Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Dziaalno Tuska na szkod Polski

Dziaalno Tuska na szkod Polski

Data: 2013-04-01 11:47:24
Autor: Antenka
Dziaalno Tuska na szkod Polski
On 1 Kwi, 17:44, u2 <u...@o2.pl> wrote:
... krótkie streszczenie :

http://kefir2010.wordpress.com/2012/12/29/kim-jest-donald-tusk-posel-...

Prawdziwy życiorys Donalda Tuska

Posted by Jarek Kefir w dniu 29 Grudzień 2012
Życiorys Donalda Tuska
Donald Tusk urodził się 22 kwietnia 1957 roku w Gdańsku w rodzinie
rdzennych Kaszubów. Rodzina zajmowała niewielkie mieszkanko na
kolejarsko-robotniczym podwórku kilkaset metrów od bramy stoczni.
Dziadek Józef Tusk (1907–1987) był polskim urzędnikiem kolejowym,
więźniem hitlerowskiego obozu Stutthof, żołnierzem Armii Polskiej na
Zachodzie, był także przymusowo wcielony do Wehrmachtu. Po wojnie
pracował jako lutnik. Drugi dziadek Franciszek Dawidowski jako robotnik
przymusowy pracował przy Wilczym Szańcu, gdzie podczas wypadku stracił
oko. Matka Ewa Tusk (z domu Dawidowska) niemal całe życie zawodowe była
sekretarką w gdańskiej Akademii Medycznej. Tuska z matką łączyła
szczególnie silna więź. Za to do ojca czuł dystans. Donald Tusk senior
był typem kaprala: oschły i wymagający. Z zawodu stolarz, krótko
pracował na kolei, aby dostać przydział na mieszkanie. Większość życia
spędził jednak w domu, był chory na serce. Zmarł w 1972 roku, kiedy
junior miał 15 lat. Przez kilka lat mieszkał z siostrą. W 1976 został
absolwentem I Liceum Ogólnokształcącego im. Mikołaja Kopernika w
Gdańsku.W 1980 ukończył studia historyczne na Wydziale Humanistycznym
Uniwersytetu Gdańskiego. Na studiach poznał Małgorzatę Sochacką (także z
wykształcenia historyk) i po trzymiesięcznym narzeczeństwie wzięli ślub
cywilny. Mają dwójkę dzieci: Michała (ur. 1982), dziennikarza „Gazety
Wyborczej„, oraz Katarzynę (ur. 1987). „Tak” przed ołtarzem powiedzieli
sobie dopiero podczas gorącej kampanii prezydenckiej w 2005 roku, co
uznane zostało za koniunkturalizm. Na ślubie była tylko córka, gdyż syn
był akurat za granicą i nie miał czasu. Donald Tusk przyznał w
wywiadzie, iż u progu dorosłego życia nie przywiązywaliśmy nadmiernej
wagi do kwestii religii i Kościoła. Pobrali się w listopadzie 1978 roku,
mieli po 21 lat. Na początku łatwo nie było. Przez kilka miesięcy
mieszkali u matki Donalda, potem wynajmowali pokoje we Wrzeszczu. Tusk
pracował dorywczo w stoczni. Kryzys przyszedł po pierwszym dziecku i
pięciu latach. Małgorzata Tusk wyprowadziła się wówczas z domu. W
wywiadzie dla dziennikarzy „Newsweeka”, Małgorzata Tusk wspomina, iż
miała zamiar rozstać się z mężem.
Byłam wypieszczoną córką, nie miałam żadnych obowiązków i nagle trafiłam
w małżeństwo, w którym miałam dziecko, męża, ciągle brakowało pieniędzy,
a my gnieździliśmy się w jakichś klitkach. Wydawało mi się, że to
sytuacja bez wyjścia, że stoję w czarnym tunelu. Myślę, że zupełnie nie
przygotowaliśmy się do rodzicielstwa. Jak byliśmy we dwójkę, było
wszystko OK, ale jak urodziło się dziecko, nagle okazało się, że trzeba
ze wszystkiego zrezygnować. Czułam się zniewolona.
Jako były działacz Solidarności – Tusk od stanu wojennego miał problemy
ze znalezieniem pracy, choć i tak powiodło mu się lepiej niż jego wielu
kolegom, bo nie został internowany. Przez jakiś czas sprzedaje pieczywo
w przejściu podziemnym pod dworcem kolejowym. A potem przychodzi czas
Świetlika. Spółdzielnię Świetlik założyli gdańscy opozycjoniści.
Świetlikiem kierował późniejszy marszałek Sejmu Maciej Płażyński, a
zatrudniał kolegów z podziemia. Dzięki Świetlikowi mogli utrzymać
rodziny, a ponieważ spółdzielnia przynosiła spore zyski, zostawało
jeszcze na działalność podziemną. Zajmowali się głównie pracami na
wysokościach: myciem kominów w kombinatach i rafineriach, malowaniem
wielopiętrowych konstrukcji, czyszczeniem zbiorników po chemikaliach.
Ciężka praca, rozłąka z rodziną i miesiące w plugawych robotniczych
hotelach – taka była cena tej wolności. Dużo ryzykowali, dużo zarabiali
i bardzo dużo pili. Kiedy wchodzili do knajpy, nie było mocnych.. Budzili
respekt, a kelnerzy tańczyli wokół stolików. Razem z innymi robotnikami
i Romami mieszkali w baraku zbitym z desek. Na końcu ulicy była poradnia
zdrowia psychicznego, a po drugiej stronie komisariat MO. W dzień piło
się wódkę, piwo, grało w karty, dyskutowało o polityce, piłce,
kobietach… A w nocy do roboty. Alkoholu – jak to w PRL – czasem
brakowało. Znaleźli na to sposób: marihuanę. Marihuanę własnej hodowli
dostarczał kolega Tuska, Mariusz Wilk, który do Świetlika trafił wprost
z aresztu w 1983 roku. Do pracy miał podejście „artystyczne”, ale jak
twierdził Donald Tusk – rozrywek dostarczał przednich. Tusk nigdy nie
zaprzeczał, że zdarzało mu się palić trawkę.. Życie w hotelach
robotniczych i ten typ pracy nie sprzyjają lekturom Platona – wspominał.
Gdy po studiach związał się z tzw. konstruktywną opozycją,
współpracujował z Wolnymi Związkami Zawodowymi Wybrzeża i uczestniczył w
zawiązaniu Studenckiego Komitetu Solidarności. Po sierpniu 1980 wstępuje
do NSZZ „Solidarność” (do Związku należy do 1989 r.), a także, wraz z
Maciejem Płażyńskim, zakłada Niezależne Zrzeszenie Studentów na
Uniwersytecie Gdańskim. Kto chciał pogadać z liderem środowiska
gdańskich liberałów, wpadał w weekendowy wieczór do Cotton Clubu przy
ul. Złotników na gdańskiej starówce. Zawsze było duże prawdopodobieństwo
spotkania tam Tuska, a rozmowy zazwyczaj nie odmawiał. W 1988 roku
Donald Tusk wraz z kolegami zakłada stowarzyszenie Kongres Liberałów.
Latem 1989 Jaśko Pawłowski, w czasach Świetlika kierowca Płażyńskiego,
dziś trójmiejski restaurator namawia Tuska na wyjazd do Norwegii.
Pawłowski zeznał, iż pracowali w szkole ludowej dla emigrantów,
wykonując tam drobne prace remontowe. Donald często dzwonił do Polski,
by dowiedzieć się, co tam się dzieje. Spekulowano wówczas, że może
zostać jednym z ministrów. Pracodawcy norwescy, gdy im o tym mówili, jak
wspomina Pawłowski – bez wątpienia brali nas za wariatów. W roku 1989
roku stowarzyszenie przekształca się w partię Kongres
Liberalno-Demokratyczny. Rok 1991 nagle i niespodziewanie wynosi Tuska
na szczyt polityczny. Jego kolega z Kongresu Jan Krzysztof Bielecki
zostaje premierem. Młodemu Tuskowi powierzają kierowanie partią KLD,
która po pierwszych w pełni wolnych wyborach w październiku 1991 roku
weszła do Sejmu i była jednym z ważniejszych podmiotów młodego polskiego
parlamentaryzmu. Donald Tusk w pełni oddaje się polityce.
Jako student historii Uniwersytetu Gdańskiego uczestniczył w tworzeniu
Studenckiego Komitetu Solidarności. Był współtwórcą Niezależnego
Zrzeszenia Studentów w Gdańsku. Kilka miesięcy później został
przewodniczącym „Solidarności” w Wydawnictwie Morskim i dziennikarzem
wydawanego przez związek tygodnika „Samorządność”.
  Kongres Liberalno-Demokratyczny
Donald Tusk był jednym z założycieli Kongresu Liberalno-Demokratycznego,
który w 1991 roku zdobywa 37 mandatów w Sejmie, a Donald Tusk zostaje
jednym z posłów I kadencji. Jego kolega z Kongresu Jan Krzysztof
Bielecki, który wsławił się między innymi powiedzeniem, że pierwszy
milion trzeba ukraść, zostaje premierem. Kierowana przez niego partia
znalazła się w opozycji wobec rządu Jana Olszewskiego. Gdańscy
liberałowie uruchamiają na szeroką skalę prywatyzację państwowego
majątku, która w wielu przypadkach polegała na jego rozkradaniu przy
udziale zagranicznych koncernów i spółek nomenklaturowych, często
związanych z komunistycznymi służbami specjalnymi. Symbolem tych zmian
był ówczesny minister przekształceń własnościowych Janusz Lewandowski.
Jednocześnie rząd nie zwracał majątku dawnym właścicielom ograbionym
przez komunistów. I dlatego rząd Bieleckiego i sam minister Lewandowski
byli nazywani „największymi paserami”, którzy handlowali zagrabionym
mieniem. To właśnie ten rząd odpowiada za to, że Polacy znienawidzili
prywatyzację. Mnogość afer gospodarczych, tolerowanych przez słaby rząd,
spowodowała, że w odbiorze społecznym KLD stał się nie kongresem
liberałów, ale „kongresem aferałów”, był też nazywany „Klubem Liberałów
Aferałów”. 4 czerwca 1992 Minister Macierewicz ujawnia listę 64 tajnych
agentów wśród parlamentarzystów. To wtedy Donald Tusk zdradza Polskę po
raz drugi. Tusk na wieść o tej liście (w rozmowie z Jackiem Merkelem
powiedział: Jedyne co możemy zrobić to obalić ten rząd… W ciągu 24
godzin w gangsterskim stylu, w nocy, „judasze” przegłosowali wotum
nieufności wobec tego gabinetu (obalili Rząd Rzeczpospolitej). Nie było
w historii RP drugiego takiego przypadku, żeby premiera odwoływano
podczs nocnych narad, tylko dlatego, że agenci, kryminaliści i złodzieje
bali się jego działań lustracyjnych. Tusk w 1992 zostaje jednym z
inicjatorów zawiązania koalicji parlamentarnej siedmiu ugrupowań
politycznych, która powołała rząd Hanny Suchockiej. W Sejmie pierwszej
kadencji liberałowie uchodzili za towarzystwo mocno rozrywkowe. Za
czasów rządu Suchockiej nie udało się uchwalić ważnej ustawy, bo
posłowie KLD poszli gdzieś na imprezę i koalicji zabrakło większości. W
Gdańsku salonem liberałów stał się Cotton Club. Właściciel klubu Jaśko
Pawłowski, wspominał -
Po raz pierwszy w świeżo wyremontowanej knajpie fetowaliśmy sukces
wyborczy 1991 r. Przyjechał Bielecki i pół rządu. Potem wszystkie
imprezy były w Cottonie. Jak pociąg z Warszawy przyjeżdżał na weekend do
Gdańska, wszyscy wracali na chwilę do żon, a potem przychodzili do
Cottonu dzielić się informacjami. To było coś nowego. Ludzie ciągnęli do
klubu, bo chcieli zobaczyć premiera. Przychodził mniej lub bardziej
szemrany biznes.
W Polsce na styku polityki i biznesu wiązała się „mafia”. KLD jednak
szybko traci poparcie w związku z wspieranymi przez siebie reformami, w
tym „prywatyzacja za bezcen”, szerzącej się w szeregach partii korupcji
(„liberałowie-aferałowie”) i niezwykle niekorzystnymi dla społeczeństwa
ustawami. Przykładem było wspieranie i zwalnianie z podatków
supermarketów. Posłowie KLD mówili wówczas, że supermarkety będą
„wspierały” sklepy osiedlowe. Kiedy po upadku rządu Hanny Suchockiej
odbyły się w 1993 przedterminowe wybory, KLD startował w wyborach pod
hasłem „Milion nowych miejsc pracy”, ludzie natychmiast je zmienili na
„Milion nowych afer” i Kongres nie wszedł do Sejmu. Co więcej, 1991 rok
to czas pogłębiania się kryzysu gospodarczego, spadku produkcji i bardzo
wysokiej inflacji (70 proc.) Rząd nieudolnych fachowców – liberałów nie
potrafił sobie z tymi problemami skutecznie poradzić. Janowi
Krzysztofowi Bieleckiemu zawdzięczamy także podpisanie wyjątkowo
niekorzystnego dla Polski układu stowarzyszeniowego z EWG (od 1993 roku
Wspólnoty Europejskie, teraz nazywane Unią Europejską). Warunki
integracji były dla polskiej gospodarki, w tym dla przemysłu i
rolnictwa, o wiele gorsze niż te, które w latach 80. dostały Grecja,
Hiszpania i Portugalia. Bielecki zapowiadał, że będziemy w europejskiej
wspólnocie już w 2000 roku i dlatego mieliśmy szybko „dostosowywać się
do norm europejskich”. W efekcie co roku Polacy tracili miliardy dolarów
w handlu zagranicznym, upadło wiele przedsiębiorstw i o kilkaset tysięcy
ludzi wzrosło bezrobocie. Wielu działaczy KLD kończy później na ławie
oskarżonych. Najbardziej spektakularny był przypadek lidera liberałów w
Warszawie Andrzeja Machalskiego, który został skazany za narażenie KGHM
na miliardowe straty.
Donald Tusk za swoją działalność na szkodę Państwa Polskiego nie zostaje
postawiony przed Trybunałem Stanu. Zakłada kolejną partię – Unię
Wolności. W wyborach parlamentarnych w 1997 roku wystartowała
samodzielnie, przyjmując na swoje listy przedstawicieli Stronnictwa
Demokratycznego. UW zajęła trzecie miejsce uzyskując 13.4% głosów i
otrzymując 60 mandatów. W wyborach parlamentarnych w 1997 otrzymał
mandat senatora z ramienia UW i znalazł się w koalicji popierającej rząd
Jerzego Buzka. Został wicemarszałkiem Senatu IV kadencji. Tusk tylko
przez rok był wiceprzewodniczącym nowej partii, Unii Wolności, potem
wypadł na margines, a w 1997 r. trafił na stanowisko zdecydowanie
poniżej oczekiwań – wicemarszałka Senatu. Jego wystąpienia sejmowe
„można było policzyć na palcach jednej reki”. Niewątpliwie była to
funkcja demoralizująca, gdyż jak tłumaczył to Jan Rokita Marszałek
Senatu nie robi nic. Wicemarszałek Senatu nie robi podwójnie nic.
Koledzy Tuska nie dziwili się jego losowi, gdyż był on uważany za
człowieka, który swoich obowiązków politycznych nie traktuje zbyt
poważnie. On sam się zresztą do tego, w jednym z wywiadów, przyznał:
Mam dość naturalną skłonność, może nawet zbyt perfekcyjnie ją
wyszlifowałem, unikania sytuacji, które wiążą się z czymś przykrym albo
z wysiłkiem. Mam też chorobliwą niechęć do marnowania czasu na
czynności, których efektu, sensu nie jestem pewien.
Po zwycięstwie w roku 1997, Unia Wolności, nie wywiązuje się z żadnych
obietnic i w kolejnych wyborach parlamentarnych w 2001 uzyskuje zaledwie
3.1% głosów, nie przekraczając progu wyborczego. Po przegraniu
rywalizacji o stanowisko przewodniczącego UW z Bronisławem Geremkiem w
2001 roku Tusk odchodzi z partii by założyć nową.
  Platforma Obywatelska
Historia Platformy Obywatelskiej zaczyna się od spotkania 23
października 2000 roku Andrzeja Olechowskiego, agenta służb specjalnych,
ze swoim przełożonym – Gromosławem Czempińskim, podejrzewanym o
„skompletowanie” akt „Bolka”. Kazał on Olechowkiemu założyć nową partię,
która otrzyma w zamian za ochronę interesów „grypy trzymającej władzę”
wsparcie postkomunistycznej nomenklatury, która od 1989 roku kontroluje
w Polsce nie tylko gospodarkę ale i media. W tym czasie Donald Tusk, po
nieudanych dwóch próbach przejęcia władzy w Polsce, szuka
sprzymierzeńców do założenia trzeciej partii. W styczniu 2001 roku Tusk,
nie bacząc na przeszłość Olechowskiego, wraz z nim współtworzy Platformę
Obywatelską. Zapytany 17 lipca 2001 r. przez dziennikarki „Gazety
Wyborczej” jak mogło dojść do tak radykalnej zmiany jego poglądów, Tusk
zeznał, iż Olechowski przepraszał i zapewniał go, iż wstydzi się swojej
przeszłości i że brakowało mu odwagi, by być po drugiej stronie. 24
stycznia 2001 Andrzej Olechowski, Maciej Płażyński i Donald Tusk
zakładają Platformę Obywatelską, działającą początkowo jako komitet
wyborczy. Donald Tusk w jednym z pierwszych po powstaniu Platformy
wywiadów dla „Gazety Polskiej” przedstawił credo, które w ustach dawnego
liberała brzmiało szokująco, ale które będzie mu towarzyszyć w czasach
Platformy-
Ja w populizmie nie widzę grzechu, tylko cnotę polityczną. Nie ma na
świecie partii, która działałaby wbrew temu, czego chcą ludzie, wbrew
własnej popularności.
W wyborach w 2001 roku PO uzyskuje w sejmie 65 mandatów, stając się
największym klubem opozycyjnym. Donald Tusk obejmuje urząd wicemarszałka
Sejmu IV kadencji. Maciej Płażyński, który został pierwszym
przewodniczącym partii, odchodzi z niej już w 2003. Partyjny kolega tak
wówczas tłumaczył jego odejście: Nie można być liderem partii, w którą
się nie wierzy. Od 1 czerwca 2003 Donald Tusk sprawuje funkcję
przewodniczącego PO. 2 maja 2005 Tusk deklaruje zamiar ubiegania się o
urząd Prezydenta RP w wyborach z ramienia Platformy Obywatelskiej.
Przegrywa je jednak z Lechem Kaczyńskiego. Również w wyborach
parlamentarnych Platforma Obywatelska przegrywa z PiS i zostaje partią
opozycyjną do rządu Kazimierza Marcinkiewicza. Po porażce wyborczej
Donald Tusk pozostaje liderem swojej partii. Zostaje posłem V kadencji i
przewodniczącym klubu parlamentarnego Platformy Obywatelskiej, pełniąc
tę funkcję do 5 grudnia 2006, kiedy na tym stanowisku zastąpił go Bogdan
Zdrojewski. W przedterminowych wyborach 21 października 2007 roku Donald
Tusk, wraz ze swoją partią polityczną osiąga upragnione zwycięstwo. W
kampanii wyborczej obiecuje Polakom miedzy innymi „drugą Irlandię”,
przyspieszenie budowy autostrad, zwiększenie płac dla policjantów i
innych resortów państwowych, podpisuje publicznie przy kamerach, te i
wiele innych zobowiązań, obiecuje „Cud Gospodarczy”. Nie wywiązuje się
jednak z przedwyborczych obietnic. 16 listopada 2007 zostaje powołany i
zaprzysiężony na Prezesa Rady Ministrów. Jeden z posłów zeznał wówczas w
radiu.
Gdybym miał poparcie „grupy trzymającej media” i zagonił krowę z
pastwiska przed kamery a pod spodem napisał, iż obiecuje „Cud
Gospodarczy, aby żyło się nam lepiej”, to jestem pewny, że i tym razem
głupi lud by to kupił.
Swoje nawyki z KLD Tusk przeniósł także do Platformy. Jednym z takich
przypadków jest ignorancja w stosunku do pracy polityka. Na przykład
kiedy w sejmie debatowano o policyjnych emeryturach Tusk grał z kolegami
w piłkę.
W czwartek w Sejmie głosowaliśmy dodatek dla najbiedniejszych emerytów i
rencistów. Ale pan premier nie znalazł czasu na to, by się zająć pomocą
dla najbiedniejszych. Znalazł za to czas na grę w piłkę nożną.
Wypominała Premierowi z mównicy sejmowej Aleksandra Natalli-Świat.
Komentatorzy zaznaczali wówczas, że w rodzinie nie ma policjantów.
Rząd Jana Olszewskiego – gabinet pod kierownictwem premiera Jana
Olszewskiego powołany został 23 grudnia 1991 przez pierwszy w III
Rzeczypospolitej wybrany w pełni wolnych wyborach Sejm I kadencji. 8
grudnia 1991 roku przestał istnieć ZSRR. Rząd Olszewskiego od początku
swej działalności podejmuje próbę zmiany kierunku polityki, zwłaszcza w
dziedzinie gospodarki i prywatyzacji majątku narodowego. Rozpoczął też
proces dekomunizacji w wojsku i resorcie spraw wewnętrznych. Zahamowanie
przez premiera dotychczasowych kierunków tzw. dzikiej prywatyzacji oraz
zarządzenie kompleksowej kontroli resortu przekształceń własnościowych
spowodowało otwarty konflikt rządu z ugrupowaniami postkomunistycznymi i
liberalnymi w parlamencie. W maju 1992 roku Olszewski sprzeciwia się
przekazaniu baz opuszczanych przez wojska rosyjskie stacjonujące w
Polsce w ręce międzynarodowych spółek polsko-rosyjskich. Gdy mimo
sprzeciwu premiera odpowiednie porozumienie polsko – rosyjskie zostaje
przez MSZ parafowane dochodzi na tym tle do konfliktu z prezydentem
Lechem Wałęsą. By nie dopuścić do podpisania parafowanego już
porozumienia, premier przekazał sprzeciw rządu w drodze wysłania
szyfrowej depeszy do Moskwy na ręce Lecha Wałęsy. Nazajutrz po powrocie
z Moskwy prezydent zgłosił wniosek o odwołanie rządu. 4 czerwca rano do
Sejmu trafiają koperty z tzw. listą Macierewicza, na której minister
spraw wewnętrznych – Antoni Macierwicz, umieścił nazwiska ponad 80
tajnych współpracowników MSW. Wybuchła niesamowita wrzawa w sejmie,
którą można śmiało porównać do wrzucenia granatu do szamba. Rząd
Olszewskiego zostaje obalony w trybie natychmiastowym w nocnym
głosowaniu z 4 na 5 (dokładnie trzy kwadranse po północy) czerwca 1992
roku w związku z wykonaniem przez ministra Macierewicza uchwały Sejmu o
ujawnienie konfidentów służby bezpieczeństwa zajmujących stanowiska w
najwyższych władzach państwa. Jarosław Kaczyński komentuje wówczas te
tragiczne dla Polski zagranie „judaszów” takimi słowami:
To nie jest debata o odwołanie rządu, to jest debata o Polsce. Musimy
sobie wreszcie powiedzieć, że żadne normalne państwo nie może tolerować
agentów w swoich strukturach. I żadne frazesy tego nie zmienią.
Premier Olszewski powiedział:
Uważam, że dawni współpracownicy komunistycznej policji politycznej mogą
być zagrożeniem dla bezpieczeństwa wolnej Polski. Naród powinien
wiedzieć, że nieprzypadkowo właśnie w chwili, kiedy możemy oderwać się
ostatecznie od komunistycznych powiązań, stawia się nagły wniosek o
odwołanie rządu.
Donald Tusk w jednym z wywiadów mówi o sobie:
Główną motywacją mojej aktywności politycznej była potrzeba władzy i
żądza popularności. Ta druga była nawet silniejsza od pierwszej, bo
chyba jestem bardziej próżny, niż spragniony władzy. Nawet na pewno.
Był to precedens na skalę światową, gdyż nie było w historii drugiego
takiego przypadku, żeby premiera odwoływano podczas nocnych narad, tylko
dlatego, że agenci, złodzieje i aferzyści bali się jego działań
lustracyjnych. Nastroje społeczeństwa związane z charakterem tego
bandyckiego posunięcia, niszczącego nadzieje polski na oswobodzenie się
z postkomunistycznych układów dobrze w tamtych czasach oddawała
popularna piosenka. Premier Olszewski solidaryzował się ze stanowiskiem
ministra spraw wewnętrznych w tej sprawie, proponując w porozumieniu z I
Prezesem Sądu Najwyższego powołanie specjalnego, niezależnego organu dla
oceny prawdziwości przedstawionych materiałów. Wniosek ten nigdy nie
został przez Sejm rozpatrzony.Zobacz na filmie
Prof. Jerzy Robert Nowak w swojej książce „Zagrożenia dla Polski i
polskości” bardzo sprawnie przedstawił aferę Kwidzyńską i udział w niej
kliki Donalda Tuska. Wyjaśnił on, jak sztucznie wywindowani do góry
przez Wałesę trzeciorzędni politycy z Kongresu Liberalno-Demokratycznego
założonego przed Donalda Tuska wyróżniali sie głównie skrajnym
zapatrzeniem na Zachód i lekceważeniem własnych polskich szans
rozwojowych. Tak jak jeden z czołowych przywódców KLD Donald Tusk, który
nie ukrywał absolutnej pogardy dla możliwości polskiego przemysłu, dając
do zrozumienia, ze cały nasz przemysł jest jakoby tylko kupa
bezwartościowego złomu. W wystąpieniu na spotkaniu z wyborcami w
Starachowicach w sierpniu 1993 roku Tusk deklarował:
Mogę stanąć nago na głowie na szczycie Pałacu Kultury i powtarzać, ze
prywatyzacja juz przyniosła Polsce biliony złotych, ze polskie
przedsiębiorstwa są mało albo nic nie warte i dlatego sa tanio sprzedawane.
W połowie maja 1993 roku Kazimierz Stańczak, polski ekonomista pracujący
na Uniwersytecie Kalifornijskim w USA, otrzymał kopię wywiadu, jakiego
udzielił w numerze marcowo-kwietniowym (1993) czasopisma „Journal of
Business Strategy” C. Cato Ealy, dyrektor do sprawa rozwoju koncernu
amerykańskiej celulozy „International Paper”, który w 1992 roku zakupił
w Polsce od Ministerstwa Przekształceń Własnościowych aż 80 proc. akcji
papierni w Kwidzyniu. Stańczak wywiad ten nazwał szokującym i w otwartym
liście oprotestował niesłychane praktyki wspomnianego resortu. Otóż –
jak ujawnił wspomniany dyrektor D. P. Cato Ealy – papiernia w Kwidzyniu
należy do najnowocześniejszych w świecie i mało ma sobie równych nawet w
Stanach Zjednoczonych. Zbudowała ja znana w świecie firma kanadyjska
H.A. Simmonsa i oddała pod klucz w 1980 roku. Koszt budowy tej papierni
wynosił 400 milionów dolarów amerykańskich. Była ona wysoce
konkurencyjna dla koncernów celulozowych na Zachodzie ze wspomnianym
koncernem amerykańskim włącznie. Gdy jego szefowie dowiedzieli się, że
mogą na interesujących warunkach zlikwidować konkurenta i wykupić
papiernię w Kwidzyniu, zgłosili się natychmiast w Warszawie na ul.
Mysia, do Ministerstwa Przekształceń Własnościowych. Rozmowy w sprawie
wykupienia tak nowoczesnego i kluczowego zakładu trwały niezwykle
krótko. Od pierwszej rozmowy za granicą do podpisania umowy w Warszawie
upłynęło zaledwie 75 dni! Minister Janusz Lewandowski, należący do kliki
Tuska, osobiście wyraził zgodę na to, by sprzedać Kwidzyn Amerykanom
zaledwie za 120 milionów dolarów, choć była warta co najmniej 600 mln
dolarów! Co najdziwniejsze, na początku rozmów, koncern amerykański
proponował stronie polskiej kwotę nawet nieco wyższa, bo 150 milionów,
która jednak Lewandowski łaskawie obniżył z nieznanych bliżej powodów do
wspomnianych 120 milionów… Po wykupieniu przez firmy amerykańskie
zakładów papierniczych w Kwidzyniu, cena produkowanego tam papieru
wzrosła trzykrotnie. Gdy po rewelacjach pp. Cato Ealy i Stańczaka
niektóre dzienniki polskie podniosły szum wokół tej afery,
przedstawicielka min. Lewandowskiego, p. Garwolińska, oświadczyła prasie
z niemałym, zupełnie zrozumiałym skądinąd zakłopotaniem, że wprawdzie
przytoczone fakty odpowiadają prawdzie, ale koncern I.P. obiecał
zainwestować w fabrykę w Kwidzyniu dodatkowo 175 min dolarów, aby ją
„zmodernizować”. Nasuwa się logiczne pytanie: po co ma on to robić,
skoro kwidzyńska papiernia jest supernowoczesna? Inne „wyjaśnienie”
resortu Przekształceń Własnościowych, że podobno papiernia w Kwidzyniu.
„nikt inny poza I.P. się nie zainteresował”, jest zwykłym nonsensem. Po
co w ogóle wystawiono na sprzedaż Kwidzyn, skoro można było w nim
produkować znakomity papier potrzebny naszemu krajowi i mogący być
konkurencyjny w eksporcie? A jeżeli już postanowiono z niewiadomych i
podejrzanych przyczyn przeznaczać ten obiekt „pod młotek”, to dlaczego
nie ogłoszono publicznego, międzynarodowego przetargu? Po „oddaniu za
bezcen” fabryki, papier w Kwidzynie był nadal płynnie sprzedawany,
tylko, że kosztował już trzykrotnie więcej. Sam Tusk nigdy sie nie
wytłumaczył z nagłośnionego choćby w Starachowicach w 1993 r.
publicznego dorabiania ideologii dla grabieżczych wyprzedaży,
niszczących majątek Rzeczypospolitej. Prywatyzacji dokonuje się czasem
po cenach niezwykle niskich i ze skandalicznymi koncesjami. Byle
sprzedać i coś na tym na lewo zarobić. – mawiali w sejmowych kuluarach
posłowie. Słowa te były szczególnie gorzkie, dla zwalnianych pracowników
w kolejnych „wielkodusznych” prywatyzacjach. Otwarcie Polskiego Rynku
Importowego i pospieszne zniesienie istniejącej sieci dystrybucyjnej,
umożliwiło danie preferencji dla produktów importowanych. Firma Podhale,
która zatrudniała około 10.000 osób, musiała zwolnić połowę swojego
personelu i o tyle zmniejszyć produkcję butów. Dzięki temu spadkowi
produkcji, firma znana z wysokiej jakości na całym świecie, dostawca dla
wielkich firm zachodnich jak Puma, Adidas, Royce, została odkupiona za
bezcen. Firma Wedel, której właścicielem było państwo zapłaciła 153
miliardy zł podatków w 1991 r., czyli ponad 15 milionów dolarów. Za radą
Bank of Boston Ministerstwo Przekształceń Własnościowych zdecydowało
sprywatyzować Wedla, wypuszczając 40% akcji dla Pepsico za drobną sumę
25 milionów dolarów. Trudno zrozumieć dlaczego, skoro Nestle dawało 40
milionów dolarów.. Ponadto Pepsico otrzymało jako premię zwolnienie z
płacenia podatków na 3 lata… Polityka „prywatyzacyjna” w czasach KLD bez
skrupułów umożliwiała usunięcie ludzi z zajmowanych stanowisk, skazując
w jednej chwili na „kuroniówkę”. Budowa Huty Warszawa „kosztowała” ponad
3 miliardy dolarów. Została ona odstąpiona za sumę 18,64 miliona
dolarów, czyli za 0,061%, ale minister przemysłu i handlu w rządzie
Hanny Suchockiej miał powód do zadowolenia, gdyż został przewodniczącym
zgromadzenia wspólników.
Do biznesu idzie się dla pieniędzy, a do polityki dla naprawdę dużych
pieniędzy
  Grzegorz Schetyna
  Afera stoczniowa dotyczyła prywatyzacji stoczni w Gdyni i Szczecinie.
Stocznia okrętowa w Gdyni zajmowała 100 ha przy kanale portowym Portu
Gdynia. Jako stocznia produkcyjna wybudowała ponad 600 statków o coraz
większej złożoności konstrukcyjnej i tonażu. W 2003 roku Stocznia Gdynia
zajęła pierwsze miejsce w Europie i piętnaste w świecie w kategorii
wielkości produkcji. 6 listopada 2008 Komisja Europejska wydała decyzję
w sprawie stoczni w Gdyni i Szczecinie, uznając udzieloną im przez
polski rząd pomoc publiczną za nielegalną. Zgodnie z planem uzgodnionym
z Komisją, podzielony na części majątek stoczni Gdynia i Szczecin miał
zostać sprzedany w przetargach, a załoga zwolniona. Szczeciński Senator
Krzysztof Zaremba występuje z Platformy nie zgadzając się z polityką w
sprawie stoczni.
  Moi partyjni koledzy przestraszyli się komisarz UE ds. konkurencji
Neelie Kroes i podali jej nasze stocznie na tacy. I to w sytuacji, gdy
rządy Francji, Wielkiej Brytanii, Włoch, Niemiec czy Holandii dotują
swoje przemysły lub przynajmniej podają im kroplówkę w postaci
publicznych pieniędzy po to, by przetrwały. I tam nikt się nie
przejmuje, co mówi Bruksela. Kiedy ktoś zapytał prezydenta Francji o
poważny państwowy wkład w stocznię Saint Nazaire, ten tylko fuknął. A
nam się każe nasze stocznie demontować i my potulnie tego słuchamy.
Dodajmy, stocznie z portfelami zamówień, które produkowały wysokiej
jakości konstrukcje cenione przez światowych armatorów. Na dodatek przy
dobrym kursie dolara.
  Posłowie Platformy na czele z Tomaszem Misiakiem rozpoczynają pracę
nad „specustawą stoczniową”. Każdy chce „urwać coś dla siebie”. Pierwsze
nieprawidłowości wychodzą gdy firma Work Service, której Misiak jest
współwłaścicielem, dostaje bez przetargu zlecenie przy realizacji
ustawy. Agencja Rozwoju Przemysłu zleca firmie Work Service
przeprowadzenie szkoleń dla zwalnianych stoczniowców. Kontrakt opiewał
na 50 mln zł. Oczywiście był to zaledwie wierzchołek góry afer i
przekrętów. Jak piszą dziennikarze Newsweeka:
  Najpierw był sukces – udało się sprzedać stocznie! Tak przynajmniej
twierdził minister skarbu Aleksander Grad. Kupić je miał fundusz o
egzotycznej nazwie Stichting Particulier Fonds Greenrights. Potem
zaczęło się nerwowe sprawdzanie rachunku: czy już wpłynęły pieniądze.
Pierwszy termin minął 17 sierpnia, kolejny – 31 sierpnia, a pieniędzy
wciąż nie było. Co się nie udało? Gdzie popełniono błąd? (…) Jak się
okazuje, głównym przedstawicielem szejków w negocjacjach był świetnie
znający Polskę Libańczyk Abdul Rahman El-Assir.
  „Bomba” wybucha w październiku, gdy do najważniejszych osób w państwie
trafia informacja na temat sprzedaży stoczni, podpisana przez Mariusza
Kamińskiego, ówczesnego szefa CBA. Okazało się, że najwyżsi urzędnicy
Ministerstwa Skarbu Państwa i Agencji Rozwoju Przemysłu przeprowadzili
fikcyjny przetarg na sprzedaż majątku stoczni w Gdyni i Szczecinie.
Tygodnik „Wprost”, który ujawnił stenogramy z podsłuchów, alarmował:
  Operacja CBA o kryptonimie „Hornet” ujawniła, że przetarg na sprzedaż
majątku stoczni od początku do końca był ustawiony. Uczestniczyli w tym
bezpośrednio wiceminister skarbu Zdzisław Gawlik oraz prezes ARP
Wojciech Dąbrowski i jego zastępca Jacek Goszczyński. Z dokumentów CBA
wynika, że o sprawie wiedział minister skarbu Aleksander Grad.
Aby zrozumieć o co w tym wszystkim chodziło, należy przede wszystkim
odpowiedzieć na pytanie kim był Abdul Rahman El-Assir, znany na świecie
handlarz bronią i jakie miał powiązania w Polsce?
  Abdul Rahman El-Assir
Agent Instytutu Prawdy Obywatelskiej 6 maja składa raport
przedstawiający wydruk przelewu z dnia 04.05.2009, godziny 14:23,
opiewający na kwotę 26 560 200 zł, dokonany z konta Al-Assira, tytułem
wadium: deposit for bidding on plots 1 to 8 (including) of Stoczni
Gdyniatender in the name of SPF Greenrights. W raporcie są wyjaśnione
powiązania El-Assira z WSI. Wszystkim miały kierować służby Federacji
Rosyjskiej. W niniejszym dokumencie zostanie przedstawione krótkie
streszczenie dostarczonego nam raportu.
  Libańczyk El Assir, już wpłacając wadium miał bogatą przeszłość. Był
podejrzewany o współpracę z Hezbollahem oraz o związki z terrorystami z
al Kaidy. Robił interesy przede wszystkim na Bliskim Wschodzie, Afryce i
Polsce. Należał do nieformalnej organizacji zrzeszającej czołowych
handlarzy bronią z całego świata – grupy z Marbelli (znana miejscowość
na południu Hiszpanii) – kierowanej przez jego szwagra, Adnana
Khashoggia, a nadzorowanej przez służby sowieckie, później rosyjskie.
Był bliskim przyjacielem Al-Kassara, który stworzył światową sieć
przestępczych interesów: handlu bronią, narkotykami i prania brudnych
pieniędzy. Amerykanie oskarżają go o dostarczanie broni libańskiemu
Hezbollachowi, o bliskie związki z al Kaidą, a także o współfinansowanie
ataków terrorystycznych 11 września 2001 r. Pierwsze przestępcze
interesy z Al-Kassarem blisko związanym z El-Assirem WSW/WSI robi już od
1992 roku. Zajmuje się tym Ppłk Jerzy Dembowski. Pomaga on Al-Kassarowi
sprzedać broń do Chorwacji i Somalii (objętej wówczas przez RB ONZ
międzynarodowym embargiem na dostawy broni i sprzętu wojskowego).
Dembowski do realizacji tych transakcji wykorzystuje zarejestrowaną w
Panamie firmę „Scorpion Int. Services” S.A. z siedzibą w Wiedniu.
Działania te oczywiście miały charakter przestępczy i objęto je
oskarżeniem prokuratorskim w 2000 roku. Osobą szczególnie zainteresowaną
w doprowadzeniu do przejęcia przez El Assira majątku stoczniowego był
wiceprezes ARP – Jacek Goszczyński. Minister Grad powołał Goszczyńskiego
w październiku 2008 roku z pominięciem procedury konkursowej. Choć
Donald Tusk wcześniej zapewniał, że władze państwowych spółek nie będą
wybierane w zaciszu gabinetów polityków, lecz w jawnych i przejrzystych
konkursach – ARP nie ogłaszała konkursu na posadę wiceprezesa.
Goszczyński zostaje powołany 10 października 2009 roku przez
nadzwyczajne walne zgromadzenie akcjonariuszy. Niebanalną rolę w aferze
odgrywają także ludzi powiązani z Grupą Bumar, w tym od lat 90-tych
Goszczyński. Grupę Bumar kontroluje firma Grand Ltd., założona w
Kingstown na karaibskiej wyspie St. Vincent. Zarząd nad nią sprawowany
był przez inną firmę z Kingstown, założoną przez WSI – Lex Services Ltd.
Grand Ltd. współpracował nie tylko z zakładami w Mielcu, ale również
innymi dużymi polskimi firmami, głównie z branży zbrojeniowej. W Polsce
Grand Ltd. miał biuro w bloku mieszkalnym w Warszawie, przy ulicy
Sobieskiego 111. O roli Goszczyńskiego w sprawie afery stoczniowej
jednoznaczną opinię wyraził Paweł Poncyliusz, mówiąc, iż jest w tej
historii schwarzcharakterem. To jest człowiek, który wcześniej pracował
bardzo blisko z Bumarem i obawiam się, że dość blisko znał El Assira
Zadanie Jacka Goszczyńskiego na stanowisku wiceprezesa Agencji Rozwoju
Przemysłu polegało miedzy innymi na wzmocnieniu aktywów Grupy Bumar i
doprowadzeniu jej do giełdowego debiutu. O tych planach zostali
powiadomieni przez WSI współpracujące z nią organizacje i El Assir,
który – według słów ministra Grada – liczył na objęcie części akcji
Bumaru. Chodziło o zdefraudowanie akcji Bumaru pod przykrywką
zabezpieczenia Polskich Stoczni. Już w treści rozmowy Jacka
Goszczyńskiego z prezesem ARP Wojciechem Dąbrowskim z dnia 19 czerwca
2009 r, zarejestrowaną przez CBA, wyraźnie pojawia się wątek udziału Bumaru.
JG: zabezpieczenie, znaczy tytuł, znaczy no my zabezpieczamy się
oczywiście na akcjach Bumaru, znaczy, nie? (…) normalnie filozofia jest
tego typu, znaczy że oni podpisują ugodę z której wynika że spłacają 20
czy 18 ganz egal przez 10 lat, nie?
  WD: dobra możemy myśleć, ale Bumar musi nam dać jakieś mocne aktywa na
ten, na zabezpieczenie tego poręczenia (…)
Po tej rozmowie Jacek Goszczyński dzwoni do Aleksandra Grada:
AG: tylko mi chodzi o to, że tutaj bo tam wiadomo chodzi, żeby znowu coś
nie kombinowali, że teraz mają załatwiony problem Bumaru, to też nie
wiem, zaczynają nam tam coś tam kombinować, więc tutaj tylko o to
zadbajcie, żeby nie było takiej sytuacji, że oni dostają Bumar
załatwiony i wszystko, że tak powiem jest wymóg, a tam to jeszcze nie ma
wymogu bowiem wiemy jakie brzmienie jest gwarancji itd., itd.
  WD: tak, tak jest, dobra no to uzależnimy wszystko.
Z tej rozmowy wynika, iż El-Assir dążył do zniwelowania zagrożenia
własnych interesów majątkowych, domagając się gwarancji zwrotu wadium,
podczas gdy sam nie był w stanie przedstawić zapewnienia o gotowości
zakupu majątku przez poważnych inwestorów. Kilka miesięcy wcześniej, nim
minister Grad powołał Goszczyńskiego na stanowisko wiceszefa ARP, doszło
również do ważnych zmian we władzach Bumaru. W maju 2008 roku na
stanowisko wiceprezesa Zarządu – dyrektora ds. marketingu i sprzedaży
powołany został Dariusz Dębowczyk – absolwent Moskiewskiego Instytutu
Stosunków Międzynarodowych (uczelni wykorzystywanej przez KGB do
werbunku). Do zarządu Bumaru Dębowczyk trafił wprost ze spółki NAT
Export-Import, powiązanej z WSI. O spółce NAT Export-Import , której
właścicielem jest Leszek Cichocki – były podwładny Gromosława
Czempińskiego, założyciela Platformy Obywatelskiej – głośno było już na
początku lat 90-tych. Zapewne z racji stanowiska zajmowanego w Bumarze,
pan Dariusz Dębowczyk natychmiast po nominacji na wiceprezesa udał się z
delegacją Bumaru do Kuwejtu, gdzie poinformowali o planach działalności
w Kuwejcie i w regionie firmy Bumar Gulf, której Grupa Bumar jest
udziałowcem. Wkrótce potem, bo 20 listopada 2008 r. z wizytą do Kuwejtu
i Kataru udał się Donald Tusk, któremu towarzyszyła grupa polskich
biznesmenów z WSI – w tym prezes zarządu Bumaru Edward Nowak. Podczas
spotkania z wiceministrem obrony Kuwejtu i Szefem Sztabu kuwejckiej
armii przedstawiciele Bumaru rozmawiali na temat ewentualnych dostaw
sprzętu produkowanego w spółkach Grupy Bumar, a prezes tej firmy spotkał
się również z szefami spółki zależnej Bumar Gulf działającej m.in. w
Kuwejcie. Jak pisze Aleksander Ścios, wybitny polski dziennikarz
śledczy, w artykule „AFERA STOCZNIOWA – „GRUPA TRZYMAJĄCA STOCZNIE”” To
właśnie z tytułu kontraktów, jakie Bumar Gulf zawierał z El-Assirem
powstały wielomilionowe należności polskiej firmy, o których zwrot –
poprzez transakcję stoczniową Libańczyk usilnie zabiegał. W mediach robi
się wrzawa. Minister Grad odsuwa Wojciecha Dąbrowskiego i Jacka
Goszczyńskiego od nadzoru nad postępowaniami stoczniowymi i na to
miejsce wstawia Andrzej Szortyka, bliskiego znajomego… El-Assira. Ich
przyjaźń było już widać w dniach 19-21 lutego 2009 roku w Anaheim w
Californii, gdzie wspólnie z Scorpion International Services S.A.
należącej do Abdul Rahman El Assir sponsorowali konferencję „Aerial
FireFighting”. Z przedstawionych wyżej faktów jasno wynika, że „afera
stoczniowa” polegała tak na prawdę nie na problemie związanym ze
sprzedażą stoczni ale na oddaniu grupie, którą reprezentował Abdul
Rahman El Assir i ludzie powiązanym z WSI dużej części polskiego
przemysłu zbrojeniowego. O kulisach tajnego spotkania Aleksandra Grada,
Donalda Tuska i El-Assira pisze Anita Gargas, później oskarżona o
wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Za odkrycie „afery stoczniowej” PO
składa doniesienie na Mariusza Kamińskiego do Prokuratora Generalnego.
Afery trawiące kraj po przejęciu władzy przez Platformę zaczynają się
nasilać już od 2007 roku. Zaczyna się spokojnie. Przestępcy zatrudniają
rodziny partyjnych działaczy, miejskie budynki traktują jak swoje,
organizują przetargi, a w wolnych chwilach grają w golfa. Cenią sobie
sport, dlatego w skandaliczny sposób budują dla prywatnej firmy stadion,
za kilkukrotnie zawyżoną kwotę 500mln zł.
Przed wyborami parlamentarnymi prezydent Gronkiewicz-Waltz podjęła
decyzję o całkowitym sfinansowaniu budowy stadionu Legii z budżetu
miejskiego, tj. o wydatkowaniu na ten cel 365 mln zł – mówi „GP” Marek
Makuch, przewodniczący Klubu Radnych PiS. Przy obecnych potrzebach
miasta powinniśmy albo wrócić do dawnej koncepcji współfinansowania,
albo ITI powinno wybudować go z własnych środków.
Mówił zszokowany tą decyzją Marek Makuch. Komentatorzy nie mogli się
nadziwić kosztem budowy stadionu.
Projekt kosztował 12 mln zł. Wniósł go do inwestycji ITI. To zaskakująco
wysoki koszt budowy. Korona Kielce wybudowała niedawno stadion na 14,5
tys. widzów za 49,5 mln zł. Dlaczego stadion Legii na 31,8 tys. miejsc
na kosztować ponad siedmiokrotnie więcej?
ITI opracowała projekt budowy. Budową dla nich za pieniądze podatników
miała się zająć pani Hania z PO. Oczywiście nie za darmo, gdyż jak pisze
Newsweek: Hania dostawała wczesniej pieniądze na kampanie. Inni Posłowie
Platformy widząc te gigantyczne grabieże nie chcą być gorsi i też chcą
coś dla siebie „urwać” a przy tym chcą czuć się bezpieczniej w swych
przestępczych działaniach. Jeden z posłów w kuluarach krzyczy: Władza
pochodzi od Boga!.
  Posłowie Platformy wychodzą z założenia, że skoro władza pochodzi od
Boga, to i ich rodziny są naznaczone. Minister Czuma wraz z rodziną
przejmuje kontrolę w resorcie sprawiedliwości.
Według „Super Expressu” to syn, a nie ojciec, trząsł resortem. Wydawał
pracownikom rozkazy, choć nie pełnił żadnej oficjalnej funkcji. Spędzał
w gmachu długie godziny i dawał urzędnikom do zrozumienia, że to on
rządzi. Miał się nawet pojawić na spotkaniu z prokuratorami. Byli
zaskoczeni, bo nie wiedzieli, kto to jest, a syn ministra ponoć w pewnym
momencie zaczął im wydawać polecenia.
Podporządkowują sobie Najwyższą Izbę Kontroli, niszcząc jakże
niesamowicie ważny organ wykrywający setki afer. Jeden z posłów
Platformy komentuje to stwierdzeniem-
Jak nie ma policji, to nie ma przestępstw. I tak już dość krwi nam napsuli.
W końcu zasłużyli. NIK zarzucał ministrowi zdrowia, że ten bez potrzeby
przekazał 10 milionów złotych klinice kierowanej przez senatora PO.
Janusz Wojciechowski, były Prezes w latach 1995-2001, błaga w liście
otwartym senatorów by zlitowali się nad NIK-iem.
(…) Uważam za niedopuszczalne, że w pracach nad ustawą aktywny udział
brał rząd, reprezentowany przez panią pełnomocnik Julię Piterę. Uważam,
że rząd nie powinien się wypowiadać w kwestiach dotyczących kontroli
państwowej. Nie powinien zabierać głosu w tej kwestii, jak ma być
kontrolowany. Widzę niestety wpływ rządu na treść proponowanych zmian.
Prowadzą one do drastycznego osłabienia kontroli państwowej w Polsce.
Następnym krokiem jest dokonanie czystki w ZUS. Podejmuje się tego
Sylwester Rypiński, niestety tuż po wykonaniu zadania trafia do aresztu.
Teraz łatwiej się robi interesy. Piszemy ustawy pod siebie.
Dziennikarze Newsweeka odkrywają kolejną aferę. Norbert Wojnarowski –
jeden z posłów PO, którzy zgłosili w Sejmie projekt ustawy o ZOZ-ach,
prywatnie jest udziałowcem firmy handlującej długami szpitali. Sam
skorzysta na przepisach, które forsuje. Dzięki ustawie pomoże swojej
firmie. Działacze Platformy zaczynają „rwać” na całego. Afera goni
aferę. TVN milczy. W końcu i im zależy aby swoi zostali na stołkach.
Dziennikarze „Najwyższego Czasu” opisują kolejną aferę
Spółka MGGP – której udziałowcem był Aleksander Grad, a teraz jest jego
żona – ma milionowe kontrakty od państwa, m.in. na wykonywanie map
lotniczych. Z powodu nieprawidłowości przy wykorzystaniu tych map do
rozdzielania unijnych dopłat, Unia nałożyła na Polskę 400 milionów
złotych kary. (..) Gdy w 2001 Grad dostał się do Sejmu, trafił do
komisji rolnictwa, dziwnym trafem kontrakty na dostawę sprzętu do
Agencji Modernizacji i Restrukturyzacji Rolnictwa wygrywała… MGGP.
Firmą zainteresowała się, w 2007 prokuratura. Zawiadomienie złożył Marek
Kuchciński z PiS. Jednak w 208, gdy Aleksander Grad został ministrem
śledztwo umorzono. ABW się nie wtrąca. Grad się rozkręca i „daje
zarobić” też swoim przyjaciołom. Inni działacze Platformy także
załatwiają „fuchy” swoim żonom, braciom, dzieciom i znajomym. Miliardowe
straty Państwa Polskiego, spowodowane „niegospodarnością” odczuwają
zwykli ludzie. Nasilają się „samobójstwa” wśród obywateli. Niektórzy
podejrzewają morderstwa. Posłowie Platformy chuchają na zimno i starają
się ograniczyć kary za zabójstwa.
Ministerstwo Sprawiedliwości chce wykreślić z kodeksu karnego przepis,
który narzuca sądowi orzekanie najwyższego wymiaru kary za morderstwa
dokonane ze szczególnym okrucieństwem.
Platforma wprowadza „podatek od oddychania”, tak zwany „pakiet
klimatyczny”. Niestety, zgadza się na mniejsze limity aniżeli te
wynegocjowane przez rząd w 2006 roku. W 2006 r. polski rząd szacował
potrzeby polskich firm na dużo więcej i chciał pomiędzy nie rozdzielić
284,6 mln ton CO2 rocznie. Gdy w 2007 r. KE się na to nie zgodziła,
skierował sprawę do sądu UE w Luksemburgu i wygrał. Rząd PO zrezygnował
z tego zwycięstwa i zgodził się na mniejsze limity (208,5).. Straty tej
decyzji idą w dziesiątki miliardów euro i odczują polska gospodarka tą
fatalną decyzję odczuje w najbliższych latach. Rząd umarza Rosjanom 1,2
mld zł długu za transfer gazu. Co w zamian (oficjalnie)? Według
rosyjskich ekspertów gazowy koncern opuści nam ceny… o jeden procent.
Rosjan taki rabat będzie kosztował grosze, a w zamian za to pozbędą się
długów i, po podpisaniu umowy, uzależnią nas od swojego gazu. Rosjanie
obniżają nam ceny o jeden procent ale innym swoim klientom o znacznie
więcej. Za negocjacje odpowiadał Waldemar Pawlak. Równolegle
przygotowywany jest „megaprzekręt”, który przyćmić może wszystkie inne
przekręty, na którym państwo Polskie straci co najmniej 1500 mld zł.
Afera Hazardowa swój początek ma już w marcu 2007 roku, kiedy Jacek
Kalida z Totalizatora Sportowego zapowiada wprowadzenie wideoloterii.
Branża hazardowa nie ma wątpliwości, że nowe gry poważnie zagrożą
„jednorękim bandytom”. Ówczesny prezes Totalizatora zapowiadał w
wywiadach ostrą walkę. Jedną z pierwszych inicjatyw rządu Donalda Tuska
jest rozpoczęcie na początku 2008 roku prac nad nowelizacją ustawy o
grach i zakładach wzajemnych. W kwietniu 2008 roku wiceminister Finansów
Jacek Kapica przygotowuje ustawę, która mocno uderzy w branżę hazardową,
nie tylko dlatego, że nałoży na nią dodatkowe obciążenia finansowe
(dopłaty do gier), ale także dlatego, że da większe możliwości kontroli
hazardowego biznesu, bo choć oficjalnie jest on bardzo mało rentowny,
„na lewo” przynosi gigantyczne zyski, służy też grupom przestępczym do
prania pieniędzy. 16 września 2008 roku Jacek Kapica informuje
hazardowych lobbystów, że zgłaszane przez nich w trakcie prac nad ustawą
uwagi dotyczące kluczowych dla nich zapisów nie zostaną uwzględnione. 29
września 2008 roku Grzegorz Schetyna z Platformy Obywatelskiej odbywa
tajną rozmowę z Ryszardem Sobiesiakiem w której ten mu każe natychmiast
„zmienić ustawę”. Następnie kontaktuje się z innymi swoimi ludźmi: Janem
Koskiem, Zbigniewem Chlebowskim i Mirosławem Drzewieckim.
Sobiesiak do Koska: Słuchaj, bo idę do tego ważniejszego u nas, wiesz.
Kur…, jak mam z nim rozmawiać, co mam zakomunikować mu? Że to są
pisiory-czy co? Ten, ten, ten się nazywa Kawalec, tak? (…) Dobra. I
teraz ty powiedz mi, ta ustawa mówisz przeszła, tak? (…) Co mam mu w
dwóch słowach powiedzieć takiego co ten, ten co… Bo ma mi Sławek
przygotować, ten chudy, ma mi przygotować takie wyliczanki, co oni tam
wyrabiają z tą ustawą, że ona jest kompletnie pierdolnięci i nie tędy
idą. (…) No to jeszcze na pewno nie ma. No, no to dobra, no to ja kurwa
po prostu… Po prostu mu powiem kurwa w oczy i tyle. Niech zapierdalają!
  Sobiesiak do Chlebowskiego: Cześć. Słuchaj, wchodzę teraz do Grześka.
Czy kurwa mam go coś poprosić, żeby jeszcze tam coś nacisnął on? Czy jak
ty uważasz?
  Sobiesiak do Kalinowskiego: Teraz mi powiedział Grzesiu: Ty jesteś
kutas, mówi. Zawsze na ostatnią chwilę.
Znajomość prominentnych polityków Platformy z Sobiesiakiem, czy Koskiem
wydaje się zaledwie wierzchołkiem góry lodowej, u której podstaw stoją
postaci znacznie większego kalibru. Przyjaciele „Mira”, „Zbycha” i
„Grzecha” – ujawnieni podczas kolejnych odsłon tzw. afery hazardowej
mogą być jedynie pionkami w grze, o której decydują potężne układy i
figury. 3 października 2008 roku niekorzystny dla mafii hazardowej
projekt zostaje zatwierdzony i do dzisiaj figuruje w Biuletynie
Informacji Publicznej z adnotacją „Stan prac: projekt aktualny. Czeka na
wyznaczenie terminu posiedzenia komisji prawniczej”, choć w marcu został
zmieniony i chyba aktualny projekt nosi datę 31 marca 2009. Ale tego po
wystąpieniu ministra Boniego nie wiemy na pewno bo mafia hazardowa
przygotowuje dla posłów Platformy całkiem nową ustawę. 1 stycznia 2008
roku Zbigniew Chlebowski wraz z Marcinem Rosołem bawią w Zieleńcu, w
hotelu będącym własnością Ryszarda Sobiesiaka i jego córki Magdaleny.
Miejsce musi być urocze bo urlop później spędza tam także Marcin Rosół,
któremu już zdarzyło się uczestniczyć w jednej aferze. Marzec 2009 roku
Ryszard Sobieski rozmawia z Janem Koskiem:
Musimy Zbyszkowi wytłumaczyć, żeby to puścił dalej, że to jest dla nas
kaplica (…) Kapicę mieli wypierdolić (…) Mirek spotyka się za chwilę z
Grześkiem, dogadają się (…) Albo oni ze mną w chuja grają, albo nie
wiem, bo przecież żeśmy się na coś umówili.
W maju 2009 roku dwaj członkowie zarządu Totalizatora – Dudziński i
Gosek – zgłaszają do ustawy propozycje, które zbulwersowały mafię
hazardową finansującą Platformę. Proponowane rozwiązania zapewniłyby
Totalizatorowi dominującą pozycję i poważnie osłabiłyby konkurencję,
czyli hazardziarzy od „jednorękich bandytów”. Na dodatek wraca pomysł
wideoloterii, całkiem nowej i potencjalnie atrakcyjnej gry, na którą
monopol będzie miał Totalizator, będzie ona konkurować bezpośrednio z
automatami. Dla branży hazardowej to śmiertelne zagrożenie, zwłaszcza
jeśli nowa ustawa ograniczy możliwości oszukiwania i prania brudnych
pieniędzy przez posłów Platformy, które jest w tym segmencie nagminne.
26 czerwca Marcin Rosół, szef Gabinetu Politycznego Mirosława
Drzewieckiego, a wcześniej asystent samego Schetyny, podsyła CV
Magdaleny Sobiesiak wiceministrowi skarbu państwa.
Przesyłam CV osoby rekomendowanej przez MSiT do zarządu Totalizatora,
napisz mi proszę w jakim terminie może nastąpić wybór.
Gdy Rosół zgłasza Sobiesiakównę do konkursu, stanowisko, które ta ma
zająć ciągle jeszcze pełni jeden ze współautorów wspomnianego wcześniej
listu – Piotr Gosek, a konkurs na stołek po nim nie został ogłoszony. 30
czerwca 2009 roku Minister Skarbu wykonujący uprawnienia Zgromadzenia
Wspólników Totalizatora, powołuje dwóch nowych członków Rady Nadzorczej,
jedną z nich jest Monika Rolnik, dyrektorka z Ministerstwa Sportu, znana
także jako „dziewczyna od Drzewka”. Minister odwołuje też wbrew prawu
(zgodnie z par. 18 umowy spółki, Zgromadzenie Wspólników może tylko
zawiesić w czynnościach członka zarządu) członka zarządu Piotra Goska.
21 lipca 2009 roku Sobiesiaki chcą przejąć władzę w Totalizatorze
Sportowym, poprzez obsadzenie wszystkich ważnych stanowisk „swoimi
ludźmi”. 23 grudnia 2009 roku Generalny Dyrektor Kancelarii Premiera,
Grzegorza Michniewicz popełnia „samobójstwo”. Nie zostawia listu
pożegnalnego, ani nawet testamentu. Dziennikarze natychmiast w dniu
śmierci Michniewicza otrzymują powiadomienie, że „popełnił samobójstwo
przez powieszenie”. Od 4 stycznia 2008 roku był Dyrektorem Generalnym w
Kancelarii Prezesa Rady Ministrów a od 06.06.2008 członkiem Rady
Nadzorczej strategicznej spółki Skarbu Państwa – PKN ORLEN. 30 lipca
2009 roku na spotkaniu z ministrem Bonim i wiceminister finansów
Suchocką-Roguską, Donald Tusk poleca pisanie nowych założeń do ustawy o
grach. Wyrzuca do kosza niewygodną dla mafii hazardowej ustawę i efekt
ponad rocznych prac. Robi to za plecami Jacka Kapicy, który nie
uczestniczył w tym spotkaniu i jeszcze 26 sierpnia był przekonany, że
projekt nad którym ponad rok pracuje jest nadal aktualny. W październiku
2009 roku niekorzystna dla hazardziarzy ustawa o grach jest w koszu i
nie ma żadnej szansy, żeby weszła w życie w przyszłym roku. Trwają prace
nad założeniami nowej ustawy, której zarys premier Tusk dostał od ludzi
powiązanych z mafią hazardową. W ustawie, tuż przed oddaniem, pojawia
się zagadkowy dopisek „… lub przez sieć Internet”… Mariusz Kamiński
wylatuje w trybie natychmiastowym z CBA.
  Nie ma policji – nie ma przestępstw.
  Podczas, gdy wszyscy byli skupieni na świętowaniu Nowego Roku rząd nie
próżnował. Ministerstwo Infrastruktury bez większego rozgłosu w mediach
wprowadziło rozporządzenie dzięki, któremu każdy z obywateli Państwa
jest inwigilowany. Na podstawie art. 165 ust. 1 ustawy wszyscy
operatorzy lub dostawcy posiadają obowiązek przechowywania przez okres 2
lat wszelkich danych na temat połączeń w sieci GSM, w tym liczony czas
połączenia, czy nawet lokalizacje danego urządzenia. By być w zgodzie z
nowym rozporządzeniem, operatorzy muszą także zbierać dane o
połączeniach internetowych oraz poczcie elektronicznej. Będą
archiwizowane nie tylko identyfikatory użytkownika, ale również data i
godzina każdego połączenia i rozłączenia z Internetem, a także
przydzielone dynamicznie i statycznie adresy IP wykorzystywane w czasie
połączenia. Do tych wszystkich danych będą miały dostęp m.in.
prokuratura, policja i Urząd Skarbowy. Firmy telekomunikacyjne muszą też
współpracować ze służbami specjalnymi, w tym Agencją Bezpieczeństwa
Wewnętrznego. Co istotne, nie jest do tego potrzebna zgoda sądu.. Trwają
prace nad umożliwieniem zdalnego przeszukania komputerów obywateli w
projekcie nowelizacji polskiej ustawy o Policji. ABW, przejęte przez
ludzi z WSI jest w pełni pod kontrolą ludzi powiązanych z Platformą.
Kolejni oficerowie ABW popełniają samobójstwa. Następnym krokiem jest
przejęcie polskiego internetu – NASK i zablokowanie jego
unowocześniania. Internauci niepochlebnie wypowiadający się o władzy
Platformy są ścigani i przesłuchiwani. Platforma Obywatelska wpada na
pomysł blokowania internetu. Rząd chce cenzurować internet, chińskie
metody – pod tymi hasłami powstaje ruch oporu przeciw nowelizacji ustawy
hazardowej wprowadzającej rejestr stron zakazanych. Rząd Platformy
będzie śledził ludzi wypowiadających się na forach internetowych.
Rzeczpospolita alarmuje:
  Wcześniejszy plan Komendy Głównej Policji oraz MSWiA chyba jednak nie
upadł i w dalszym ciągu jest rozważany. Chodzi o projekt nakazujący
właścicielom stron internetowych zbieranie i udostępnianie policji
danych dotyczących internautów.
Następuje koniec internetowej prywatności. W najlepsze trwa zastraszanie
prokuratorów. Donald Tusk przejmuje CBA, wyrzucając niewygodnego szefa
CBA – Mariusza Kamińskiego, wraz z ludźmi którzy nie mieli powiązań z
Platformą. Chcą go „wsadzić”. Oczywiście zarzuty prokuratorów to zemsta
za wykrycie przez CBA licznych afer, w którą są uwikłani najbardziej
wpływowi politycy Platformy. Zostają zamordowane kolejne osoby. Po
„czystce” w CBA, współpraca Ludzi powiązanych z Platformą układa się z
CBA znacznie lepiej. Powstaje plan wdrożenia projektu INDECT. Celem
projektu jest automatyczne wykrywanie zagrożeń. INDECT w założeniach ma
rozpoznawać twarze, wykrywać nienaturalne zachowania, analizować dane z
kamer, mikrofonów, a nawet zdjęć lotniczych i satelitarnych. Ponadto
INDECT w założeniach ma także śledzić Internet czyli fora dyskusyjne,
serwery plików jak i indywidualne systemy komputerowe. Ludzie z
otoczenia Tuska chcą zgromadzić największa na świecie bazę danych o
Polakach.
  Spółka BIATEL
  W 2003 roku Newsweek opublikował artykuł zatytułowany „Sprawa o
miliard”. Przedstawiono w nim historię przejęcia przez spółkę BIATEL
udziałów w lukratywnym kontrakcie na produkcję nowych dowodów osobistych
i paszportów. Było to jedno z największych zamówień publicznych w III
RP, którego wartość opiewała na miliard złotych.
W tej historii pojawia się wszystko, czego potrzebowałby autor powieści
szpiegowskich. Jest gra obcych wywiadów, są postaci rodem z filmów
sensacyjnych, agenci służb specjalnych i państwowi urzędnicy najwyższego
szczebla. Są także fałszerstwa dokumentów, nagłe zwroty akcji, wielkie
pieniądze i podejrzenia o kradzież danych osobowych milionów Polaków.
Członek ówczesnej sejmowej Komisji Administracji i szef klubu
parlamentarnego PiS Ludwik Dorn, mówiąc o aferze z udziałem BIATEL-u i
Białoruskiego stwierdził, iż
Nie tylko nastąpiło złamanie prawa, ale także mamy do czynienia z
podejrzeniem potężnej afery korupcyjnej, na skalę być może większą niż
afera Rywina.
Sprawę jednak szybko wyciszono i nikt więcej nie poniósł konsekwencji.
Aleksander Ścios w artykule „Tajne łącza, tajne interesy – czyli w co
gra ABW? – część 2″ dokładnie opisuje powiązania ludzi odpowiedzialnych
za tą aferę z Platformą Obywatelską. Spółka BIATEL S.A w 2008 roku
przejmuje w dziwny sposób firmę Tech Lab 2000 z jej stemem szyfrującym –
„Sylan”. Dokumentacja Sylana jest bardzo cenna, jej wartość szacuje się
nawet na kilkanaście milionów dolarów. Następuje wyciek technologii.
płk. Mieczysław Tarnowski stwierdza:
jeśli będą dowody na wyciek technologii, Sylan zostanie wycofany z
użytku. – W ten sposób stracimy bardzo dobrą, całkowicie polską technologię.
  Nowe dowody osobiste
W najbliższych latach czeka nas kolejna wymiana dokumentów
potwierdzających tożsamość. Nowe dowody osobiste będą nowocześniejsze:
znajdą się w nich mikroukłady elektroniczne zawierające podstawowe
informacje o właścicielu dowodu (w tym dane biometryczne) oraz podpis
elektroniczny.
  Projekt PESEL 2
Urzędnicy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji za 570 mln zł
budują PESEL2, czyli nowy elektroniczny system ewidencji ludności.
Będzie jak w „Wielkim Bracie”. Tyle że podglądani i śledzeni zaczną być
nie bohaterowie reality show, ale wszyscy Polacy.
  Dalsza część raportu zostaje zablokowana do czasu dokładnego
wyjaśnienia powiązań pomiędzy spółką BIATEL, przyszłymi przetargami na
nowe dowody osobiste i systemem PESEL2.
  Wszystko zaczyna się już w 1989 roku, kiedy komuniści ściśle
współpracujący z KGB kierując Bolkiem „obalają komunistów”. Po 1989 roku
tworzą oni potężne układy biznesowe. Wyprowadzają pieniądze z PZPR do
swoich Banków (BIG Bank). Uwłaszczają i prywatyzują pod siebie zakłady,
fabryki i spółki. Przejmują media by łatwiej kierować opinią publiczną.
Grupa o kryptonimie „Basior” przygotowuje się na przejęcie bogactw
naturalnych kraju. Kieruje nią jeden z bardzo prominentnych polityków
lewicy powiązany z grupą Bilderberga. Od 1990 roku „Basior” manipuluje
informacją geologiczną. Powstaje prawo geologiczne i górnicze, które w
Art. 12 stanowi:
  Ten, kto rozpoznał i udokumentował złoże kopaliny, stanowiące
przedmiot własności Skarbu Państwa, oraz sporządził dokumentację
geologiczną z dokładnością wymaganą do uzyskania koncesji na wydobywanie
kopaliny, może żądać ustanowienia na jego rzecz użytkowania górniczego z
pierwszeństwem przed innymi.
  Oznacza to, że wydanie koncesji na „rozpoznanie zasobów” jest
równoznaczne z prawem do eksploatacji. Projekt nowego prawa
geologicznego i górniczego zmierza do przejęcia wszystkich zasobów
energetycznych przez organ koncesyjny – Głównego Geologa Kraju w jednym
celu – przekazania tych zasobów bez żadnych przetargów w obce ręce.
Dzieje się to z pominięciem interesu państwa, samorządów i obywateli,
czyli obecnych właścicieli. W nowym prawie umożliwiono bezwzględnego
wywłaszczenia z nieruchomości wszystkich właścicieli obecnych przez
tego, który uzyskał koncesję na rozpoznanie i/lub eksploatację. Dobrym
przykładem jest firma FX Energy (w FX Energy jest były wiceprezes
PGNiG), która ma już tereny o powierzchni 8,5 tyś. km2, które może
przejąć na minimum 50 lat wywłaszczając wszystkich obywateli. Coroczne
Bilanse zasobów Kopalin (PIG) informują, że mamy zaledwie 150 mld m3
gazu i 19,5 mln ton ropy. Jednak w 2009 roku po przekazaniu zasobów gazu
zaledwie jednej firmie (Chevron) „okazuje się”, że Polska przekazała
1000 mld m3 gazu. Następnie oddaje się Polskie zasoby gazu w ilości ok.
1,5 bln m3 (na ok. 150 lat zapotrzebowania obecnego Polski) za około 1%
wartości. W prasie pojawiają się pierwsze artykuły mówiące o niebywałej
wręcz grabieży.
  Polskie władze oddały prawa do wydobycia gazu łupkowego amerykańskim
koncernom i to znacznie poniżej cen obowiązujących na świecie. (…) Już
sam fakt, że licencje na wydobycie gazu łupkowego polski rząd odstąpił
zagranicznym firmom, zakrawa na kuriozum w skali światowej. Wielu
analityków wskazuje bowiem, że państwo uzależnione od dostaw tego
surowca z jednego kierunku (tak jak Polska od Rosji) powinno
własnoręcznie sprawować pełną kontrolę nad tak cennymi złożami,
znajdującymi się na własnym terytorium. Tym bardziej, że w kraju działa
wiele przedsiębiorstw, które dysponują odpowiednimi technologiami,
zapleczem logistycznym i kadrowym, zdolnym do samodzielnego wydobycia.
  Sprawa odwiertów wywołuje także duże emocje za granicą. „The
Economist”, w swej analizie pod koniec ubiegłego roku wskazuje, że
polski gaz łupkowy może zmienić układ sił energetycznych w tej części
kontynentu i uniezależnić gospodarkę polską. Doskonałym przykładem
takiej konwersji w systemie dostaw tego surowca są właśnie Stany
Zjednoczone, które po tym jak okazało się, że posiadają złoża łupkowe
wystarczające na zaspokojenie potrzeb USA na 100 lat, przekształciły
nawet swoje terminale LNG z importowych na eksportowe, tak by można było
sprzedawać gaz za granicę. Aleksandr Miedwiediew, wiceprezes Gazpromu,
na łamach „Kommiersanta” wyjaśnia:
  Kilka lat temu żadna z instytucji nie prognozowała szybkiego wydobycia
surowca w Stanach Zjednoczonych. Dzisiaj wszystkie mówią o perspektywach
wydobycia gazu łupkowego, które mogą radykalnie zmienić cały światowy
rynek gazowy.
  Co w takiej sytuacji robią polskie władze? Koncernom, które planują
odwierty w rejonach występowania gazu łupkowego, przyznawane są licencje
po stawkach o wiele niższych niż te obowiązujące na świecie.
Dziennikarze RMF FM docierają do umów licencyjnych jednego z takich
przedsiębiorstw. Wynika z nich, że Polska dostanie w postaci opłaty
licencyjnej góra 1 proc. przychodu z wydobycia gazu. Dla porównania w
USA stawki te wynoszą 20 proc. Nawet przedstawiciele firm wydobywczych
przyznają, że stawki te są bardzo niskie. W rozmowie z „The Times” jeden
z nich podkreślił, że warunki finansowe w Polsce są wręcz
najkorzystniejsze na świecie. „Times” przywołuje szacunki firmy Wood
Mackenzie, według których zasoby niekonwencjonalnego gazu w Polsce mogą
wynosić aż 1,5 bln metrów sześciennych. Podaje, że amerykański koncern
ConocoPhillips ma w maju rozpocząć prace wiertnicze koło Gdańska. Gdyby
zasoby Polski potwierdziły się, to oznaczałoby to wzrost potwierdzonych
zasobów gazu ziemnego w Europie o 47 procent – ocenia. Dlaczego licencje
na wydobycie znalazły się w rękach takich firm jak, Exxon, Chevron,
Conoco oraz BNK Petroleum czy San Leon Energy? W sumie w rękach
amerykańskich firm jest w tej chwili najwięcej, bo aż ponad 30 licencji
na odwierty. Amerykanie już rozpoczęli prace. Główny Geolog Kraju
powtarza w mediach, że on tylko wydaje koncesję na „rozpoznanie
zasobów”, co oznacza jednak rzeczywiste oddanie złóż na co najmniej 50
lat z uwłaszczeniem… Ludzie, którzy nie znają prawa, nie podnoszą wrzawy.
  Przekazujemy zasoby w celu ich rozpoznania, nie posiadamy środków na
ten cel i nowoczesnych technologii.
  Jest to wielkie matactwo. Do roku 2027 Rząd podpisał umowę z
Gazpromem. Do tego czasu możemy opracować technologię, mamy wszystko
czego nam trzeba argumentował Prof. Jędrysek. Po co się tak galopować i
oddawać wszystko Amerykanom? Prof. Mariusz Jędrysek, były Główny Geolog
Kraju, w wywiadzie alarmuje, iż nie wolno wyprzedawać złóż gazu!
Prezydent Lech Kaczyński pod koniec roku 2009 podejmuje próbę
zablokowania wyprzedaży za bezcen gigantycznych polskich pokładu gazu
międzynarodowym korporacjom. Wie, że jeśli tego nie zrobi Polska straci
około 2000 mld zł i na zawsze już pogrzebie nadzieję na niezależność
energetyczną.
--

"Główną motywacją mojej aktywności publicznej była potrzeba władzy
i żądza popularności. Ta druga była nawet silniejsza od pierwszej,
bo chyba jestem bardziej próżny, niż spragniony władzy. Nawet na pewno..."

- Donald Tusk: Gazeta Wyborcza, 15–16 października 2005

To daje dużo do myślenia, dlaczego Donek nie został
internowany.... ;-)

Antenka

Data: 2013-04-01 21:06:18
Autor: Bogdan Idzikowski
Działalność Tuska na szkodę Polski

Użytkownik "Antenka" <sweet.blue_eyes@wp.pl> napisał w wiadomości news:3da9a85a-49ce-4d0c-801e-f9b8c833b941he10g2000vbb.googlegroups.com...
On 1 Kwi, 17:44, u2 <u...@o2.pl> wrote:
... krótkie streszczenie :

http://kefir2010.wordpress.com/2012/12/29/kim-jest-donald-tusk-posel-...
To daje dużo do myślenia, dlaczego Donek nie został
internowany.... ;-)

=======================================

Trzymał sztamę z Jarosławem Kaczyńskim i Jaruś go ochronił?

ubawiony po pachy

--
Donald Tusk - "wolałbym się nie urodzić, niż na grobach zmarłych budować swoją karierę polityczną".

Dziaalno Tuska na szkod Polski

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona