezależnie od "linii partii". Potem w takiej Polsce nie było już miejsca także dla nich. Z Kołakowskim spotkałem się wczesną wiosną 1970 r. na Uniwersytecie Chicagowskim. Był tam zaproszony z wykładem o współczesnych formach marksizmu. Jedną z głównych tez tego wykładu było stwierdzenie, że marksizm przestaje się twórczo rozwijać tam, gdzie partia marksistowska dochodzi do władzy. Pamiętam jeszcze zabawny moment. Któryś ze studentów, zwolennik przewodniczącego Mao-Tse-Tunga, zapytał, co Chairman Mao uczynił dla rozwoju filozofii marksistowskiej? Kołakowski podparł się pod brodę i zaczął mówić: - How to say it in English, how to say it in English? Myślał chwilkę i prawie krzyknął: - Nothing! Po tym wykładzie spotkaliśmy się i radośnie porozmawiali. Dowiedziałem się też później, że w 1974 r. na zjeździe w Kanadzie pracowników naukowych polskiego pochodzenia, wypowiedział się w taki mniej więcej sposób: - Hipoteza rozumu transcendentnego w stosunku do świata danego w doświadczeniu wydaje mi się bardziej prawdo podobna, niż przyjmowanie, iż rozum jest wynikiem rozwoju materii. Na to ktoś zapytał: - Czy pan profesor jest marksistą? Kołakowski wzruszył tylko ramionami. Przecież teza, jaką wypowiedział, była wyraźnie przeciwna marksizmowi. Także dowiedziałem się, że Kołakowski w 1977 r. dostał od związku niemieckich księgarzy prestiżową nagrodę za całokształt działalności literackiej i naukowej. W swoim przemówieniu powiedział, że nienawiść odbiera godność temu człowiekowi, który nienawidzi i że nasza cywilizacja europejska jest wyznaczona przez zasady typu: miłujcie nieprzyjaciół waszych, dobrze czyńcie tym, którzy was prześladują. Nie musiał już mówić, że to są zasady ewangeliczne, lecz dodał: - Może powstać pytanie, jak wielu ludzi potrafiło według takich zasad żyć. - Odpowiedź będzie smutna: na pewno niewielu, ale oni tworzyli podstawy naszej europejskiej cywilizacji. W III tomie wydanego w Paryżu w 1978 r. dzieła "Główne nurty marksizmu" na s. 179 Kołakowski surowo oceniał krytykę "filozofii burżuazyjnej" w Polsce w latach 50. XX w. Między innymi napisał: Drugim przedmiotem krytyki był tomizm, który miał także w Polsce rozbudowaną tradycję [...]. W bataliach tych brało udział wielu marksistów starszego i młodszego pokolenia: Adam Schaff, Bronisław Baczko, Tadeusz Kroński, Helena Eilstein, Władysław Krajewski; również uczestniczył w nich piszący niniejsze, który nie uważa tej swojej działalności za powód do chluby. Jesienią 1989 r. Leszek Kołakowski w czasie gościnnego wykładu na UW jak gdyby zakończył ową dyskusję z seminarium Tatarkiewicza. Mówił mianowicie, jak zapamiętałem, o konieczności przyjęcia dobra obiektywnego, nawet użył wyrażenia "dobro rzeczywiste", "realne". Jeśli bowiem dobro jest stanowione przez ludzi i zależy od decyzji człowieka - mówił - to zdarza się, że w majestacie prawa karze się śmiercią dwunastoletnie dzieci, jak to bywało u naszego wschodniego sąsiada. Gdzie szukać tego realnego dobra? Chrześcijanie - powiedział Kołakowski - mówią tu o Bogu i nie jest to odpowiedź nadająca się do szybkiej negacji. Otrzymał wtedy wielkie brawa, ale boję się, że nie tyle za wzmiankę o Bogu, ile za to, że "dołożył" wschodniemu sąsiadowi. Prof. Leszek Kołakowski zbliżał się wyraźnie do chrześcijaństwa. Podobno kiedyś powiedział, że jest chrześcijaninem, ale nie wie do którego Kościoła powinien należeć. Zmarł w lipcu 2009 r. Sprawowałem za niego Eucharystię w kościele św. Marcina przy ul. Piwnej w Warszawie, powiedziałem homilię i modliłem się na cmentarzu Powązkowskim. Oto fragment homilii: "Był 1966 rok. I okazało się, że miłość do prawdy była w nim znacznie silniejsza niż troska o swoją karierę. To jest bardzo ważne. Ta miłość do prawdy doprowadziła go coraz bliżej do chrześcijaństwa [...]". Tak, coraz bardziej zbliżał się do chrześcijaństwa. Abp Życiński w Lublinie w czasie mszy świętej za Leszka Kołakowskiego przypomniał, że w czasie Kongresu Kultury Chrześcijańskiej w roku 2000 prof. Kołakowski mówił, że istnieje rzeczywistość dobra moralnego, ku której chrześcijaństwo prowadzi, że istnieje niewidzialny świat nazywany światem łaski, który jest znacznie bogatszy niż widzialny, i wreszcie, że ziemska ojczyzna jest tylko stanem przejściowym. "Nasza ojczyzna jest w niebie" - mówił św. Paweł (Flp 3, 20). Również kard. Dziwisz, wspominając rozmowy Leszka z Janem Pawłem II, powiedział: "Pragnę prosić Boga, by przyjął dobro, którego Leszek dokonał w swoim życiu i darował mu jego ludzkie słabości". Mogę powiedzieć, że nie tylko Kołakowski, ale także Holland, Baczko i Słucki bardzo się zmienili. Pamiętam moje ostatnie spotkanie z Hollandem na przystanku autobusowym naprzeciwko Uniwersytetu Warszawskiego. Patrzył na mnie przez chwilę i rzekł: - Cóż to, nie chcecie mnie poznać? Odparłem: - Nie wiem, czy kolega chce ze mną rozmawiać. - No jakżeż! - wykrzyknął. Chwilkę miło gawędziliśmy. Był zgnębiony. Usiłowałem go pocieszać. Tym razem ja mówiłem: -Trzymajcie się. Widziałem przed sobą zmęczonego, smutnego człowieka. W jakiś czas potem dowiedziałem się, że już nie żyje. Jakoby wyskoczył z okna podczas rewizji, która odbywała się w jego domu. Pomyślałem wtedy, że rewolucja zjada własne dzieci. A także i to, że intelektualnie to ja zawsze w tym kraju byłem wolny. Zawsze jednak wierzyłem w potrzebę intelektualnej uczciwości, jaka tkwi w człowieku. Kiedyś na zebraniu Towarzystwa Filozoficznego podszedł do mnie Baczko i zaczął rozmawiać trochę tak, jak w Księdze dżungli: ja i ty jesteśmy jednej krwi. Oczywiście mówił to nieco bardziej filozoficznie, że razem pracujemy dla prawdy... To i dobrze, pomyślałem, przedtem pracowaliście dla... Bo ja zawsze pracowałem dla prawdy i poglądów nie musiałem zmieniać. Ze Słuckim spotkałem się dwa razy. Raz na placu Dzierżyńskiego (dawniej i obecnie placu Bankowym), akurat w tym miejscu, gdzie przed wojną stała synagoga. Z początku zdziwiłem się, że chce ze mną rozmawiać, ale on nawet szukał jakby moralnego wsparcia. Zwierzał się, że przecież jest polskim patriotą, zdrowie dla Polski stracił - był w Armii Kościuszkowskiej - a teraz zaczęli go nękać, że jest Żydem. Zawsze byłem na tę sprawę uczulony. Słuchałem z przykrością tego, co mówił Słucki. Powiedziałem mu parę dobrych słów i rozstaliśmy się. W tym samym roku 1968 poszedłem pewnego dnia na Dworzec Gdański, żeby odprowadzić moją siostrzenicę, która wyjeżdżała do Francji i spotkałem Arnolda Słuckiego, który odjeżdżał na zawsze. Zobaczył mnie i rozpłakał się. Odebrałem to wydarzenie jako symboliczne - byłem ostatnim, który go żegnał. W jego mniemaniu, jak sądzę, wyrzucała go Polska, ale nie ta, którą ja reprezentowałem. Oto konkluzja wspomnień o kolegach marksistach: prawdę o tamtych czasach trzeba powiedzieć. Trzeba też mieć zaufanie do człowieka i do jego naturalnego dążenia do prawdy. Trzeba też przestrzegać przed skłonnością do ideologizowania - czynienia z filozofii narzędzia jakiejkolwiek walki. Filozofia ma być żmudnym trudem uzasadniania twierdzeń o rzeczywistości Bp Bronisław Dembowski Włocławek źródło http://www.filo-sofija.pl/index.php/czasopismo/article/view/337/329 |
|