Niemieccy chrześcijanie nie słyną, niestety, ze szczególnego ordnungu. Większość z nich wykazuje co najwyżej raczej "letnią" wiarą, a część wręcz podważa fakt, iż Jezus kiedykolwiek istniał. Wedle badań, co siódmy katolik i co piąty protestant wątpią w to, że Jezus Chrystus jest Synem Bożym. Tyle, że nic w tym dziwnego, a tym bardziej zatrważającego. Ostatecznie jest XXI wiek, i trudno żeby ludzie posługiwali się myślowymi kalkami sprzed wieków. Jakiś Jesus pewnie sobie wtedy istniał (ostatecznie było to dość popularne imię), ale wszelaką "boskość" zgrabnie mu potem, przez wieki dopisano, wróżąc z fusów marnej intelektualnie jakości, tudzież dorabiając fakty. Taka była potrzeba, by ludność chwycić za uzdę i wziąć na krótki postronek, by grzecznie przy nodze chodziła. A głupi człowiek, kupował najmarniejszej jakości teorię, byleby tylko usprawiedliwić własną niewiedzę i znaleźć wyjaśnienie tego co mu się w zakutym łbie nie mieściło. Ten stan nazwano religią.

Dziś jak się to wszystko nawet pobieżnie, ale racjonalnie przemyśli, to włosy na łbie dęba stają, że w ogóle ktokolwiek i kiedykolwiek mógł wierzyć w takie totalne brednie. I jeszcze bez szczególnego protestu uczyniono z tego jakąś ponoć uniwersalną prawdę, której to prawdy do dziś zastępy nawiedzonych próbują z uporem bronić. No i skończmy wreszcie z tym synem bożym. Bo to nie kto inny tylko Józek puknął Maryśkę na tyle skutecznie, że się chłopak z tego wykluł. Ani lepszy, ani gorszy, choć pewnie niezły zadymiarz, bo przecież za coś go w końcu ukrzyżowali. Ot i cala prawda objawiona. Amen.
niedziela, 05 grudnia 2010, revelstein