Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Gdzie sie podziali obroncy Bolka Walesy ? To do was platfusy

Gdzie sie podziali obroncy Bolka Walesy ? To do was platfusy

Data: 2009-05-15 16:08:00
Autor: multivatinae
Gdzie sie podziali obroncy Bolka Walesy ? To do was platfusy

Gdzie się podziali obrońcy Wałęsy? Gdzie są wszyscy ci, co jeszcze niedawno
kładliby się na drodze, gdyby jechały jakieś zagony gówniarzy z IPN-u z
dokumentami na TW Bolka? Gdzie są ci, co chcieli Zyzaka topić w łyżce wody?
Gdzie ci złotousty, co zapewniali nas o tym, że Wałęsa jest ikoną, symbolem
międzynarodowym, a nawet „najlepszą marką” Polski? Otóż dzisiaj ciężko ich
znaleźć, choć do niedawna tak pełno ich było. Szczególnie głośni i rzucający się
w oczy byli ci z Ministerstwa Prawdy, co już nie pamiętali, jak sami szydzili z
Wałęsy, gdy startował w wyborach prezydenckich, a potem gdy był prezydentem.
Kiedy ktoś im wypominał owe szyderstwa i straszenie dyktaturą (było to w
czasach, gdy Wałęsa straszył „siekierką” i gonieniem polityków „w skarpetkach”),
to dawni wrogowie Wałęsy zapewniali, że już tak nie myślą i że sam Wałęsa się
zmienił. Peokraci z kolei tak długo nosili byłego przywódcę Solidarności w
lektyce po wszelkich salonach, że byli pewni, iż nie tylko Wałęsę „mają”, ale i
że odtąd całą symbolikę Solidarności, Sierpnia i sprzeciwu wobec komunizmu będą
sobie mogli przywłaszczyć, przeciwstawiając ją zarazem tępakom z PiS-u, którzy
przecież nic wspólnego z ruchem solidarnościowym nie mają.
 Rozmaici komentatorzy mainstreamu ukuli jednocześnie figurę retoryczną typu
„dwie Polski”, co jeszcze raz pokazało, jak rządzi się umysłami Polaków za
pomocą nieustannego generowania konfliktów. Figura ta jednak była i jest
fałszywa, gdyż zamysłem peokratów było stworzenie „dwóch Solidarności” - jednej,
prawdziwej, wałęsowskiej, mazowieckiej i tuskowej - słowem tej która
doprowadziła do wiekopomnych „okrągłostołowych”zmian i która po europejsku
modernizuje kraj - oraz drugiej, fałszywej, jazgotliwej, palącej opony,
niezdolnej do kompromisu, nierozumiejącej kapitalizmu, dzikiej, mściwej,
podważającej „historyczny kompromis”, populistycznej, zadymiarskiej,
antyeuropejskiej. Takiej subtelnej mitologicznej, socjotechnicznej konstrukcji
natychmiast przyklasnęła komuna, która zawsze kroczy w awangardzie postępu, tak
więc „bronić Wałęsy” i „święcie oburzać się na inspirowany przez PiS IPN oraz
„zadymiarzy”” zaczęła wszelka czerwona flora i fauna.
 I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie grom z jasnego nieba, czyli włączenie się
Wałęsy w promowanie Libertasu. To, co przetoczyło się przez te zastępy ludowego
frontu „broniącego naszej najlepszej polskiej marki” nie było pomrukiem
niezadowolenia, ale wprost atakiem epilepsji. Jak pamiętamy, J. Żakowski, który
zawsze wyczuwa i wskazuje, kto się ideowo oddala od salonowego peletonu, od razu
umieścił Wałęsę na Kremlu, choć dalibóg cała polska Partia Zagranicy od 1989 r.
prowadzi jedną prorosyjską politykę i zawsze się dąsa, gdy „drażni się Rosję”.
Jest więc, na marginesie mówiąc, jakiś zamęt w politbiurze, no bo z jednej
strony zachwala się tych wszystkich polityków, co „ocieplają relacje z Moskwą”,
a z drugiej straszy się „Kremlem”. Z jednej strony mówi się w Ministerstwie
Prawdy, że stan wojenny był „mniejszym złem”, bo mogła „wkroczyć Rosja”, z
drugiej zaś z uporem i naciskiem powtarza się, że z Rosją ułożyć sobie jak
najlepsze stosunki i potępia się jakiekolwiek „akcenty antyrosyjskie” w debacie
publicznej i w polskiej polityce.
 Kiedy jednak atak padaczki minął, kiedy już ochłonęli stronnicy Wałęsy,
stwierdziwszy, że jego poparcie dla Libertasu było czymś w rodzaju „głupiego
wybryku” i to w dodatku „za pieniądze”, kiedy więc wszystko skończyło się
kiwaniem z politowaniem głowami na zasadzie „nasz Wałek nieco sobie pofolgował,
ale mu przeszło”, zaczęły się „przygotowania do obchodów” tego czegoś, co się
wydarzyło 4 czerwca '89 i zarazem zaczęły się schody. Po pierwsze bowiem pojawił
się problem związany z ustaleniem tego, co tak naprawdę zaszło owego dnia. No
więc wyczuleni jak diabli na powiewy wichrów dziejów, dziennikarze Polskiego
Radia, poszli od razu tak daleko, że stwierdzili, iż to data pierwszych wolnych
wyborów. Inni znawcy historii uznali, że to data obalenia komunizmu, choć trudno
byłoby wskazać, co za tym obaleniem wtedy przemawiało, skoro i partie
komunistyczne istniały w najlepsze, i rządy, i Układ Warszawski, i RWPG, i armia
okupacyjna, i cały blok sowiecki. No ale mniejsza z tym. Słyszałem też wersję z
20 rocznicą powstania III RP, ale to również jakoś tak niespecjalnie
przekonująco brzmi, skoro wtedy jeszcze w najlepsze istniała „Polska
Rzeczpospolita Ludowa” (nazwę „cofnięto” dopiero pod koniec grudnia '89).
Najlepsza z wersji to 20 rocznica odzyskania wolności. Też ładnie, choć ciężko
byłoby może doprecyzować, o jaką wolność chodzi („kontraktowe” wybory, dalsze
funkcjonowanie polityczne komunistów, istnienie cenzury do kwietnia 1990 r.
itp.). Może o wolność gospodarczą? No ale na niej głównie skorzystali czerwoni w
ramach uwłaszczania nomenklatury. Hm. Za dużo jednak tych wątpliwości, bo skoro
ustalono, że jest CO świętować, to świętować należy, nawet jeśli kryzys zagląda
nam dziś w oczy. Zresztą, może szczególnie w kryzysie warto zastosować
staropolską zasadę „zastaw się, a postaw się”, co nasi politycy znakomicie
potrafią wcielać w życie, aczkolwiek wyłącznie za nasze pieniądze. Cóż, takich
sobie wybraliśmy, więc też i daliśmy im przyzwolenie na zabawę tego typu.


Na tym oczywiście nie koniec, albowiem wraz z deliberacjami, co właściwie ma być
świętowane, zaczęły się też straszliwe dysputy, gdzie ma być świętowane. Niby „z
Gdańska wszystko wyszło”, powiadano, ale że w Gdańsku mieli się uaktywnić
zadymiarze, to zaczęto kołować nad krajem węgla i stali, kołować, kołować, aż do
prastarego Krakowa zawitano. Po chwili konsternacji, która wnet przeszła w
wyrozumiałą zadumę, komentatorzy zaczęli zachwalać walory dawnej stolicy Polski,
rynek krakowski, prawda, zamek na Wawelu, piękny, panie, a tam Wisła płynie po
polskiej krainie, no ale tak jakoś te zachwyty bez większego przekonania
wygłaszano, tak nieco a konto tego, co się jeszcze wydarzy. Z jednej strony
rozumiano, że lepiej na Wawelu się obwarować przed zadymiarzami, z drugiej
jednak wiedziano, że zadymiarze i pod zamkiem mogą gdzieś kopcić i dymy
puszczać, na szczęście jednak bez zagrożenia dla bezpieczeństwa „zagranicznych
gości”. Na domiar złego zaczęły się pojawiać głosy, że jednak against all odds
Kraków jakoś tak słabo się kojarzy z „wolnymi wyborami”, „obaleniem komunizmu”,
„odzyskaniem wolności” i „20-leciem III RP”. Zapewne budziło się nie tak dawne
przecież wspomnienie ponurego Zyzaka vel Zygzaka, jak go dowcipnie
przechrzczono, który nieuschniętą rękę na Wałęsę podniósł. Poza tym pamiętano,
że w Krakowie gnieździła się nieraz rozmaita antykomunistyczna reakcja ze
wstrętnymi „Arcanami” na czele, a prognozy dotyczące prowadzenia Ziobry nad Thun
w wyborach do „europarlamentu” świadczyły iż lud krakowski nie wziął sobie do
serca lekcji o dyktaturze klerofaszystów w latach 2005-2007.
 Zaczęło się więc kombinowanie, jak ten Wawel z Gdańskiem pogodzić, bo i
prezydent Kaczyński na Wybrzeże wyjazd zaplanował. Kiedy się pojawił piekielny
sondaż, w którym Polacy w olbrzymiej większości krytykowali „wariant krakowski”,
gabinet ciemniaków rozpoczął akrobatyczne występy z naczelnym człowiekiem-gumą,
Tuskiem, który po chwili burzy mózgów (ach, jakież to musiało być potworne
napięcie intelektualne po tym sondażu) uznał, że jednak nic nie stoi na
przeszkodzie, by do Gdańska się udać, choć jeszcze parę dni wcześniej, ustami
Grasia i innych mędrców zapewniał, że w ogóle nie ma mowy o jakiejkolwiek
zmianie miejsca „obchodów”. Podkreślano zresztą, iż pozapraszano już „tylu
gości”, że nie można tego wszystkiego cofnąć. Czekano jednocześnie na „ruch
Wałęsy”, po to, by były przywódca Solidarności swoją osobą i obecnością
„potwierdził”, „czyje” obchody są ważniejsze. No i, ku uciesze peokratów, Wałęsa
oświadczył, że będzie tam, gdzie premier. Jak już więc to zostało zaklepane, to
nawet problemy logistyczno-organizacyjne(kto jest tak naprawdę organizatorem :),
jak i to, że na obchodach nie będzie np. goszczącego wtedy w Europie, prezydenta
USA, zeszły na plan dalszy. Dziennikarze z powagą jednak podkreślali, że będzie
przecież K. Mynogue z koncertem i wielu polskich znakomitych artystów.
 No i gdy się szykowano do celebry 20-lecia, nagle, jakby diabeł jakiś wyskoczył,
Wałęsa oznajmił, że znowu na kongres Libertasu jedzie i to do Hiszpanii. W tej
sytuacji ci wszyscy goście, co go nosili w lektyce, te tłumy młotków, co
czapkowały byłemu przywódcy Solidarności w przekonaniu, że będzie „po ich
stronie”, nagle znalazły się w takiej sytuacji, że obecność i osoba Wałęsy w
trakcie „obchodów” może zarazem być promocją zgniłego, reakcyjnego
eurosceptycyzmu, z którym przecież żaden światły salonowiec nigdy nie chciałby
mieć nic wspólnego. Kto jak kto, ale akurat założyciel i szef Libertasu
przedstawiany jest na eruosalonach jako wróg publiczny nr 1 z tego jednego
powodu, że za pomocą antyunijnej propagandy powstrzymał ratyfikację „traktatu
lizbońskiego”, czyli zamącił umysły boguduchawinnych Irlandczyków, którym teraz
eurokraci muszą na szybko znowu prać mózgi, by na jesieni zagłosowali już „po
Bożemu”, znaczy „demokratycznie”, czyli „za” przerobioną w paru szczegółach
„eurokonstytucją”, którą swego czasu po głupiemu odrzuciły inne europejskie
narody. Jeśli więc Wałęsa stałby się... aż strach pomyśleć, ikoną Libertasu, to
przecież całe to stado baranów, które otaczały byłego prezydenta, broniąc go
przed „oszczercami”, „szydercami” i „gówniarzami”, będzie mogło już tylko pójść
na rzeź po tych postrzyżynach, jakie temu stadu zrobił tenże Wałęsa. Jakże
bowiem Tusk się będzie prezentował na tle ikony Libertasu? Jak to przyjmie
Wielka Angela, która zagroziła, że ręki nie poda temu, kto sprzeciwi się
„traktatowi lizbońskiemu”? Jak to przełknie marszałek polno-koronny Komorowski?
I co na to powiedzą znowu na Jamajce?





--


Data: 2009-05-15 16:31:10
Autor: piekarz987
Gdzie sie podziali obroncy Bolka Walesy ? To do was platfusy



Gdzie się podziali obrońcy Wałęsy? Gdzie są wszyscy ci, co jeszcze niedawno
kładliby się na drodze, gdyby jechały jakieś zagony gówniarzy z IPN-u z
dokumentami na TW Bolka? Gdzie są ci, co chcieli Zyzaka topić w łyżce wody?
Gdzie ci złotousty, co zapewniali nas o tym, że Wałęsa jest ikoną, symbolem
międzynarodowym, a nawet najlepszą marką Polski? Otóż dzisiaj ciężko ich
znaleźć, choć do niedawna tak pełno ich było. Szczególnie głośni i rzucający się
w oczy byli ci z Ministerstwa Prawdy, co już nie pamiętali, jak sami szydzili z
Wałęsy, gdy startował w wyborach prezydenckich, a potem gdy był prezydentem.
Kiedy ktoś im wypominał owe szyderstwa i straszenie dyktaturą (było to w
czasach, gdy Wałęsa straszył siekierką i gonieniem polityków w skarpetkach),
to dawni wrogowie Wałęsy zapewniali, że już tak nie myślą i że sam Wałęsa się
zmienił. Peokraci z kolei tak długo nosili byłego przywódcę Solidarności w
lektyce po wszelkich salonach, że byli pewni, iż nie tylko Wałęsę mają, ale i
że odtąd całą symbolikę Solidarności, Sierpnia i sprzeciwu wobec komunizmu będą
sobie mogli przywłaszczyć, przeciwstawiając ją zarazem tępakom z PiS-u, którzy
przecież nic wspólnego z ruchem solidarnościowym nie mają.
 Rozmaici komentatorzy mainstreamu ukuli jednocześnie figurę retoryczną typu
dwie Polski, co jeszcze raz pokazało, jak rządzi się umysłami Polaków za
pomocą nieustannego generowania konfliktów. Figura ta jednak była i jest
fałszywa, gdyż zamysłem peokratów było stworzenie dwóch Solidarności - jednej,
prawdziwej, wałęsowskiej, mazowieckiej i tuskowej - słowem tej która
doprowadziła do wiekopomnych okrągłostołowychzmian i która po europejsku
modernizuje kraj - oraz drugiej, fałszywej, jazgotliwej, palącej opony,
niezdolnej do kompromisu, nierozumiejącej kapitalizmu, dzikiej, mściwej,
podważającej historyczny kompromis, populistycznej, zadymiarskiej,
antyeuropejskiej. Takiej subtelnej mitologicznej, socjotechnicznej konstrukcji
natychmiast przyklasnęła komuna, która zawsze kroczy w awangardzie postępu, tak
więc bronić Wałęsy i święcie oburzać się na inspirowany przez PiS IPN oraz
zadymiarzy zaczęła wszelka czerwona flora i fauna.
 I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie grom z jasnego nieba, czyli włączenie się
Wałęsy w promowanie Libertasu. To, co przetoczyło się przez te zastępy ludowego
frontu broniącego naszej najlepszej polskiej marki nie było pomrukiem
niezadowolenia, ale wprost atakiem epilepsji. Jak pamiętamy, J. Żakowski, który
zawsze wyczuwa i wskazuje, kto się ideowo oddala od salonowego peletonu, od razu
umieścił Wałęsę na Kremlu, choć dalibóg cała polska Partia Zagranicy od 1989 r.
prowadzi jedną prorosyjską politykę i zawsze się dąsa, gdy drażni się Rosję.
Jest więc, na marginesie mówiąc, jakiś zamęt w politbiurze, no bo z jednej
strony zachwala się tych wszystkich polityków, co ocieplają relacje z Moskwą,
a z drugiej straszy się Kremlem. Z jednej strony mówi się w Ministerstwie
Prawdy, że stan wojenny był mniejszym złem, bo mogła wkroczyć Rosja, z
drugiej zaś z uporem i naciskiem powtarza się, że z Rosją ułożyć sobie jak
najlepsze stosunki i potępia się jakiekolwiek akcenty antyrosyjskie w debacie
publicznej i w polskiej polityce.
 Kiedy jednak atak padaczki minął, kiedy już ochłonęli stronnicy Wałęsy,
stwierdziwszy, że jego poparcie dla Libertasu było czymś w rodzaju głupiego
wybryku i to w dodatku za pieniądze, kiedy więc wszystko skończyło się
kiwaniem z politowaniem głowami na zasadzie nasz Wałek nieco sobie pofolgował,
ale mu przeszło, zaczęły się przygotowania do obchodów tego czegoś, co się
wydarzyło 4 czerwca '89 i zarazem zaczęły się schody. Po pierwsze bowiem pojawił
się problem związany z ustaleniem tego, co tak naprawdę zaszło owego dnia. No
więc wyczuleni jak diabli na powiewy wichrów dziejów, dziennikarze Polskiego
Radia, poszli od razu tak daleko, że stwierdzili, iż to data pierwszych wolnych
wyborów. Inni znawcy historii uznali, że to data obalenia komunizmu, choć trudno
byłoby wskazać, co za tym obaleniem wtedy przemawiało, skoro i partie
komunistyczne istniały w najlepsze, i rządy, i Układ Warszawski, i RWPG, i armia
okupacyjna, i cały blok sowiecki. No ale mniejsza z tym. Słyszałem też wersję z
20 rocznicą powstania III RP, ale to również jakoś tak niespecjalnie
przekonująco brzmi, skoro wtedy jeszcze w najlepsze istniała Polska
Rzeczpospolita Ludowa (nazwę cofnięto dopiero pod koniec grudnia '89).
Najlepsza z wersji to 20 rocznica odzyskania wolności. Też ładnie, choć ciężko
byłoby może doprecyzować, o jaką wolność chodzi (kontraktowe wybory, dalsze
funkcjonowanie polityczne komunistów, istnienie cenzury do kwietnia 1990 r.
itp.). Może o wolność gospodarczą? No ale na niej głównie skorzystali czerwoni w
ramach uwłaszczania nomenklatury. Hm. Za dużo jednak tych wątpliwości, bo skoro
ustalono, że jest CO świętować, to świętować należy, nawet jeśli kryzys zagląda
nam dziś w oczy. Zresztą, może szczególnie w kryzysie warto zastosować
staropolską zasadę zastaw się, a postaw się, co nasi politycy znakomicie
potrafią wcielać w życie, aczkolwiek wyłącznie za nasze pieniądze. Cóż, takich
sobie wybraliśmy, więc też i daliśmy im przyzwolenie na zabawę tego typu.


Na tym oczywiście nie koniec, albowiem wraz z deliberacjami, co właściwie ma być
świętowane, zaczęły się też straszliwe dysputy, gdzie ma być świętowane. Niby z
Gdańska wszystko wyszło, powiadano, ale że w Gdańsku mieli się uaktywnić
zadymiarze, to zaczęto kołować nad krajem węgla i stali, kołować, kołować, aż do
prastarego Krakowa zawitano. Po chwili konsternacji, która wnet przeszła w
wyrozumiałą zadumę, komentatorzy zaczęli zachwalać walory dawnej stolicy Polski,
rynek krakowski, prawda, zamek na Wawelu, piękny, panie, a tam Wisła płynie po
polskiej krainie, no ale tak jakoś te zachwyty bez większego przekonania
wygłaszano, tak nieco a konto tego, co się jeszcze wydarzy. Z jednej strony
rozumiano, że lepiej na Wawelu się obwarować przed zadymiarzami, z drugiej
jednak wiedziano, że zadymiarze i pod zamkiem mogą gdzieś kopcić i dymy
puszczać, na szczęście jednak bez zagrożenia dla bezpieczeństwa zagranicznych
gości. Na domiar złego zaczęły się pojawiać głosy, że jednak against all odds
Kraków jakoś tak słabo się kojarzy z wolnymi wyborami, obaleniem komunizmu,
odzyskaniem wolności i 20-leciem III RP. Zapewne budziło się nie tak dawne
przecież wspomnienie ponurego Zyzaka vel Zygzaka, jak go dowcipnie
przechrzczono, który nieuschniętą rękę na Wałęsę podniósł. Poza tym pamiętano,
że w Krakowie gnieździła się nieraz rozmaita antykomunistyczna reakcja ze
wstrętnymi Arcanami na czele, a prognozy dotyczące prowadzenia Ziobry nad Thun
w wyborach do europarlamentu świadczyły iż lud krakowski nie wziął sobie do
serca lekcji o dyktaturze klerofaszystów w latach 2005-2007.
 Zaczęło się więc kombinowanie, jak ten Wawel z Gdańskiem pogodzić, bo i
prezydent Kaczyński na Wybrzeże wyjazd zaplanował. Kiedy się pojawił piekielny
sondaż, w którym Polacy w olbrzymiej większości krytykowali wariant krakowski,
gabinet ciemniaków rozpoczął akrobatyczne występy z naczelnym człowiekiem-gumą,
Tuskiem, który po chwili burzy mózgów (ach, jakież to musiało być potworne
napięcie intelektualne po tym sondażu) uznał, że jednak nic nie stoi na
przeszkodzie, by do Gdańska się udać, choć jeszcze parę dni wcześniej, ustami
Grasia i innych mędrców zapewniał, że w ogóle nie ma mowy o jakiejkolwiek
zmianie miejsca obchodów. Podkreślano zresztą, iż pozapraszano już tylu
gości, że nie można tego wszystkiego cofnąć. Czekano jednocześnie na ruch
Wałęsy, po to, by były przywódca Solidarności swoją osobą i obecnością
potwierdził, czyje obchody są ważniejsze. No i, ku uciesze peokratów, Wałęsa
oświadczył, że będzie tam, gdzie premier. Jak już więc to zostało zaklepane, to
nawet problemy logistyczno-organizacyjne(kto jest tak naprawdę organizatorem  :) ,
jak i to, że na obchodach nie będzie np. goszczącego wtedy w Europie, prezydenta
USA, zeszły na plan dalszy. Dziennikarze z powagą jednak podkreślali, że będzie
przecież K. Mynogue z koncertem i wielu polskich znakomitych artystów.
 No i gdy się szykowano do celebry 20-lecia, nagle, jakby diabeł jakiś wyskoczył,
Wałęsa oznajmił, że znowu na kongres Libertasu jedzie i to do Hiszpanii. W tej
sytuacji ci wszyscy goście, co go nosili w lektyce, te tłumy młotków, co
czapkowały byłemu przywódcy Solidarności w przekonaniu, że będzie po ich
stronie, nagle znalazły się w takiej sytuacji, że obecność i osoba Wałęsy w
trakcie obchodów może zarazem być promocją zgniłego, reakcyjnego
eurosceptycyzmu, z którym przecież żaden światły salonowiec nigdy nie chciałby
mieć nic wspólnego. Kto jak kto, ale akurat założyciel i szef Libertasu
przedstawiany jest na eruosalonach jako wróg publiczny nr 1 z tego jednego
powodu, że za pomocą antyunijnej propagandy powstrzymał ratyfikację traktatu
lizbońskiego, czyli zamącił umysły boguduchawinnych Irlandczyków, którym teraz
eurokraci muszą na szybko znowu prać mózgi, by na jesieni zagłosowali już po
Bożemu, znaczy demokratycznie, czyli za przerobioną w paru szczegółach
eurokonstytucją, którą swego czasu po głupiemu odrzuciły inne europejskie
narody. Jeśli więc Wałęsa stałby się... aż strach pomyśleć, ikoną Libertasu, to
przecież całe to stado baranów, które otaczały byłego prezydenta, broniąc go
przed oszczercami, szydercami i gówniarzami, będzie mogło już tylko pójść
na rzeź po tych postrzyżynach, jakie temu stadu zrobił tenże Wałęsa. Jakże
bowiem Tusk się będzie prezentował na tle ikony Libertasu? Jak to przyjmie
Wielka Angela, która zagroziła, że ręki nie poda temu, kto sprzeciwi się
traktatowi lizbońskiemu? Jak to przełknie marszałek polno-koronny Komorowski?
I co na to powiedzą znowu na Jamajce?



--


Gdzie sie podziali obroncy Bolka Walesy ? To do was platfusy

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona