Grupy dyskusyjne   »   pl.rec.gory   »   Karkonoskie refleksje, cz. III (długie)

Karkonoskie refleksje, cz. III (długie)

Data: 2010-11-01 18:23:00
Autor: Waldek Brygier
Karkonoskie refleksje, cz. III (długie)
Karkonoskie migawki, cz. III

Jako się rzekło, czas na kolejną porcję, jeszcze świeżych, wrażeń z czeskich Karkonoszy. Wiem, że to dla niektórych może być nieco denerwujące, że co tydzień jadę na kilka dni (no dobra: na pięć dni) w góry, ale... no niestety w poniedziałki i we wtorki muszę być w domu :-)

Na stronie:
http://www.naszesudety.pl/?p=artykulyShow&iArtykul=7945
ta sama relacja, ale wzbogacona o kilka zdjęć...


Dzień 1.
Karpacz Górny - Polana - Słonecznik - Luční bouda - Krakonoš - Svatý Petr - Špindlerův Mlýn

Pogoda jak marzenie: słonecznie, chłodno, piękne widoki, błękitne niebo... Czegóż można chcieć więcej? Kilka dni wcześniej miałem okazję podejść do Lučnej boudy doliną Białej Łaby, ale pogodę miałem tak podłą, że w górnej części doliny niemal nic nie widziałem, bo mgła pozwalała na zobaczenie jedynie tego, co miałem wokół siebie, w odległości mniej więcej 20-30 metrów. Piękna pogoda była więc zaproszeniem do zejścia doliną do "Špindla", by wreszcie nie tylko usłyszeć, ale i zobaczyć kaskady Białej Łaby - plan trasy był przygotowany...

Do Polany standardowo i niemal nudno, no bo chyba po raz nie wiem który przemierzałem ten odcinek. Jeden samochód, który śmignął w górę i poza tym ani żywego ducha - wędrowanie w październiku i na dodatek w środku tygodnia na pewno ma swoje dobre strony. Od Polany tym razem od razu na grzbiet - wybrałem szlak krawędzią kotła Wielkiego Stawu, bo ostatnio szedłem tym szlakiem kilkanaście lat temu. Kołatało mi się we wspomnieniach, że ładnie prezentuje się z tego szlaku Wielki Staw, a poza tym miałem nadzieję na znalezienie miejsca po pomniku Donata, który kiedyś sobie stał przy szlaku (szlak przed wojną prowadził jednak nieco inaczej). Oba pomysły skończyły się niepowodzeniem, stawu prawie nie widać ze szlaku, a resztek po pomniku tym bardziej.

Przy Słoneczniku wreszcie pierwsze ludzkie mordki, najpierw cztery niemieckie, potem trzy czeskie (w tym jedna psia). Rozłożone na skałach rohliki przypomniały mi o niedalekiej Lučnej boudzie i mojej obietnicy ponownego sprawdzenia jej możliwości kulinarnych. Ruszyłem więc czym prędzej na obiad, nieco zaniepokojony zwałami chmur, które pojawiły się nad szczytami zachodniej części Karkonoszy. Wyglądały dość upiornie, ciężkie, ciemne i szybko poruszające się w stronę szczytów. Po drodze do Lučnej zauważyłem, że demontowane są już barierki nad Małym Stawem. Dostałem kilka dni wcześniej informację, że pracownicy KPN-u demontują je już na zimę, ale po kiego czorta? Rozumiem, gdyby spadło już tyle śniegu, że przejście krawędzią kotłów byłoby niebezpieczne i gdyby korzystano już ze szlaku tyczkowego (zimowego obejścia tego odcinka). Ale w chwili obecnej działania KPN-u wyglądają tragikomicznie. Komicznie, bo wszyscy nadal idą nad krawędzią (wzdłuż tyczek nie da się jeszcze), a tragicznie, bo dopiero teraz, gdy na szlaku leży kilkanaście centymetrów śniegu, jest naprawdę niebezpiecznie bez tych barierek! Trudno mi pojąć sens tego działania.

No i wreszcie Luční bouda. Po ostatnich, niezbyt miłych doświadczeniach kulinarnych i opisaniu ich, dostałem kilka uwag, że to chyba niemożliwe, że zawsze tam było wszystko OK, że to pewnie przypadek, itd. Postanowiłem dać drugą szansę i spróbowałem jeszcze raz. Tym razem zamówienie objęło: herbatę, piwo i dużego naleśnika. Herbata tym razem podana w sposób zadowalający, piwo na pierwszy rzut oka również, ale tylko na pierwszy, bowiem poświęciłem się i poczekałem aż piana opadnie i... piwo było trzy milimetry pod kreską! Wiem, czepiam się, ale... Natomiast naleśnik rzeczywiście powalił mnie na kolana: pięknie podany, dużo sosu jagodowego, lody, bita śmietana i na koniec płatek białej czekolady z wizerunkiem... Lučnej boudy! Ale żeby nie było za słodko, dwa dni później dostałem potwierdzenie przeczytania mojego maila wysłanego do Lučnej... 4 października! To się nazywa XXI wiek...

W międzyczasie pogoda zepsuła się do tego stopnia, że znowu dolina Białej Łaby byłaby zupełnie niewidoczna. Postanowiłem więc powędrować przez Krakonoša (chociaż na punkt widokowy nie poszedłem, no bo po co?) i dalej do Svatego Petra (na szczęście niżej pogoda była znacznie lepsza, chmurzyska okupowały Karkonosze mniej więcej od wysokości 1000 metrów npm) i do Špindlerovego Mlýna, gdzie wprost do autobusu do Vrchlabí, które miało być moim domem na kilka najbliższych dni. Tym razem korzystałem z gościny pensjonatu Kobr (www.krbykobr.cz). Jak później znalazłem w sieci, jego właściciel, Otakar Kobr, to znany zawodnik zimowego triathlonu, który w Mistrzostwach Europy w 2004 roku zajął 13 miejsce (najlepszy wśród Czechów), nie wspominając o pierwszych i drugich miejscach w licznych zawodach krajowych i tytule najlepszego vrchlabskiego sportowca.


Dzień 2.
Vrchlabí - Dolní Dvůr - Bíner - Černý Důl - Černa hora - Janské Lazně

Naszło mnie, by połazić sobie nie po znanych szeroko szczytach i szlakach karkonoskich, ale po mniej znanych, ale jak się okazało równie urokliwych zakątkach. Wyruszyłem wprost z pensjonatu na szlak i zaraz zaczęło się podejście, tym razem niezbyt długie, zwłaszcza w porównaniu z tym, które czekało mnie na koniec dnia. Niebieski szlak do Dolnego Dvoru jest całkiem przyjemny, a po drodze można usłyszeć jesienią porykujące jelenie. Trochę zaskoczyła mnie ich ilość w jednym miejscu, więc szybko uruchomiłem aparat, a tu niespodzianka: kilka metrów dalej płot, a za nim w oddali całkiem spore stadko jeleni i łani. Póki co, nie znalazłem czy to jakaś regularna hodowla, czy może co innego? Znajduje się toto jakieś dwa kilometry od centrum Vrchlabí.

Dalej już nie było takich niespodzianek, a z kolei atrakcje zaplanowane, w postaci kilku kapliczek zaznaczonych na mapie, skurczyły się do zaledwie jednej, pięknie odnowionej, jednym krzyżu i jednym zupełnie powalonym pomniku. W Dolnym Dvorze opuściłem szlak niebieski i szosą pomaszerowałem w dół wsi. Celem tego dnia była dla mnie Černá hora, więc trochę bez sensu byłoby pchać się tym szlakiem dalej na północ, by potem wracać na południe w kierunku Černej. Całkiem sensownym okazał się wariant wędrówki szlakiem rowerowym do Černego Dolu, tym bardziej, że po drodze można obejrzeć kilka krajoznawczych ciekawostek, jak szańce będące pozostałością wojny o sukcesję bawarską, ciekawą łąkę bogatą w chronione gatunki, dwie odnowione kapliczki i widok na kamieniołom z jego skraju.

W Černym Dole czas na obiad, tym bardziej że patrząc z tej perspektywy na Černą horę, podniesienie morale było jak najbardziej wskazane. Byłem właśnie na wysokości 596 m npm, a ten potwór przede mną swój wierzchołek miał na wysokości 1299 m! Jakby nie liczyć, wychodziło 700 m przewyższenia, więc było co robić. Informacja Turystyczna we wsi była nieczynna (trafiłem na święto państwowe), ale jest przy niej (na zewnątrz) ogólnodostępny panel z możliwością skorzystania z Internetu. W Černym Dole można również obejrzeć ciekawą (tak sądzę, patrząc na zdjęcia i opisy, bo również była zamknięta) dotyczącą podziemnych Karkonoszy. Na zewnątrz jest mała "zajawka" tego co można zobaczyć wewnątrz, z lektorem także w języku polskim. Ciekawostka: by uruchomić lektora, trzeba nakręcić się korbką (dynamo?).

Podejście na Černą horę jest od tej strony naprawdę "mohutne". Dało mi nieco w kość, na tyle mocno, że już po pół godzinie byłem zmuszony narzucić sobie jakiś rytm, w tym wypadku krótkie odpoczynki dla wyrównania tętna, tak mniej więcej co 50 m w pionie. Skutkowało nieźle i w końcówce już nawet nie korzystałem z tego "ułatwienia". Po drodze nie ma niestety nic ciekawego, więc wędrówka jest dość monotonna, dopiero ostatni odcinek staje się bardzo widokowy i można z dumą spojrzeć, ile się do tej pory dokonało.

Na górze jest całkiem tłoczno, ale i wierzchołek bardzo rozległy, więc tego aż tak bardzo nie widać. Przyczyną dużej ilości turystów jest przede wszystkim kolej gondolowa, która dociera tutaj z Janskich Lázni, zwana "černohorskim expressem". Na pewno warto podejść do potężnej wieży przekaźnikowej, no bo jak tu jej nie zobaczyć z bliska, gdy widać ją z większości punktów widokowych w Karkonoszach? Kolejną atrakcją jest wieża widokowa wybudowana na jednej z podpór dawnego wyciągu - niestety była zamknięta. Podobno piękne widoki (tak głosi reklama) są z Černej boudy, ale nie dotarłem tam (może przy następnym wyjeździe za kilka dni?), poganiany przez konieczność dotarcia na autobus powrotny do Vrchlabí. Trochę mnie kusiło, by zjechać gondolą, byłem nawet prawie przy kasie, ale w końcu pomyślałem, że lepiej byłoby jednak poznać jakiś szlak i postanowiłem zejść czerwonym przez Zinneckerove boudy, ale szlaku mimo, że na mapie jest zaznaczony, ani widu, ani słychu. Po dotarciu do wspomnianych boud skusiła mnie piękna łąka (trasa zjazdowa), którą dotarłem na dół, miejscami dość stromo (biedne kolana).


Dzień 3.
Janské Lázně - Klauzův důl - Modré kameny - Horní Maršov - Kaplica św. Anny - Zamek Aichelburg

W jednym z numerów "Veselego vyletu" znalazłem zestawienie siedmiu miejsc, które redaktorzy uznali za "cuda Karkonoszy". Pomijam już ogromną subiektywność wyboru, ale to doskonała okazja do zaplanowania wycieczki, tym bardziej, że połowa z "cudów" po czeskiej stronie możliwa jest do zobaczenia w ciągu jednej wycieczki, a więc: Klauzův důl, Droga Krzyżowa na Starej horze i zamek Aichelburg (pozostałe to nowa poczta na Śnieżce, budowle hydrologiczne w Čertovym dole, sztolnia w Obřim dole i po naszej stronie gór: świątynia Wang).

Ruszyłem z Janskich Lázni dziarsko w stronę pierwszej atrakcji. Trochę trzeba uważać, by nie pomylić trasy, ale przy wykorzystaniu mapy, można łatwo do doliny trafić. W opisach tego miejsca można znaleźć stwierdzenia, że na pewno są nam te widoki znane z kalendarzy ściennych, w których dolina często się pojawia. I rzeczywiście romantyczności i uroku nie można jej odmówić, a wygodna ścieżka zachęca do wędrówki. Trasa kończy się zerwanym, dawnym mostem i szlabanem, tutaj trzeba zawrócić (trasa jest "ślepa"). Warto było to miejsce zobaczyć, ale czułem mały niedosyt, w końcu miało to być "cudo"...

Do Hornego Maršova, w okolicy którego znajdują się dwa pozostałe "cuda" można pójść znacznie krótszą trasą, ale skoro w pobliżu znajduje się wybitny punkt widokowy, jakim są Modré kameny, to czemu ich nie odwiedzić? Na sam wierzchołek skały można dostać się po wykutych w skale wgłębieniach i przy pomocy własnych rąk. Widok zaiste jest ładny, ponad nami potężna Světla, na horyzoncie Lasocki Grzbiet i Rychory, w dole kilka miejscowości, m.in. Janské Lázně i Horní Maršov. Do tego ostatniego docieram już wkrótce, w knajpie scenka rodzajowa w postaci kilku podpitych Czechów naśmiewających się po cichu, z chyba lekko niepełnosprawnego umysłowo i na końcu charakterystyczny gest środkowego palca wykonany przez tego ostatniego i brak reakcji podpitych. U nas już by pewnie doszło do bójki. Przypomniała mi się wtedy anegdota:
Pytanie: Pod jakim sztandarem walczyli Czesi najczęściej w swej historii?
Odpowiedź: Biały orzeł na białym tle...

Trochę pokręcona ta dzisiejsza trasa, ale żeby bez sensu nie powtarzać tych samych odcinków, wydała mi się najbardziej zasadna. Zatem ze wsi pod górę i to dość stromo, na zbocza Starej hory, do asfaltowej drogi prowadzącej ponad wspomnianą Drogą Krzyżową. W końcu aż tyle chyba nie nagrzeszyłem, by Drogę Krzyżową pokonywać pod górę, z góry znacznie łatwiej. Na samym początku (a właściwie na końcu, patrząc po kolejności stacji) źródełko z pyszną wodą, a potem już kolejne stacje Drogi Krzyżowej z zupełnie abstrakcyjnymi malowidłami. Po chwili docieram do kaplicy św. Anny, mijam kolejne stacje i wciąż w dół, do drogi. Kalwaria jak kalwaria...

200 metrów dalej jest "Veselý vylet" - pensjonat, galeria i informacja turystyczna. Tutaj można pobrać klucz do zamku Aichelburg (wstęp 40 koron, kaucja 500 koron). Uwaga: klucz trzeba oddać w godzinach pracy galerii, a więc z reguły do 17:30 (obecnie do 17:00). Jest już grubo po 15:00, więc nie ma na co czekać, tylko trzeba wyciągać nogi, by zdążyć odebrać swoje pół tysiąca koron. Z zamku nie ma jakichś porażających widoków, ale dzięki kluczowi można obejrzeć eksponaty znajdujące się wewnątrz. Planując tutaj wizytę z pewnością warto skorzystać z możliwości wejścia do środka.

No i to byłyby trzy karkonoskie cuda, które odwiedziłem tego dnia. Jak napisałem na początku, wybór bardzo subiektywny, osobiście listę utworzyłbym nieco inną, podobnie pewnie jak każdy z miłośników Karkonoszy - każdy ma swoje preferencje...


Dzień 4.
Svoboda nad Úpą - Rýchorska bouda - Roh hranic - Horní Albeřice - Horní Maršov / Janske Lázně

Fajne w Karkonoszach, a przynajmniej w miejscowościach położonych u ich stóp, jest to, że na wielu budynkach wiszą tablice, które opowiadają historię budynku, czy też miejscowości. Takie tablice wiszą też w Svobodzie nad Úpą. Widziałem je kilka razy z okien autobusu, a teraz przyszedł czas na ich poczytanie i poznanie historii nie tylko Svobody, ale i poszczególnych miejsc. Przed ruszeniem na szlak połaziłem zatem po miejscowości. Sprawia wrażenie nieco zaniedbanej, ale mającej wyraźne ślady dawnej świetności. Będąc tutaj, warto poświęcić chwilę na spacer uliczkami (w sumie warte tego są dwie, może trzy) i odwiedzenie miejscowej IT.

Szlak od razu zaczyna wspinać się na zbocza Kraviego vrchu, powoli wyprowadzając na łąki ponad miastem. Tuż przed ich osiągnięciem, w lewo odchodzi droga, którą można dojść po 200 m do Medvědiej jeskyni, niestety zamkniętej na głucho stalowymi drzwiami. Kilkadziesiąt metrów dalej, przy szlaku znajduje się miejsce odpoczynku, a z niego cudowny widok na dolinę Úpy z dominującą na horyzoncie Śnieżką - jedna z najładniejszych karkonoskich panoram, jakie znam. Nieco dalej kolejna atrakcja, tym razem przyrodnicza: Sluneční stráň, łąka uznana za pomnik przyrody z licznymi chronionymi gatunkami. Aż szkoda było wchodzić w las, tym bardziej że mapa nie obiecywała nic poza drogą w lesie i zaledwie jednym urozmaiceniem: starym, poniemieckim drogowskazem postawionym tutaj przez ÖRGV.

Kolejne tak ciekawe miejsce jak łąki nad Svobodą to dopiero łąki w okolicach Rýchorskiej boudy. Pięknie tam, a i widoki ładne ze specjalnie utworzonego punktu widokowego za chatą. Griotka bardzo dobra, piwo tylko butelkowe + jakieś proste dania, raczej bufet niż restauracja, no i pani w mundurze Krnap - chata jest własnością parku, a samo jej otoczenie zaliczone zostało do I strefy ochrony przyrody (najwyższej).

Przy boudzie miałem dylemat, jaką wybrać dalszą trasę, w końcu padło na szlak do Hornych Albeřic, znakowany na czerwono szlak właściwie cały czas wiedzie w dół, na odcinku granicznym jest niezwykle widokowy. Idąc nim i będąc w okolicach dawnego przejścia granicznego do Niedamirowa, warto zboczyć trochę ze szlaku i podejść na wspomniane przejście - rozciąga się z niego wspaniała panorama na polską stronę.

W Hornych Albeřicach musiałem zrezygnować z wędrówki do Peca pod Sněžką, bo istniała realna szansa, że nie zdążę na ostatni autobus i wtedy miałbym mały problem. Ruszyłem więc w dół, do Hornego Maršova, po drodze napotykając kolejne tablice opisujące ciekawe budynki i historie z nimi związane - decyzja okazała się słuszna, chociaż mankamentem tego odcinka był asfalt. Po dotarciu w okolice Hornego Maršova, telefoniczne wsparcie przekonało mnie do rezygnacji z obiadu i skorzystania z mającego być za 10 minut autobusu.

Aby jednak nie mieć wyrzutów sumienia, że szkoda było jednak resztki dnia, wysiadłem w Janskich Lázniach i poszedłem zobaczyć uzdrowisko. Szczerze mówiąc, nie zachwyciło mnie niczym szczególnym. Moje zainteresowanie wzbudziła jednak trasa spacerowa, dostępna według opisów, także dla osób na wózkach inwalidzkich, która na dodatek prowadziła do Hoffmanovej boudy, a więc do kolejnego miejsca widzianego do tej pory z autobusu. Hmm... Jeśli istnieją wersje MTB wózków inwalidzkich, to trasa rzeczywiście przeznaczona jest dla niepełnosprawnych. Jest bardzo stroma, ale na całej trasie wyasfaltowana - chyba tylko to predestynuje ją do grupy szlaków w projekcie "Karkonosze bez barier".

Na koniec dnia Hoffmanova bouda. Ładnie jest wyposażona, w rustykalnym stylu, ale bardzo droga. Jakoś nie mam oporów przed wydawaniem pieniędzy, zwłaszcza w czeskich knajpach, ale tym razem moja wielkopolska dusza zwyciężyła i skończyło się na polevce i dwóch piwach (zresztą dwukrotnie nalanych poniżej kreski i to o dobre pół centymetra!). Lokal raczej nastawiony na wizyty Niemców z grubszym portfelem, chociaż Czechów było też całkiem sporo. Może miałem zły (czyt. szkocki) dzień?

Dzień 5.
Vrchlabí, Horní Maršov, Pomezní boudy

Ten dzień był zupełnie ulgowy, jeśli chodzi o łażenie. Najpierw Muzeum Karkonoskie we Vrchlabí z bardzo ciekawą ekspozycją historyczną i etnograficzną (zrobiłem mnóstwo zdjęć, zwłaszcza starych widoków, sprzętów i wystaw przedmiotów produkowanych kiedyś w Karkonoszach). Potem przerwa w oczekiwaniu na kolejny autobus w Hornym Maršovie i wizyta na cmentarzu, gdzie oprócz ciekawych nagrobków, kościoła, pięknego pomnika Nepomucena i potężnej lipy, finalistki ubiegłorocznego konkursu na Drzewo Roku w republice Czeskiej, zobaczyć można na łące model mielerza, w którym wypalano węgiel drzewny - niezwykle ciekawa rzecz. I na koniec dnia spacer po Pomeznych Boudach i kolejne historie na tablicach umieszczonych na poszczególnych domach. A potem już szybki marsz do Kowar, autobus i do domu...


--
pozdrawiam
Waldemar Brygier
www.naszesudety.pl - Prawie wszystko o Sudetach. Zapraszam!
GG 415880

Karkonoskie refleksje, cz. III (długie)

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona