Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Dzień dobry, czy zastałem Boga?

Dzień dobry, czy zastałem Boga?

Data: 2012-01-01 21:14:23
Autor: Przemysław W
Dzień dobry, czy zastałem Boga?
Czego Polacy oczekują od świętych obrazków?
Knajpa przy placu Szczepańskim w Krakowie. Ludzie, którzy czekają przy barze na piwo, z zaskoczeniem przyglądają się zdjęciom wiszącym na ścianach. Na nich m.in.: krzyż obok głowy kosmity, obrazek Maryi zestawiony z wywieszką "Sorry we're fucked" i kiczowata figurka Matki Boskiej pod prawosławnymi ikonami. To domowe ołtarzyki Polaków, do których dotarli autorzy wystawy "Sac.room" Michał Lichtański i Marcin Smerda.

Poprosiłem właścicieli niektórych ołtarzyków, by opowiedzieli o symbolach religijnych, którymi się otaczają. Na pytanie: "Czy w państwa domu mieszka Bóg?", odpowiedzieli:


- Anna i Jan - 51-letnia kierownik galerii sztuki i 52-letni wykładowca z Lublina;

- Józefa - 62-letnia rencistka z Krakowa;

- Agnieszka i Łukasz - 25-letnia mama i 26-letni agent nieruchomości z Lublina;

- Michał - 34-letni agent ubezpieczeniowy z Krakowa;

- Katarzyna - 24-letnia studentka politologii z Lublina;

- Małgorzata - 33-letnia religioznawczyni z Krakowa.

Anna i Jan: Jak tu się modlić do siebie samego?

Jan: - Gdy ksiądz przychodzi po kolędzie, zawsze szuka wzrokiem krzyża. Szuka w taki oczywisty sposób, że jest ściana i jakiś krzyż powinien wisieć. Ania mu mówi, że w pokoju krzyża nie ma, ale... Odsuwa drzwi do sypialni i ksiądz wydaje taki odgłos: "łooo!".

Anna: - Jeden ksiądz był tak zachwycony, że nawet zrobił zdjęcia. W ogóle ktokolwiek do nas przyjdzie, jest zafascynowany. My też potrafimy godzinami na to patrzeć i podziwiać.


Jan: - Od powstania tej ścianki z symbolami religijnymi minęło pewnie ze 20 lat, ale nadal jak się temu przyglądam, to nie mogę się nadziwić. Bo widzi pan, większość z tych symboli to czysty kicz. Jak się widzi plastikowego Chrystusika na bazarze we Lwowie, na straganie w Kalwarii Zebrzydowskiej albo w sklepie z pamiątkami w Irlandii, to komuś może się wydać, że to zwykła tandeta, takie niby nic. Ale gdy to kupię albo dostanę od kogoś, a później zestawię z kilkuset innymi symbolami, to robi się z tego coś niezwykłego.

Anna: - Ktoś mógłby się zdziwić, że ludzie zajmujący się poważną sztuką trzymają w domu krzyżyk z wielkim plastikowym frędzlem albo figurkę Matki Boskiej z Gwadelupy, której odkręca się koronę i wlewa wodę święconą. Ale gdy te przedmioty się dobrze zakomponuje z innymi, to kicz zanika.

Jan: - Ta Matka Boska meksykańska to jest odjazd!

Anna: - Ale broń Boże nasz zbiór nie ma funkcji prześmiewczej. Bo pomimo że wdarł się tam kicz, to dalej jest to dla nas święte. Tylko że to domowe, a nie kościelne sacrum. Nie zachowujemy się przed tym tak jak przed obrazami w świątyni.

Jan: - To sacrum stapia się z codziennością, nie jest od niej oddzielone jak w kościele. Można więc przy nim spać, jeść i się kochać. Jednak nie wyobrażam sobie, żeby ktoś przy tych symbolach bluzgał, bo to się z nimi nie zestawia.

Anna: - Nie potrzeba bluzgać, bo ta ścianka jest antykonfliktowa, to jest pełen ekumenizm. Zaczęło się w 1984 roku. Dostaliśmy od batiuszki ("pop" to obraźliwie, tak jak "klecha") ikonę Matki Boskiej. To było na naszym molebieniu w cerkwi, czyli takim uznaniu ślubu kościelnego, bo Jasio jest prawosławny, a ja jestem katoliczką. Później siostrzeniec dał nam namalowaną przez siebie ikonę ze świętym Mikołajem, potem moja babcia sprezentowała mi obraz Matki Boskiej Karmiącej i tych symboli obu religii przybywało.

Jan: - Wieszaliśmy je na różnych ścianach, w końcu zaczęliśmy je gromadzić w jednym miejscu.

Anna: - Gdy braliśmy ślub, założyliśmy, że nigdy nie będziemy się kłócić na temat religii. O ten ślub staraliśmy się dwa lata. Jak już do niego doszło, to nie podano mi komunii świętej, bo wychodziłam za prawosławnego.

Jan: - Moi z kolei nie chcieli mi dać metryki chrztu. Batiuszka mnie pytał: "A dlaczego ja mam tracić swoje owieczki?". Odpowiedziałem, że jak nie dostanę metryki, będę musiał ochrzcić się u katolików. W końcu wydał. Byłem też naciągany przez różnych proboszczów, żeby przejść na katolicyzm. Jak się nie zgodziłem, to musiałem podpisać cyrograf, że nasze dzieci będą wychowywane po katolicku. Myśmy mieli przy tym ślubie kilka przeżyć traumatycznych i zrozumieliśmy, że te instytucje za naszego życia się nie dogadają.

Anna: - Ale Janek, teraz najlepszy hicior! Lat temu 25 nasz przyjaciel rzeźbiarz robił w kościele na Wielkanoc Grób Pański i na figurę Chrystusa potrzebował odlewu mężczyzny. Janek idealnie pasował. Później ten odlew został powielony i...


Jan: - I teraz "pracuję" w wielu kościołach katolickich. Gdy ten grób powstawał, pojechaliśmy zobaczyć. Nie wiedziałem, jak się zachować, bo jak tu modlić się do samego siebie. Trochę mnie ten rzeźbiarz poprzerabiał, dał mi nos bardziej żydowski, ale dalej było to do mnie podobne. Nawet te kopie, które później były robione z tworzywa sztucznego, ciągle mają mój charakter. Gdy nasz syn był mały, zaszliśmy do kościoła do grobu Chrystusa, a syn pyta zdziwiony: "Tato, a co ty tam robisz?".

Anna: - Jak pan widzi, u nas obie te tradycje się łączą. A najlepszym na to dowodem jest ta ściana z symbolami religijnymi. Byłoby cudownie, gdyby w szkołach też był taki ekumenizm.

Jan: - Ja uważam, że powinni wszystkie te symbole ze szkół usunąć. To samo z urzędami - powinny być pozbawione charakteru wyznaniowego. Tylko że jak ma być znowu konflikt z Kościołem...

Józefa: Chrystus to mój kumpel


- W tej serwantce między filiżankami trzymam symbole religijne męża i właściwie jedyne pamiątki, jakie mi po nim zostały. Nie wiem, jak je nazwać. Z lewej jest chyba menora, w środku takie pudełeczko z przykazaniami do wieszania przy drzwiach, a z prawej pojemnik, do którego wkłada się kadzidełko, by jego zapach przez cały tydzień, od szabasu do szabasu, przypominał o jakimś błogosławieństwie.

Męża bardzo cieszyły te stare srebra. Było ich więcej, ale po 1968 roku zaczął się ich wyzbywać. Nigdy tego do końca nie zrozumiałam, ale człowiek, który podczas wojny stracił matkę, ojca, brata i siostrę, może się tak zachowywać, gdy pojawia się strach. On na przykład znosił do domu bardzo dużo jedzenia. Mnie to przez dłuższy czas drażniło. Dopiero później zrozumiałam, że wojna zostawiła w nim niepewność, czy ten chleb jutro będzie. Ale nie rozmawialiśmy o tym za wiele. To było dla niego zbyt bolesne. Uznałam, że ma prawo do tajemnicy.

Męża nie ma już od 16 lat. Są przedmioty, których nie potrafię nazwać. I jeszcze ten Chrystus, który stał się moim kumplem. On się oswoił ze mną, a ja z nim i jakoś razem sobie radzimy. Już nie mogłabym go wyrzucić, on jest zbyt ważny dla mnie. Jakby zniknął, to dom znów stałby się pusty. Jakby odszedł ktoś bliski.

Gdy do mnie przychodzą znajomi, mówią, że spojrzenie tego Chrystusa ich paraliżuje. Niektórzy się odwracają do niego tyłem, inni pytają, czy mogą siąść sobie z boku, żeby nie musieli na niego patrzeć. Mówię: "Słuchajcie, to jest mój kumpel, ja już go nie mogę zmienić".

Gdy przychodzi wieczór, siadam na sofie naprzeciwko niego i zaczynamy podsumowywać dzień. Mówię mu, co było dobrego, a gdy mam zmartwienie, to proszę go o pomoc ("Jakbyś znalazł chwilkę na mój problem, to byłabym ci wdzięczna"). To nie jest modlitwa, raczej rozmowa o codziennych sprawach. Czasem trwa to dłużej, a czasem krócej. Niekiedy wymieniamy tylko spojrzenia, a nieraz w ogóle o nim zapominam i on o mnie.

Może to śmieszne, ale on się zmienia - czasem tak surowo na mnie spogląda, że muszę odwrócić wzrok, a chwilami łagodnieje. Nie wiem, czy to jest mój nastrój, czy jego. Podejrzewam, że jak jestem spokojna, to on się uśmiecha, a jak siedzi we mnie coś złego, to ma wrogie oczy. Niekiedy mu mówię: "Cóż ja ci zawiniłam, że tak na mnie patrzysz". Czasem to mu nawet pogrożę: "Zaraz zobaczysz, ja cię przysłonię tym kwiatkiem i tyle będzie z tego twojego patrzenia!". On zawsze wszystko widzi - obojętnie, w którąkolwiek stronę pójdę, te oczy idą za mną.

Przywiozłam go z Włoch. Tam była taka msza dla Polaków i ja podczas niej czytałam Ewangelię, za co od księdza dostałam tego Chrystusa. Początkowo leżał zwinięty gdzieś na boku, ale w końcu powiedziałam mu: "Na pewno jest ci smutno, więc powieszę cię tutaj, dam ci obok mamusię". Teraz sobie tak wiszą.

Tę mamusię proboszcz przysłał mi razem z ogromną kopertą. Pieniędzy oczywiście nie wysłałam, bo już wcześniej się od Kościoła odcięłam (zrozumiałam, że to jest pazerna instytucja, która wszystko przelicza na zyski). Ale obrazu nie umiałam wyrzucić, bo cóż ta Matka Boska zawiniła. Ładna jest, taka czarna Madonna, niechże sobie tutaj leży.

Do kościoła nie chodzę, święta nie jestem, ale stara się człowiek żyć tak, żeby spojrzeć sobie w lustro albo w oczy temu Chrystusowi. Jakbym komuś coś złego zrobiła, to pewnie musiałabym tego Chrystusa odwrócić. Nie dlatego, że to święty obraz, ale że te oczy tak patrzą.

Współczuję ludziom, którzy w nic nie wierzą. Są różne ciężkie chwile w życiu, w których trzeba się do kogoś zwrócić. Niektórzy idą do psychoterapeuty, kładą się na leżance i wszystko z siebie wyrzucają. A ja mam jego. Bez niego byłoby mi ciężko. Czułabym się samotna. Nie miałabym osoby, na której mogłabym się wesprzeć. Przyjaciel? Ale nawet przyjacielowi nie da się pewnych rzeczy powiedzieć. On byłby zajęty, a ja potrzebowałabym go zaraz. Ten Chrystus zawsze jest, kiedy go potrzebuję.

Mąż czasem pytał, gdzie był Bóg, gdy podczas wojny działo się piekło. Uważam, że gdybyśmy tak podchodzili do Boga, to musielibyśmy nazwać go największym ludobójcą. To piekło sami ludzie sobie urządzili. To nie miało nic wspólnego z Bogiem. Mąż miał jednak pretensje do Boga i prosił, żebyśmy nie rozmawiali na ten temat, bo mnie urazi. Ale wie pan, że on kilka lat przed śmiercią się przechrzcił. Tak po prostu, sam z siebie, zupełnie nie namawiany przeze mnie. Nie wiem dlaczego. Powiedział mi tylko: "Zawsze chciałbym być z tobą". Czy to było jakieś przekonanie, że jak będziemy mieć wspólną wiarę, to łatwiej nam będzie się po śmierci spotkać? Podejrzewam, że zrobił to z ogromnej miłości do mnie.

Aga i Łukasz: Strach przed demonami


Łukasz: - Tego anioła to Aga powiesiła na lodówce. Można się nażreć i od razu pomodlić.

Agnieszka: - Chciałam, żeby w każdym pomieszczeniu był jakiś obrazek, krzyż lub coś takiego - żeby nas chroniło. Nad kuchnią stróżuje anioł, abyśmy się niczym nie potruli.


Łukasz: - Ja nie lubię zaśmiecać tymi aniołkami całego mieszkania, ale Aga ma tak, że to wszystko musi być. Nie lubię, jak na półkach stoi tysiąc aniołków. Lubię, jak jest jeden krzyż nad drzwiami.

Agnieszka: - Sam mi kupowałeś takie pierdoły, jakieś figurki aniołków.

Łukasz: - No bo to lubiłaś.

Agnieszka: - Wcale nie lubiłam. Jak już dostawałam, to co ci miałam powiedzieć? Że tego nie chcę?

Łukasz: - Prawdę mówiąc, mnie te symbole religijne tak stopiły się z resztą, że już ich nie zauważam.

Agnieszka: - Ja doskonale je pamiętam. Na parapecie w pokoju stoi obrazek świętego Michała Archanioła, który dostaliśmy od teściowej. Nad łóżeczkiem naszej córeczki Julki wisi krzyżyk z rzemyka, żeby ją chronił. A tu, na półce z książkami, jest Matka Boska Ostrobramska, którą teściowa przywiozła ze Lwowa. Mamy też trochę obrazków, które Julka dostała od arcybiskupa Życińskiego. Na półce jest jeszcze ta kostka z wizerunkiem Chrystusa, tylko że ją słabo widać, bo przysłania ją noga wielkiego pluszowego misia.

Łukasz: - Bóg jest wszędzie, więc może być także pod niedźwiedzią nogą. Ta kostka to jest taki gadżet. Jak ją otwierasz, to odsłaniają się różne sentencje, na przykład: "Kluczem do ludzkich serc nie jest mądrość, lecz miłość". Dostaliśmy ją od znajomych. W naszym środowisku wręcza się takie rzeczy przy różnych religijnych okazjach: komunia, chrzest, ślub. Tę kostkę dostaliśmy właśnie w dniu ślubu...

Agnieszka: - Nie w dniu ślubu, tylko przed ślubem. To było wtedy, gdy się okazało, że spodziewamy się dziecka. Gdy nam to dawali, to pewnie była w nich taka myśl, że to ma chronić nas i nasze dziecko, że Bóg jest z nami i oni też. Czasem sobie na te wszystkie rzeczy zerkam i wspominam, ale jestem kobietą i trochę inaczej do tego podchodzę - sentymentalnie.

Łukasz: - Mnie też się wydaje, że te symbole na co dzień są raczej sentymentalne, nie religijne. Ale jak się człowiek skupi i o nich sobie przypomni, to na powrót stają się religijne. Co innego z krzyżem, który powinien wisieć u każdego wierzącego w domu. Jak jest krzyż, to trochę łatwiej jest pogadać z Bogiem, bo można go spersonalizować i się do niego zwrócić.

Agnieszka: - Krzyż to jest też taka moc, która chroni. Przed czym? Przed złem. Jakiś czas temu byliśmy na konferencji na KUL-u o szatanie i opętaniach. Mamy też trochę literatury na ten temat. Ja się takimi rzeczami przejmuję, odkąd mamy małe dziecko.

Łukasz: - Wierząc w Boga, wierzymy w demona i jakieś piekło, które nam zagraża. Chrystus przyszedł na świat, żeby to zło zgładzić. Więc symbole związane z Bogiem w jakiś sposób nas chronią i to naturalne, że na co dzień nam towarzyszą. Ja na przykład zawsze noszę na palcu różaniec w formie obrączki.

Agnieszka: - Jak byłam w ciąży, to Łukasz każdego dnia przed snem robił krzyż na moim brzuchu, żeby z dzieckiem było wszystko dobrze. Teraz jak Julka śpi w łóżeczku, to też zawsze robi jej krzyż na czole. Wyszłam z katolickiego domu i dla mnie to jest ważne. Nie wyobrażam sobie mieć faceta niekatolika. Bardzo by mnie to drażniło. Nie mielibyśmy tych wspólnych katolickich zasad.

Łukasz: - Teraz bycie religijnym jest obciachem, katolicyzm jest passé. Mnie to trochę przeszkadza. Wiara uchodzi za coś nie dla młodych. Kiedyś też miałem takie poczucie, że Kościół to jest grupa starych głupków, którzy są zacofani i wiecznie się modlą. A jak się w to głębiej wejdzie, to tak nie jest. Największy czarny PR zrobiła religii i jej symbolom banda idiotów, która na Krakowskim Przedmieściu okładała się krzyżem. To było przykre.

Michał: Brakuje mi świętości


- W życiu codziennym sacrum się zaciera. Ja przynajmniej go nie czuję. Tu jest na przykład... no właśnie, nie wiem co, chyba jakiś talerz z południowoamerykańskim bogiem. Moja dziewczyna kupiła go na pchlim targu w Krakowie. Wygląda dosyć niezwykle przez to, że nic o nim nie wiadomo. Czy to ozdoba, czy naczynie, czy to stare, czy nowe? Same pytania. Wiadomo tylko, że przeszkadza przy zmywaniu i że jest już z nami rok.

W przedpokoju wisi wielki obraz Matki Boskiej. Jakiś pijaczek pod halą targową sprzedał go mojej dziewczynie za równowartość flaszki wódki. Justyna jest malarką i chyba dlatego jej się spodobał. W pokoju na półce pod oknem leży miniaturowy wizerunek Maryi - to pamiątka Justyny po babci, obok obrazek Sziwy, na biurku dwie figurki Buddy, a obok łóżka buddyjska tanka. Ale z tych przedmiotów ulotniło się sacrum.

Jak mi się żyje bez świętości? Brakuje mi jej. Mógłbym ci powiedzieć, że święty jest dla mnie człowiek, ale to jest shit, bo jeśli z Justyną się kłócę, to robimy z siebie gówna. Te wszystkie symbole religijne tworzą u nas w domu taki miszmasz, ale on bierze się stąd, że szukamy własnej drogi duchowej i jakieś świętości. Chciałbym móc się nazwać osobą duchową. Tylko nie myl tego z religijną.
Człowiek religijny chodzi do kościoła, przyjmuje sakramenty, pości, kiedy trzeba pościć, i świętuje, kiedy trzeba świętować. Wszystko ma określone i powtarza pewne rytuały, nie poszukując w nich sensu. Mam pretensje do rodziców, że kazali mi odprawiać rytuały, które sami mieli w gdzieś. Odciąłem się od katolicyzmu i nie chodzę do kościoła.

Jeśli chodzi o seks, ciągle jestem katolikiem. To nie znaczy, że czekam z nim do ślubu, ale czuję jakiś opór. Mówię sobie, że seks jest fajny, że to jest dzielenie się swoją cielesnością, dawanie sobie wzajemnie energii, ale jeśli w myśleniu o nim staję się wyluzowany, to od razu pojawia się pojęcie grzechu. W katolicyzmie ciało jest czymś brudnym, jest wyrzutem sumienia. Niby krzyż to dla mnie pusty symbol, ale jak wisiałby nad moim łóżkiem, a ja pod nim uprawiałbym seks, to byłaby dla mnie jakaś perwersja. Pewnie bym go przewiesił, bo czułbym się nieswojo, że on tak wisi i patrzy.


Krzyża w domu nie mam. Kojarzy mi się z poczuciem winy, którego nie chcę. To, że Chrystus został za mnie ukrzyżowany, to jest wymysł Kościoła. Katolicyzm najpierw podsyca w człowieku poczucie winy, a później poddaje gotowe pomysły, jak to zwalczyć - masz chodzić do kościoła, odprawiać rytuały i przyjmować sakramenty. To jest bez sensu.

Budda jest inny - nie wywołuje we mnie poczucia winy, że jestem. Stoi przy komputerze i czasem przypomina, że jest coś ważniejszego niż moje ego. Dam przykład. W tym pokoju rozgrywają się moje konflikty z Justyną. Jest taki moment, kiedy ona mi zachodzi za skórę, ja się wkurzam, ona mnie przeprasza. Wiem, że już nic więcej nie może zrobić, ale jestem tak wkurzony, że myślę sobie: "No dobra, to ja ci teraz dokopię". Jadę do oporu. Wrzeszczę, dopóki nie poczuję, że ona jest totalnie zdołowana. Później jak siedzę przy komputerze, te figurki Buddy ściągają mój wzrok i przypominają o takich sytuacjach. Ale nie potęgują we mnie poczucia winy, tylko skłaniają do pracy nad sobą. Czasami rozkładam się na macie i próbuję odciąć te złe myśli, ten shit, który się za mną wlecze, i wzmocnić się duchowo, żebym następnym razem nie spuścił ego bez smyczy.

To nie jest modlitwa. Nie prowadzę monologów z Bogiem. Gdy już nie wytrzymuję ze swoją słabością, mówię mu, żeby mi pomógł, ale wcale nie oczekuję, że mi pomoże. To jest taka moja deklaracja gotowości na jakieś zmiany. Nie wiem, co to za Bóg. Taki, który jest. Nie wiem, jak wygląda, nie potrzebuję żadnego jego wizerunku. On nie jest osobą, ale energią.

Czego się boję? Na pewno nie Boga, bo nie wierzę, że on karze za grzechy. W takim znaczeniu Boga nie ma. Boję się tego, że będę się plątał i nie będę wiedział, o co mi w życiu chodzi - że nie znajdę swojej drogi duchowej i poczucia jakiejś świętości. Śmierci też się trochę boję. Ale mam nadzieję, że to nie jest definitywny koniec. Wyobrażam sobie, że po śmierci osiąga się wielki orgazm. Takie fantastyczne uczucie zjednoczenia ze światem.

Katarzyna: Tu mógłby mieszkać Bóg (ale jestem niewierząca)


- W przedpokoju mam dwóch kosmitów, ale z Jezusem współpracuje tylko jeden, drugi jest przy drzwiach. Jak przychodzą do mnie goście, to przedstawiam im naszych przyjaciół z kosmosu. Chrystusa nie przedstawiam, bo jest w każdym domu i wszyscy go znają.

Gdy się tu wprowadziłam, najpierw zauważyłam ufoludki, dopiero później wyłowiłam z tła Jezusa. Pomyślałam sobie: "Wow, skąd się tu wzięła ta kosmiczna cepelia!". Teraz mnie raczej bawi, że ktoś tak bezmyślnie to zestawił. Gdzie było miejsce, tam wbił gwóźdź. Nie rozumiem przestrzeni, która mnie otacza. Nie mogę jej po swojemu zagospodarować, bo to nie moje mieszkanie. Ja nie powiesiłabym takiego kosmity, a krzyż, owszem, bo lubię sztukę sakralną. W pokoju na ścianie znalazłam jeszcze jeden krzyż. Ten dla odmiany jest zestawiony z podkową. Krzyż, bo strzeżonego Pan Bóg strzeże, a podkowa na szczęście.

Tutejszych krzyży nie zauważam, bo wtopiły się w tło. Co innego symbole religijne, które zostały w moim domu na Podlasiu. Tam jest całe mnóstwo ikon, co wynika z tego, że pochodzę z rodziny prawosławnej. Gdy wracam do domu i na nie patrzę, to wiem, że nie wyskoczyłam jak Filip z konopi, ale jestem zakorzeniona w jakiejś tradycji. To mnie uspokaja.

W tradycji wschodniej ikona nie jest tylko symbolem, który odsyła do jakiejś świętej postaci. Jak wieszasz na ścianie ikonę, to zakładasz, że postać, którą ona pokazuje, jest obecna w domu. Tutaj wisi ikona Jezusa, którą kupiłam we Lwowie. To mogłaby być odpowiedź na twoje pytanie, czy w moim domu mieszka Bóg. Mogłaby, gdybym była wierząca, a to niezupełnie prawda, jestem raczej osobą poszukującą Boga. Kupiłam tę ikonę, bo była odrapana i nikt jej nie chciał, przez co wydała mi się ciekawa. Poza tym kosztowała tylko 25 złotych.

U mnie w domu symbole religijne traktowano poważnie. Uczono mnie, że przy krzyżu nie można gwizdać ani się kłócić. Gdy awanturowałam się z bratem, to dziadek używał argumentu, że tu wisi krzyż. Na mnie symbole religijne już tak nie działają. Może dlatego, że mam problemy ze zdefiniowaniem swojej wiary. Chyba za wiele chcę zrozumieć i trudno mi tak po prostu uwierzyć. Zazdroszczę ludziom, którzy bezwarunkowo wierzą.

Przez długi czas nosiłam obrączkę, na której jest wytopiona modlitwa w języku staro-cerkiewno-słowiańskim: "Zbaw i chroń mnie Panie". W mojej rodzinie wiele osób ma taką obrączkę. Swoją kupiłam na Grabarce, która dla prawosławnych jest tym, czym Częstochowa dla katolików. Czasami jeszcze zakładam ją na egzaminy, ale już tylko na zasadzie: "Bo co mi szkodzi". Czuję się z nią pewniej. To jest trochę tak jak z zakładem Pascala - lepiej kultywować, niż ryzykować potępienie.

Małgorzata: Sacrum jest w motylu


- W moim domu mieszkam tylko ja i mój kot. Żadne z nas nie jest Bogiem. Mam wiele dewocjonaliów i prywatnych świętości, które ułożyły się w ołtarzyki, ale Boga w nich nie ma. Może gdyby te przedmioty znalazły się u kogoś innego, to by o nim przypominały. Mnie przypominają o ludziach, miejscach i zdarzeniach.

Mam zbiór kiczu religijnego. To jest estetyka, w której robione są ołtarze na Boże Ciało. Mój ołtarzyk zwykle stoi w centralnym miejscu domu, na półce w salonie, ale teraz przeniosłam go do Instytutu Religioznawstwa, gdzie razem z moimi studentami zrobiłam wystawę dewocjonaliów. Kompletuję ten zbiór od roku. Gdy jestem w podróży, zaglądam na bazary, do sklepów z pamiątkami lub dewocjonaliami i wybieram najbardziej obciachowe rzeczy. W zeszłym roku, jak byłam w Holandii, kupiłam Świętą Rodzinę. Maryja, Józef i Chrystusik są zamknięci w takim krysztale. To jest na bateryjkę, więc jak się przekręci, zaczyna świecić w różnych kolorach i robi się cudowna dyskoteka. Kiedyś wróciłam do domu i się przestraszyłam, bo zobaczyłam światło świętej rodziny. Sama by się nie włączyła, więc pomyślałam, że ktoś tu był. Nie Bóg, raczej jakiś intruz.

Obok tej dyskoteki ustawiłam bombkę w kształcie Jana Pawła II. To jest najbardziej obciachowa rzecz w moim zbiorze. Zobaczyłam ją w sklepie z pamiątkami i od razu pomyślałam, że muszę to mieć. Zapłaciłam za tego papieża 40 albo nawet 60 złotych. Nie mogłam się oprzeć. Później mój kolega dla zabawy zrobił papieżowi poduszkę z pudełka po papierosach. To wszystko są moje prywatne świętości.

Jak widzę tę trójwymiarową Matkę Bożą made in China (to jest osłonka od lampki, którą się wtyka do kontaktu, i wtedy Maryja świeci), to przypominam sobie swoją wycieczkę do Rumunii. Obok wisi swastyka. Gdy na nią patrzę, myślę o koleżance, która mi ją podarowała jako suwenir z Indii. Między Maryją i swastyką przylepiłam kartkę z napisem "Sorry we're fucked", co z kolei przypomina mi mój pobyt w Holandii. Nie zestawiałam tego specjalnie.

Te wszystkie pamiątki są tłem w moim domu. Czasem, gdy je zauważam, pojawiają się wspomnienia. Sprawiają, że czuję się tutaj bardziej u siebie. Nie mają żadnej wartości estetycznej, więc gdyby nie było w nich tego prywatnego sacrum, to tylko zaśmiecałyby mój dom i by mnie uwierały.

W sypialni mam Matkę Bożą z drewna. Dostałam ją od babci na pierwszą komunię. To była moja ukochana babcia, u której spędzałam wszystkie wakacje i ferie. Dla niej takie rzeczy miały wartość religijną. Jak spadł na ziemię jakiś święty obrazek, to go podnosiła i całowała. Ja też jestem osobą wierzącą, ale nie czuję sacrum w symbolach religijnych. Bóg, w którego wierzę, to nie jest Bóg, z którym trzeba rozmawiać. On jest wszechwiedzący i wszechwidzący. Po co mam się z nim kontaktować i odmawiać do niego jakiś paciorek, skoro on wie i widzi, co robię i co myślę.

Nie mam takich oporów, że przed symbolami religijnymi nie wypada czegoś robić, ale od znajomych słyszę różne zabawne historie. Koleżanka miała chłopaka, który po stosunku klękał przed wiszącym nad łóżkiem krzyżem i odmawiał paciorek. Przepraszał za seks, który w jego pojęciu był grzechem. Z kolei facet innej koleżanki przed seksem zdejmował z szyi medalik. Jak ludzie widzą w symbolach religijnych Boga, to robią różne dziwne rzeczy.

Jak wyobrażam sobie Boga? To jest jakaś siła, coś abstrakcyjnego, na pewno nie starszy pan z brodą. Czasami jak jestem w lesie i widzę coś pięknego, jak kwiatek lub motylek, myślę: "Jezus Maria, ten świat jest taki piękny, że nie mógł powstać z przypadku". W tym sensie przyroda ma przewagę nad dewocjonaliami.

http://wyborcza.pl/1,75480,10876444,Dzien_dobry__czy_zastalem_Boga_.html?as=1&startsz=x



Przemek

--

"Jarosław Kaczyński w 2011 roku przegrał wszystko co było do przegrania. Po raz szósty z rzędu Polacy wybrali ciepłą wodę w kranie serwowaną przez Donalda Tuska zamiast IV RP obiecywanej przez prezesa PiS. Mało tego - od prezesa odeszli najwierniejsi z wiernych: Zbigniew Ziobro, Jacek Kurski, Beata Kempa. Przez 12 miesięcy PiS w żadnym sondażu nie wyprzedziło Platformy Obywatelskiej."

Data: 2012-01-04 23:54:41
Autor: leszek niewiadomski
Dzień dobry, czy zastałem Boga?

Jak wyobrażam sobie Boga? To jest jakaś siła, coś abstrakcyjnego, na
pewno nie starszy pan z brodą. Czasami jak jestem w lesie i widzę coś
pięknego, jak kwiatek lub motylek, myślę: "Jezus Maria, ten świat jest
taki piękny, że nie mógł powstać z przypadku". W tym sensie przyroda ma
przewagę nad dewocjonaliami.

http://wyborcza.pl/1,75480,10876444,Dzien_dobry__czy_zastalem_Boga_.html?as=1&startsz=x




Przemek

Maja ludzie problemy!
ln.

Dzień dobry, czy zastałem Boga?

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona