Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Etyka pracy w PRL

Etyka pracy w PRL

Data: 2012-07-01 13:38:26
Autor: Przemysław W
Etyka pracy w PRL
Etyka pracy w PRL

W poprzednim numerze opisałem kilka przypadków PRL-owskich absurdów w pracy. W tych warunkach 15 mln Polaków przez 45 lat spędzało 1/3 swego życia. I mimo tych absurdów potrafiło wiele osiągnąć. Członek delegacji z USA zwiedzającej „Elwro” napisał, że jest zdumiony, jak dobrą elektronikę Polacy potrafią robić w tak prymitywnych warunkach. Jak w PRL ludzie pracy powinni się zachować? Jak się zachowywali? Jakie problemy etyczne musieli rozwiązywać?

Chyba po referendum w 1946 r. przeprowadziłem z ojcem poważną rozmowę. Usiłowałem go przekonać, że nie powinien chodzić do pracy, bo pracując, wspomaga komunę: „Gdyby nikt do pracy nie poszedł, to oni musieliby się z Polski wynosić. A co będziemy jedli? Przecież tu jest tyle brukwi i lebiody!”. Nie przekonałem ojca. Dorośli mówili, że przecież Ameryka nas tak nie zostawi, a kraj trzeba odbudować. Trudno temu odmówić racji, miasta w gruzach. Wszyscy poszli do pracy, po sześciu latach ja też. Lecz pytanie, czy pracując w PRL, pracowałem dla Polski czy dla komuny, pozostało i towarzyszyło mi przez całe życie. I do dzisiaj pozostaje bez odpowiedzi.

W myśl doktryny Lenina: „komunizm to władza rad i elektryfikacja” zastępy elektryków doprowadzały prąd do tysięcy polskich zagród. To w oczywisty sposób uwiarygadniało komunę. Likwidacja analfabetyzmu uwiarygadniała jeszcze silniej. Więc nie należało uczyć czytać?

Jeśli pracujemy dla systemu, to im lepiej to czynimy, tym lepiej służymy komunie. Dziury w chodnikach i nierównej długości nogawki ewidentnie kompromitowały komunę, lecz to Polacy w krzywych spodniach przewracali się na tych chodnikach. Czerpaliśmy satysfakcję z wypominania, czego to komuna nie potrafi. Lecz chyba każdy z nas, gdyby mógł, zdecydowałby, by papier toaletowy był dostępny. Mimo że sukcesy sportowe uświetniały komunę, wszyscy cieszyli się, bo to Polacy wygrywali mecze, nawet jeśli byli członkami PZPR.

Na wykopaliskach archeologicznych nie spodziewałem się wykopać sierpa i młota. Z zapałem czyściliśmy pędzelkami łuski jesiotra i cieszyliśmy się, gdy udało się znaleźć skorupkę albo ułomek kościanego narzędzia. Przy określaniu położenia znalezionych skarbów nauczyłem się geodezji. Wykorzystałem to w czasie następnych wakacji. Pracowałem przy wytyczaniu granicy między gruntami prywatnymi, gdzie rosło piękne, wysokie zboże, a gruntami PGR pokrytymi gęstą, skołtunioną warstwą ostów, chabrów, wyki i wszelkich innych chwastów. Cała wieś uszczknęła sobie co nieco z PGR-owskich areałów, a teraz ja miałem im to odebrać! Więc w stosunku do mapy dołożyłem wszystkim po ok. 50 m. Wyniosło to 30–50 ha na całą wieś. Mogłem za to dostać kilka ładnych lat od prokuratora. Od obdarowanych kupę forsy, lecz wtedy byłoby to pospolite przestępstwo. Więc odmawiałem nawet wódki. Jeśli mieliby mnie wsadzić, chciałem mieć świadomość, że siedziałbym dla idei.

W Fabryce telewizorów mieliśmy dylemat: jeżeli zbudujemy telewizor byle jaki, Polacy będą oglądać byle jaki obraz. Z drugiej strony, może to i lepiej, bo mniej będą się zatruwać propagandą. Jeśli uda nam się wymyślić telewizor genialny, to Polacy go nie zobaczą, bo cała produkcja pójdzie na eksport. Partia rozwiązała za nas te dylematy, kazała nasze plany wyrzucić i produkować gorszy odbiornik, warszawski.

Szukanie odpowiedzi, dla kogo pracowaliśmy – dla Polski czy dla komuny, a tym bardziej – czy należało dobrze czy źle pracować – okazuje się trudne. Postawię więc pytanie: dla kogo pracujemy dzisiaj? Sądzę, że każdy usłyszawszy to, parsknie śmiechem. Przecież to oczywiste. Pracujemy dla siebie! Dla siebie? Przecież znakomita większość z nas pracuje w filiach firm zagranicznych. Nowa Huta jest własnością Hindusa, Stocznia Gdańska Donbasu. Real, Auchan, Billa, Lidl korzystają z podatkowych „wakacji”, a zyski z naszej pracy i naszych zakupów przekazują do swych central. Zarabiamy w tych firmach tyle, ile nam wyznaczy pracodawca. Średnio czterokrotnie mniej niż pracownicy w macierzystym kraju firmy. Więc „praca dla siebie” oznacza pracę wyłącznie dla pieniędzy. Zasadniczym postulatem „pracy dla siebie” jest: zarobić jak najwięcej przy minimalnym wysiłku. Każdy wysiłek fizyczny czy umysłowy, każda czynność ponad wymagane minimum, jeśli nie przekłada się na zwiększenie zarobku, są bezsensowne. Wszelkie sentymenty narodowe czy filozoficzne tylko w zarabianiu przeszkadzają.

Przyjmując politycznie poprawny w III RP punkt widzenia, spójrzmy na pracę w komunie. Z takiej perspektywy pytanie, czy pracowaliśmy dla Polski, czy dla imperium ZSRR, staje się bezsensowne. Przecież w PRL wielu, być może większość, tak jak w III RP, pracowała „dla siebie”, nie zastanawiając się, komu służą wyniki ich pracy. Łatwiej i szybciej jest uszyć spodnie, nie przejmując się jednakową długością nogawek. Łatwiej i szybciej jest ułożyć płytki krzywo niż równo. Szybciej – to znaczy więcej, a płacono tylko za ilość sztuk, kilogramów, metrów.

Od porzucenia marksistowskiej ideologii i praktyki minęło już niemal 20 lat, ale nasza wiedza o PRL-owskiej gospodarce, ekonomii, przemyśle i warunkach pracy pozostała na poziomie, gdy cenzura pilnowała poprawności politycznej PRL. A właściwie wiedza ta jest dużo mniejsza, gdyż 1/3 obywateli ze względu na wiek własnej wiedzy o tamtych czasach nie posiada. Poprawna politycznie propaganda III RP wmawia nam, że brakowało mięsa, gwoździ, papieru, desek i drutu, ponieważ woleliśmy leżeć, niż pracować, że obca jest nam umiejętność porządnej pracy. Aby nie konfundować kumpli od Okrągłego Stołu, nie wspomina się o wyzysku Polski przez komunistyczne imperium. Nawet starzy pracownicy dali się zaszczuć propagandzie i zgodzili się, że są do niczego. Młodzi nie mogą poznać tej ważnej części historii, gdyż produkcyjną i ekonomiczną przeszłość Polski widzą oczami literatów. Wielu z nich pisało kantaty o Stalinie, ody do partii oraz przemówienia dla sekretarzy. Wywiązywali się ze swych obowiązków znakomicie i partia to doceniała. Wściekłość tych pieszczochów komuny budzili tylko polscy robotnicy, którzy „nie potrafili” zrobić przedmiotów odpowiadających ich wyszukanym gustom. Te poglądy przejmowali również ci literaci, którzy próbowali wywijać się cenzurze i przemycać między wierszami zakazane myśli. Mimo to ci antykomuniści uwierzyli partii, że w PRL naprawdę rządzili robotnicy.

Dzisiaj biorą odwet nie na sekretarzach, kapusiach i swych kolegach, którzy tę propagandę robili. Biorą odwet na robotnikach. Redaktorzy podziemnego „Robotnika” w „Gazecie Wyborczej” używali terminu „robole”. Lecz nawet gazety, które nadają się do czytania, zarzucają robotnikom: chciwość, spryt i nastawienie roszczeniowe. A te epitety to są przecież podstawowe atrybuty „pracy dla siebie”.

Za komuny być może większość też pracowała „dla siebie”, ale we wszystkich miejscach, gdzie pracowałem, pojawiał się problem: dla kogo my pracujemy? Pytanie takie pojawiało się w brygadach robotników budowlanych, na halach fabryk, w pracowniach biur konstrukcyjnych, w laboratoriach politechniki, a nawet w rozmowach z wyższymi czynownikami systemu. A przecież pytanie, dla kogo pracowaliśmy i dla kogo pracujemy dzisiaj było i jest wyrazem patriotyzmu. Ale nie tylko wyrazem, jest nierozerwalnie z patriotyzmem związane.
Kategorie:

Andrzej Gwiazda



--


"Główną motywacją mojej aktywności publicznej była potrzeba władzy
i żądza popularności. Ta druga była nawet silniejsza od pierwszej,
bo chyba jestem bardziej próżny, niż spragniony władzy. Nawet na pewno..."

- Donald Tusk: Gazeta Wyborcza, 15–16 października 2005

Etyka pracy w PRL

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona