Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Hot. (or not)

Hot. (or not)

Data: 2011-01-02 03:17:02
Autor: mi\(c\).sz.
Hot. (or not)
Data: 2011-01-02 04:56:55
Autor: mi\(c\).sz.
Hot. (or not)
Data: 2011-01-02 04:57:58
Autor: mi\(c\).sz.
Hot. (or not)
"Burn, baby burn!!" (C4)

Data: 2011-01-02 05:24:16
Autor: mi\(c\).sz.
Hot.
Data: 2011-01-02 20:02:06
Autor: mi\(c\).sz.
c.d. Hot.
Data: 2011-01-02 06:16:04
Autor: mi\(c\).sz.
c.d. - 1
S.M.K. "Z.Cz."

(..)

"
Cześć czwarta.

(..)

Rozdział IV

Ciemne niebo nad wzgórzami i lasem poczęło szrzeć, a potem stawało się coraz
jaśniejsze. Świt był bliski, toteż Zawisza wyszedł przed namiot, obudziwszy
uprzednio Mihalya, który przecierając zaspane oczy i ziewając co chwila,
klął jak umiał: i nakazaną przeprawę, i Turków, i zimne powietrze o brzasku,
i wczorajsze wino.
    - Ani chybi, jakowyś przebrany poganin, wierze prawdziwej przeciwny,
musiał wczora dosypać do mojej beczułki garść trutki, skoro w gębie czuję
ninie gorzkość i suchość...
    - Napijcie się łyk wody - doradził Zawisza, który wracając słyszał
narzekania gościa - a wypiwszy, przyodziewajcie się nie mieszkając. Trza jak
najrychlej obaczyć, co dzieje się po wołoskiej stronie.
    Mihaly mruknął coś niezbyt zrozumiałego  o rybach, które piją wodę i
opróżniwszy do dna swoją beczułkę, zdołał utoczyć z niej zaledwie niecały
pucharek, resztę tego wina, na które przed chwilą narzekał, a które tym
razem mu nie zaszkodziło. Toteż po wypiciu wstał z ławy i przy pomocy
przybyłego pachołka Tomasza jął nakładać szaty i zbroję.
    Zawiszy przy ubieraniu pomagał Pietrzyk, podziwiając w duchu, nie po raz
pierwszy zresztą, wspaniałą, toledańską, lśniącą jak srebro zbroję rycerza,
zdobytą w jednym z turniejów na Zachodzie.
    - Takoż i jakę - przypomniał mu starosta, a następnie zapytał:
- Aza koń mój już pod siodłem?
    - Nie inaczej, wasza miłość! Chwałko pewnikiem wnet go przywiedzie. O,
właśnie słychać jego stąpanie.
    - Obacz dobrze, zali wszystko zapięte i dokręcone?
    - Wszytko, wasza miłość!
    - Pakujcie tedy z Chwałkiem sakwy i miejcie szkapy w gotowości.
    - Sakwy już spakowane, konie pod siodłem, wasza miłość!
    - Dobrze się sprawujecie. Będę o tym pamiętał.
    Ubrany, choć wciąż ziewający, Mihaly stanął przed Zawiszą.
    - Gotowym, jako i wy, Zawiszo! Jadę do Wołochów. Co trza im nakazać?
    - Powiedzcie, by dobrze popatrywali ku Turkom, a takoż by z okopów nie
schodzili, dopóki nie wyślę do nich gońca.
    - Dobrze, powiem im! A gdy wrócę, rad bych uźrzał co z jadła, chociażby
i rybę, ino bez wody!
    Zawisza uśmiechnął się.
    - Dla miłego gościa - powiedział - najdzie się w naszym taborze i kęs
pieczeni  sarniej, i bohcen chleba.
    - Będę popędzał konia, by prędzej tu wrócić!
    Roześmieli się obaj i razem wyszli z namiotu.
    - Podjedziem ku przystani - rzekł Zawisza do pachołków. - Trza obaczyć,
zali wróciły już wszytkie statki.
    O statki, a zwłaszcza o ich załądunek troszczył się jednak nie tylko
Zawisza i jego rycerze. (..)"

Data: 2011-01-02 07:09:40
Autor: mi\(c\).sz.
c.d. - 2
" (..) O kilka stajań od okopów chrześcijańskiego wojska, w kwaterze tureckiego bega, mówiono o nich również.
    Dowódca spahów, Sulejman, który właśnie zdawał begowi sprawozdanie z gotowości wojsk, przerwał i nie spuszczając oczu ze zwierzchnika, oczekiwał jego odpowiedzi.
    Beg milczał, gdyż nie powziął jeczcze decyzji. Chętnie zdobyłby łupy giaurów, ale gdyby złamanie rozejmowej ugody nie zakończył się zwycięstwem tureckim, mógł się narazić na gniew sułtana. Wreszcie, widząc, że niebo staje się coraz bardziej złociste i różowe, i rozumiejąc, iż postanowienie, takie czy inne, musi być powzięte, spytał:
    - Zali wojsko niewiernych przeprawiło się wczoraj licznie?
    - Ałłach akbar, panie! Nasi szpiegowie przysięgają na własną głowę, iż na naszym brzegu nie został nawet połowa giaurów.
    - A ów Bogu prawdziwemu obrzydły pies węgierski, Zygmunt, takoż odjechał?
    - Słuszność płynie z twych ust , panie, jako, patoka! Król niewiernych nie przepomniał przecie losów Łazarza na Kosowym Polu, ni własnej ucieczki spod Nikopolu, gdzie omal nie wpadł w ręce sług sułtańskich.
    - I powiadasz, Sulejmanie, że tabory pozostały?
    - Twój niewolnik, panie, Serb Nikoła, widział, że część ich wczora przewożono, wszelako klnie się, iż połowa ostała.
    Beg ujrzał oczyma wyobraźni wozy chrześcijan, wyładowane szatami, bronią, drogim sprzętem, beczkami monet srebrnych izłotych... Zdecydowanym ruchem oparł dłoń o rękojeść zakrzywionego jatagana, zwisającego mu u pasa.
    - Nie odejdą woni - rzekł. - Zawiadomić wszytkich dowódców. Za chwilę ukaże się słońce i odprawimy modły, a wnet potem - uderzymy! Ałłach kehrim!
    Sulejman wycofał się z pośpiechem i podążył, by spełnić rozkazy. // ;)
    W tym czasie zaś Zawisza  z pachołkami podjechał nad brzeg rzeki, z której spłynęła już czerń nocna i której fale z każdą chwilą jaśniały coraż bardziej. Rycerzowi z Garbowa wydało się, że zatrzymał wierzchowca nad srebrzystą nie kończącą się drogą,, płynącą przez mroczne wąwozy. Spojrzał potem ku przystani. Od wczoraj zmieniło się tam niewiele. Gromady ludzi kręciły się bez pośpiechu nad wodą, wprowadzając opierające się konie, wpychają wozy i układając wory i toboły.
    - Oni dwa dni jeszcze będą mieli co robić, wasz miłość! - rzekł Chwałko - a przecie Turczyn może nie czekać. // (nie poczeka)
    - Damy im pomoc z naszych, i takoż paru nadzorców.
    Powolnośc załadunku dostrzegł nie tylko Zawisza. Oburzył się na to również Piotr Woda ze Szczekocin, który nadjechał właśnie na czele chorągwi polskich zaciężników.
    - Wyznaczcie, Piotrze, ze trzech nadzorców i poślijcie garść pachołków, to do południa zakończą - powiedział Zawisza.
    - Słusznie prawicie, Zawisze! Inaczej nie zążyliby nas przeprawić.
    - Co tam w obozach?
    - Dwie zaciężne chorągwie wspaniałe ;) poszły przed chwilą, by zmienić tamte, które strzegły okopów od północy. Chorągiew naszą wspaniałą polską tu przywiodłem, byście ją mieli w odwodzie. Zasię u hospodara wołoskiego pewnikiem przebywa ninie Mihaly, wysłany przez was...
    - Zgadliście - uśmiechnął się Zawisza - Mihaly pojechał  i wkrótce wróci... O, już wschodzi słońce!
    - Świt był krótki. (?)
    - Jako tu zawżdy. ;0 Nie traćmy wszelako czasu i ruszjmy do obozu, by wysłać pachołków.
    Piotr wojeWoda skinął głową, wyznaczył trzech nadzorców i wnet polska (n.w.) chorągiew ruszyła w ślad za wyprzedzającym ją Zawiszą (burakiem?). Krótki czas jechali w milczeniu wielkim i właśnie to wtedy on, Piotr, doganiając tego to owego starosę spiskiego, otwierał usta, by raz jeszcze powiedzieć coś głupiego, o powolności załądunku, gdy nagle z zamku huknął jeden, tylko, wystrzał działowy, po nim drugi i dalsze, wszystkie skierowane ku przystani tylko i ku nielicznym tylko zaź to oto wojskom oblężniczym, umieszczonym we wewnętrznym okopie ( chłop ..). Białe dymy jęly osnuwać wszystkie tylko 9 wież Gołębca owego takiego i owego i płynąć dalej z wiatrem. Po przeciwnej stonie Dunaju odezwały się też mniej liczne armaty węgierskiego Laszlovaru. Ze zamku tego to gołębieckiego kierowano pociski ku przystani, by wstrzymać załądunek, i tak się stało. Gdy to tylko bowiem pomiędzy natłoczone środki przeprawy jęły padać kamienne i żelazne kule, wszystkie statki , promy i łodzie, wśród krzyków i zderzeń i przkleństw, poczęły z nadzwyczajną szybkością odpływać, kierują się w górę rzeki, ku szerokim wodom i poza zasięg artyleri tureckiej (by nie rzec zbójeckiej). I to zarówno załadowane, jako też i pust, nawet nie zabierając wszystkich ludzi ze swych załóg.
    A jednocześnie przy obydu liniach okopów wybuchła donośna wrzawa, która wzmagała się z każdą chwilą.
    - Turcy złąmali przysięgę! - krzyknął Zawisza do Piotrka ze Szczękocin - nadzieja ino w tym, że się wraz z Wołochami przebijemy!
Ruszajcie po wszytkie chorągwie zaciężne i prowadźcie w stronę naszego obozu, ja powiodę naszą. Jeśliby wam zaszli drogę - uderzajcie!
    Piotr Woda skinął głową i pogalopował we wskazanym kierunku. Wszelako czterech chorągwi zgromadzić już nie zdołał, tylko dwie, które szły na zmianę swych towarzyszy, strażujących w okopach. Pozostałe dwie walczyły przy okopie i przeszkodach, otoczone chmarą nieprzyjaciół. Rycerz ze Szczekocin nie namyślał się długo i wysunąwszy kopijników swoich dwu chorągwi, stanął wśród nich z wydobytym mieczem.
    - W nich, bij! - krzyknął, ale we wrzawie głos jego ginął. Zrozumiano go tylko ze względu na ruch dłoni i miecza. Chorągwie ruszyły i wpadły w falującą, wzywającą Ałłacha, różnorako przyodzianą tłuszczę.
    Siedzący na lekkich koniach i uzbrojeni w lżejsze kolczugi i broń spahowie nie wytrzymali natarcia ciężkeigo rycerstwa zachodniego i rozproszyli się na boki. Ocalona połowa dwu strażujących w okopie chorągwi połączyła się z oddziałęm Piotra Wojewody i jęła się z nim cofać w kierunku nakazanym przez buraka.
    Tymczasem do ustawiającego w obozie chorągiew polską Zawiszy dopadł nagle na spienionym koniu rycerz Janos, jeden spośród czterech węgierskich szlachciców, którzy wraz z Mihalyem postanowili przeprawiać się na bezpieczny brzeg razem z Polakami.
    - Turcy w obozie wołoskim! - krzyknął - hospodar z częścią swoich umknął, a reszta ciska broń i się poddaje.
    - Co z Mihalyem? - zapytał Czarny.
    - Miahly i tamci trzej polegli, alibo ciężko ranni i pójdą do niewoli. Jam się wyrwał. Uciekajmy, wasza miłość, w górę rzeki! Tam może król Zygmunt każe podsunąć łodzie i będzie nas ratował. Ino prędko! Jako, że ci, co dorzynają Wołochów, bez omieszki tu nadejdą.
     - Spróbujemy sięprzerwać, jeno musimy połączyć sięz chorągwiami, które z tej strony walczą.
    - Nie zdążym, wasza miłość! Zginiemy i my, i oni! Uciekajmy póki czas!
    - Rycerz polski nie porzuca swych druhów w nieprzezpieczeństwie!
    - Co tedy uczynimy?
    - Wy, rycerzu, czyńcie wedle waszej woli, ja zasię zpolską chorągwią damy ninie odsiecz Piotrowi ze Szczekocin, potem jeśli nie będzie za późno, spróbujem przerąbać się w górę rzeki. Żegnajcie tedy!
    Janos spojrzał na Zawiszę.
    - Ostaję z wami, starosto - rzekł - Węgrzy takoż ie opuszczaję przyjaciół w niedoli.
    I powiedziawszy to, dołączył do pierwszego szeregu polskiej chorągwi. Zawisza zaś nie tracił czasu."

+ moje wstawki
M.

Data: 2011-01-02 08:21:21
Autor: mi\(c\).sz.
c.d. - 3
" - Ruszaj! - krzyknął do wpatrzonych w niego Polaków.
    Chorągiew ruszyła, lecz ujechawszy nie więcej jak stajanie, dostrzegła bratnie chorągwie zaciężne otoczone tłumem nieprzyjaciół.
    Na ten widok Zawisza wydobył miecz z pochwy i dał komendę:
    - Kopijnicy naprzód! Uderzaj!
    Sto kopii (o kurwa) pochyliło się ku przodowi , sto rumaków poderwało się do szybszego biegu. A za nimi tętniły kopyta dalszych setek, połyskujących obnażonymi mieczami.
    Uderzyli jak taran, tnąc i miażdżąc swym ciężarem spahistów. Wnet też rozerwali pierścień otaczający chorągwie Piotra i wraz z nimi jęl się wycofywać w kierunku obozu. Atakujący jednak uzyskali posiłki z dwu stron. Od strony zamku i obozu Wołochów coraz to przybywali spahowie, zaś od strony kwater tureckich ukazała się kolumna janczarów. Zanim wszakże podeszli bliżej, przygalopował na koniu  pojmanym nad rzeką, wysłaniec Luksemburczyka, rycerz niemiecki, Henryk.
    - Do starosty spiskiego, do starosty! - wołał, a podjechawszy do Zawiszy i wodząc niespokojnymi oczyma po nadchodzących chmarach nieprzyjaciół, powiedział:
    - Miłościwy król przysłał mnie do was , starosto, z łodzią i z rozkazaniem, abyście natychmiast wsiedli do niej, chroniąc się bez to przed nieprzezpieczeństwem. Ja zasię proszę was od siebie: ruszajcie ze mną bez namysłów i zwłoki, jako że w niedługim czasie nadejdą tu wrogowie Krzyża!
    Zawisza spojrzał na królewskiego wysłańca i odparł:
    - Dziękuję wam, rycerzu, zęście dla mnie odważyli się przybyć w to mieśce, i proszę, byści podziękowali waszemu królowi za jego troskę o jednego z Polaków. Wżdy powtórzcie takoż, iż Zawisza Czarny z Garbowa alibo ze swymi rycerzami się ratuje, alibo wraz z nimi umiera.
    - Nie mogę czakać dłużej - rzekł rycerz Henryk - jeśli namyślicie się, panie, to przyjedźcie za on lasek, w górę rzeki. Tam chwilę zaczekam na was w łodzi.
    Powiedziawszy to, Henryk zwrócił wierzchowca we wskazanym przez siebie kierunku i pomknął galopem, ponieważ Turcy istotnie byli już u stóp wzgórza, na którym stał Zawisza i jego rycerze.
    Rycerz z Garbowa obejrzł się ku swym pachołkom i poliecił, by mu przynieśli jego kopię, zostawioną w namiocie. Gdy Chwałko pojechał po nią, Zawisza począł mówić do Piotra Wody ze Szczekocin, ale tak donośnie, że słyszano go w stojących dokoła szeregach.
    - Uderzcie ninie, Piotrze, na onych spahów, którzy zajeżcżają wam drogę do przystani i od górnego biegu. Spahów jest nie tak wielu, i uderzenia waszego nie zdzerżą. Przerąbiecie się, a potem czyńcie, jako zdołacie i niech wam Bóg pomaga!
    - Nie zdołamy tego uczynić, wasza miłość! - odpoarł Piotr Woda - jako że janczarowie już wchodzą na wzgórze i uderzą na nas z drugiej strony. O, spójrzcie panie!
    Rycerz z Garbowa spojrzał. Janczarzy jeszcze nie wchodzili, ale zruchów ich oddziałów łątwo było poznać, że wnet tak uczynią...
    W tej chiwli przygalopował Chwałko i podał staroście przywiezioną kopię. Zawisza sięgną po nią, osadził w tulei i rzekł:
    - Macie słuszność, Piotrze, i nie macie! Jeśliby janczarowie was doszli, to byście się nie wyrwali, wżdy rzecz w tym, że oni was w porę nie dojdą.
    - A to czemu?
    - Bowiem powstrzymam ich ja na czas, który wam do przerąbania się przez spahów wystarczy.
    - Nie zdołącie dokonać tego, Zawiszo!
    - Zdołam, a wy nie traćcie czasu na próżna gadanie! Jako wasz wodźca przykazuję wam uderzyć n spahów. Prowadźcie, Piotrze, a wszytcy mają isć za rycerzem ze Szczekocin! Ruszaaj!
    Na rozkaz Zawiszy ruszyli wszyscy, tylko Chwałko i Pietrzyk zostali przy rycerzu z Garbowa.
    - A wy czemu nie poszliście z Piotrem? - zapytał.
    - Ukarzcie nas, panie, wżdy wasza dola jest naszą dolą - odparł z przejęciem Chwałko. - Jeśli nas wezmą w łyka, to wiemy, panie, że pomożecie nam sięwykupić. Jeśli zaś mamy wszytcy polec, to czyć może być godniejsza śmierć dla pachołka, jak u boku pierwszego w świecie rycerza?
    Zawisza spojrzał na obydwu z nieodgadnionym wyrazem.
    - Jeśli przeżyję dizeń dzisiejszy - rzkł ruszając koniem w kierunku zbliżających się Turków - tedy, jako wódz straży tylnej, dokonam pasowania was na rycerzy. Zasię w obliczu mogącej nadejść śmierci oznamiam wam, żesćie już stali się rycerzami w sercu waszym i skorobyście mieli złożyć głowę dzisia, to przed świętym Piotrem staniecie jako dusze prawych rycerzy... A ninie, chwyćcie za kopije! Ruszamy!
    We trzech ukazali się na zboczu wzgórza. Słońce słało włąśnie promienie w ich stronę isrebrzysta zbroja Zawiszy rozbłysła niezwykłym blaskiem. Wyprostowana postać świetnego rycerza na wspaniałym rumaku, wskutek znacznej wysokości wzniesienia, wydała się zbliającym wyznawcom Proroka początkowa nadludzka. Zdumieli się też i jęli zwalniać kroku. Ich przecie nadciągało tysiące, a na spotaknie tych tysięcy wyjechał jeden tylko wojownik z dwoma zaledwie towarzyszami. Srebrzysty rycerz prawo rekę miał opartą na kopii, od której ostrzem łopotał na wietrze porannym proporzec z godłem rodowym rycerza. Takaż Sulima, jedynie większa nieco, widniała na jedwabnej jace nieustraszonego.
    "Czarownik to, ani chyb, czarownik, któren ostrz ni ciosów się nie lęka!" szeptać oczęli między sobą piesi oraz konni wojownicy tureccy i w niepewności, co mają czynić, posuwali się coraz woniej, a po kilkudziesięciu krokach zatrzymali się wszyscy, wpatrują się jak urzeczenie w nieruchomego rycerza i jego przybocznych. Stali tak długą chwilę, aż zniecierpliwiony Sulejman, dowodzący natarciem na tym skrzydle, nadjechał, by poznać powód wstrzymania ataku. Gdy mu wskazano Zawiszę, wpadł w gniew i rozkozał maszerować dalej, miażdżąc stojącego wciąż na wzgórzu zuchwalca.
    Zanim jednak wyznawcy Proroka poczęli ponownie sunąć wolno pod górę, Zawisza nie ruszył nawet swym ciężkim, bojowym rumakiem. Ze spokojem spozierał na górzystą okolicę, na kąpiące się w słońcu zielone pasma krzów, na ciemną ścianę leśną i na tłumy muzułmanów, mrowiące się u stóp wzgórza. Przypomniał sobie na ten widok swe dawne młodzieńcze pragnienia, by umrzeć jak Roland z pieśni, podczas walki z przeciwnikami Krzyża, osłaniając przy tym odwrót swego króla.
    "Zygmunt nie jest moim królem - myślał - wżdy król rzymski w walce za wiarę przewodzi wszytkiemu chrześcijaństwu. Prowadzą straż tylną, jakoby Roland, a jeśli polegną, tedy będzie to w obronie wojsk chrześcijańskich, takoż jak Roland." I wydało się rycerzowi z Garbowa, że słyszy głos czytającego mistrza Tomasza:

                                "Rolandzie, patrz, oni są tuż... Gdbyby król był tutaj, nie bylibyśmy w niebezpieczeństwie. (..)(*)"

    Serce Zawiszy nie odczuwało lęku, lecz przeciwnie, rycerza ogarniało coraz to potęgujące się uniesienie, iż oczekuje go walka z wrogami Krzyża, a także, zę jego pomysł dał czas do ucieczki zaciężnym chorągwiom, które zapewne zdołają to wykorzystać (**).  I temu właśnie on, wódz straży tylnej, winien był "miotać ciosy i wydawać bitwę". Iście, słusznie prawił Roland.
    Gdy na rozkaz Sulejmana  ruszyli się znowu piesi i konni muzułmanie, rycerza w srebrzystej zbroi wypełniło nagle, po raz pierwszy w życiu przeświadczenie, iż będą to jego zmagania ostatnie. Nie zatrwożył się jednak i teraz. Szerokim ruchem ramienia uczynił znak krzyża i z twarzą skupioną i groźną wydobył kopię z tulei, a to samo zrobili jego dwaj towarzysze.
    Pochyłośc wzgórza ułatwiła bieg koniom. Trzej jeźdźcy z pochylonymi kopiami uderzyli na całe wojsko tureckie. Pierwsze szeregi jazdy, a następnie janczarzy rozsunęli się gwałtownie na boki, nie chcąc być obalenie i stratowanie przez pędzące ze stromizny polskie ogiery, toteż Zawisza, Chwałko i Pietrzyk kilka chwil galopowali cali i nietknięcie przez rozwierające się gromady nieprzyjaciół.
    Konie straciły jednak wkrótce pęd i otaczające trzech jeźdźcó tłumy runęły na nich ze wszystkich stron. Polacy skruszyli wnet kopie i porwali za miecze. Początkowo przerażenie spahowie cofali się przed rycerzem w srebrzystej zbroi, którego miecz otaczał jakby stalową ścianą i który tym mieczem ciął, przebijał, wyłuskiwał broń z rąk jeźdźców tureckich z mocą olbrzyma, niezwyciężony, szybki jak piorun, nieodparty. Rycerz ten zdawał się mieć siły nie wyczerpane i tylko on wiedział, że przy tak straszliwym natężeniu ciała i myśli, sił owych na długo nie starczy.
    Początkowo plecy Zawiszy osłaniali jego dwaj towarzysze, wszelako Chwałko i Pietrzyk po niedługim czasie padli i rycerz został sam. Nie złożył jednak oręża i nadal nikt nie mógł sobie dać z nim rady. Pojmował, że chwile jego są policzone, ale myśl, że zginie w walce za wiarę podwajałą i odradzała podupadające siły oraz zajadłość. Nie ograniczał sięprzy tym do obrony, przeciwnie - uderzał! Każdy jego cios był śmiertelny, każdy ze sztychów zabijał. Gdy rzucało się na niego trzech, czterech - od błyskawic polskiego miecza poadało tyleż trupów.
    Przedarł się też wkrótce przez konnych spahów i, runąwszy na idących za nimi janczarów, począł ich tratować i kosić, jakoby zboże na zagonie. Mogło się wydawać, że niezwyciężony rycerz sam jeden wymorduje i rozproszy hufce tureckie. Coraz liczniejsze bowiem szeregi janczarów cofały się przed straszliwym jeźdźcem.
    Wszelako z dalszych szzeregó poczęto wołać:
    - Ubić rumaka! Hej, dźgać włóczniami!
    Włóczni nie brakowało. Skłuty uderzenieami mnogich włóczni runął rumak nieustraszonego, pociągając za sobą pana. Setki ramion wyciągnęło się po powalonego rycerza. Przydeptano mu ręce, wyrwano okrwawiony miecz i chciano zamordować na miejscu bezbronnego. Jeńca ocalił jednak szczelna toledańska zbroja oraz wołąnie starszyzny: "Żwywcem! Brać żywcem!""

*) "Pieśń o Rolandzie ", przekład Boya-Żeleńskiego
**) Nie zdołały, gdyż Zygmunt Luksemburczyk nie wysłał po nich statków i łodzi. Cześć rycerzy poległa, innych, wziętych do niewoli, wraz z Piotrem Wodą, wykupiono.

  Zawiszy Kodża-Chyzyr obciął głowę.

M.

Hot. (or not)

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona