Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Druga Irlandia na wzku widowym

Druga Irlandia na wzku widowym

Data: 2013-11-23 01:49:00
Autor: Mark Woydak
Druga Irlandia na wzku widowym

Magister na wózku widłowym

Absolwenci wyższych uczelni wracają do szkół średnich czy pomaturalnych. Po
co? By wyrwać się z bezrobocia.

Zbyt dobre wykształcenie utrudnia znalezienie pracy. Młodzi ludzie ukrywają
więc czasem fakt ukończenia studiów, kończą kursy przeznaczone dla osób bez
kwalifikacji albo wręcz wracają do szkoły średniej.

– Zdarzają się już absolwenci wyższych uczelni, którzy nie mogąc znaleźć
pracy zgodnej z ukończonym, najczęściej humanistycznym kierunkiem, proszą
nas o skierowanie na kurs np. operatora wózka widłowego z programem
komputerowym pozwalającym podejmować pracę w dużych, podwarszawskich
centrach logistycznych. Albo zdobywają zawód kierowcy miejskiego autobusu
czy kosmetyczki – opowiada Lech Antkowiak, wicedyrektor Urzędu Pracy m.st.
Warszawy.

Tak zrobił Paweł z Warszawy, który od kilku miesięcy pracuje na budowie.

– Pracę dostałem po kursie na operatora maszyn budowlanych, na który wysłał
mnie urząd pracy. Gdyby nie to, nie wiem, jak by wyglądała moja sytuacja –
opowiada.

Rodzice nie mogą łożyć na jego utrzymanie, więc sam musi zarabiać. Plany i
marzenia miał jednak zupełnie inne niż praca na budowie.

Najpierw studiował prawo kanoniczne, a potem przeniósł się na historię.  –
W tym czasie pracowałem dorywczo, a okazało się, że mogę dostać etat na
budowie, jeśli skończę odpowiedni kurs. Przerwałem studia, by mieć pracę.
Dyplom uczelni nie jest mi do tego potrzebny – tłumaczy Paweł.

Mówi, że nie wie, czy wróci na uczelnię. – Z tych studiów niewiele dla mnie
wynika – tłumaczy. A na budowie z uprawnieniami może zarabiać nawet kilka
tysięcy złotych miesięcznie.

Liczy się fach w ręku

Zdaniem dyr. Antkowiaka młodzi Polacy powoli zaczynają rozumieć, że
dyplomy, zwłaszcza te uzyskane na słabej uczelni i kiepskim kierunku, nic
im nie dają.

– Chcą mieć konkretny zawód, bo wiedzą, że inaczej nie będą w stanie
utrzymać rodziny. A pracodawcy  chętnie zatrudniają pracowników z
konkretnymi umiejętnościami – tłumaczy.

Najlepiej, jeśli tych umiejętności jest wiele.  Z takiego założenia wyszedł
Artur Niezabitowski, który  kończy studia na Politechnice Śląskiej na
kierunku mechanika i budowa maszyn. Rok temu zdecydował, by – wciąż
studiując, wrócić do technikum informatycznego.

– Łatwiej będzie mi po tym kierunku znaleźć pracę, a potem w niej awansować
– tłumaczy. Tak zresztą doradzali mu lokalni pracodawcy.

Zastanawiał się, czy nie wybrać jeszcze jednego kierunku w technikum –
geodeta bądź leśnictwo.

– Z jednej strony mnie to interesuje, a z drugiej będę miał jeszcze większe
uprawnienia – tłumaczy. Podkreśla, że dziś im więcej „papierów", tym
większe szanse na rynku pracy.

Niezabitowski na wybór podobnej drogi namówił kuzynkę,  która w tym roku
ukończyła fizykę medyczną. – Pracy nie ma. Chodziła dodatkowo do technikum
o podobnej specjalności jak studia, ale z większymi uprawnieniami niż po
uczelni – tłumaczy.

Adam  Stawicki z Miejskich Zakładów Autobusowych w Warszawie zauważa
większe zainteresowanie zdobywaniem uprawnień do prowadzenia autobusów
przez studentów. Młodzi ludzie, skierowani do MZA na kursy przez urzędy
pracy, robią prawo jazdy na autobus, a potem uzyskują uprawnienia do
wożenia ludzi. Wtedy mogą już kierować miejskimi solarisami czy neoplanami.
– Wielu z nich to miłośnicy komunikacji – opowiada.

Aby jednak pójść na taki kurs, trzeba się zarejestrować w pośredniaku i
wyprosić w nim skierowanie. Osoba, która nie ma pracy, raczej sama nie
zgłosi się do firmy, by zdobyć kwalifikacje kierowcy. Ich zdobycie (kurs
prawa jazdy oraz kwalifikacja wstępna) kosztuje 12 tys. zł.

Przedłużenie liceum

Zdaniem dyr. Antkowiaka zdobywanie dodatkowych kwalifikacji jeszcze w
czasie studiów lub zaraz po nich to bardzo pozytywne zjawisko.

– Niech Polacy studiują to, co ich interesuje. Ale niech też wiedzą, że
równocześnie muszą zdobywać konkretne umiejętności – tłumaczy. Jest
przekonany, że ten trend będzie się pogłębiał, bo o pracę dla osób o
nieokreślonych kwalifikacjach coraz trudniej.

Podobnego zdania jest psycholog społeczny prof. Janusz Czapiński. – Na taki
krok powinni decydować się zwłaszcza ci, którzy zakończyli naukę na
poziomie licencjata. Badania pokazują, że zwrot z inwestycji w takie
wykształcenie jest żaden, więc lepiej od razu szukać innego zajęcia i nie
myśleć o tym, że przeczytało się kilka książek więcej niż ci, którzy na
takich studiach nie byli – tłumaczy.

Autor Diagnozy Społecznej uważa, że w najbliższych latach znacznie
zmniejszy się liczba kierunków licencjackich,  które absolwentom nie dają
żadnych umiejętności. – To będzie naturalna selekcja – uważa.

Podkreśla, że studia licencjackie, zwłaszcza część kierunków
humanistycznych, to nic innego jak przedłużanie szkoły średniej. – Wszyscy
idą na studia, ale przecież nie wszyscy muszą je kończyć – podsumowuje.

Frytki po SGH

Zupełnie inne zdanie na ten temat ma prof. Elżbieta Kryńska, ekonomistka z
Uniwersytetu Łódzkiego. – W Polsce można zaobserwować niekorzystne
zjawisko. Młodzi ludzie zbyt łatwo godzą się na wykonywanie pracy, do
której nie trzeba skończyć studiów – tłumaczy, choć zastrzega, że zdarza
się to we wszystkich wysoko rozwiniętych krajach.

Młodzi ludzie tłumaczą, że sytuacja na rynku pracy jest tak trudna, że nie
mają wyjścia. 28-letni Mateusz, absolwent zarządzania i ekonomii w Szkole
Głównej Handlowej, kilka miesięcy temu wystarał się o pracę w jednej z
warszawskich restauracji McDonald's. Mając ukończone studia, wydaje
klientom hamburgery, frytki i kawę.

– Przez blisko rok szukałem jakiegokolwiek zajęcia. Wydawało mi się, że mam
dobre wykształcenie i nie powinno być z tym problemu – opowiada. –
Wierzyłem, że moja wiedza pozwoli mi znaleźć pracę. Dziesiątki wysyłanych
CV nic nie dawały. Po kilku miesiącach zacząłem wręcz ukrywać, że mam
studia, bo liczyłem, że dzięki temu znajdę robotę – wspomina.

W McDonald's dostał pracę podczas tzw. castingu. – Sprawdzano na nim
osobowość i predyspozycje. O studia nikt mnie tutaj nie pytał, bo do tego,
co robię, nie są one potrzebne – tłumaczy Mateusz. Zarabia 12 zł za
godzinę.

Umowę ma jeszcze na miesiąc, ale wierzy, że firma  ją przedłuży. – W tych
trudnych czasach jestem zadowolony z tego, co mam – mówi. Dodaje, że gdyby
po raz kolejny przyszło mu szukać nowej pracy, na pewno nie ujawni już
pełnego wykształcenia. – Chyba że sytuacja na rynku poprawi się na tyle, że
znów będzie się ono liczyć dla pracodawców – tłumaczy.

Eksperci zwracają uwagę, że takich historii byłoby mniej, gdyby młodzi
ludzie przed wyborem drogi życiowej korzystali z pomocy doradców
zawodowych. Tych jednak jest w urzędach pracy tak mało, że nie są w stanie
obsłużyć tych, którzy już mają problemy ze znalezieniem pracy i chcą się
przekwalifikować. O organizowaniu indywidualnych spotkań w szkołach
praktycznie się nie myśli.

– A tymczasem jeśli nie chcemy mieć problemów z bezrobociem absolwentów,
powinniśmy starać się dotrzeć do młodych ludzi już na etapie gimnazjum, a
najpóźniej liceum – uważa prof. Kryńska.

Data: 2013-11-23 10:09:33
Autor: Mark Woydak
Druga Irlandia na wózku widłowym
PiS-owski PSYCHOPATA podpisyjący się "Mark Woydak" (używający również innych
ksywek) piszacy z mx05.eternal-september.org uzywajacy czytnika
40tude_Dialog/2.0.15.1pl to OSZOŁOM PODSZYWANIEC. Fakt, ze podszywa sie pod
moje dane swiadczy o daleko posunietej chorobie psychicznej. Tani alkohol i
marne wina dokonaly calkowitego spustoszenia w mózgu tego osobnika. Nie ma
juz dla niego ratunku! Módlmy się bracia i siostry! Wspierajmy go w tych
cięzkich chwilach! Nie ma nikogo oporócz nas! Nawet zdychający pies i
wyleniały ze starości kot go opuścili! Pies nasrał mu pod drzwiami, a kot do
zapleśniałego od brudu wyra, które ten nieszczęśnik nazywa łózkiem. Módlmy
się bracia i siostry! Nadzieja na pełny powrót do zdrowia tego osobnika jest
niewielka ale spełnijmy chrześciański obowiązek! Wnośmy modły za
PiS-owskiego chorego psychicznie brata!

MW

--

Użytkownik "Mark Woydak" <mark.woydak@forst.gm.de> napisał w wiadomości news:5esdprdohj6h$.1cwr7udf9rsh5.dlg40tude.net...

Magister na wózku widłowym

Absolwenci wyższych uczelni wracają do szkół średnich czy pomaturalnych. Po
co? By wyrwać się z bezrobocia.

Zbyt dobre wykształcenie utrudnia znalezienie pracy. Młodzi ludzie ukrywają
więc czasem fakt ukończenia studiów, kończą kursy przeznaczone dla osób bez
kwalifikacji albo wręcz wracają do szkoły średniej.

– Zdarzają się już absolwenci wyższych uczelni, którzy nie mogąc znaleźć
pracy zgodnej z ukończonym, najczęściej humanistycznym kierunkiem, proszą
nas o skierowanie na kurs np. operatora wózka widłowego z programem
komputerowym pozwalającym podejmować pracę w dużych, podwarszawskich
centrach logistycznych. Albo zdobywają zawód kierowcy miejskiego autobusu
czy kosmetyczki – opowiada Lech Antkowiak, wicedyrektor Urzędu Pracy m.st.
Warszawy.

Tak zrobił Paweł z Warszawy, który od kilku miesięcy pracuje na budowie.

– Pracę dostałem po kursie na operatora maszyn budowlanych, na który wysłał
mnie urząd pracy. Gdyby nie to, nie wiem, jak by wyglądała moja sytuacja –
opowiada.

Rodzice nie mogą łożyć na jego utrzymanie, więc sam musi zarabiać. Plany i
marzenia miał jednak zupełnie inne niż praca na budowie.

Najpierw studiował prawo kanoniczne, a potem przeniósł się na historię.  –
W tym czasie pracowałem dorywczo, a okazało się, że mogę dostać etat na
budowie, jeśli skończę odpowiedni kurs. Przerwałem studia, by mieć pracę.
Dyplom uczelni nie jest mi do tego potrzebny – tłumaczy Paweł.

Mówi, że nie wie, czy wróci na uczelnię. – Z tych studiów niewiele dla mnie
wynika – tłumaczy. A na budowie z uprawnieniami może zarabiać nawet kilka
tysięcy złotych miesięcznie.

Liczy się fach w ręku

Zdaniem dyr. Antkowiaka młodzi Polacy powoli zaczynają rozumieć, że
dyplomy, zwłaszcza te uzyskane na słabej uczelni i kiepskim kierunku, nic
im nie dają.

– Chcą mieć konkretny zawód, bo wiedzą, że inaczej nie będą w stanie
utrzymać rodziny. A pracodawcy  chętnie zatrudniają pracowników z
konkretnymi umiejętnościami – tłumaczy.

Najlepiej, jeśli tych umiejętności jest wiele.  Z takiego założenia wyszedł
Artur Niezabitowski, który  kończy studia na Politechnice Śląskiej na
kierunku mechanika i budowa maszyn. Rok temu zdecydował, by – wciąż
studiując, wrócić do technikum informatycznego.

– Łatwiej będzie mi po tym kierunku znaleźć pracę, a potem w niej awansować
– tłumaczy. Tak zresztą doradzali mu lokalni pracodawcy.

Zastanawiał się, czy nie wybrać jeszcze jednego kierunku w technikum –
geodeta bądź leśnictwo.

– Z jednej strony mnie to interesuje, a z drugiej będę miał jeszcze większe
uprawnienia – tłumaczy. Podkreśla, że dziś im więcej „papierów", tym
większe szanse na rynku pracy.

Niezabitowski na wybór podobnej drogi namówił kuzynkę,  która w tym roku
ukończyła fizykę medyczną. – Pracy nie ma. Chodziła dodatkowo do technikum
o podobnej specjalności jak studia, ale z większymi uprawnieniami niż po
uczelni – tłumaczy.

Adam  Stawicki z Miejskich Zakładów Autobusowych w Warszawie zauważa
większe zainteresowanie zdobywaniem uprawnień do prowadzenia autobusów
przez studentów. Młodzi ludzie, skierowani do MZA na kursy przez urzędy
pracy, robią prawo jazdy na autobus, a potem uzyskują uprawnienia do
wożenia ludzi. Wtedy mogą już kierować miejskimi solarisami czy neoplanami.
– Wielu z nich to miłośnicy komunikacji – opowiada.

Aby jednak pójść na taki kurs, trzeba się zarejestrować w pośredniaku i
wyprosić w nim skierowanie. Osoba, która nie ma pracy, raczej sama nie
zgłosi się do firmy, by zdobyć kwalifikacje kierowcy. Ich zdobycie (kurs
prawa jazdy oraz kwalifikacja wstępna) kosztuje 12 tys. zł.

Przedłużenie liceum

Zdaniem dyr. Antkowiaka zdobywanie dodatkowych kwalifikacji jeszcze w
czasie studiów lub zaraz po nich to bardzo pozytywne zjawisko.

– Niech Polacy studiują to, co ich interesuje. Ale niech też wiedzą, że
równocześnie muszą zdobywać konkretne umiejętności – tłumaczy. Jest
przekonany, że ten trend będzie się pogłębiał, bo o pracę dla osób o
nieokreślonych kwalifikacjach coraz trudniej.

Podobnego zdania jest psycholog społeczny prof. Janusz Czapiński. – Na taki
krok powinni decydować się zwłaszcza ci, którzy zakończyli naukę na
poziomie licencjata. Badania pokazują, że zwrot z inwestycji w takie
wykształcenie jest żaden, więc lepiej od razu szukać innego zajęcia i nie
myśleć o tym, że przeczytało się kilka książek więcej niż ci, którzy na
takich studiach nie byli – tłumaczy.

Autor Diagnozy Społecznej uważa, że w najbliższych latach znacznie
zmniejszy się liczba kierunków licencjackich,  które absolwentom nie dają
żadnych umiejętności. – To będzie naturalna selekcja – uważa.

Podkreśla, że studia licencjackie, zwłaszcza część kierunków
humanistycznych, to nic innego jak przedłużanie szkoły średniej. – Wszyscy
idą na studia, ale przecież nie wszyscy muszą je kończyć – podsumowuje.

Frytki po SGH

Zupełnie inne zdanie na ten temat ma prof. Elżbieta Kryńska, ekonomistka z
Uniwersytetu Łódzkiego. – W Polsce można zaobserwować niekorzystne
zjawisko. Młodzi ludzie zbyt łatwo godzą się na wykonywanie pracy, do
której nie trzeba skończyć studiów – tłumaczy, choć zastrzega, że zdarza
się to we wszystkich wysoko rozwiniętych krajach.

Młodzi ludzie tłumaczą, że sytuacja na rynku pracy jest tak trudna, że nie
mają wyjścia. 28-letni Mateusz, absolwent zarządzania i ekonomii w Szkole
Głównej Handlowej, kilka miesięcy temu wystarał się o pracę w jednej z
warszawskich restauracji McDonald's. Mając ukończone studia, wydaje
klientom hamburgery, frytki i kawę.

– Przez blisko rok szukałem jakiegokolwiek zajęcia. Wydawało mi się, że mam
dobre wykształcenie i nie powinno być z tym problemu – opowiada. –
Wierzyłem, że moja wiedza pozwoli mi znaleźć pracę. Dziesiątki wysyłanych
CV nic nie dawały. Po kilku miesiącach zacząłem wręcz ukrywać, że mam
studia, bo liczyłem, że dzięki temu znajdę robotę – wspomina.

W McDonald's dostał pracę podczas tzw. castingu. – Sprawdzano na nim
osobowość i predyspozycje. O studia nikt mnie tutaj nie pytał, bo do tego,
co robię, nie są one potrzebne – tłumaczy Mateusz. Zarabia 12 zł za
godzinę.

Umowę ma jeszcze na miesiąc, ale wierzy, że firma  ją przedłuży. – W tych
trudnych czasach jestem zadowolony z tego, co mam – mówi. Dodaje, że gdyby
po raz kolejny przyszło mu szukać nowej pracy, na pewno nie ujawni już
pełnego wykształcenia. – Chyba że sytuacja na rynku poprawi się na tyle, że
znów będzie się ono liczyć dla pracodawców – tłumaczy.

Eksperci zwracają uwagę, że takich historii byłoby mniej, gdyby młodzi
ludzie przed wyborem drogi życiowej korzystali z pomocy doradców
zawodowych. Tych jednak jest w urzędach pracy tak mało, że nie są w stanie
obsłużyć tych, którzy już mają problemy ze znalezieniem pracy i chcą się
przekwalifikować. O organizowaniu indywidualnych spotkań w szkołach
praktycznie się nie myśli.

– A tymczasem jeśli nie chcemy mieć problemów z bezrobociem absolwentów,
powinniśmy starać się dotrzeć do młodych ludzi już na etapie gimnazjum, a
najpóźniej liceum – uważa prof. Kryńska.


Druga Irlandia na wzku widowym

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona