Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Dziurka w prezerwatywie, czyli katolickie in vitro.

Dziurka w prezerwatywie, czyli katolickie in vitro.

Data: 2009-12-20 18:19:16
Autor: Roger Perejro
Dziurka w prezerwatywie, czyli katolickie in vitro.
Dlaczego Kościół nie godzi się nawet na "adopcję" już zamrożonych zarodków? Przecież to "życie poczęte", "dzieci, ludzie w najsłabszej fazie istnienia".
 Media katolickie w broszurze "Bioetyka katolicka" domagają się od parlamentu, by zakazał in vitro pod groźbą więzienia (do trzech lat) dla lekarza, a nie dla niepłodnej pary. To miłościwe posunięcie przypomina ustawę antyaborcyjną, zgodnie z którą także karany jest lekarz, a nie kobieta.

Jeżeli in vitro to według Kościoła "wyrafinowana aborcja", to bezkarność "rodziców zabijających dzieci" budzi zdumienie. Czy to taktyka, bo karanie ludzi starających się o potomstwo zostałoby uznane za zbyt okrutne? A może elementarna empatia dla niepłodnych par? A może w głowach najzagorzalszych nawet krytyków in vitro czai się niepewność?

Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Poglądy przedstawiane jako ponadczasowe zasady etyczne są w istocie arbitralne i pełne wewnętrznych sprzeczności.

Argumenty przeciw in vitro są - jak wiadomo - dwa, może dwa i pół, wciąż te same. Katolicka broszura wykłada je z perswazyjnym uproszczeniem.

Sakralizacja zarodka

Kościół przyjmuje, że człowiek istnieje od "samego połączenia komórki męskiej i żeńskiej". "Odtąd staje się dzieckiem, a ci, którzy mu przekazali życie, ojcem i matką" - pisze abp Józef Michalik.

Kościół opisuje to jako oczywistą oczywistość, choć dopiero półtora wieku temu Pius IX w "Apostolicae sedis" zabronił aborcji od początku ciąży. Ojcowie Kościoła, jak św. Augustyn czy św. Tomasz z Akwinu, uznawali, że płód zostaje obdarzony duszą w 40., a nawet 80. dniu istnienia (mężczyźni wcześniej...) i dopiero wtedy można mówić o nowym życiu ludzkim. Akwinata był zdania, że zanim to nastąpi, działa dusza ojca przekazana przez nasienie.

Uznanie, że zapłodniona komórka jajowa jest człowiekiem, wymaga ekwilibrystyki. Co zrobić np. z rodzeństwem monogamicznym, skoro na początku zarodek jest zawsze jeden? Czyżby jego dusza musiała się podzielić? Nic z tych rzeczy. "Mamy do czynienia z jednym istnieniem, animowanym przez duchową duszę, późniejsze zaś pojawienie się drugiego istnienia (pomiędzy 2. a 10. dniem od poczęcia) implikuje wlanie oddzielnej duszy temu nowemu istnieniu ludzkiemu" - argumentują bioetycy katoliccy jak Laura Palazzani.

Inny problem to niezmiernie częste naturalne poronienia, niemal reguła, gdy zajdzie w ciążę kobieta w okresie karmienia. Oznaczałoby to przecież, że życie nienarodzone ginie w naturalny sposób.

To wszystko objaśniają subtelne dzieła teologiczne. W broszurze mediów katolickich sprawa stoi jasno: zarodek jest dzieckiem/człowiekiem i nie wolno go zabijać, a więc także zamrażać. Lekarze twierdzą, że zamrożone zarodki będą wykorzystywane do następnych ciąż tej samej pary lub innych par. Kościół jest i tak przeciw, bo - jak wiadomo - część obumrze, tak jak w naturze, a część zapewne zostanie z czasem zniszczona.

Ale czemu nie wolno zamrozić zarodka, który na pewno zostanie wykorzystany do kolejnej ciąży u tej samej kobiety? Jego życie przecież ocaleje.

Przyczyna tkwi w empatii. Jeżeli grudka komórek jest już dzieckiem, to nie można jej/go zamrażać, bo dzieci się nie zamraża. "W najsłabszej fazie jego istnienia oddaje się je do zamrażarki czy poddaje procedurom laboratoryjnym. Są to warunki zupełnie nieludzkie" - pisze w broszurze abp Henryk Hoser.

Obowiązuje empatia, bo tak reagujemy na ludzi. Poseł Jarosław Gowin słyszy nawet płacz zamrażanych zarodków.

Ochrona życia zagnieżdżonego?

A gdyby tak odejść od emocji i zapytać, dlaczego w ogóle mamy chronić życie nienarodzone? Odpowiedź, która zadowoli wszystkich, brzmi: bo to wcześniejsza forma życia takiego samego jak nasze, bo zarodek będzie się rozwijał, aż przyjdzie na świat, urośnie i będzie - mędrzec czy głupek, święty czy grzesznik - jednym z nas.

U podstaw jest zatem zasada - nazwijmy ją tak - kontynuacji istnienia: coś jest człowiekiem, bo nim się nieodwołalnie stanie. Życie zaczyna się, gdy biologiczna forma uzyska taki stan, który w niezakłóconych warunkach doprowadzi do narodzin człowieka.

Chodzi jednak o to, że tylko co piąty zarodek osiąga formę noworodka - tak to urządziła matka natura. Zarodek podróżujący przez kilka dni do macicy lub - o zgrozo - rozwijający się w szkle jest bytem bezradnym i niesamodzielnym. Aby stał się prawdziwą ludzką potencją, musi się zagnieździć w ścianie macicy, połączyć z organizmem matki. Inaczej zginie.

Zgodnie z zasadą kontynuacji bardziej uprawnione byłoby uznanie, że życie zaczyna się wraz z zagnieżdżeniem zarodka w ścianie macicy, co zresztą lekarze uznają za początek ciąży. Szansa na zdrowy poród ogromnie wtedy wzrasta i tylko zdarzenia nadzwyczajne (np. zaburzenia hormonalne czy aborcja) mogą przerwać ten proces. Zasada ochrony życia zagnieżdżonego przyniosłaby jakąś ulgę w sporach światopoglądowych, bo "obrońcy życia" mogliby moralnie sankcjonować mrożenie zarodków w in vitro, a także środki antykoncepcyjne (poza wczesnoporonnymi). Wciąż spieralibyśmy się o aborcję.

Nie sądzę jednak, bym przekonał "obrońców życia", bo kult zarodka jest zbyt silny. Poza nim jest zresztą coś jeszcze.

Przecież PiS-owcy też chcą karać lekarzy za in vitro (do dwóch lat). Dopuszczają jednak wyjątek - adopcję zarodków. Chcą ratować "życie nienarodzone" już istniejące w klinikach, choć zamrożone. Dopuszczają in vitro z użyciem tych zarodków.

Skoro już istnieją, to ratujmy je, przecież to zamrożeni ludzie, dzieci czekające naszego zmiłowania - powinien myśleć Kościół.

Ale broszura jest stanowcza: "Adopcja zarodków nie jest moralnie godziwym rozwiązaniem, gdyż dla szlachetnego celu korzystamy z moralnie złej metody in vitro".

Dlaczego? Bo w tym przypadku obowiązuje norma jeszcze mocniejsza niż ochrona życia poczętego. Jan Paweł II opisał ją jako "prawdziwie ludzki kontekst aktu małżeńskiego", od którego "nie wolno oddzielać prokreacji".

Towarzyszy temu rozbudowana i momentami przejmująca nauka o małżeńskiej miłości, która jest aktem jednoczącym i prokreacyjnym, kiedy to małżonkowie stają się jednym ciałem i w tej unii przypominającej więź Boga ze światem dają początek życiu swego dziecka. "Komunia cielesna, psychiczna i duchowa" - opisuje to broszura.

Każdy inny "kontekst powstania życia" jest "niegodziwy", i to tak dalece, że nie wolno nawet - mówiąc językiem kościelnym - ratować zamrożonego życia poczętych już dzieci!

Ten pogląd Kościoła jest karkołomny w najwyższym stopniu. Dlaczego łaska boska zaangażowana w stosunek seksualny ma być wyłączona, gdy dochodzi do zapłodnienia w szkle?

Sakralizacja aktu heteroseksualnego łączy się z jego idealizacją. Nie mówmy nawet o gwałtach. Ale ileż ciąż katolickich (i innych) par jest wynikiem błędu w liczeniu dni niepłodnych, nadmiaru spożytego alkoholu przez mężczyznę czy nagłego porywu seksualnego rozespanej pary? Gdzie wtedy owa "komunia"? Dlaczego przypadkowa, a czasem wymuszona na kobiecie ciąża ma Boga bardziej cieszyć niż upragnione macierzyństwo kochających się ludzi, którzy decydują się na in vitro?

Jak można tak prymitywnie rozumieć miłość, która stoi za pragnieniem dzieci, że sprowadza się ją de facto do aktu seksualnego? Ten sam kult stosunku obowiązuje zresztą w nowoczesnym nauczaniu Kościoła o seksualności. Ks. Ksawery Knotz, znany duszpasterz małżeństw, dopuszcza nawet seks oralny, gdy mąż doprowadza niezaspokojoną żonę do orgazmu, o ile wcześniej była kopulacja. A nawet gdy będzie później.

A przecież dla małżonków nie ma znaczenia, jak przebiega poczęcie ich dziecka. Liczy się ich miłość jako całość i taką miłość ludzie wierzący obiecują Bogu na ślubnym kobiercu. A co złego, gdy pomaga im w tym lekarz?

Można by paradoksalnie powiedzieć, że gwarantowane zespolenie miłości i prokreacji występuje właśnie w przypadku in vitro - tutaj para na pewno chce dziecka.

Ale broszura stoi na dogmatycznym stanowisku: członek musi znaleźć się w pochwie i tam ma nastąpić wytrysk nasienia. Inaczej będzie niegodziwie. Ta zasada ma odebrać dwóm milionom Polaków szanse na dzieci, bo tyle jest - co przyznaje broszura - ludzi dotkniętych niepłodnością.

Dobre to, co naturalne

Kościół często wspomaga swe rozumowanie słowem "naturalne" - i to jest owo pół argumentu dorzuconego do dwóch poprzednich. "Żadne racje naukowe i żadne ludzkie trudności czy szlachetne pragnienie posiadania dziecka nie usprawiedliwiają łamania praw naturalnych i bożych" - pisze abp Józef Michalik. Wielu ludzi te słowa muszą ranić.

Ale z tym, co naturalne, trzeba ostrożnie. Naturalne stają się nawet wyszukane techniki medyczne, o ile zyskają "sankcję" stosunku heteroseksualnego.

Metoda LTOT (Low Tubal Oocyte Transfer) polega na wprowadzeniu przez lekarza żeńskiej komórki jajowej z jajnika do jajowodu lub do macicy. Warunek: chwilę wcześniej kobieta odbyła stosunek ze swym partnerem. Był stosunek? Można interweniować.

A teraz uwaga! Wyrokiem Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia

(z 1995 r.) dopuszczalna jest nawet sztuczna inseminacja, czyli wprowadzenie przez lekarza nasienia do pochwy.

Jak jednak na gruncie katolickiej nauki uzyskać spermę? Bo przecież nie przez zakazaną masturbację. Odpowiedź jest oczywista: przez stosunek seksualny, czyli ów akt strzelisty jedności i miłości.
Ale jak? Jest sposób: mężczyzna zakłada prezerwatywę. Jak to - zdziwicie się - przecież to antykoncepcja.

I macie rację, ale i na to jest sposób zalecany przez amerykańskich biskupów. W prezerwatywie robimy dziurkę: część nasienia wypłynie - całkowicie bezproduktywnie, ale za to "godziwie". A reszta zostanie do inseminacji.

Można to chyba nazwać katolickim in vitro, bo nasienie trafia na moment do szkła.

Tyle w sprawie tego, co jest, a co nie jest naturalne.

Czy Sejm da się przekonać

Kościół w pradawnych czasach zwalczał naukowe sekcje zwłok, przeszczepy, transfuzje, blokował rozwój szczepionek. Zawsze w imię podporządkowania się woli Bożej i nienaruszania rygorów prawa naturalnego.

Dziś prowadzi swą misję w dziedzinie etyki seksualnej, odmawiając moralnego prawa do prezerwatyw nawet zakażonym HIV czy całym narodom zagrożonym epidemią AIDS (zaleca wstrzemięźliwość). Dla niepłodnych par ma propozycję adopcji, pogodzenie się z wolą Bożą. Albo kwestionowaną przez wielu specjalistów naprotechnologię (wg broszury: "użycie skomplikowanych metod diagnostycznych, chirurgicznych, mikrochirurgii, leczenia hormonalnego dla odkrycia przyczyn niepłodności i usunięcia ich").

Media katolickie chcą, by zakaz in vitro stał się w Polsce prawem. Taka jest ich rola w demokratycznej debacie, nawet jeśli sukces broszury oznaczałby, że arbitralny i skrajny pogląd obowiązywałby wszystkich obywateli. Także tych, których podejście Kościoła oburza - a jest ich wielu nawet wśród katolików.

Czy katolicka nauka o in vitro może przekonać Sejm RP? Wydaje się to wykluczone, ale ta pewność słabnie, gdy wczytać się w pełną uniesienia poselską obronę krzyża sprzed tygodnia. Wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, który uznał, że krzyż w klasie szkolnej może naruszać konstytucyjne prawa osób niewierzących lub wierzących w innego Boga, został przez posłów uznany za "akt wrogości wobec religii". Sejmowi skojarzyło się to z dyktaturą nazistowską i komunistyczną.

Na gruncie takiej wykładni praw człowieka można dopuścić myśl, że większość posłów narzuci wszystkim obywatelom zakaz in vitro, skoro głosi ją religia krzyża.

Mielibyśmy wtedy powtórkę z zakazu aborcji - zamiast refundować ludziom starania o dzieci, których w Polsce tak dramatycznie brakuje, państwo wysyła policję, by zaglądała lekarzom do probówek. Zgnębieni rodzice ukrywają starania, by zaspokoić biblijne wezwanie: "Idźcie i rozmnażajcie się", lub wyjeżdżają za granicę, by tam spłodzić swoje dziecko.

Czy o taką miłość bliźniego i taką Rzeczpospolitą nam chodzi?

http://wyborcza.pl/1,76498,7357730,Dziurka_w_prezerwatywie__czyli_katolickie_in_vitro.html?as=1&ias=3&startsz=x


Przemek

--

- PiS stał się niewydolny jak realny socjalizm w okresie późnego Breżniewa. Taka jest cena braku wewnętrznej debaty, i otaczania się potakiwaczami - pisze w liście otwartym do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego Jacek Świetlicki, Przewodniczący Klubu Radnych PiS w Sejmiku Województwa Śląskiego. I ogłasza odejście z partii, w której był od początku jej powstania.

Dziurka w prezerwatywie, czyli katolickie in vitro.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona