Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Eksperci o paranormalnych zdolnościach

Eksperci o paranormalnych zdolnościach

Data: 2010-06-04 06:17:06
Autor: sam
Eksperci o paranormalnych zdolnościach


Eksperci o paranormalnych zdolnościach
Łukasz Warzecha

Może byłem naiwny, ale sądziłem, że nagranie z kabiny pilotów tupolewa wyjaśni coś więcej. Właściwie - że wyjaśni cokolwiek. Przejrzawszy zapis dokładnie, stwierdziłem, że nie wyjaśnia niczego.

Nie zostaje wyklarowana kwestia ewentualnych nacisków na pilotów, którą to tezę od samego początku lansują rosyjskie media. Także w Salonie24 pojawiły się opinie, że naciski są bezsprzeczne, skoro do kabiny wchodzi osoba (nie jest w końcu oczywiste, czy był to Mariusz Kazana czy ktoś inny), która powiada: "Nie ma decyzji prezydenta, co robić". Kwestia ta niczego nie przesądza, może bowiem oznaczać tyle, że nie ma decyzji prezydenta, co robić w sytuacji, gdyby nie dało się wylądować w Smoleńsku. Jest całkowicie naturalne, że w razie takiej okoliczności decyzja należałaby właśnie do Lecha Kaczyńskiego: lecieć do Moskwy, Witebska, Mińska, a może w ogóle wracać, bo lot na każde z lotnisk zapasowych oznaczałby wielogodzinne opóźnienie uroczystości.


Osoby, które winę za katastrofę zapewne chętnie przypisałyby zmarłemu prezydentowi, wyciągają daleko idące wnioski zupełnie wbrew logice. We wczorajszym Popołudniu Radia Tok FM mój interlokutor, Wojciech Mazowiecki, stwierdził na przykład, że jeśliby się okazało, iż Prezydent rozmawiał z bratem po stwierdzeniu, że "nie ma decyzji prezydenta", to byłoby pewne, że decyzja o lądowaniu zapadła pod wpływem owej rozmowy i wydał ją Lech Kaczyński. Nie mam pojęcia, co daje Mazowieckiemu taką pewność, chyba że jest zdolny do jakiegoś typu "nadlogicznego" rozumowania lub też ma zdolności paranormalne. Bo moim skromnym zdaniem nie wynikałoby z tego zgoła nic.

Stenogram w żaden sposób nie obciąża załogi lub kogokolwiek z pasażerów. Dowiadujemy się, że piloci wiedzieli o złej pogodzie na smoleńskim lotnisku. Mieli zamiar wykonać próbę lądowania i wycofać się w razie, gdyby okazało się, że warunki je uniemożliwiają. Znaczna część ekspertów oraz większość pilotów, których wypowiedzi czytałem lub słyszałem, stwierdza, że było to postępowanie obarczone pewnym ryzykiem, ale nie przekraczające jego granicy ani nie łamiące procedur.

Dialog, jaki toczy się w kabinie niemal do ostatnich chwil nie wskazuje na żaden niepokój. Dramat rozgrywa się w ostatnich sekundach. Zwracam uwagę na fakt, że to, iż nawigator odczytuje wysokość do 20 metrów - czyli znacznie poniżej progu decyzji - nie oznacza, wbrew temu, co twierdzą niektórzy eksperci (o nich za moment), że załoga celowo sprowadziła samolot do tej wysokości. Nawigator miał za zadanie odczytywać wysokość, niezależnie od przyczyn, dla których maszyna by się na niej znalazła. Również gdyby zniżała lot mimo próby odejścia.


Zastanawia kilka rzeczy. Po pierwsze - milczenie kapitana w ostatnich sekundach. Można je próbować tłumaczyć skupieniem się na wykonywanych czynnościach, niemniej wydaje się dziwne. Choćby w ostatniej chwili można by oczekiwać jakichkolwiek słów. Po drugie - moment, bardzo późny, w którym rosyjski kontroler wydaje polecenie "horizont". Po trzecie - zestawienie prędkości maszyny i jej rzeczywistej odległości od pasa z odległością podawaną przez wieżę (o tym aspekcie tutaj). Po czwarte - niezwykle szybkie w ostatnich kilkudziesięciu sekundach tempo utraty wysokości. Piloci, którzy analizowali stenogramy, stwierdzali, że jest to dziwne i że podejście do lądowania nie wygląda w taki sposób w swojej ostatniej fazie. Czyli że obniżanie lotu powinno być znacznie łagodniejsze.

Z ostatnich sekund stenogramu można wywnioskować, że dla załogi to, co się stało, było całkowicie zaskakujące. Chodziło więc o to, co od samego początku stanowi zagadkę: czemu samolot znalazł się niżej niż sądzili piloci? Dodatkowo warto zadać pytanie - które jakoś w kontekście stenogramów się nie pojawia - jak da się wyjaśnić odchylenie od kursu w poziomie. Zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę słowa kontrolera lotu, który powtarza kilkakrotnie: "Na ścieżce i na kursie".

Nie dziwi mnie stanowisko rosyjskich mediów, które natychmiast ponowiły - bo przecież nie jest to w ich wykonaniu nowa teza - ze zdwojoną siłą enuncjacje, iż wina pilotów i nacisk na nich są oczywiste i potwierdzone. Coraz bardziej zastanawia mnie natomiast zawziętość, z jaką identyczną tezę głoszą z pełnym przekonaniem tak zwani eksperci lotniczy, czyli szczególnie panowie Hypki i Łuczak (ten ostatni użył szczególnie drastycznego i niestosownego porównania, stwierdzając, że piloci położyli swoje i innych głowy pod gilotynę). I znów: nie chodzi o to, że hipoteza o winie załogi jest całkowicie nieprawdopodobna i nie należy jej kompletnie brać pod uwagę. Natomiast na pewno nie potwierdzają jej stenogramy czarnej skrzynki i z całą pewnością nie ma powodu, aby przedstawiać ją jako ostateczną prawdę - co czynią Hypki i Łuczak. Zwłaszcza że inni eksperci, w tym praktycy, czyli po prostu piloci, wypowiadają się o wiele mniej kategorycznie, a ich opinie są ostrożniejsze i wskazują na ostatnie kilkanaście sekund lotu jako moment niejasny i raczej zagadkowy.

Jeśliby przyjąć sposób rozumowania Hypkiego i Łuczaka, należałoby właściwie stwierdzić, że piloci z pełną premedytacją skierowali samolot wprost w ziemię. Stwierdzają oni bowiem w tonie autorytatywnym, że kpt. Protasiuk "nie przerwał procedury lądowania", choć był poniżej progu decyzji i nie widział ziemi. Pozostaje uznać, że - podobnie jak Wojciech Mazowiecki - obaj panowie muszą mieć zdolności paranormalne, skoro wiedzą już, że Arkadiusz Protasiuk celowo nie przerwał zniżania i nie zareagował na komendę drugiego pilota "Odchodzimy!". Kluczowe jest pytanie, co wydarzyło się od chwili, gdy nawigator odczytał wysokość "100", a potem "80". Na to pytanie odpowiedzi nie znamy.


Gdy decydowała się kwestia upublicznienia stenogramów i było jasne, że Rosjanie grają możliwością ich ujawnienia, napisałem w "Fakcie" komentarz, w którym stwierdziłem, że za zaniedbanie możliwości zaproponowania Rosji innego mechanizmu prowadzenia śledztwa (jest jasne, żeby była taka możliwość; odsyłam do moich poprzednich wpisów) Donald Tusk powinien trafić przed Trybunał Stanu.

Trudno oczywiście stwierdzić, czy zdaniem konstytucjonalistów tego typu zaniedbanie kwalifikowałoby się do osądzenia przez TS. Nie mam też złudzeń, że udałoby się postawić premiera przed tym skądinąd całkowicie impotentnym sądem. Jest to jednak jedyny symboliczny gest, jaki może zostać wykonany w obliczu skandalicznego zaniedbania interesów państwa przez szefa rządu. Donald Tusk w czasie swojego premierowania zaniedbał wielu rzeczy, które wcześniej obiecywał. Wykonał też wiele posunięć, których wykonywać nie powinien. Dotąd najpoważniejszym zarzutem, jaki mogłem przeciwko niemu wysuwać, było jego postępowanie w związku z aferą hazardową oraz stoczniową. To wszystko jednak blednie wobec zachowania po katastrofie smoleńskiej. Tu bowiem mieliśmy do czynienia ze sprawą absolutnie kluczową dla funkcjonowania państwa, czyli z zaniechaniem, prowadzącym do ograniczenia polskiej suwerenności w sprawie, gdzie ta suwerenność jest wyjątkowo ważna, można by rzec - podwójnie. Po pierwsze - ponieważ chodzi o wyjaśnienie wypadku tak wyjątkowego i mającego dla państwa tak wyjątkowe konsekwencje. Po drugie - ponieważ partnerem w wyjaśnianiu tegoż jest kraj de facto niedemokratyczny, z którym Polska ma bardzo sprzeczne interesy i specyficzne stosunki. W tych właśnie okolicznościach Donald Tusk kompletnie się nie sprawdził.

Eksperci o paranormalnych zdolnościach

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona