Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Horda broni wyłącznie swoich.

Horda broni wyłącznie swoich.

Data: 2012-12-07 13:06:09
Autor: stevep
Horda broni wyłącznie swoich.
# 2012-12-06. Tekst ten – opublikowany w ostatnim numerze tygodnika  Newsweek (3 bm) – oraz na jego portalu, znaleźliśmy na Facebooku.  Przedrukowujemy go, jako ważny głos w sprawie środowiska tzw.  „niepokornych dziennikarzy“,  co najmniej współodpowiedzialnych za kształt  i poziom debaty publicznej w Polsce.

- Słyszał pan określenie „dzieci Wołka”? Na przykład „Cezary Gmyz,  wychowanek Tomasza Wołka?”.

- Nie poczuwam się do ojcostwa prawicowych publicystów, którzy odeszli w  zeszłym tygodniu z „Uważam Rze”. Przede wszystkim dlatego, że wielu z nich  takiego porównania by sobie nie życzyło, a i ja też. To są bardzo różni  dziennikarze czy publicyści, z którymi pracowałem, współpracowałem albo  byłem ich szefem. Część z nich to dziś rodzaj stada, hordy czy watahy  wilków, które czasem gryzą się także między sobą i rozszarpują. Mieliśmy  tego przykład, kiedy ostatnio wybuchła awantura o to, kto prawomocnie  zbiera podpisy w obronie Cezarego Gmyza, a kto nie.

- Kiedy mówi pan o hordzie, kogo ma pan na myśli?

- Takich ludzi jak Bronisław Wildstein, Piotr Zaremba, Robert Mazurek,  Igor Zalewski, Igor Janke, Piotr Semka, Paweł Lisicki, Dominik Zdort czy  bracia Karnowscy. Niektórzy z nich byli moimi etatowymi dziennikarzami  najpierw w „Życiu Warszawy”, a potem w „Życiu”.

- Robert Krasowski, były naczelny „Dziennika”, a wcześniej pański zastępca  w „Życiu”, nazwał ich tak: „onanizujący się w ukryciu faceci o twarzach  pucołowatych ministrantów”.

- Ja bym aż tak efektownych metafor nie używał. Robert Krasowski był  szalenie inteligentnym, ale równie cynicznym redaktorem naczelnym.  „Dziennik” w założeniu miał być konserwatywny, ale wyważony, coś na  kształt niemieckiego „Die Welt”. Niestety, stał się organem IV RP i  dlatego upadł.

- Petycji w obronie wyrzuconego z „Rzeczpospolitej” po aferze trotylowej  Tomasza Wróblewskiego nie było. Jest spoza hordy. Dlaczego reszta działa  stadnie?

- Oni mają ten nawyk wypracowany od lat, wspólnie piszą listy  protestacyjne, petycje, razem zatrudniają się w redakcji albo zwalniają z  niej. Ci ludzie dokądkolwiek przychodzą do pracy, zawsze przychodzą do  kogoś. Po pewnym czasie, a ta sytuacja powtarza się od lat, zaczynają  tych, którzy przyjęli ich do pracy, traktować w najlepszym wypadku jako  naiwnych safandułów. W gorszym jako przeciwników, a w najgorszym – wrogów.  Zaczynają czuć się właścicielami medium, które opanowali. Może  niekoniecznie w sensie materialnym, ale mentalnym. To oni chcą rozstrzygać  o jego profilu i publikacjach. Jeśli właściciel czy redaktor naczelny nie  podziela ich poglądów albo próbuje się im przeciwstawiać, reagują na  zasadzie ostrej, niekiedy brutalnej, ale zawsze stadnej reakcji.

- Odchodzą. Kiedyś taką hordą poszli z panem.

- Tak, i nigdy o tym nie zapomniałem. Gdy w 1995 roku mój wspólnik  wyrzucał mnie z dziennika „Życie Warszawy” z powodów ewidentnie  politycznych, to większa część tego zespołu poszła za mną. W przekonaniu,  jak sądzę, że będzie to medium niezależne, uczciwe, w którym się odnajdą i  nie będą czuć nacisków politycznych. Ale pamiętam również gremialne  reakcje, kiedy rozstawałem się z redaktorem Wildsteinem i spora część  zespołu odeszła, nie godząc się z tą decyzją..

- Podobno nie przepadał za redaktorem Wildsteinem pański pies Kleks.

- Naprawdę nie wiem, co mu się stało, bo na ogół był bardzo przyjazny  ludziom. Ale rzeczywiście, kiedy spotkaliśmy się na mojej działce w  Kobyłce tuż przed ruszeniem „Życia” z moim zastępcą Jurkiem Wysockim i  Bronkiem, Kleks ruszył w stronę Bronka idącego po ścieżce do domu i  niespodzianie ugryzł go w pośladek.

- Nie lubił liberałów, którzy głośno przyznawali się do swojej  przynależności do loży masońskiej?

- Ja pamiętam Bronka jeszcze z czasów dawnej opozycji SKS krakowskiego, z  czasów Pyjasa, Maleszki, jako lewackiego anarchistę we fryzurze typu afro.  Każdy ma prawo do zmiany poglądów, ale jego ewolucja przeszła w fazę  rewolucji. Poglądy Bronka Wildsteina w obu rozdaniach, tym młodzieńczym i  obecnym, są niesłychanie radykalne. Uważam go zresztą za złego ducha tej  grupy, bo dla wielu z nich jest idolem, w którego wpatrują się niekiedy z  uwielbieniem. A przecież oprócz zasług, których nie można mu odmówić,  wyrządził i wyrządza wiele szkód. Lista Wildsteina jest haniebną kartą w  jego życiorysie. Skrzywdziła wielu ludzi i rozsiała na wielką skalę klimat  podejrzeń w Polsce. On nigdy za nią nie przeprosił. Wręcz przeciwnie, był  dumny z tego dzieła, uważał, że jest porównywalne do zdobycia Bastylii czy  wysadzenia szwedzkiej kolubryny.

- Jest wiele mitów o waszym rozstaniu.

- Bronek chciał być jednym z moich zastępców, tak też się stało. Pozostali  zastępcy, Tomasz Wróblewski i Paweł Fąfara, uzmysłowili mi, że zawala  wiele spraw. Poszedłem z nim na piwo i powiedziałem, że powinniśmy się  rozstać, ale dajmy sobie jeszcze kilka miesięcy. Jeśli wygra AWS i  zostanie przełamany monopol SLD, będą większe możliwości znalezienia  pracy. Nie był zachwycony, ale przytaknął. AWS wygrała wybory. Na kolegium  redakcyjnym, zgodnie z umową, podziękowałem Bronkowi za wkład, jaki wniósł  w pracę redakcji. Konsternacja. Bronek o naszej rozmowie nie wspomniał  nikomu słowem, czyli, jak mówi młodzież, rżnął głupa, ja zostałem  obsadzony w roli niedobrego szefa, który nie wiadomo dlaczego wyrzuca  znakomitego redaktora. Później wyrzuciłem z pracy Piotra Skwiecińskiego,  który chciał opublikować nieudokumentowany tekst dotyczący słynnej afery  żelatynowej.

- Wtedy doszło do rozłamu?

- Rzecz polegała na tym, że na początku byłem uznawany przez nich za  safandułę, liberalnego poczciwca, który zajmuje się głównie piłką nożną. A  kiedy zorientowali się, że to nie oni będą rządzić redakcją, zaczęli  odchodzić, bo za każdym razem mieli i mają takie aspiracje, żeby nią  rządzić. Ale co gorsza, zaczęły się też pomówienia śledczo-tropicielskie.  To miało związek z tym, że niektórzy z nich, jak Jacek Łęski, pracowali  wcześniej w UOP. Zaczęła się atmosfera węszenia, podejrzeń, szukania haków  na ludzi, którzy z jakichś względów im się nie podobali. Potem, już w  „Rzeczpospolitej”, Cezary Gmyz z zajadłością polował na prof. Bronisława  Geremka. Szukał na niego haków w IPN. Było w tym coś chorobliwego. Coraz  częściej przyłapywałem moich młodszych kolegów na różnego rodzaju  manipulacjach.

- Na przykład?

-  Kiedyś ukazało się w „Życiu” zdjęcie Karola Sawickiego z  charakterystycznym wąsem, dziennikarza wówczas telewizyjnego, pochylonego  nad uchem Edwarda Gierka. Ale ktoś do mnie zadzwonił i powiedział: „Panie  redaktorze, to nie jest całe zdjęcie, mam odbitkę”.. Pokazał mi ją. Na  zdjęciu obok Edwarda Gierka siedział wysoki dostojnik szwedzki, bo to była  rozmowa, w której Karol Sawicki uczestniczył w roli tłumacza. Puszczanie  okrojonego zdjęcia było jawną manipulacją.

- Może pańscy podwładni byli po prostu za młodzi, żeby to rozumieć?

- Kiedy kierowałem „Życiem Warszawy”, dziennikarze, nazywani dziś  prawicowymi publicystami, przychodzili do mnie w większości rzeczywiście  jako młodzi ludzie. Cieszyłem się, że oto dorasta pierwsze pokolenie  dziennikarzy w Polsce, którzy mają szansę być dziennikarzami niezależnymi,  którzy nie muszą liczyć się z cenzurą. Dziś myślę, że spora część z nich  tej szansy nie wykorzystała.

- Zbyt szybko zostali gwiazdami?

- Wystarczyły dwa, trzy artykuły, pokazanie się w telewizji, jakaś audycja  i oni już czuli się tym, co dziś nazywamy celebrytami. Myślę, że to część  z nich zdemoralizowało intelektualnie i politycznie. Widomym przejawem tej  demoralizacji były lata IV RP, rządy braci Kaczyńskich. W ich ręce dostała  się większość pośrednio lub bezpośrednio liczących się mediów:  „Rzeczpospolita”, „Wprost” Marka Króla,  „Dziennik”, telewizja publiczna,  radio publiczne, „Gazeta Polska”, a do tego tabloidy. Oprócz tego mieli  imperium dyrektora Rydzyka. To był szczyt ich demoralizacji. Uznali, że  przejmują rząd dusz, że „michnikowszczyzna”, żeby użyć idiotycznego  określenia Rafała Ziemkiewicza, będzie starta na proch. Uczynili z mediów  oręż propagandy. Wystarczy przypomnieć skandaliczne tytuły: „Doktor  Śmierć”, „Polska Michnika i Rydzyka”. Często ta deprawacja stawała się  udziałem dziennikarzy o nie byle jakim dorobku.

- Kogo ma pan na myśli?

- Piotr Zaremba przyszedł do „Życia” jako młody, zdolny dziennikarz.  Chwilę później ówczesny premier Tadeusz Mazowiecki zapytał mnie: „Kto to  jest ten Piotr Zaremba, pisze bardzo dobre teksty o konstytucji?”.. Mogłem  z dumą powiedzieć: to jest mój dziennikarz, historyk z wykształcenia.  Jednak dziennikarze, którzy wcześniej pisali ważne i ciekawe teksty, z  biegiem czasu stawali się szermierzami jednej prawdy. Tak też się stało z  Zarembą, który przez długi czas pisał: „tak, ale”, „owszem, niemniej  jednak”, a teraz nie ma już żadnych wątpliwości. Myślę, że u części tych  dziennikarzy istnieje mentalna potrzeba posiadania guru, wodza. Dla wielu  kimś takim stał się Jarosław Kaczyński. Pamiętam teksty Zaremby, że to  genialny strateg, który przewiduje na dziesięć kroków naprzód, czy równie  bałwochwalcze teksty braci Karnowskich. Nie ma jednak wątpliwości, że  część publicystów prawicowych traktuje Kaczyńskiego jak paranoika i nie  wie za bar­dzo, co z tym począć. Ich dramat polega na tym, że zabrnęli za  daleko.

- Tę tęsknotę czuć w dowcipach Zalewskiego i Mazurka..

- To para żałosnych wesołków. Ich rubryka satyryczna zamieszczana w  różnych pismach prezentuje humor na poziomie PRL-owskiej „Karuzeli”. Było  kiedyś takie pismo dla ubogich, słynące z jarmarcznego, często chamskiego,  z gruba ciosanego dowcipu.

- Taki dowcip wynika najczęściej z frustracji.

- Widać to także w grafomańskiej literacko-politycznej prozie
Rafała Ziemkiewicza. Bierze się to stąd, że przez moment tacy jak on,  przynajmniej tak im się wydaje, byli władcami umysłów Polaków. Dziś plują  na salon, na Adama Michnika, ale tak naprawdę chcieliby królować na tych  salonach, a mogą tylko zabierać głos w żałosnym, nędznym salonie klubu  Ronina z reżyserem Grzegorzem Braunem w roli głównej. Tam ciągle pojawiają  się hasła o powstaniu, zrywie, rewolucji.

- I dlatego w końcu wybuchli na trotylu, a z Cezarego Gmyza zrobili  bohatera? –

- Tomek Wróblewski, który ostrzegał mnie, jak manipulował tekstem Piotr  Skwieciński, powinien przy tekście Gmyza uważać po dziesięciokroć. Zgubił  go brak czujności, bo ci ludzie w grupie działają jak wataha wilków.  Potrafią być niesłychanie destrukcyjni.

- Nie dziwię się, że nazywają pana zdrajcą.

- Przyznaję się do tego, że w pierwszej połowie lat 90., może jeszcze  trochę później, byłem nadmiernie radykalny w swoim antykomunizmie.  Wywodziłem się z nurtu opozycji i całe swoje świadome życie próbowałem z  komunizmem walczyć. To mnie zbliżało do tych młodych ludzi, których  zatrudniałem, choć już wtedy widziałem niedobre tropy.

- Na przykład?

-  Kiedy pojawiała się w redakcji niesprawdzona jeszcze informacja, że być  może ktoś jest agentem, zaczynała się niezdrowa atmosfera nagonki. Ale do  pewnego stopnia te nastroje podzielałem i rozumiałem, bo gdy Aleksander  Kwaśniewski wygrał wybory z Lechem Wałęsą, nie byliśmy w Unii ani w NATO,  ja także obawiałem się recydywy postkomunizmu. Miałem odwagę publicznie  się do tego przyznać. Zdałem sobie sprawę, że nie można w nieskończoność  widzieć w byłych komunistach partyjniaków. Oni też mają prawo do zmian,  prawo do odnalezienia się w nowej, demokratycznej Polsce. Ale tzw. lud  smoleński, „niepokorni dziennikarze” nie chcą tego przyjąć do wiadomości.  Dla nich Polska ciągle jest pod okupacją. Stąd te niedorzeczne brednie o  potrzebie odzyskania niepodległości. Część z nich to niespełnieni  politycy. Dla nich racja kogoś innego zawsze będzie zdradą..

- Teraz odnajdą się w nowym dwutygodniku braci Karnowskich?

- Będą musieli, bo żaden przytomny wydawca ich nie zatrudni niezależnie od  swoich poglądów politycznych. Każdy będzie miał poczucie, że przyjmuje na  pokład hordę wilków, która go za jakiś czas zagryzie.



  Violetta Ozminkowski #

Ze strony:
http://tiny.pl/hk8lp

--
stevep
Używam klienta poczty Opera Mail: http://www.opera.com/mail/

Horda broni wyłącznie swoich.

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona