Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Dla pisowskich przyjaciół pancernej brzozy I.

Dla pisowskich przyjaciół pancernej brzozy I.

Data: 2012-11-28 17:56:54
Autor: stevep
Dla pisowskich przyjaciół pancernej brzozy I.
# Specjaliści wojskowi nie znaleźli w Smoleńsku żadnego dowodu na punktowy  wybuch, czyli coś połączonego z falą ciśnieniową i nadtopieniami. Na  zdjęciu jest odcięte przez brzozę skrzydło, końcówka...Gdzie tu są  wywinięte części, które mogłyby wskazywać na wybuch - mówi dr Maciej  Lasek, szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, członek  komisji Jerzego Millera
Agnieszka Kublik, Roman Imielski: W mediach związanych z PiS krąży  informacja, że komisja Jerzego Millera nie miała własnych badań, że  opierała się wyłącznie na badaniach przeprowadzonych przez Rosjan. Kiedy  polscy eksperci przybyli do Smoleńska?

  Dr Maciej Lasek: Pierwsi członkowie komisji byli na miejscu już 10  kwietnia. Koledzy, którzy przeprowadzali badania - następnego dnia.

Pan był wtedy pod Smoleńskiem?

  - Nie, choć niewiele brakowało. Jechałem wtedy do Częstochowy, gdzie  miałem prowadzić szkolenie z bezpieczeństwa lotów dla instruktorów z firm  lotniczych. Otrzymałem telefon z Ministerstwa Transportu, chyba tuż przed  11 naszego czasu [godzina katastrofy to 8.41], że tupolew rozbił się w  Smoleńsku. Zadzwoniłem do przełożonego [płk. Edmunda Klicha, później  akredytowanego przy rosyjskiej Międzypaństwowej Komisji Lotniczej]. I  poleciałbym do Smoleńska, ale wracając, spóźniłem się na samolot. Bo  wykład mimo wszystko musiał się odbyć. Był to najtrudniejszy wykład w moim  życiu. Kilkudziesięciu instruktorów, niektórzy z doświadczeniem i  wojskowym, i cywilnym, z kamiennymi twarzami, a w tle wciąż napływające  informacje.

  Po powrocie do Warszawy stwierdziliśmy, że ktoś musi zostać w kraju.  Drugi kolega, specjalista od ruchu lotniczego, poleciał do Smoleńska  następnego dnia rano z wojskowymi, bo koledzy z wojska potrzebowali  wsparcia.

  Przewodniczącym komisji, do której zostałem włączony 5 maja, był najpierw  Edmund Klich, a zastępcą płk Mirosław Grochowski. Potem szefem został  minister Miller, a Edmund Klich pozostał akredytowanym. W końcu  rozszerzono jej skład do 34 osób: 17 wojskowych, 17 cywilów z organizacji  takich jak LOT, Państwowe Porty Lotnicze, Politechnika Gdańska,  Uniwersytet Warszawski, Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych. W  większości specjaliści od badania zdarzeń lotniczych.

Nasi eksperci dokonali oględzin wraku?

  - Tak, i to sami, a nie jako osoby towarzyszące Rosjanom. Rosjanie  przeprowadzali swoje prace, a nasi eksperci dokumentowali i robili swoje  pomiary. W raporcie kończącym pracę komisji są m.in. zdjęcia, na których  widać, jak koledzy dokonują pomiaru wysunięcia trzonów układów  sterowniczych. Pobierali też różne próbki. Cały materiał, który tam  zebrali, stanowił bardzo ważny element naszych badań.

Pobrali próbki wraku?

  - Też. Są opisane w jednym z załączników do raportu: m.in. fragmenty  ubrań, parasolka, banknot, nadpalona książka. To wszystko są materiały  chłonne, które mają największe szanse na absorbowanie obcego materiału,  który mógłby być naniesiony w trakcie wybuchu.

Fotografowaliście brzozę?

  - Tak, dzień po wypadku i w dniach następnych. Tak jak i szczątki  samolotu przed ich przeniesieniem w miejsce, gdzie nastąpiła tzw.  obrysówka, czyli złożenie wraku w obrysie samolotu. Wszystkie  zabezpieczone próbki zostały przywiezione do Polski i poddane badaniom w  Wojskowym Instytucie Chemii i Radiometrii.

Jakie hipotezy przyjęliście na początku?

  - Niesprawność samolotu, niesprawność systemów naprowadzających lotniska,  niewłaściwe paliwo, błąd załogi, eksplozja... Hipotez było co najmniej  kilkanaście.

A zamach?

  - Badaliśmy, czy miała miejsce eksplozja materiałów, które nie miały  prawa znaleźć się na pokładzie samolotu. Dopiero stwierdzenie takiego  faktu stanowi podstawę do podjęcia działania przez inne, wyspecjalizowane  służby. To zadanie dla prokuratury. My mamy przeprowadzić badanie  techniczne, stwierdzić, czy przyczyny leżą w działaniu załogi, w  niesprawności sprzętu, czy w czynniku niezależnym od sprzętu i załogi, np.  wybuchu.

Jak szybko hipoteza wybuchu została odrzucona?

  - W ciągu kilku miesięcy od początku pracy komisji Jerzego Millera.  Jednym z dowodów była ekspertyza Wojskowego Instytutu Chemii i  Radiometrii, w której nie stwierdzono żadnych śladów materiałów  wybuchowych. Kolejnym dowodem była analiza czarnych skrzynek z kokpitu..  Gdy otrzymaliśmy kopie ich zapisu, przesłuchaliśmy je, ale jednocześnie  przekazaliśmy do ABW i policyjnego Centralnego Laboratorium  Kryminalistycznego, żeby zrobić dwie ekspertyzy.

Miały potwierdzić, że w materiał nikt nie ingerował?

  - Oczywiście. I potwierdziły, że nikt nie ingerował.

Szukaliście śladów wybuchu na miejscu katastrofy?

  - Tak. Sprawdzaliśmy, czy nie wystąpiły charakterystyczne odkształcenia  konstrukcji samolotu. Robili to specjaliści, którzy badali niejeden  wypadek lotniczy - i to najczęściej wojskowy, gdzie przy zderzeniu z  ziemią następuje eksplozja materiałów wybuchowych przewożonych przez  samolot. Wojsko ma duże doświadczenie w tego typu badaniach, np. wybuchu  bomby przenoszonej pod Su-22 na poligonie w Nadarzycach, kiedy zginął  pilot. I właśnie koledzy, którzy są w tym wyszkoleni, byli w Smoleńsku.  Nie znaleźli żadnego dowodu na punktowy wybuch, czyli coś połączonego z  falą ciśnieniową, z nadtopieniami.

Jakich dowodów szukali?

  - Musi być dowód na falę ciśnieniową, na duży skok ciśnienia. Ten dowód  przeprowadza się w kilku etapach. Najpierw oglądamy szczątki. W przypadku  tupolewa nie znaleźliśmy niczego, choćby przy tym sławetnym przecięciu  skrzydła, co wskazywałoby na wybuch. Ewidentnie wszystko było pogięte...

  Proszę popatrzeć na to zdjęcie [dr Lasek odpala komputer z plikami bardzo  dokładnych zdjęć]. To jest odcięte przez brzozę skrzydło, końcówka  skrzydła... Gdzie tu są wywinięte części, które mogłyby wskazywać na  eksplozję? Niektóre elementy są wywinięte wręcz do dołu, nie do góry.

  Kolejne zdjęcie, już po złożeniu szczątków maszyny na płycie lotniska.  Proszę popatrzeć na konstrukcję skrzydła. Czy to jest konstrukcja bardziej  zbliżona do siekiery, jak mówią niektóre osoby [Jarosław Kaczyński], czy  bardziej do konstrukcji lotniczej, która przenosi zupełnie innego rodzaju  obciążenia? Tu mamy fragment wywinięty do góry, a tu fragment wywinięty do  dołu w wyniku m.in. rozerwania powierzchni skrzydła. No i żadnych  nadtopień charakterystycznych dla wybuchu nie ma. Proszę spojrzeć jeszcze  tu [pokazuje kolejne zdjęcie]...

Kawałki brzozy wbite w skrzydło.

  - Tak, elementy drzewa, włókna. A to jeden z dźwigarów złamanych przez  drzewo w charakterystyczny sposób.

  A to jest ta słynna brzoza, powiększmy zdjęcie. Element pokrycia skrzydła  samolotu wiszący w gałęziach. Tutaj, na dole, porozrzucane są inne  elementy samolotu. W jakiś sposób musiały tutaj spaść. No dobrze, znowu  brzoza...

Z powbijanymi elementami dźwigara i skrzydła.

  - Zastanawiam się, dlaczego nie umieściliśmy takich zdjęć w internecie w  dużej rozdzielczości, by każdy mógł na własne oczy się przekonać. Nie  wszystkie też znalazły się w raporcie komisji.

No właśnie, dlaczego?

  - Bo dla nas zderzenie z brzozą było i jest całkowicie oczywiste, a  dowody jednoznaczne. Popatrzmy dalej na zdjęcia. To jest końcówka  skrzydła, która została oderwana, leży sto metrów od miejsca zderzenia.

To nie są zdjęcia, które robili Rosjanie?

  - Pochodzą z różnych źródeł. Część została wykonana przez kolegów z  komisji i zamieszczona w naszym raporcie. Nasi członkowie wykonali szereg  jeszcze bardziej szczegółowych zdjęć niż te. Pozostałe są spoza zasobów  komisji.

Kiedy zrobiono to zdjęcie?

  - 11 albo 12 kwietnia. To inne zdjęcie tej samej końcówki. Tu mamy  krawędź natarcia mniej więcej i to jest...

Wgniecenie po uderzeniu w brzozę?

  - Tak, charakterystyczne odkształcenie pokrycia, tzw. harmonijka, które  ewidentnie wskazuje, jak skrzydło było niszczone. A to brzózka przycięta  przez skrzydło tupolewa - to zdjęcie jest w naszym raporcie. Rośnie przy  bliższej radiolatarni [ok. 1 km przed progiem pasa]. Nic innego nie mogło  ściąć tej brzózki - wokół jest wysoka sucha trawa i nie ma śladu, by ktoś  podjechał i ściął drzewko. To dla tych, którzy twierdzą, że samolot był w  tym miejscu znacznie wyżej.

Ktoś powie, że brzózkę można było przyciąć np. z helikoptera.

  - Chyba że helikopter Rosjanie potrafią obrócić do góry kołami i używać  jak kosiarki. Ale wtedy trzeba uznać, że są wszechmocni...

Czyli najszybciej została zweryfikowana hipoteza o wybuchu. Negatywnie..

  - Tak, bo nie było absolutnie żadnych dowodów ani poszlak za nią  przemawiających. Proszę zerknąć jeszcze na to zdjęcie... To elementy  samolotu pod brzozą, w którą uderzyło skrzydło. Na przykład siłownik do  wypuszczania klap. Nic nie jest wywinięte ani spalone, choć oczywiście  druga strona zawsze może powiedzieć, że zdjęcia są zmanipulowane.

Kolejna hipoteza to...

  - Niesprawność samolotu. Długo nad tym pracowaliśmy, bo trzeba było  zbadać całą historię maszyny, jej eksploatacji i usterek, od przejęcia jej  przez 36. Specjalny Pułk Lotnictwa Transportowego.

Badaliście zapisy tych czarnych skrzynek, które monitorują różne systemy  samolotu.

  - Dokumentację i zapisy czarnych skrzynek. Wszystkie zapisy parametrów  lotu wskazują, że do zderzenia z brzozą samolot był w stu procentach  sprawny.

  Wróćmy do hipotezy wybuchu. Gdyby, załóżmy, nastąpił w kadłubie, wzrost  ciśnienia powinna była zarejestrować czarna skrzynka, która rejestruje  m.in. nadciśnienie wewnątrz samolotu z częstotliwością 4 Hz. Żaden  rejestrator (a były dwa od siebie niezależne) nie zanotował problemów z  hermetyzacją kadłuba. Do samego końca system działa prawidłowo, a  ciśnienie w kabinie w ostatnich minutach lotu jest równe ciśnieniu  zewnętrznemu. Mamy wreszcie rejestrator dźwięków w kokpicie, który nie  nagrał odgłosu wybuchu.

Zamontowana przez polskich ekspertów czarna skrzynka monitorująca różne  systemy maszyny jest dokładniejsza od tej zamontowanej przez Rosjan.  Badali ją tylko polscy eksperci?

  - Tak, nasz rejestrator szybkiego dostępu QAR rejestruje więcej  parametrów niż rejestrator wypadkowy FDR, choć korzysta z tych samych  danych. Dodatkowo mierzy poziom wibracji silników. Został zamontowany po  katastrofach samolotów Ił-62 w latach 80., by monitorować, czy nie  dochodzi do usterek elementów silników, które doprowadziły do tragedii  maszyn LOT-u.

  Ten QAR został odnaleziony kilka dni po wypadku i przywieziony do  Warszawy. Rosjanie w ogóle się nim nie zajmowali. Jest objęty ochroną  patentową i tylko firma ATM ma odpowiedni klucz, by zapisane dane  rozkodować. W Instytucie Technicznym Wojsk Lotniczych został odczytany  przez specjalistów z ATM i od razu otrzymaliśmy wyniki. Zostały też  przekazane Rosjanom.

  Gdy od Rosjan dostaliśmy kopie zapisu FDR, porównaliśmy je z QAR.. Były  zgodne, co pozwoliło nam wykluczyć manipulację. Zresztą jakakolwiek  ingerencja w QAR zostawiłaby ślady, które firma ATM by odkryła.

A co z czarną skrzynką z nagraniem rozmów?

  - Rejestrator dźwięków w kokpicie zapisuje na taśmie magnetycznej głosy z  czterech kanałów. Jego zapis skopiowano do postaci cyfrowej i dopiero na  nim pracowano. Każda komisja na świecie stosuje taką technikę. Ani więc  Rosjanie nie pracowali na oryginałach, ani my. Łatwo można zweryfikować,  czy zapis nie jest manipulowany. Robi się zdjęcia rejestratora, taśmy,  potem analizę całego zapisu, wreszcie sprawdza namagnesowanie taśmy.

  W Polsce wykonano już wystarczająco dużo analiz, które wykluczyły  manipulację.

PiS powtarza, że bez oryginałów nie mamy pewności, czy taśma nie została  sfałszowana. We wtorek powiedział to Jarosław Kaczyński, odnosząc się do  zeznań chorążego Remigiusza Musia z załogi jaka-40, który lądował przed  tupolewem. Muś twierdził, że rosyjscy kontrolerzy kazali załodze i jaka, i  tupolewa, i rosyjskiego iła-76 zejść na pułap 50 m. A zgodnie z procedurą  mogła tylko do 100 m.

  - Wyjaśnijmy te 50 m. Będzie bolało.

  Załoga samolotu Jak z dziennikarzami na pokładzie złamała podstawowe  zasady obowiązujące przy lądowaniu, czyli zeszła poniżej dopuszczalnej  wysokości. Więcej: wylądowała bez zgody kontrolerów. Ba, dostała komendę  "uchodi na wtoroj krug" [odejdź na drugi krąg, czyli przerwij lądowanie].  A co by było, gdyby odmowa zgody na lądowanie wynikała z przeszkody na  pasie, np. zepsutego samochodu?

  Nasza komisja dysponowała zapisami rejestratora dźwięku jaka-40. To  prosty magnetofon, który zapisuje tylko korespondencję radiową, czyli to,  co przychodzi do załogi, i to, co załoga odpowiada. Ma bardzo długi zapis,  dzięki temu mogliśmy go odsłuchać po powrocie samolotu. Był odczytany  tylko w Polsce.

  Komisja miała kopie zapisu rejestratora dźwięku z jaka, z tupolewa i z  wieży. W dodatku sami zgrywaliśmy zapis z magnetofonu rejestrującego głosy  na wieży. Rosjanie nie bardzo chcieli, ale się dogadaliśmy na miejscu.  Koledzy z wojska zgrali to na swój magnetofon i w Polsce przeprowadzaliśmy  analizy.

Ze strony:
http://tiny.pl/hknkv
--
stevep
Używam klienta poczty Opera Mail: http://www.opera.com/mail/

Dla pisowskich przyjaciół pancernej brzozy I.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona