Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Jak fotel cudem śmierdzieć przestał.

Jak fotel cudem śmierdzieć przestał.

Data: 2010-06-13 08:15:27
Autor: precz z gnomem
Jak fotel cudem śmierdzieć przestał.
Kariera, kasa, garnitur, rada nadzorcza - wzbudzają nasz śmiech. To z manifestu młodych prawicowców przeciw postkomunie. Właśnie jeden z nich wskoczył w garnitur i rozsiadł się w fotelu prezesa państwowego radia. I to na spółkę ze znienawidzonym SLD

Jeszcze miesiąc temu murowanym prezesem Radia Merkury, poznańskiej rozgłośni regionalnej, miał być Krzysztof Szmajs, były rzecznik wojewody z nadania PiS, obecnie wicedyrektor TVP Poznań, lojalny człowiek partii. Szmajs miał dosyć stanowiska "wicka" i wymarzył sobie fotel prezesa radia. Jeden z jego znajomych zdradza nam, że jeszcze miesiąc temu Szmajs chodził w chwale, że PiS szykuje mu "prezesa".

Jednak papiery do konkursu złożył też niejaki Filip Rdesiński. 30-latek ze skromnym, ledwie pięcioletnim dorobkiem dziennikarskim. Pisał teksty w prawicowej "Gazecie Polskiej", pracował rok w "Misji specjalnej" w TVP, programie uchodzącym za propagandową tubę PiS.


Znajomy Szmajsa mówi tak: - Wściekł się, gdy usłyszał, że wyrasta mu konkurent, i to popierany przez PiS. Na dodatek jakiś młokos. Tym mocniej chciał tego "prezesa".

Do konkursu na członków zarządu radia, prezesa i wice zgłosiło się trzech niezależnych dziennikarzy z ponad 15-letnim stażem, w tym były wiceprezes tego radia, wspomniani Szmajs i Rdesiński oraz Ryszard Ćwirlej, dziennikarz kojarzony z SLD. Rozmowy z nimi trwały pół dnia. Pięcioosobowa rada nadzorcza radia [trzy osoby z nadania PiS, jedna z SLD i jedna ze skarbu państwa] na prezesa wybrała Rdesińskiego, a na "wicka" Ryszarda Ćwirleja.

Szmajs z podciętymi skrzydłami ponoć nadal nie może dojść do siebie, nie ma ochoty na spekulacje. W rozmowie z "Gazetą" przytacza tylko anegdotę: -Winnych partiach są ledwie przeciwnicy. W naszej wrogowie.

A w poznańskim PiS szaleją teorie, jak Rdesiński, bez doświadczenia, bez znajomości, mógł wyciąć starego wygę Szmajsa. Jedna brzmi tak: Rdesiński zna Rafała Kotomskiego, poznańskiego dziennikarza, który był wydawcą "Wiadomości" za rządów PiS. Kotomski zna Marka Asta, posła PiS z Gorzowa Wlkp., a ten jest człowiekiem Marka Kuchcińskiego, posła PiS, który po śmierci Przemysława Gosiewskiego w katastrofie lotniczej przesunął się bliżej w kolejce do ucha Jarosława Kaczyńskiego. Uff.

Dziewczyny nie chciały go znać

Gdy Agata Niedbalska, wychowawczyni Filipa Rdesińskiego z poznańskiego XII LO w latach 1995-99, przeczytała na pasku telewizyjnym, że jej wychowanek został prezesem, aż usiadła: - Przecież to poważne stanowisko, a Filip to dzieciak, emocjonalnie nieobliczalny. Kto mu dał "prezesa"?

I nauczycielka nie ma problemu, by wydobyć Rdesińskiego z pamięci. Od pierwszej klasy kłótliwy, za ofiary wybierał nauczycieli o skłonności do furii, by ich doprowadzać do szału. Niedbalska co pół roku zmieniała dziennik, który rozwalała pani od chemii, tłukąc nim w rytm: Rde-siń-ski! Aż zemściła się, uwalając go w trzeciej klasie. Pani od historii wytykał niekompetencje. Regularnie był wyrzucany z lekcji religii. Klasa postrzegała go jako nieszkodliwego dziwaka, który lubił tylko polski i historię, a dziewczyny nie chciały go znać, bo przekonywał, że miejsce kobiety jest w domu.

Dawał się we znaki nie tylko w szkole. Raz przyszła do Niedbalskiej matka Rdesińskiego, by pojechał na wycieczkę klasową, bo miał szlaban za jakiś szkolny wybryk: -No niech go pani weźmie, prosiła, będziemy mieć wdomu choć kilka dni spokoju - mówi Niedbalska.

Innym razem za ucho do szkoły przyprowadzili Rdesińskiego kombatanci II wojny światowej. Bo kręcił się koło pomnika bohaterów wojennych, a chwilę potem pojawiło się tam jakieś hasło maźnięte sprayem. Przypisano to Rdesińskiemu, choć zapewniał, że to nie on.

Niedbalska wspomina też, że młody Filip politykował już w pierwszej klasie: - Do Poznania przyjechał wtedy Janusz Korwin-Mikke. Filip chwalił się, że w młodzieżówce jest jego prawą ręką. Ale za chwilę oznajmił, że jest już w partii Wałęsy, by niedługo potem napluć na drzwi jego biura podczas wycieczki szkolnej do Gdańska.

Za karę, gdy do XII LO przyjeżdżał jakiś polityk, Rdesiński musiał siedzieć grzecznie koło Niedbalskiej i konsultować z wychowawczynią pytania: - Nie chciałam skandalu. Bezpiecznie było tylko wtedy, gdy w ogóle się nie odzywał. A po tej Naszości to był już zupełnie nieobliczalny.

Anielska twarz Naszości

Naszość. Postrach poznańskiego SLD. Założona na początku lat 90. organizacja ściągała na happeningi wszystkie lokalne media, grając mieszaniną błazenady i dowcipu. Jej założyciel Piotr Lisiewicz, antykomunista, radykał, animator kultury, za kulminację występów obierał 1 maja. Co roku w Święto Pracy działacze Sojuszu składają kwiaty pod tablicą upamiętniającą pierwszy pochód pierwszomajowy. I Naszość te obchody rozbija nieprzerwanie od ponad 15 lat. Od 1999 r. z udziałem Filipa Rdesińskiego.

* W2001 r. przebrani za dinozaury krzyczą: "Millerozaur do mezozoiku!".

* W tym samym roku, w rocznicę rewolucji październikowej, przebrani za bolszewików szturmują jedno z biur poselskich SLD, nawołując "do grabieży i gwałtów". Lisiewicz trafia przed oblicze sądu pod zarzutem "wprowadzenia w błąd funkcjonariusza policji co do własnej tożsamości" - podawał się za Włodzimierza Iljicza Lenina.

* 1 maja 2003 r. Lisiewicz, Rdesiński i reszta paczki pojawiają się w strojach kosmitów i krzyczą: "Miller na Marsa!". Do sądu trafia tym razem doniesienie Naszości. Oskarżają policję, że ukradła im wiadro zielonego kisielu.

* 1 maja 2005 r. składający kwiaty działacze SLD zobaczyli stado "jeleni". To Lisiewicz, Rdesiński i reszta Naszości z porożami na głowach zarzucają SLD złamanie obietnic wyborczych. Krystyna Łybacka, szefowa SLD w Wlkp., krzyczy: "Idźcie do diabła!". * 1 maja 2006 r. w stroju diabłów Lisiewicz, Rdesiński i Naszość krzyczą do Łybackiej: "Dajcie diablicę pod tablicę!" [Łybacka była ministrem edukacji narodowej]. Rdesiński występuje tu w roli aniołka, a policja wnosi go na rękach do radiowozu.

Najgłośniejszy jednak happening Rdesińskiego kończy się skandalem dyplomatycznym, gdy w2000r. wraz z Naszością protestuje przeciwko wojnie w Czeczenii. Z konsulatu Rosji w Poznaniu Lisiewicz zrywa flagę, a Rdesiński rzuca się na maskę samochodu konsula. Podczas rozprawy, która wypada w walentynki, Rdesiński klęczy z kwiatami i prosi sędzię o rękę.


Pytam Krystynę Łybacką, jak dzisiaj widzi Naszość: - To chyba koniec Naszości, skoro jeden z ich "jelonków" idzie na układ, o którym nie chcę mówić ze względu na kampanię wyborczą. A szkoda.

Żałuje pani? - pytam z niedowierzaniem.


Trochę. Bo jednak byli sympatyczni i wydawali się prawdziwi. A może prawdziwi są teraz?

Poczekajmy, co zrobi Filip

W 2005 r. Naszość wydaje manifest poetycki "Flaki z nietoperza". Lisiewicz, Rdesiński i kilku prawicowych dziennikarzy, jak Tomasz Sakiewicz, naczelny "Gazety Polskiej", wyśmiewają PRL, III RP i postkomunę, wieszcząc przyszłość IV RP. Próbka wiersza Lisiewicza:

Kup mi mamo
klocki lego
zrobię sobie
Czarzastego

Rdesiński uderza w te same tony, choć poważniej:

Chronicznie cykliczna aborcja prestiżu
Skrobanka stołków i ław zielonych
eliminacja brudnej moralnie ciąży Ale próbuje też sił w - prawdopodobnie - apolitycznej fraszce: Rzęsistku pochwowy zdradź mi tajemnicę
Jakim to cudem dopadłeś dziewicę

Tomik zaczyna się jednak manifestem podpisanym m.in. przez Rdesińskiego. To fragment: Jeśli salony uchylą nam drzwi, wykorzystamy to tylko po to, by wywołać w środku niesmaczną pijacką awanturę.

Lisiewicz, którego Rdesiński określa mianem "ideologicznego mentora", próbuje wybrnąć po sprawie z Radiem Merkury. - Jasne, że Filip w radiu obok osoby kojarzonej z SLD to czysty surrealizm. Ludzie PiS i SLD urządzili sobie taki happening w mediach publicznych. Ale Filip nie złamał zasady Naszości czy zmienił poglądy - przekonuje.

Jak to?

- W Polsce duża kasa i wielkie media należą do ludzi, których kontestujemy, więc mało jest miejsc, gdzie moglibyśmy się zawodowo rozwijać. Awans w mediach publicznych to dla nas mniejszy obciach niż w prywatnych, bo pochodzą z nadania biznesów z rodowodem z totalitaryzmu. Jeśli Filip wpuści do poznańskich mediów trochę świeżego powietrza, wygra.

Czytam Lisiewiczowi urywek z manifestu: "Nadchodzi koniec dyktatury Camorry z ulicy Ordynackiej [chodzi o odłam SLD] oraz wszystkich jej mentalnych pasów, skrzyżowań i przecznic. Choćby Camorra ukryła się za swe ministerialne limuzyny, biznesowe bankiety, rektorskie togi, smokingi dyplomatów".

Lisiewicz się śmieje: - Zapewne Filip zderzy się z aparatczykami w stylu Ordynackiej, sprawniejszymi w intrygach. Ale ideowcy, jak Filip, mają za to szersze horyzonty.

To koniec Naszości? -pytam Lisiewicza.

Dlaczego? - jest mocno zdziwiony pytaniem.

- 1 maja następnego roku będziecie krzyczeć: "Precz z komuną!", a wyjdzie młodzieżówka SLD z transparentem: "Rdesińskiemu już dziękujemy za współpracę". I co zrobicie? -pytam.

Lisiewicz: - Happening młodzieżówki SLD? Bez jaj. A jak mawiał Mark Twain: "Pogłoski o mojej śmierci były mocno przesadzone".

Najgorszy kandydat?

Jedyny członek rady nadzorczej Radia Merkury spoza koalicji PiS-SLD to prof. Tomasz Naganowski, który reprezentuje skarb państwa. Nie zostawia złudzeń co do swoich wrażeń z komisji konkursowej: - Rdesiński zaprezentował się najgorzej. Zaczął od totalnej krytyki wszystkiego, rzucił pomysł zwolnienia od razu jednej trzeciej dziennikarzy informacyjnych i wprowadzenia na antenę piosenek patriotycznych oraz żołnierskich. Ana pytanie, skąd wziąć pieniądze, odparł, że choćby z IPN-u.

Naganowski zauważył też u Rdesińskiego uderzającą pewność siebie, jakby stanowisko prezesa miał wkieszeni. Świadczy o tym zdarzenie tuż przed konkursem. Rdesiński wchodzi na przesłuchanie, podbiega do niego Robert Pietryszyn, szef rady nadzorczej z ramienia PiS: -Dzień dobry, panie prezesie o przepraszam, chyba się pospieszyłem - miał powiedzieć Pietryszyn.

Podczas przesłuchania Rdesiński sugeruje, że z anteny powinny zniknąć "stare głosy", które kojarzą się z minioną epoką.


I odpowiada na pytania komisji.

Języki obce? Rdesiński mówi, że raczej nie miał z nimi kontaktów. Trzyletnie doświadczenie na stanowiskach kierowniczych? Nie potrafił tego wykazać. Jako przykład swojej niezależności dziennikarskiej podał pracę z "Misji specjalnej". Pytanie z dziennikarstwa: Jakie są jego zdaniem dopuszczalne formy krytyki? Nie potrafił odpowiedzieć.

Naganowski, który jako jedyny głosował za innym kandydatem: - Rdesiński to brak doświadczenia, brak wiedzy menedżerskiej i żadna osobowość dziennikarska.

Ale wygrał.

Pytam Roberta Pietryszyna, szefa rady z nominacji PiS, jaką przewagę Rdesiński miał nad trzema doświadczonymi dziennikarzami.

Pietryszyn zaczyna tak: -Ku mojemu zdziwieniu nie zgłosił się żaden menedżer.

Czyli przeważyło trzyletnie doświadczenie dziennikarskie Rdesińskiego? - pytam.

Ale i tu Pietryszyn nie jest pewien: - Nie zastanawiałem się nad jego dotychczasową pracą dziennikarską.

No to czym was przekonał?

- Młody, aktywny, w połączeniu z doświadczeniem Ćwirleja dają dobry duet - dodaje Pietryszyn i zaklina się, że nie było tu żadnego układu po linii politycznej. - Zapewniam pana, że nie będę tolerował braku profesjonalizmu - przekonuje Pietryszyn, rówieśnik Rdesińskiego, który doświadczenie zdobywał również po politycznej linii. WKGHM i teraz w radiu.

Rdesiński jako prezes może liczyć na mniej więcej 18 tys. zł miesięcznej pensji, a w razie odejścia 12-krotną odprawę, czyli ponad 250 tys. zł.

Na szczycie zbudowanym z gówna

Jeszcze tydzień temu Rdesiński na stronie Naszej-klasy był członkiem podgrupy "Nie czytam Gazety Wyborczej", "Zwolenników Eurokołchozu", "Grupy głosującej na Jarosława Kaczyńskiego" i "Lech Kaczyński najlepszym prezydentem". Osobie pisał: Zaprzedana konserwa, sarmacka dusza, utracjusz, sybaryta, choć umysł krytyczny. Ale dzień po wyborze na prezesa zlikwidował profil. Także drugi - na Facebooku. By - jak twierdzi - chronić znajomych. Zgadza się porozmawiać, a na spotkanie przychodzi w koszulce z logo TVP i napisem: "Misja Specjalna - magazyn śledczy".

Czytam mu fragment ze wspomnianego manifestu Naszości: "Nie jesteśmy z salonów i nie damy im się skorumpować. Kariera, kasa, garnitur i miejsce w radzie nadzorczej - takie propozycje wzbudzą tylko nasz śmiech".

Rdesiński: - Chce pan usłyszeć, że wyparłem się tych idei? Nie zrobię tego.

Rozumiem. Wobec tego popatrzę, jak się pan gimnastykuje -mówię i Rdesiński zaczyn

A od szpagatu:

- Ten manifest był przeciwko epoce Rywinlandu. Dzisiaj jest inna rzeczywistość, której nie można porównywać do tamtych czasów. Mamy więcej wolności i pluralizmu w mediach. Wiele złego jeszcze jednak z okresu postkomunizmu pozostało.


by przejść do salta w tył:

- Wysoka pensja nie był dla mnie magnesem, tylko chęć zrobienia dobrego radia. Pieniądze nie są najważniejsze, ale prezes takiej instytucji powinien ją godnie reprezentować. Także ubiorem, a to kosztuje.


fikołek do przodu:

- Ale nie musi to być garnitur, wystarczy marynarka.

Rdesiński twierdzi, że nikt go nie polecał na stanowisko prezesa i z nikim nie konsultował swojego startu w konkursie. - Jestem w pełni niezależnym dziennikarzem, który nie będzie malowanym prezesem. Dzień, w którym jakiś polityk będzie na mnie naciskać, będzie moim ostatnim w radiu. Zawiadomię o tym nawet prokuraturę.

Czytam kolejny fragment z manifestu: "Komuna szczęśliwie zdechła, ale pozostaliście wy - rozkładający się trup PRL-u, który wciąż zaraża rosnący obok nowy, młody organizm". Rdesiński od razu łapie, o co chodzi: -Ryszarda Ćwirleja poznałem dzień po wyborze na prezesa.

A układ z SLD? - pytam.

- Jaki układ? Nie należę do żadnego układu - oburza się. -Wybrała mnie rada nadzorcza Radia Merkury powołana przez niezależną instytucję, jaką jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.

Ktoś powiedział, że to surrealizm, pan i SLD - mówię. Rdesiński znów oburzony: - Nie rozumiem, o co chodzi.

To powiedział Piotr Lisiewicz, pana mentor z Naszości - dodaję. Rdesiński wyraźnie zbity z tropu: - Niech pan jego zapyta, co miał na myśli.

Przypominam Rdesińskiemu, że jego nowy "wicek" Ryszard Ćwirlej był szefem wiadomości lokalnych w TVP Poznań, gdy telewizją w Warszawie rządził Robert Kwiatkowski. W Poznaniu mówiono wtedy o lokalnej TVP: tuba SLD.

A pan jak ocenia tamtą telewizję? - pytam.

Rdesiński: - Nie byłem jej miłośnikiem. Nie chcę wypowiadać się na temat współpracy z Ćwirlejem, zanim nie poznam go lepiej i sprawdzę w działaniu.

Czytam Rdesińskiemu jego wiersz z tomiku. Tytuł: "Kałofilia":

Czuję gówno w gardle
Pluję nim podczas każdego sztucznego uśmiechu /.../
Im dalej włażę w dupę tym więcej łykam gówna
Pnąc się w górę zażeram się gównem
Jestem na szczycie zbudowanym z gówna
Wszystko dookoła śmierdzi
Śmierdzą ludzie śmierdzi biurko i służbowy samochód

Biurko w Radiu Merkury nie śmierdzi? - pytam.

Rdesiński się ożywia: -To alegoria. Przeciwko bezideowym karierowiczom przynoszonym wteczkach, którzy niczym się w życiu nie wykazali.


Więcej... http://wyborcza.pl/1,87648,8000952,Jak_fotel_cudem_smierdziec_przestal.html?as=4&startsz=x#ixzz0qi98GhM6


Przemysław Warzywny

--

"Wygrana w wyborach Jarosława Kaczyńskiego może spowodować, że Polska spadnie do rangi Ruandy i Burundi, a rządziłby nią "człowiek, który ma doświadczenie w hodowli zwierząt futerkowych.
Wyrok w procesie apelacyjnym w aferze gruntowej uchylony. Argumenty Mariusza Kamińskiego, b. szefa CBA, i jego zwolenników, że wszystko zgodne z prawem, upadły".

Jak fotel cudem śmierdzieć przestał.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona