Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Jak łapówkarz z picu został prezydentem

Jak łapówkarz z picu został prezydentem

Data: 2012-03-12 21:26:44
Autor: Przemysław W
Jak łapówkarz z picu został prezydentem
Kiedyś miastem wstrząsnęła afera starachowicka. A dziś początek procesu Wojciecha B., b. prezydenta Starachowic, który wygrał, bo miało być inaczej. Przyjmowanie łapówek tak tłumaczy: ''Brałem, by uświetnić miejskie imprezy i by mieszkańcy mogli na nich za darmo jeść kiełbaski, a dzieci dostawały nagrody''

O Wojciechu B. głośno zrobiło się w 2006 r. Miał zaledwie 33 lata i niespodziewanie został kandydatem PiS na prezydenta Starachowic. - Wstąpił do PiS rok czy półtora wcześniej. Na zebraniu, na którym nowi członkowie opowiadali o swoich osiągnięciach, był tak zdenerwowany, że wydobył z siebie jedno zdanie - wspomina jeden z działaczy. B. niewiele też mówił w czasie kampanii wyborczej. Sztabowcy chronili go przed mediami i dyskusją z kontrkandydatami.

Dlaczego więc został prezydentem? - Zadecydowało znane w Starachowicach nazwisko. Ojciec był wiele lat dyrektorem szpitala, matka szanowaną lekarką - opowiada były współpracownik B. Jego sztab zachwalał kandydata tak: ''Widział wokół zbyt dużo niesprawiedliwości i dlatego postanowił zająć się polityką''.


Sam B. powoływał się na dziadka, żołnierza AK, cenionego hydrobiologa i ichtiologa, działacza ''Solidarności'', w 1989 r. senatora.

Młody, spoza układów

- Taki człowiek, z patriotycznej i szanowanej rodziny, młody, przystojny, spoza układów, był wtedy potrzebny, aby pokonać kandydata SLD - wspominają w PiS. Do jego wygranej przyczynił się także ówczesny wicepremier Przemysław Gosiewski, który wspomagał kampanię PiS w Starachowicach - uważa polityk kiedyś związany z B.

W pierwszej turze wyborów B. przegrał nieznacznie (tylko 300 głosami) z urzędującym prezydentem Sylwestrem Kwietniem z SLD. W drugiej miał o 1602 głosów więcej niż Kwiecień.

B. został jednym z najmłodszych prezydentów w Polsce. - Wiązaliśmy z nim duże nadzieje. Liczyliśmy, że zerwie z układem SLD-owskim i pozbędzie się ludzi skompromitowanych w aferze starachowickiej z 2003 r. Szybko się rozczarowaliśmy - mówi cytowany już działacz PiS.

Bo o aferze starachowickiej (wybuchła w 2003 r.) mówiła cała Polska. Chodziło - w skrócie - o przeciek z MSWiA do osób podejrzewanych o kontakty z przestępcami. Poseł SLD Andrzej Jagiełło miał zadzwonić do starachowickich radnych ze swojej partii i powołując się na informacje od wiceszefa MSWiA Zbigniewa Sobotki, ostrzegł ich o planowanych aresztowaniach. Aresztowania te miały dotyczyć członków rozpracowywanej przez policję grupy przestępczej działającej na terenie Starachowic oraz działaczy samorządowych podejrzewanych o współpracę z tą grupą.

Wróćmy do B. - Dopóki się mnie słuchał, było wszystko w porządku - twierdzi Krzysztof Lipiec, starachowicki poseł PiS. To on miał największy udział w wystawieniu kandydatury B. Dziś mówi o tym niechętnie. - Już w 2007 roku odmówiłem mu poparcia i występowałem o usunięcie z partii - podkreśla.

Ale wyrzucenia nie chciał Gosiewski, a w 2010 roku broniła go Beata Kempa, która rządziła wtedy świętokrzyskim PiS. - Dopóki żył Przemek Gosiewski, to B. jeszcze się hamował. Tylko jego się bał. Po katastrofie smoleńskiej dawne starachowickie układy odżyły - twierdzi działacz PiS. W końcu B. sam zrezygnował z PiS kilka dni przed pierwszym aresztowaniem.

Św. Barbara i pączki

Kąpielisko na Lubiance to ulubione miejsce letniego wypoczynku Wojciecha B. Bawił się tam w gronie tzw. baseniarzy - tak od 2003 r. nazwano ludzi trzymających władzę w Starachowicach, czołowe postaci słynnej afery. To byli teraz jego kumple. Zimą lubili imprezować na wybudowanym za prezydentury B. krytym basenie. A prezydent bardzo lubił się bawić - po mieście krążą opowieści o umiłowaniu do mocnych napojów i kobiet. - Ale co niedziela szedł do kościoła z żoną i dziećmi. Siadał w pierwszej ławce - opowiada mieszkaniec Starachowic.

Popularne były też pikniki z prezydentem. Na początek i koniec wakacji mieszkańcy mogli za darmo jeść kiełbaski, a na dzieci czekały słodycze. W tłusty czwartek - pączki dla wszystkich. Organizował sylwestra pod gwiazdami.

- Z jednej strony doradzało mu środowisko sportowo-rozrywkowe, z drugiej - patriotyczno-kościółkowe - zwraca uwagę nasz rozmówca. I wylicza, że dzięki temu drugiemu św. Barbara została patronką Starachowic, w mieście odbywały się rekonstrukcje wydarzeń historycznych, uporządkowano miejsca pamięci narodowej, a kombatanci dostawali medale. Zwolenników B. przybywało.

W 2010 roku B. - już bez poparcia PiS, a nawet zwalczany przez część tej partii związaną z posłem Lipcem - nie miał problemów z wyborem na drugą kadencję. Kontrkandydatów znokautował już w pierwszej turze (64,13 proc. głosów).

- Niedoświadczony, ale odważny. Nie bał się zlikwidować tzw. Manhattanu, czyli obskurnego targowiska. Wybudował dla kupców halę. No i ten basen, który został specjalnie dla niego pogłębiony do nurkowania. No i skwery, parkingi, alejki. Ludzie mieli wrażenie, że miasto się odmieniło - tak tłumaczą wyborczy sukces B.

Działacze PiS zwracają też uwagę na kosztowna kampanię: - Wszędzie billboardy, specjalny autobus.

Pieniądze, pieniądze

Wygląda na to, że słabość do pieniędzy zaprowadziła go do aresztu.

Pod koniec sierpnia 2011 r. za podejrzenia o korupcję zatrzymało go CBA. Niedawno prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia. Grozi mu dziesięć lat więzienia. Zarzuty: wziął 96 tys. zł łapówek.

30 tys. zł miało być od Mariana S., 69-letniego biznesmena spod Starachowic, który od lat dostarczał opał do Zakładu Energetyki Cieplnej (ZEC) w Starachowicach. W mieście mówiło się że S. że ''cudownie'' wygrywa kolejne przetargi; że przywozi węgiel inny niż w ''papierach'', wymieszany z ziemią, kamieniami i żużlem.

Jak miało wyglądać przekazanie łapówki? Jeden ze świadków tak opisywał to w śledztwie: ''Prezydent B. miał problemy ze schowaniem tych pieniędzy, był lekko ubrany, upychał kasę po kieszeniach. A potem razem z Marianem S. zaczęli się przechwalać swoimi sukcesami u kobiet''.



66 tys. zł prezydent miał wziąć od prezesów ZEC Szymona Szumielewicza i Norberta Grossa. To oni ujawnili organom ścigania, że dawali pieniądze B. Po 5, 10, 15 tys. zł. Po to, by utrzymać się na stanowisku i dlatego, że niepisaną zasadą było, że przy różnych okazjach ''nie ma co bawić się w prezenty'', a nagrodami rocznymi trzeba się podzielić.

Z zeznania jeden z prezesów ZEC: ''To było zebranie wspólników spółki, był alkohol. Prezydent B. poprosił mnie na zewnątrz i powiedział: potrzebuję >dychę <. (...) Wypłaciłem 10 tys., zaniosłem mu pieniądze do gabinetu w białej kopercie. Powiedział >dzięki <, wyszedłem. (...) Na imieniny B. daliśmy mu 5 tys. zł, do torebki włożyliśmy jeszcze butelkę wódki. (...) B. schował pieniądze do biurka, praktycznie nie rozmawialiśmy. (...) 10 tys. zł daliśmy mu, gdy przyszliśmy składać życzenia na święta (...) Przed wyborami zatelefonowała do mnie Justyna Z., która zajmowała się kampanią wyborczą B. Powiedziała, że pojawi się u mnie. Ja już wiedziałem wcześniej, że przed wyborami będę musiał dać prezydentowi jakieś pieniądze, dałem jej 10 tys. zł z oszczędności''.

Zeznał także, że prezydent namawiał go do przekrętów na węglu: - Jesienią 2010 r., podczas zebrania wspólników w restauracji Carmen, B. powiedział mi, abym ''skręcił na opale'' 200 tys. zł. Powiedziałem, że to niemożliwe. Odpowiedział: >Pomyśl, 100 tys. jest dla ciebie < - relacjonował w śledztwie.

Zimą 2011 r. do jego nowo budowanego domu przy ul. Romantycznej w Starachowicach ZEC dostarczał ciepło, aby robotnicy mogli prowadzić prace wykończeniowe. Bez żadnej umowy. Gdy po kilku miesiącach ZEC wysłał mu fakturę na około 3800 zł, odesłał i nie zapłacił.

B. dbał o rodzinę. W ZEC-u dostały pracę dwie bratowe, a jego i brata dzieci jeździły na obozy nad morzem, za które płaciło miasto.

Kto ma więcej za uszami

Szumielewicz i Gross w ZEC już nie pracują. Szumielewicz został niespodziewanie odwołany rok temu, gdy miał podpisywać umowę na projekt nowoczesnej elektrociepłowni. Takiej na gaz, a nie węgiel. Czy dlatego, że przeciąłby interes dla Mariana S.? Możliwe, tym bardziej, że jak zeznał w śledztwie Szumielewicz, to Marian S. pierwszy przyszedł do niego i przekazał, aby nie podpisywał żadnych dokumentów dotyczących elektrociepłowni, a kilka dni później dostał oficjalny telefon z zakazem. A potem został zwolniony. To Marian S. pierwszy powiedział też potem zatrudnionej w ZEC żonie Szumielewicza, że straci pracę. I straciła.

Gross, który zastąpił Szumielewicza (wcześniej był wiceprezesem), stracił stanowisko w grudniu po tym, jak B. wyszedł z aresztu i próbował namówić go, żeby wycofał obciążające zeznania. W czasie trzytygodniowej przerwy między jednym a drugim aresztem prezydent zdążył też tak zmienić organizację urzędu miasta, że żona Grossa przestała być kierowniczką referatu.

W śledztwie B. bronił się, że Gross i Szumielewicz płacili mu, by się podlizać i by przymknął oko na nieprawidłowości w spółce. - Oni mają więcej za uszami niż ja, wiedzieli, że jak nie złożą obciążających mnie zeznań, sami będą mieć postępowanie za ZEC - mówił prokuratorom.

Gdy przekonywał Grossa, by wycofał zeznania, nagrał rozmowę na komórkę:

- Norbert, ty wiesz (...), jak możemy wybrnąć z tej sytuacji.

- No wiesz Wojtek, jeśli uda nam się zrobić w ch... panią prokurator i CBA, to ja nie mówię nie.

W trakcie któryś z nich rzuca: ''Wszyscy jedziemy na tym samym, kur..., wózku''.

Nie mogą spać spokojnie

Gdy 10 listopada 2011 r. B. - po tym jak przyznał się do brania pieniędzy - wyszedł z aresztu w mieście witano go długo i hucznie, m.in. na basenie, a w urzędzie był tort i szampan. On sam na sesji miejskiej składał radnym z sprawozdanie z działalności. Ale nawet nie wspomniał, że był za kratami.

Wrócił tam na początku grudnia 2011 r. Aresztowano go pod kolejnym zarzutem - nakłaniania do fałszywych zeznań Grossa. Prokuratorom mówił potem, że to Gross chciał się z nim spotkać. Z łapówek tłumaczył się tak: ''Te pieniądze brałem, by uświetnić miejskie imprezy i by mieszkańcy mogli na nich za darmo dostawać kiełbaski, a dzieci nagrody''.

W areszcie B ma zostać do 1 czerwca.

- On nie wytrzyma długo w więzieniu. Zrobi wszystko, żeby jak najszybciej wyjść. A sposób na to jest tylko jeden: pójście na współpracę z prowadzącymi śledztwo. Jak zacznie mówić, to dopiero będzie afera - przewiduje b. współpracownik prezydenta.





http://wyborcza.pl/1,75248,11323999,Byly_prezydent_Starachowic_bral_lapowki__by___uswietnic.html?as=1&startsz=x



Przemek

--

"To nie pierwszy "historyczny" komentarz Kaczyńskiego poddający w wątpliwość
jego wizerunek antykomunisty z nożem w zębach."


http://polska.newsweek.pl/kaczynski-dobry-jak-gierek-- sprawny-jak-sb,88470,1,1.html

Jak łapówkarz z picu został prezydentem

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona