Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Dramat pilotów. Protasiuk: Ja się tylko martwię tym, (co mi)...

Dramat pilotów. Protasiuk: Ja się tylko martwię tym, (co mi)...

Data: 2011-09-05 18:46:00
Autor: Przemysław W
Dramat pilotów. Protasiuk: Ja się tylko martwię tym, (co mi)...
"Ja się tylko martwię tym, (co mi?)..." "Tym, (to się naprawdę martwię?)" - to słowa kpt. Arkadiusza Protasiuka oczekującego na decyzję prezydenta: czy i gdzie lądować 10 kwietnia 2010 r. Nieznane fragmenty zapisu nagrań w kokpicie pokazują dramat dowódcy, który decyzję musiał podjąć sam.

Dziś komisja Jerzego Millera opublikowała protokół i załączniki do raportu z badania katastrofy smoleńskiej. Całość nie zmienia znanego już z prezentacji raportu obrazu wydarzeń, ale można znaleźć wiele nowych szczegółów. (Nasz przewodnik po dzisiejszej publikacji.). Poniżej to co wyczytaliśmy z jednym z załączników i co obrazuje dramat pilotów.

Rozmowy w kabinie pilotów

Załącznik 8 do protokołu z badań smoleńskiej katastrofy zawiera pełny zapis rozmów w kokpicie tupolewa odtworzony przez ekspertów z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki KGP. Jest on o wiele szerszy niż upubliczniona ponad rok temu wersja stenogramu opracowana przez rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK). W dodatku wiceszef komisji płk Mirosław Grocholewski powiedział, że przy odczytywaniu polscy eksperci w ogóle nie posługiwali się rosyjską transkrypcją rozmów.

Przypomnijmy, że MAK jako jedną z przyczyn katastrofy uznał naciski na załogę, by lądowała. Skrótowy raport komisji Jerzego Millera (z 29 lipca) i upubliczniony dziś protokół z badań komisji wersji o naciskach zaprzecza. Przede wszystkim komisja przyjmuje, że piloci wcale nie chcieli lądować w Smoleńsku, planowali tylko zejść do tzw. wysokości decyzji (100 m) i jeśli nie będzie warunków do lądowania odejść na drugi krąg, a następnie na lotnisko zapasowe.

Decyzja o wyborze lotniska zapasowego należała jednak do dysponenta lotu, czyli prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I aż do tragicznego finału lotu nie została podjęta. Stenogramy pokazują dramat pilotów, którzy wiedzieli, że warunków do lądowania w Smoleńsku nie ma. Czekali na tę decyzję, gdzie skierować samolot. I się nie doczekali.

Czekamy, czekamy ...

Tak to relacjonuje protokół komisji w części nazwanej "okoliczności i przebieg zdarzenia lotniczego".

Gdy jeszcze nad Białorusią załoga dostała informację, że "w Smoleńsku widzialność 400 metrów, mgła", byli zaskoczeni. "Z komentarzy jednoznacznie wynika, że załoga nie spodziewała się takich WA [warunków atmosferycznych - red.]. (...) był to moment, w którym załoga zdała sobie sprawę ze złych WA i możliwych trudności w realizacji planu lotu." Według komisji dowódca powinien z załogą omówić wtedy alternatywne rozwiązania: podejście do lądowania, próbne podejście lub odejście na lotnisko zapasowe."

"Próbę analizy sytuacji podjął drugi pilot, pytając o godz. 6:16:53:
"Za ile te lub: O której te? uroczystości się zaczynają?" - czytamy w protokole komisji. "Dowódca odpowiedział: "Nie wiem" i kontynuował "Ale jak (tu lub: my?) nie usiądziemy, to oni nie (będą mieć?) czasu".

Zdaniem komisji ta wymiana zdań nie świadczy jednak o "determinacji do podjęcia próby lądowania >na siłę <" [tak uznał MAK]. Świadczą o tym kolejne wypowiedzi dowódcy, jego wątpliwości, wahanie.

O 6:17:47 kpt. Protasiuk mówi do szefowej pokładu: "Jest nieciekawie. Wyszła mgła i nie wiadomo, czy wylądujemy". Drugi pilot pyta: "A jak nie wylądujemy to co?" "To odejdziemy" - odpowiada Protasiuk. Stenogram nie oddaje intonacji, z jaką te słowa zostały wypowiedziane: zdecydowanie, czy z rezygnacją? Z przekonaniem, czy z wahaniem?

Ale w dalszej rozmowie w kokpicie - podkreśla komisja - "dowódca statku powietrznego wyraził swoje obawy ewentualnych skutków i konsekwencji wynikających z realizacji takiej decyzji": "Ja się tylko martwię tym, (co mi?) ..." oraz "Tym, (to się naprawdę martwię?)".

Być może - w protokole tego wprost nie znajdziemy - obu pilotom przypomniał się tzw. incydent gruziński z 2008 r. Pilot 36 pułku odmówił wówczas prezydentowi Kaczyńskiemu lądowania na objętym konfliktem zbrojnym lotnisku w Tbilisi. Skończyło się to dla niego m.in. postępowaniem karnym.

Protasiuk zapytał: "Ile mamy paliwa?" I to zdanie, dla komisji Millera jest kluczowe. Czytamy: Komisja nie "dopatrzyła się zdecydowanej obawy załogi, w tym szczególnie dowódcy statku powietrznego, o negatywne konsekwencje podjęcia decyzji o odejściu na lotnisko zapasowe, pomimo, że skutkowało to niewykonaniem tak ważnego, z punktu widzenia załogi ale przede wszystkim głównego dysponenta, zadania."

Uzupełnia tę analizę fragment opinii psychologicznej na temat osobowości Protasiuka (załącznik, w których opinie psychologiczne dotyczące wszystkich członków załogi został utajniony):
" ... wysoki poziom inteligencji był czynnikiem, którym można tłumaczyć dalsze zachowanie dowódcy statku powietrznego, polegające przede wszystkim na liczeniu na własne możliwości i umiejętności, co miało związek z niewystarczającym doświadczeniem załogi, czego dowódca załogi musiał być świadomy".


Mgła zaskoczyła

Problem mgły na smoleńskim lotnisku wraca w dalszych rozmowach. około 20 minut przed katastrofą dowódca zastanawia się co samolotem Jak-40, który wyleciał do Smoleńska wcześniej z dziennikarzami na pokładzie. "Może wylądował. Może zdążył przed tymi mgłami" - to kolejne nieznane dotąd słowa Protasiuka. Drugi pilot mu odpowiada: "A nasze (meteo?) się martwiło bardziej o Jaka niż o nas, bo mówili, że ma być lepiej. Im później, tym lepiej".
Na co Protasiuk z wahaniem: "Myślę, że zobaczymy, no" i dalej: "Zobaczymy. Podejdziemy i zobaczymy".
Drugi pilot: "Podejdziemy - zobaczymy, no".
Protasiuk: "Może być ładnie, a może być nie widać tej ziemi".

Decyzja lecimy

W ocenie Komisji ta "dyskusja wskazuje, że załoga przyjęła do realizacji decyzję dowódcy statku powietrznego o kontynuowaniu lotu do Smoleńska i podjęciu próby podejścia do lądowania (ewentualnie podjęciu próby lądowania, gdyby pogoda się poprawiła). Nie można "wyczytać" determinacji załogi, że trzeba spróbować wylądować.".

O godz. 6:21:04 na pytanie szefowej pokładu: "Dowódco! Czy (zaczynamy?) ... schodzić?!" Protasiuk odparł: "Tak, już (zapinać lub: zaczynamy?)".

Decyzja - zdaniem komisji - zapadła jeszcze zanim załoga nawiązała łączność z lotniskiem Smoleńsk Północny (kryptonim "Korsaż"). Kilka minut później do kabiny pilotów wszedł Dyrektor Protokołu Dyplomatycznego Mariusz Kazana.

Wieża w Smoleńsku w rozterce

Z opublikowanych dziś stenogramów wynika też wahanie na smoleńskiej wieży co zrobić z tupolewem. Rosyjski kontroler pyta kapitana Protasiuka (to on prowadzi łączność, bo zna rosyjski) o paliwo oraz o lotniska zapasowe. Protasiuk wymienia Witebsk i Mińsk. W tym samym czasie kontroler lotów do zastępcy dowódcy bazy mówi: "Trzeba go wygnać, [wulg.]". Na co płk. Krasnokutski odpowiada: "Więc powiedz, u nas warunków nie ma, widzialność (to ?)".

I o godz. 6:24:25 Kontroler przekazuje informację: "PLF 1201, na KORSAŻU mgła, widzialność czterysta metrów".

W protokole czytamy: "Zdaniem Komisji, kontroler lotów zgodnie z przepisami lotnictwa państwowego FR, rozpoczął procedurę odesłania samolotu na lotnisko zapasowe". I dalej: "gdyby w tym momencie kontroler lotów zdecydowanie wskazał załodze lotnisko zapasowe, byłaby to jednoznaczna informacja, że lotnisko "nie przyjmuje", co powinno wpłynąć na zmianę decyzji dowódcy Tu-154M."

Takiej informacji nie było. Dlatego w części dotyczącej przyczyn katastrofy komisja pisze wyraźnie: "Niewłaściwe działanie służb lotów w zakresie kontroli ruchu lotniczego i kierowania zabezpieczeniem lotów spowodowane błędną oceną sytuacji i podjęciem niewłaściwej decyzji." Rosyjski kontrolerom nasza komisja nie przypisuje bezpośredniej odpowiedzialności za katastrofę, ale kategorycznie stwierdza, że wieża mogła jej zapobiec.

Polski Jak namawia?

Może zapobiec katastrofie mogli też piloci rządowego Jak-a, który wylądował w Smoleńsku wcześniej wioząc m.in. dziennikarzy. Ich rozmowa z tupolewem była znana wcześniej.

Przypomnijmy: "Dowódca Jak-40:
"Wiesz co, ogólnie rzecz biorąc, to pi...da tutaj jest. Y, widać jakieś czterysta metrów około i na nasz gust podstawy są poniżej pięćdziesięciu metrów grubo". I dalej:"Natomiast powiem szczerze, że możecie spróbować jak najbardziej".

Rozmowę z JAK-iem prowadził drugi pilot tupolewa płk. Grzywna. Komisja Millera zwraca uwagę, że streszczając ją Protasiukowi pominął kluczowe słowa: "pi..da tutaj jest" oraz: "...podstawy są poniżej pięćdziesięciu metrów grubo). I jeszcze jeden cytat z płk. Grzywny: "Mówili tylko, że, że jak za drugim razem nie (usiądziemy?), to (On mówi, że na Moskwę?).

Wniosek komisji w protokole: "Potwierdzona z kolejnego, wiarygodnego źródła informacja o bardzo trudnych WA [warunkach atmosferycznych], znacznie niższych (gorszych) od minimum załogi i lotniska, nie wpłynęła na zmianę decyzji podjętej przez dowódcę statku powietrznego ani na właściwą reakcję pozostałych członków załogi, co może wskazywać, że piloci podejmowali tę bardzo ważną decyzję pilotażową, kierując się nie tyle przesłankami lotniczymi, ile faktem, kogo i w jakim celu przewozili na pokładzie."

Komisja wyklucza więc nacisk na pilotów. Ale wyraźnie wskazuje na pośrednią presję: czasu i okoliczności lotu z 10 kwietnia. O godz. 6:25:04 dowódca informuje kontrolera: "Dziękuję. Jeśli można, spróbujemy podejście, a jeśli nie będzie pogody, wtedy odejdziemy na drugi krąg".


100 m nad pasem

Zdaniem komisji decyzja o podjęciu próby podejścia do lądowania nie stanowiła zagrożenia dla bezpieczeństwa lotu, bo miała oparcie w obowiązujących załogę procedurach. Ale warunek: po przejściu wysokości decyzji (100 metrów nad poziomem pasa), jeśli nie widać by było ziemi, samolot powinien odejść na drugi krąg.

Komisja zwraca też uwagę, że dowódcy "liczył się jednak z tym, że KL [kontroler lotów] może nie wyrazić zgody na podejście do lądowania. Dlatego zapytał: "...Jeśli można, spróbujemy podejście..." (podejście, a nie lądowanie), czym przekazał decyzję "w ręce" KL."

I podsumowuje, że "pozwolenie na podejście do lądowania samolotu Tu-154M, w sytuacji, gdy WA panujące na lotnisku były znacznie poniżej minimalnych, było naruszeniem zasad zawartych" w rosyjskich przepisach obowiązujących w Smoleńsku.

To ryzykowana teza. Bo co myślał na ten temat Protasiuk już się nie dowiemy. Rosyjski MAK powołując się na inne przepisy twierdzi coś wręcz przeciwnego. W swoim raporcie twierdzi, że decyzja należała do pilotów, wzywali Tu 154 M by odleciał na lotnisko zapasowe, smoleńskiego zamknąć nie mogli.

Rozmowy na wieży cd.

Z opublikowanych - nieznanych dotąd zapisów rozmów na wieży - wynika, że kontrolerzy rozumieli, iż tupolew zejdzie do granicy 100 metrów. O 06:26:02 tak przekazywali swoim przełożonym decyzję załogi: "...znaczy, wykonuje kontrolne podejście, decyzja dowódcy, wykonuje kontrolne podejście do wysokości decyzji sto metrów, odejście, o gotowość Mińska, Witebska jako zapasowych niech zapytają").

Płk. Krasnokutski (komisja uważa, że jego obecność na wieży była zgodna z przepisami, ale wtrącanie się w proces sprowadzania samolotu już nie) nakazał jednemu z kontrolerów: ("[imię], doprowadzasz do stu metrów. Sto metrów. Bez dyskusji, [wulg.], ...").

"Od tego momentu - czytamy w protokole - działania KL i ZDBL [kontrolerów] koncentrowały się na uzgodnieniu przekierowania samolotu Tu-154M na lotnisko zapasowe (po odejściu na drugi krąg)".

Gdzie odchodzimy?

Tymczasem sytuacji w kokpicie już od ponad 3 min (czytamy) przyglądał się Dyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ. O godz. 6:26:18,5 dowódca statku powietrznego przekazał mu jednoznaczny komunikat: "Panie dyrektorze - wyszła mgła w tej chwili i w tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść - zrobimy jedno zajście - ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Tak, że proszę (już myśleć lub pomyśleć?) nad decyzją co będziemy robili".



Dyrektor zapytał "Będziemy...?" (prawdopodobnie czekać?), na co dowódca odpowiedział: "Y, paliwa nam tak dużo nie starczy, żeby...", co z kolei dyrektor podsumował: "No to mamy problem". Dowódca jeszcze wyjaśnił: "Możemy pół godziny powisieć i odchodzimy na zapasowe", a na pytanie dyrektora o lotniska zapasowe odpowiedział: "MIŃSK albo WITEBSK".

Zdaniem komisji kpt. Protasiuk wyraźnie "zasygnalizował brak możliwości wylądowania na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY i możliwość wykonania podejścia kontrolnego do minimum, prosząc jedynie o decyzję o wyborze lotniska zapasowego."

Czytamy: "sposób przekazania komunikatu przez dowódcę statku powietrznego wyraźnie potwierdza, że decyzję podjął już wcześniej i nie oczekiwał pomocy przy jej podejmowaniu. Nie pytał, co w tej sytuacji ma robić, oczekiwał tylko pomocy w wyborze lotniska zapasowego. Dlatego zdaniem Komisji nie ma podstaw, by mówić o jakichkolwiek naciskach na załogę w kwestii lądowania na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY, wręcz przeciwnie, to dowódca nie pozostawił możliwości wpływu na jego decyzję stwierdzając: " odchodzimy na zapasowe".

Co do wniosku o oczekiwaniu na wybór lotniska zapasowego - zgoda. Ale czy słowa "spróbujemy podejść" zostały przez dyr. Kazanę odebrane tak, jak je rozumieli piloci i eksperci komisji - tylko do wysokości decyzji? Już się nie dowiemy.

Z kolei eksperci komisji Millera zwracają uwagę, że "dowódca statku powietrznego poprosił drugiego pilota o ponowne nawiązanie łączności z załogą samolotu Jak-40, aby ustalić, jaka jest grubość chmur. Zdaniem Komisji, dowódca analizując sytuację, próbował ustalić, czy grubość chmur jest na tyle mała, by można przewidywać ich "rozerwanie" i poprawę pogody. Ponadto zapytał, czy Rosjanie już przylecieli - w odpowiedzi uzyskał informację, że samolot Ił-76 wykonał dwa nieudane podejścia i odleciał. Czy to nie świadczy, że kpt. Protasiuk brał pod uwagę także lądowanie, gdyby - w jakieś dziurze w chmurach, mgle - widać było pas.

Komisja nie ma wątpliwości, że dyr. Kazana po rozmowie z Protasiukiem poszedł zapytać - co dalej - prezydenta? 3 min. i 34 s po wyjściu z kabiny Dyrektora Protokołu Dyplomatycznego kpt. Protasiuk mówi: "Już jest blisko". W odpowiedzi padła propozycja: "Zanim zdecyduje, to może byśmy kartę zrobili w międzyczasie? Wszystko jedno, czy to będzie MIŃSK, WITEBSK...?". Chodzi o wykonywania czynności zawartych w tzw. karcie kontrolnej. Komisja: "To jednoznacznie potwierdza tezę, że załoga realizowała podjętą wcześniej decyzję i oczekiwała na decyzję głównego dysponenta jedynie w zakresie wyboru lotniska zapasowego."

O godz. 6:30:33 ponownie do kokpitu wszedł dyr. Kazana: "Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robimy". Po czym wyszedł z kabiny.

"Zdaniem Komisji, szybkie wskazanie lotniska zapasowego ułatwiłoby podjęcie czynności przygotowawczych przez: załogę, GKL na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY, obsadę lotniska (wskazanego jako zapasowe), służby kontroli ruchem lotniczym, a także służby dyplomatyczne do wykonania wybranego wariantu dalszego działania. Jednocześnie dla załogi byłaby to informacja, że decyzja załogi o odejściu na lotnisko zapasowe została zaakceptowana przez głównego dysponenta. Przy braku wsparcia procesu decyzyjnego dowódca statku powietrznego kontynuował wcześniej przyjęty plan działania - próby podejścia do lądowania do minimalnej wysokości zniżania."

Załoga była jednak zdana tylko na siebie. Zachowania głównego dysponenta komisja nie zaliczyła jednak do okoliczności sprzyjających katastrofie. Tak samo jako obecności dowódcy sił powietrznych gen. Andrzeja Błasika w kabinie pilotów.

O godz. 06:35:13,5 szefowa pokładu zgłosiła dowódcy: "Dowódco! (pokład?) gotowy do lądowania". Po chwili kontroler wydał polecenie wykonania trzeciego zakrętu, a następnie przekazał załodze informację, żeby od wysokości 100 m byli gotowi do odejścia na drugi krąg: "Y, polski sto jeden, i od stu metrów być przygotowanym do odejścia na drugi krąg". Dowódca potwierdził przyjęcie tej informacji: "Tak jest". Ale zdaniem komisji - nie musiało być to jednoznaczne "z pełnym uświadomieniem sobie znaczenia tego polecenia." Komisja odwołuje się w tym miejscu do analizy psychologicznej dr Olafa Truszczyńskiego z WIML. Wskazuje na "występowanie zjawiska tunelowania poznawczego u dowódcy statku powietrznego". Czytamy: "Główne czynniki psychologiczne, które istotnie wpływały na podwyższenie poziomu stresu na tym etapie lotu, to duży poziom nieprzewidywalności sytuacji i konflikt wewnętrzny dowódcy statku powietrznego, rozumiany nie jako dylemat lądować, czy nie lądować (dążenie-unikanie), ale związany z planowaną przez dowódcę statku powietrznego próbą podejścia do lądowania (jak nisko zejść i jaki tryb podejścia zastosować). W tym konkretnym momencie należy więc zakładać istnienie wysokiego poziomu stresu, który nie pozwolił dowódcy statku powietrznego w pełni uświadomić sobie znaczenia wydanego mu polecenia, ze względu na koncentrację na realizowanym planie działania."

Nikt nie pomaga

Załoga liczyła jednak na to, że może w ostatniej chwili dowie się - co dalej.

O godz. 6:35:51 w kokpicie pada stwierdzenie: "I my musimy to lotnisko (wybrać??). W końcu na? (coś ?)...". To zdaniem Komisji oznacza, że pięć minut przed katastrofą - załoga zdała sobie sprawę, że jest zdana wyłącznie na siebie. Ale co ważne eksperci zwracają też uwagę, że "taki rozwój sytuacji mógł być też odebrany przez dowódcę statku powietrznego, jako brak akceptacji jego decyzji o odejściu na lotnisko zapasowe, lub oczekiwanie na dalszy rozwój wydarzeń."

O godz. 06:36:48 do kokpitu wszedł dowódca Sił Powietrznych. Komisja oceniła, że gen. Błasik ograniczył się do biernej obserwacji wydarzeń. "Nie stwierdziła, aby po przyjściu do kokpitu dowódca, poza przywitaniem, absorbował w jakiś sposób załogę - nie wymagał złożenia meldunku o sytuacji i pogodzie, nie pytał, czy załoga potrzebuje jakiejś pomocy oraz jaką podjęto decyzję" - czytamy w protokole. Oceny - jak obecność przełożonego wpłynęła na koncentrację uwagi, na poziom stresu pilotów - nie znaleźliśmy.

A zaraz po wejściu Błasika członek załogi samolotu JAK-40 przekazał do tupolewa informację, że aktualna widzialność wynosiła już tylko 200 m. Ktoś zaklął. Protasiuk podziękował za informację. Jak ustaliła Komisji realizował procedurę próbnego podejścia, a następnie odejścia "w automacie". Procedurę, która nie mogła się udać.


Więcej... http://wyborcza.pl/1,75478,10234622,Dramat_pilotow__Protasiuk__Ja_sie_tylko_martwie_tym_.html?as=3&startsz=x#ixzz1X65QsHyT


Przemek

--

"Oświadczam, że w dniu 16.08.2011 podczas konferencji prasowej (...) rozpowszechniłem nieprawdziwe informacje..." - tak zaczynają się sprostowania opublikowane przez Adama Hofmana i Tomasza Porębę. Politycy PiS przyznają w nich, że mówili nieprawdę twierdząc, iżPlatforma Obywatelska ma bądź to 'zerowy udział' w niektórych inwestycjach bądź "nie brała w nich udziału" bądź 'ograniczała na nie fundusze".

Data: 2011-09-05 21:07:18
Autor: Bogdan Idzikowski
Dramat pilotów. Protasiuk: Ja się tylko martwię tym, (co mi)...

Użytkownik "Przemysław W" <brońmy RP przed pisem@op.pl> napisał w wiadomości news:j42uc8$pui$2news.onet.pl...
"Ja się tylko martwię tym, (co mi?)..." "Tym, (to się naprawdę martwię?)" - to słowa kpt. Arkadiusza Protasiuka oczekującego na decyzję prezydenta: czy i gdzie lądować 10 kwietnia 2010 r. Nieznane fragmenty zapisu nagrań w kokpicie pokazują dramat dowódcy, który decyzję musiał podjąć sam.

Dziś komisja Jerzego Millera opublikowała protokół i załączniki do raportu z badania katastrofy smoleńskiej. Całość nie zmienia znanego już z prezentacji raportu obrazu wydarzeń, ale można znaleźć wiele nowych szczegółów. (Nasz przewodnik po dzisiejszej publikacji.). Poniżej to co wyczytaliśmy z jednym z załączników i co obrazuje dramat pilotów.

Rozmowy w kabinie pilotów

Załącznik 8 do protokołu z badań smoleńskiej katastrofy zawiera pełny zapis rozmów w kokpicie tupolewa odtworzony przez ekspertów z Centralnego Laboratorium Kryminalistyki KGP. Jest on o wiele szerszy niż upubliczniona ponad rok temu wersja stenogramu opracowana przez rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK). W dodatku wiceszef komisji płk Mirosław Grocholewski powiedział, że przy odczytywaniu polscy eksperci w ogóle nie posługiwali się rosyjską transkrypcją rozmów.

Przypomnijmy, że MAK jako jedną z przyczyn katastrofy uznał naciski na załogę, by lądowała. Skrótowy raport komisji Jerzego Millera (z 29 lipca) i upubliczniony dziś protokół z badań komisji wersji o naciskach zaprzecza. Przede wszystkim komisja przyjmuje, że piloci wcale nie chcieli lądować w Smoleńsku, planowali tylko zejść do tzw. wysokości decyzji (100 m) i jeśli nie będzie warunków do lądowania odejść na drugi krąg, a następnie na lotnisko zapasowe.

Decyzja o wyborze lotniska zapasowego należała jednak do dysponenta lotu, czyli prezydenta Lecha Kaczyńskiego. I aż do tragicznego finału lotu nie została podjęta. Stenogramy pokazują dramat pilotów, którzy wiedzieli, że warunków do lądowania w Smoleńsku nie ma. Czekali na tę decyzję, gdzie skierować samolot. I się nie doczekali.

Czekamy, czekamy ...

Tak to relacjonuje protokół komisji w części nazwanej "okoliczności i przebieg zdarzenia lotniczego".

Gdy jeszcze nad Białorusią załoga dostała informację, że "w Smoleńsku widzialność 400 metrów, mgła", byli zaskoczeni. "Z komentarzy jednoznacznie wynika, że załoga nie spodziewała się takich WA [warunków atmosferycznych - red.]. (...) był to moment, w którym załoga zdała sobie sprawę ze złych WA i możliwych trudności w realizacji planu lotu." Według komisji dowódca powinien z załogą omówić wtedy alternatywne rozwiązania: podejście do lądowania, próbne podejście lub odejście na lotnisko zapasowe."

"Próbę analizy sytuacji podjął drugi pilot, pytając o godz. 6:16:53:
"Za ile te lub: O której te? uroczystości się zaczynają?" - czytamy w protokole komisji. "Dowódca odpowiedział: "Nie wiem" i kontynuował "Ale jak (tu lub: my?) nie usiądziemy, to oni nie (będą mieć?) czasu".

Zdaniem komisji ta wymiana zdań nie świadczy jednak o "determinacji do podjęcia próby lądowania >na siłę <" [tak uznał MAK]. Świadczą o tym kolejne wypowiedzi dowódcy, jego wątpliwości, wahanie.

O 6:17:47 kpt. Protasiuk mówi do szefowej pokładu: "Jest nieciekawie. Wyszła mgła i nie wiadomo, czy wylądujemy". Drugi pilot pyta: "A jak nie wylądujemy to co?" "To odejdziemy" - odpowiada Protasiuk. Stenogram nie oddaje intonacji, z jaką te słowa zostały wypowiedziane: zdecydowanie, czy z rezygnacją? Z przekonaniem, czy z wahaniem?

Ale w dalszej rozmowie w kokpicie - podkreśla komisja - "dowódca statku powietrznego wyraził swoje obawy ewentualnych skutków i konsekwencji wynikających z realizacji takiej decyzji": "Ja się tylko martwię tym, (co mi?) ..." oraz "Tym, (to się naprawdę martwię?)".

Być może - w protokole tego wprost nie znajdziemy - obu pilotom przypomniał się tzw. incydent gruziński z 2008 r. Pilot 36 pułku odmówił wówczas prezydentowi Kaczyńskiemu lądowania na objętym konfliktem zbrojnym lotnisku w Tbilisi. Skończyło się to dla niego m.in. postępowaniem karnym.

Protasiuk zapytał: "Ile mamy paliwa?" I to zdanie, dla komisji Millera jest kluczowe. Czytamy: Komisja nie "dopatrzyła się zdecydowanej obawy załogi, w tym szczególnie dowódcy statku powietrznego, o negatywne konsekwencje podjęcia decyzji o odejściu na lotnisko zapasowe, pomimo, że skutkowało to niewykonaniem tak ważnego, z punktu widzenia załogi ale przede wszystkim głównego dysponenta, zadania."

Uzupełnia tę analizę fragment opinii psychologicznej na temat osobowości Protasiuka (załącznik, w których opinie psychologiczne dotyczące wszystkich członków załogi został utajniony):
" ... wysoki poziom inteligencji był czynnikiem, którym można tłumaczyć dalsze zachowanie dowódcy statku powietrznego, polegające przede wszystkim na liczeniu na własne możliwości i umiejętności, co miało związek z niewystarczającym doświadczeniem załogi, czego dowódca załogi musiał być świadomy".


Mgła zaskoczyła

Problem mgły na smoleńskim lotnisku wraca w dalszych rozmowach. około 20 minut przed katastrofą dowódca zastanawia się co samolotem Jak-40, który wyleciał do Smoleńska wcześniej z dziennikarzami na pokładzie. "Może wylądował. Może zdążył przed tymi mgłami" - to kolejne nieznane dotąd słowa Protasiuka. Drugi pilot mu odpowiada: "A nasze (meteo?) się martwiło bardziej o Jaka niż o nas, bo mówili, że ma być lepiej. Im później, tym lepiej".
Na co Protasiuk z wahaniem: "Myślę, że zobaczymy, no" i dalej: "Zobaczymy. Podejdziemy i zobaczymy".
Drugi pilot: "Podejdziemy - zobaczymy, no".
Protasiuk: "Może być ładnie, a może być nie widać tej ziemi".

Decyzja lecimy

W ocenie Komisji ta "dyskusja wskazuje, że załoga przyjęła do realizacji decyzję dowódcy statku powietrznego o kontynuowaniu lotu do Smoleńska i podjęciu próby podejścia do lądowania (ewentualnie podjęciu próby lądowania, gdyby pogoda się poprawiła). Nie można "wyczytać" determinacji załogi, że trzeba spróbować wylądować.".

O godz. 6:21:04 na pytanie szefowej pokładu: "Dowódco! Czy (zaczynamy?) ... schodzić?!" Protasiuk odparł: "Tak, już (zapinać lub: zaczynamy?)".

Decyzja - zdaniem komisji - zapadła jeszcze zanim załoga nawiązała łączność z lotniskiem Smoleńsk Północny (kryptonim "Korsaż"). Kilka minut później do kabiny pilotów wszedł Dyrektor Protokołu Dyplomatycznego Mariusz Kazana.

Wieża w Smoleńsku w rozterce

Z opublikowanych dziś stenogramów wynika też wahanie na smoleńskiej wieży co zrobić z tupolewem. Rosyjski kontroler pyta kapitana Protasiuka (to on prowadzi łączność, bo zna rosyjski) o paliwo oraz o lotniska zapasowe. Protasiuk wymienia Witebsk i Mińsk. W tym samym czasie kontroler lotów do zastępcy dowódcy bazy mówi: "Trzeba go wygnać, [wulg.]". Na co płk. Krasnokutski odpowiada: "Więc powiedz, u nas warunków nie ma, widzialność (to ?)".

I o godz. 6:24:25 Kontroler przekazuje informację: "PLF 1201, na KORSAŻU mgła, widzialność czterysta metrów".

W protokole czytamy: "Zdaniem Komisji, kontroler lotów zgodnie z przepisami lotnictwa państwowego FR, rozpoczął procedurę odesłania samolotu na lotnisko zapasowe". I dalej: "gdyby w tym momencie kontroler lotów zdecydowanie wskazał załodze lotnisko zapasowe, byłaby to jednoznaczna informacja, że lotnisko "nie przyjmuje", co powinno wpłynąć na zmianę decyzji dowódcy Tu-154M."

Takiej informacji nie było. Dlatego w części dotyczącej przyczyn katastrofy komisja pisze wyraźnie: "Niewłaściwe działanie służb lotów w zakresie kontroli ruchu lotniczego i kierowania zabezpieczeniem lotów spowodowane błędną oceną sytuacji i podjęciem niewłaściwej decyzji." Rosyjski kontrolerom nasza komisja nie przypisuje bezpośredniej odpowiedzialności za katastrofę, ale kategorycznie stwierdza, że wieża mogła jej zapobiec.

Polski Jak namawia?

Może zapobiec katastrofie mogli też piloci rządowego Jak-a, który wylądował w Smoleńsku wcześniej wioząc m.in. dziennikarzy. Ich rozmowa z tupolewem była znana wcześniej.

Przypomnijmy: "Dowódca Jak-40:
"Wiesz co, ogólnie rzecz biorąc, to pi...da tutaj jest. Y, widać jakieś czterysta metrów około i na nasz gust podstawy są poniżej pięćdziesięciu metrów grubo". I dalej:"Natomiast powiem szczerze, że możecie spróbować jak najbardziej".

Rozmowę z JAK-iem prowadził drugi pilot tupolewa płk. Grzywna. Komisja Millera zwraca uwagę, że streszczając ją Protasiukowi pominął kluczowe słowa: "pi..da tutaj jest" oraz: "...podstawy są poniżej pięćdziesięciu metrów grubo). I jeszcze jeden cytat z płk. Grzywny: "Mówili tylko, że, że jak za drugim razem nie (usiądziemy?), to (On mówi, że na Moskwę?).

Wniosek komisji w protokole: "Potwierdzona z kolejnego, wiarygodnego źródła informacja o bardzo trudnych WA [warunkach atmosferycznych], znacznie niższych (gorszych) od minimum załogi i lotniska, nie wpłynęła na zmianę decyzji podjętej przez dowódcę statku powietrznego ani na właściwą reakcję pozostałych członków załogi, co może wskazywać, że piloci podejmowali tę bardzo ważną decyzję pilotażową, kierując się nie tyle przesłankami lotniczymi, ile faktem, kogo i w jakim celu przewozili na pokładzie."

Komisja wyklucza więc nacisk na pilotów. Ale wyraźnie wskazuje na pośrednią presję: czasu i okoliczności lotu z 10 kwietnia. O godz. 6:25:04 dowódca informuje kontrolera: "Dziękuję. Jeśli można, spróbujemy podejście, a jeśli nie będzie pogody, wtedy odejdziemy na drugi krąg".


100 m nad pasem

Zdaniem komisji decyzja o podjęciu próby podejścia do lądowania nie stanowiła zagrożenia dla bezpieczeństwa lotu, bo miała oparcie w obowiązujących załogę procedurach. Ale warunek: po przejściu wysokości decyzji (100 metrów nad poziomem pasa), jeśli nie widać by było ziemi, samolot powinien odejść na drugi krąg.

Komisja zwraca też uwagę, że dowódcy "liczył się jednak z tym, że KL [kontroler lotów] może nie wyrazić zgody na podejście do lądowania. Dlatego zapytał: "...Jeśli można, spróbujemy podejście..." (podejście, a nie lądowanie), czym przekazał decyzję "w ręce" KL."

I podsumowuje, że "pozwolenie na podejście do lądowania samolotu Tu-154M, w sytuacji, gdy WA panujące na lotnisku były znacznie poniżej minimalnych, było naruszeniem zasad zawartych" w rosyjskich przepisach obowiązujących w Smoleńsku.

To ryzykowana teza. Bo co myślał na ten temat Protasiuk już się nie dowiemy. Rosyjski MAK powołując się na inne przepisy twierdzi coś wręcz przeciwnego. W swoim raporcie twierdzi, że decyzja należała do pilotów, wzywali Tu 154 M by odleciał na lotnisko zapasowe, smoleńskiego zamknąć nie mogli.

Rozmowy na wieży cd.

Z opublikowanych - nieznanych dotąd zapisów rozmów na wieży - wynika, że kontrolerzy rozumieli, iż tupolew zejdzie do granicy 100 metrów. O 06:26:02 tak przekazywali swoim przełożonym decyzję załogi: "...znaczy, wykonuje kontrolne podejście, decyzja dowódcy, wykonuje kontrolne podejście do wysokości decyzji sto metrów, odejście, o gotowość Mińska, Witebska jako zapasowych niech zapytają").

Płk. Krasnokutski (komisja uważa, że jego obecność na wieży była zgodna z przepisami, ale wtrącanie się w proces sprowadzania samolotu już nie) nakazał jednemu z kontrolerów: ("[imię], doprowadzasz do stu metrów. Sto metrów. Bez dyskusji, [wulg.], ...").

"Od tego momentu - czytamy w protokole - działania KL i ZDBL [kontrolerów] koncentrowały się na uzgodnieniu przekierowania samolotu Tu-154M na lotnisko zapasowe (po odejściu na drugi krąg)".

Gdzie odchodzimy?

Tymczasem sytuacji w kokpicie już od ponad 3 min (czytamy) przyglądał się Dyrektor Protokołu Dyplomatycznego MSZ. O godz. 6:26:18,5 dowódca statku powietrznego przekazał mu jednoznaczny komunikat: "Panie dyrektorze - wyszła mgła w tej chwili i w tych warunkach, które są obecnie, nie damy rady usiąść. Spróbujemy podejść - zrobimy jedno zajście - ale prawdopodobnie nic z tego nie będzie. Tak, że proszę (już myśleć lub pomyśleć?) nad decyzją co będziemy robili".



Dyrektor zapytał "Będziemy...?" (prawdopodobnie czekać?), na co dowódca odpowiedział: "Y, paliwa nam tak dużo nie starczy, żeby...", co z kolei dyrektor podsumował: "No to mamy problem". Dowódca jeszcze wyjaśnił: "Możemy pół godziny powisieć i odchodzimy na zapasowe", a na pytanie dyrektora o lotniska zapasowe odpowiedział: "MIŃSK albo WITEBSK".

Zdaniem komisji kpt. Protasiuk wyraźnie "zasygnalizował brak możliwości wylądowania na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY i możliwość wykonania podejścia kontrolnego do minimum, prosząc jedynie o decyzję o wyborze lotniska zapasowego."

Czytamy: "sposób przekazania komunikatu przez dowódcę statku powietrznego wyraźnie potwierdza, że decyzję podjął już wcześniej i nie oczekiwał pomocy przy jej podejmowaniu. Nie pytał, co w tej sytuacji ma robić, oczekiwał tylko pomocy w wyborze lotniska zapasowego. Dlatego zdaniem Komisji nie ma podstaw, by mówić o jakichkolwiek naciskach na załogę w kwestii lądowania na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY, wręcz przeciwnie, to dowódca nie pozostawił możliwości wpływu na jego decyzję stwierdzając: " odchodzimy na zapasowe".

Co do wniosku o oczekiwaniu na wybór lotniska zapasowego - zgoda. Ale czy słowa "spróbujemy podejść" zostały przez dyr. Kazanę odebrane tak, jak je rozumieli piloci i eksperci komisji - tylko do wysokości decyzji? Już się nie dowiemy.

Z kolei eksperci komisji Millera zwracają uwagę, że "dowódca statku powietrznego poprosił drugiego pilota o ponowne nawiązanie łączności z załogą samolotu Jak-40, aby ustalić, jaka jest grubość chmur. Zdaniem Komisji, dowódca analizując sytuację, próbował ustalić, czy grubość chmur jest na tyle mała, by można przewidywać ich "rozerwanie" i poprawę pogody. Ponadto zapytał, czy Rosjanie już przylecieli - w odpowiedzi uzyskał informację, że samolot Ił-76 wykonał dwa nieudane podejścia i odleciał. Czy to nie świadczy, że kpt. Protasiuk brał pod uwagę także lądowanie, gdyby - w jakieś dziurze w chmurach, mgle - widać było pas.

Komisja nie ma wątpliwości, że dyr. Kazana po rozmowie z Protasiukiem poszedł zapytać - co dalej - prezydenta? 3 min. i 34 s po wyjściu z kabiny Dyrektora Protokołu Dyplomatycznego kpt. Protasiuk mówi: "Już jest blisko". W odpowiedzi padła propozycja: "Zanim zdecyduje, to może byśmy kartę zrobili w międzyczasie? Wszystko jedno, czy to będzie MIŃSK, WITEBSK...?". Chodzi o wykonywania czynności zawartych w tzw. karcie kontrolnej. Komisja: "To jednoznacznie potwierdza tezę, że załoga realizowała podjętą wcześniej decyzję i oczekiwała na decyzję głównego dysponenta jedynie w zakresie wyboru lotniska zapasowego."

O godz. 6:30:33 ponownie do kokpitu wszedł dyr. Kazana: "Na razie nie ma decyzji prezydenta, co dalej robimy". Po czym wyszedł z kabiny.

"Zdaniem Komisji, szybkie wskazanie lotniska zapasowego ułatwiłoby podjęcie czynności przygotowawczych przez: załogę, GKL na lotnisku SMOLEŃSK PÓŁNOCNY, obsadę lotniska (wskazanego jako zapasowe), służby kontroli ruchem lotniczym, a także służby dyplomatyczne do wykonania wybranego wariantu dalszego działania. Jednocześnie dla załogi byłaby to informacja, że decyzja załogi o odejściu na lotnisko zapasowe została zaakceptowana przez głównego dysponenta. Przy braku wsparcia procesu decyzyjnego dowódca statku powietrznego kontynuował wcześniej przyjęty plan działania - próby podejścia do lądowania do minimalnej wysokości zniżania."

Załoga była jednak zdana tylko na siebie. Zachowania głównego dysponenta komisja nie zaliczyła jednak do okoliczności sprzyjających katastrofie. Tak samo jako obecności dowódcy sił powietrznych gen. Andrzeja Błasika w kabinie pilotów.

O godz. 06:35:13,5 szefowa pokładu zgłosiła dowódcy: "Dowódco! (pokład?) gotowy do lądowania". Po chwili kontroler wydał polecenie wykonania trzeciego zakrętu, a następnie przekazał załodze informację, żeby od wysokości 100 m byli gotowi do odejścia na drugi krąg: "Y, polski sto jeden, i od stu metrów być przygotowanym do odejścia na drugi krąg". Dowódca potwierdził przyjęcie tej informacji: "Tak jest". Ale zdaniem komisji - nie musiało być to jednoznaczne "z pełnym uświadomieniem sobie znaczenia tego polecenia." Komisja odwołuje się w tym miejscu do analizy psychologicznej dr Olafa Truszczyńskiego z WIML. Wskazuje na "występowanie zjawiska tunelowania poznawczego u dowódcy statku powietrznego". Czytamy: "Główne czynniki psychologiczne, które istotnie wpływały na podwyższenie poziomu stresu na tym etapie lotu, to duży poziom nieprzewidywalności sytuacji i konflikt wewnętrzny dowódcy statku powietrznego, rozumiany nie jako dylemat lądować, czy nie lądować (dążenie-unikanie), ale związany z planowaną przez dowódcę statku powietrznego próbą podejścia do lądowania (jak nisko zejść i jaki tryb podejścia zastosować). W tym konkretnym momencie należy więc zakładać istnienie wysokiego poziomu stresu, który nie pozwolił dowódcy statku powietrznego w pełni uświadomić sobie znaczenia wydanego mu polecenia, ze względu na koncentrację na realizowanym planie działania."

Nikt nie pomaga

Załoga liczyła jednak na to, że może w ostatniej chwili dowie się - co dalej.

O godz. 6:35:51 w kokpicie pada stwierdzenie: "I my musimy to lotnisko (wybrać??). W końcu na? (coś ?)...". To zdaniem Komisji oznacza, że pięć minut przed katastrofą - załoga zdała sobie sprawę, że jest zdana wyłącznie na siebie. Ale co ważne eksperci zwracają też uwagę, że "taki rozwój sytuacji mógł być też odebrany przez dowódcę statku powietrznego, jako brak akceptacji jego decyzji o odejściu na lotnisko zapasowe, lub oczekiwanie na dalszy rozwój wydarzeń."

O godz. 06:36:48 do kokpitu wszedł dowódca Sił Powietrznych. Komisja oceniła, że gen. Błasik ograniczył się do biernej obserwacji wydarzeń. "Nie stwierdziła, aby po przyjściu do kokpitu dowódca, poza przywitaniem, absorbował w jakiś sposób załogę - nie wymagał złożenia meldunku o sytuacji i pogodzie, nie pytał, czy załoga potrzebuje jakiejś pomocy oraz jaką podjęto decyzję" - czytamy w protokole. Oceny - jak obecność przełożonego wpłynęła na koncentrację uwagi, na poziom stresu pilotów - nie znaleźliśmy.

A zaraz po wejściu Błasika członek załogi samolotu JAK-40 przekazał do tupolewa informację, że aktualna widzialność wynosiła już tylko 200 m. Ktoś zaklął. Protasiuk podziękował za informację. Jak ustaliła Komisji realizował procedurę próbnego podejścia, a następnie odejścia "w automacie". Procedurę, która nie mogła się udać.


Więcej... http://wyborcza.pl/1,75478,10234622,Dramat_pilotow__Protasiuk__Ja_sie_tylko_martwie_tym_.html?as=3&startsz=x#ixzz1X65QsHyT


Przemek

Poszukiwanie dupochrona.
Po pierwsze: dowódca nie miał prawa zejść poniżej 120 m. Na tyle pozwalały jego umiejętności.

Po drugie: Błasik, widząc że są łamane procedury nie zareagował wcale, czyli pozwalał na łamanie przepisów.
Po trzecie:
6:40:44,5 Sto metrów (Błasik)
6:40:45,5 Sto (Nawigator)
6:40:50,5 Nic nie widać (Błasik)
6:40:51,5 Sto (Nawigator)
6:40:52,0 Odchodzimy na drugie (zajście?) (Dowódca)
6:40:52,0 Dziewięćdziesiąt (Nawigator)
6:40:53,0 Odchodzimy (2 pilot)
6:40:53,0 Osiemdziesiąt (Nawigator)
6:40:53,5 Siedemdziesiąt (Nawigator)
.........
6:40:58,0 Dwadzieścia! (??????)

Co robili przez 7,5 sekundy? Wyglądali poszukując ziemi i czekając na reakcję Błasika (to moje przypuszczenie). A przecież wiedzieli, że z każdą sekundą zbliżali się do ziemi (chyba 8 m/sek), tylko że to był parów i zbiegiem okoliczności dno parowu obniżało się tak samo jak samolot.
Gdy Błasik powiedział, że nic nie widać, natychmiast podjęli decyzję o odejściu, ale znów opróżnienie 5 sekund, bo "uchod" nie działał spowodowało to, że już nie było ratunku.

6:41:05,5 Aaaaaaaaaaaaa....
................................

Jeszcze jedna sprawa. Podejście do lądowania nie jest procedurą ostateczną. Jest to procedura powtarzalna, pod warunkiem, że pilot potrafi latać w trudnych warunkach atmosferycznych. Dlatego jest ustalana wysokość decyzji i odejście na drugi krąg.

Pilot Iła potrafił latać i po 2 nieudanych próbach wylądowania odszedł na inne lotnisko.

Nasi piloci wykonali kontrolowany lot ku ziemi.

Możecie sobie także to przeczytać:
http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80273,10235674,Kasprowicz__Utwierdzilem_sie_w_przekonaniu__ze_zaloga.html

--
J. Kaczyński - "musimy uzyskać właściwą odpowiedź"

Data: 2011-09-05 21:49:40
Autor: kefirh
Dramat pilotów. Protasiuk: Ja się tylko martwię tym, (co mi)...
W dniu 2011-09-05 18:46, Przemysław W pisze:
"Ja się tylko martwię tym, (co mi?)..." "Tym, (to się naprawdę
martwię?)" - to słowa kpt. Arkadiusza Protasiuka oczekującego na decyzję
prezydenta: czy i gdzie lądować 10 kwietnia 2010 r. Nieznane fragmenty
zapisu nagrań w kokpicie pokazują dramat dowódcy, który decyzję musiał
podjąć sam.

Dziś komisja Jerzego Millera opublikowała protokół i załączniki do
[...]

Znowu, fejgin, poruszasz ten śmierdzący temat?

Daj mi link do filmu -- że oni wogóle wylatują z Wwy.
Możeśta na miejscu, dla pewności, dorżnęli?
k.

Data: 2011-09-05 21:51:28
Autor: Grzegorz Z.
Dramat pilotów. Protasiuk: Ja się tylko martwię tym, (co mi)...
kefirh napisał:

W dniu 2011-09-05 18:46, Przemysław W pisze:
"Ja się tylko martwię tym, (co mi?)..." "Tym, (to się naprawdę
martwię?)" - to słowa kpt. Arkadiusza Protasiuka oczekującego na decyzję
prezydenta: czy i gdzie lądować 10 kwietnia 2010 r. Nieznane fragmenty
zapisu nagrań w kokpicie pokazują dramat dowódcy, który decyzję musiał
podjąć sam.

Dziś komisja Jerzego Millera opublikowała protokół i załączniki do
[...]

Znowu, fejgin, poruszasz ten śmierdzący temat?

Daj mi link do filmu -- że oni wogóle wylatują z Wwy.
Możeśta na miejscu, dla pewności, dorżnęli?

Gdzież tam dorżnęli.

Wywieźli na Syberię. Gosiewski podobno im uciekł i dwa tygodnie błąkał się
po tajdze, ale w końcu i jego dopadli.

--
Socjalizm nigdy nie zapuścił w Ameryce korzeni bo biedni w tym kraju nie
uważają się za wyzyskiwany proletariat, tylko za milionerów w przejściowych
tarapatach. John Steinbeck

Data: 2011-09-05 21:55:29
Autor: Przemysław W
Dramat pilotów. Protasiuk: Ja się tylko martwię tym, (co mi)...
Użytkownik "Grzegorz Z." <jacksparrow@noname.com> napisał

Gdzież tam dorżnęli.

Wywieźli na Syberię. Gosiewski podobno im uciekł i dwa tygodnie błąkał się
po tajdze, ale w końcu i jego dopadli.


;-))


Przemek

--

"Oświadczam, że w dniu 16.08.2011 podczas konferencji prasowej (...) rozpowszechniłem nieprawdziwe informacje..." - tak zaczynają się sprostowania opublikowane przez Adama Hofmana i Tomasza Porębę. Politycy PiS przyznają w nich, że mówili nieprawdę twierdząc, iżPlatforma Obywatelska ma bądź to 'zerowy udział' w niektórych inwestycjach bądź "nie brała w nich udziału" bądź 'ograniczała na nie fundusze".

Data: 2011-09-05 21:56:14
Autor: kefirh
Dramat pilotów. Protasiuk: Ja się tylko martwię tym, (co mi)...
W dniu 2011-09-05 21:51, Grzegorz Z. pisze:
kefirh napisał:

W dniu 2011-09-05 18:46, Przemysław W pisze:
"Ja się tylko martwię tym, (co mi?)..." "Tym, (to się naprawdę
martwię?)" - to słowa kpt. Arkadiusza Protasiuka oczekującego na decyzję
prezydenta: czy i gdzie lądować 10 kwietnia 2010 r. Nieznane fragmenty
zapisu nagrań w kokpicie pokazują dramat dowódcy, który decyzję musiał
podjąć sam.

Dziś komisja Jerzego Millera opublikowała protokół i załączniki do
[...]

Znowu, fejgin, poruszasz ten śmierdzący temat?

Daj mi link do filmu -- że oni wogóle wylatują z Wwy.
Możeśta na miejscu, dla pewności, dorżnęli?

Gdzież tam dorżnęli.

Wywieźli na Syberię. Gosiewski podobno im uciekł i dwa tygodnie błąkał się
po tajdze, ale w końcu i jego dopadli.

Czekam na jakiś fajny dreszczowiec z komórki na youtube.

k.

Dramat pilotów. Protasiuk: Ja się tylko martwię tym, (co mi)...

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona