Grupy dyskusyjne   »   pl.rec.rowery   »   Karkonosze i Góry Izerskie - relacja

Karkonosze i Góry Izerskie - relacja

Data: 2011-06-14 21:25:04
Autor: biodarek
Karkonosze i Góry Izerskie - relacja
Byłem w Karkonoszach i Górach Izerskich – pytajcie.
;-)




No dobra. Komu się chce, niechaj czyta.

***
Dzień 1.

W ramach aklimatyzacji i naprawienia błędu niezaliczenia Singltreka pod Smrkem w ubiegłym roku, ruszam pierwszego dnia ze Szklarskiej Poręby w jego stronę. Najłatwiejszą drogą. Najpierw wzdłuż linii kolejowej do Czech. Wjeżdżam do lasu i już jest pięknie. Wspaniałe świerki, soczyste mchy i paprocie. Zapominam o piachach, które mam na co dzień. Potem kawałek asfaltem przed Polaną Jakuszycką, koło wieży i łagodnie asfaltem w stronę Orla. Mijam Chatkę Górzystów i na krzyżówce (Drwale) skręcam w Drogę Graniczną. Wg mapy powinienem dotrzeć do asfaltowej cyklotrasy ze Smedavy na Smrk. Kończy się jakby przejezdna droga. Stoi czeski rowerzysta i analizuje mapę. Nie mam pewności czy zaraz nie będę zawracał, ale napieram przez kałuże. Gdzieś tutaj powinien być szlak Borowinowy, którym kiedyś jechałem. OK - jest. Są słupki graniczne. Po chwili prowadzenia roweru jest i zielony szlak czeski, którym za chwilę dotrę do cyklotrasy.
https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618131973703078754

Szybki zjazd asfaltem z pięknymi widokami i jestem przy pieszym szlaku ze szczytu Smyrka. To tutaj, rok temu, nie wiedząc o singlach, zjechaliśmy ze szczytu do Smedavy. Zjeżdżam dalej i przy Czerwonym Buku odnajduję znak Singltreka
https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618132264084626738
Postanawiam, że zrobię pętelkę i wrócę tą samą drogą. Kilka metrów i jest! Odbicie z asfaltu w ścieżkę w lesie.

Muszę tutaj wspomnieć, że to mój pierwszy raz w górach na fullu i dopiero uczę się jeździć, a cała moja wiedza o jeździe pochodzi z filmów w sieci :)  No to jadę - bardzo ostrożnie, bo jestem też sam. Pierwsze muldy, ostry nawrót i zaczyna się kolejka górska :) Jednak jadę zbyt asekuracyjnie. Za dużo dohamowuję, za późno się składam, boję się, że oderwę się od ziemi i zatrzymam na drzewie ;-) Niby fajnie, ale jakoś nie mam tej płynności.

Przejeżdżam całość. Spotykam na dole chyba tylko 4 czeskich rowerzystów. Na koniec wspinam się znowu w górę asfaltem. Jestem trochę zniesmaczony. Spodziewałem się więcej. Nie jadę drugiej pętelki. Więc dalej w górę asfaltem na jakieś 900m i omijając szczyty Smrka i Stogu wracam do Polski. Wyjeżdżając z powrotem na Drwale zatrzymuje mnie grupa niemieckich rowerzystów. Pytają o przejazd do Czech. Raczej nie wyglądają na zdolnych do pokonania Ścieżki Borowinowej :)  Proponuję im wspólną jazdę w kierunku Orla i tam sobie przekroczą granicę do Jizerki. Jadą ze mną. Przy Chatce Górzystów żegnam ich i jadę na biszkoptowego naleśnika i kawę. Jedzenie wspaniałe. Siedzę syty na polanie. Pojeździłem już trochę, nie muszę się nigdzie spieszyć, żadnej chmurki na niebie - jest rajsko. Jest godzina... może 15, może 17... nie ważne. Kompletne oderwanie od problemów dnia poprzedniego i następnego.

No, ale skoro tak świetnie się jeździ, to może sprawdzić jak tam wydolność i ogólnie czy daję radę :) Pytanie nie jest pozbawione sensu, bo cały początek roku mam pod znakiem NFZ. Gdzie zatem jest tu jakiś pik? Aaaa... Kopa czyli Sine Skałki. Ruszam zatem, atakując je od strony Stogu Izerskiego. Udaje się wjechać w siodle, więc chyba jest dobrze. Nachylenie 17%. Dobijam wprawdzie do tętna maksymalnego i na górze oddycham jak karp wyjęty z wody, ale chwila i oddech wraca do normy. Ponieważ jestem w stanie wejść na takie tętno traktuję to jako dobrą wróżbę :)

Dalej droga sama prowadzi. Szum opon na kamyczkach i już jestem przy kopalni Stanisław. To miejsce magiczne. W ubiegłym roku tutaj zepsuł mi się bębenek w piaście. Jadę powoli i chcę wrzucić z przodu na średnią tarczę (z młynka) - nie działa! Pewnie manetka. Już mam w myślach widok jak dalej będę jeździł tylko na małej tarczy. Zatrzymuję się i sprawdzam. Na szczęście awaria była błaha - na zjeździe mały kamyczek wpadł w ramię przedniej przerzutki i zablokował ją. Prosta naprawa :)

No to teraz czas sprawdzić rower na ścieżce bardziej technicznej czyli pieszy szlak na Wysoki Kamień. Dawniej, jeżdżąc tutaj rowerem crossowym, mówiłem sobie: „- Tutaj, na fullu, to bym jechał, a nie szedł.” Niestety, okazało się, że to nie problem w rowerze, a w jeźdźcu. Dokładnie, to w głowie. Musiałem tak samo zejść z roweru... ale tylko raz! Pozostaje ćwiczyć, co mnie tylko cieszy.

Z Wysokiego Kamienia zjeżdżam już do Szklarskiej. Schodzą też piesi, więc zbliżam się do nich powoli. Hamulce tylko lekko szumią. Zauważają mnie, gdy zrównuję się z nimi. Wtedy odpuszczam hamulce, a za sobą słyszę tylko: „- Wow!”
I tak minął dzień pierwszy. Po 82 km jazdy i 1620 m podjazdów. A przede wszystkim po ogromnej radości z jazdy rowerem.

***
Dzień 2.

Ponieważ kondycja i rower sprawdzone, to tego dnia, w sobotę, postanowiłem poszukać alternatywnej drogi z Karpacza na Okraj. Zapowiadała się dłuższa wycieczka, wiec ruszyłem zaraz po śniadaniu i po zjechaniu 50m niżej zatrzymałem się na małe co nieco. Czyli lody z gorącymi malinami plus doppio. Będę potrzebował trochę kilokalorii :)

Ruszam początkowo szlakiem ER-2, potem zaglądam do Jagniątkowa, wracam w stronę KPN i jadę na Dwa Mosty. Trzeba się trochę rozruszać :)  Mosty są chyba na około 900 mnpm. Potem szybki zjazd asfaltem do Przesieki i czas na trochę szkolenia z techniki jazdy. Zjeżdżam w stronę wodospadu Podgórnej. O tak: http://www.youtube.com/watch?v=VzMr_LqRX14

Z tym, że podpórek było sporo. Rower jest w stanie spokojnie przejechać więcej niż ja sobie mogę wyobrazić. Ciągle jestem najsłabszym ogniwem.
Ale zielony szlak na tyle mi się spodobał, zwłaszcza na odcinku z Przesieki do Borowic, że wracając również go "zaliczę". Coraz bardziej lubię piesze szlaki :) Również w Karpaczu trzymam się zielonego. Nawet na pstrąga w maśle czosnkowym nie trzeba opuszczać tego szlaku. Kieruję się na Wilczą Porębę i przez Szeroki Most wjeżdżam na Tabaczaną Ścieżkę. Jest całkiem sympatycznie. Równa droga i nachylenie rzędu 5%. Schody zaczynają się po przejściu potoku w okolicy Budników. No i jest pchanie po luźnych kamieniach w rynnie przy nachyleniu do 29%. Raz się "wypłaszcza" do 12% i ten kawałek podjeżdżam. Już wiem, że tego nie zjadę i będę wracał inną drogą. Przy rozdrożu Pod Czołem jest już łatwo i tak aż do samej Przełęczy Okraj. Jeszcze przed przełęczą tablica Parku Narodowego - wypada zsiąść z roweru.

Na szczycie przewija się sporo rowerzystów (sobota). Biorę tylko wodę, wypijam Colę, zamieniam parę słów z innym bikerem i ruszam w dół. Początkowo asfaltem, a potem, za szlabanem, Żółtą Drogą na Kowary. 8km zjazdu to dosłownie chwila. Hamulce potrzebne może ze 2 razy na zakrętach. Stała prędkość ok. 40km/h i płynę w dół. Podnoszę się z siodełka tylko przed większymi kamieniami. Żadnego wyrywania kierownicy z rąk. Tor jazdy obojętny - nie ma konieczności unikania nierówności. Można sobie przeskoczyć z lewej na prawą, ale tak dla zabawy :)

Wracam przez centrum Karpacza, z Borowic zielonym do Przesieki (w tą stronę idzie mi już dużo lepiej), przez Dolinę Czerwienia i ER-2 powyżej Jagniątkowa wracam do Szklarskiej odnotowując na liczniku 88 km, 2150 m podjazdów i 3700 kcal.

***
Dzień 3.

To będzie dzień wypoczynkowy. Wyruszam dopiero przed 12:00. Celem Grzbiet Kamienicki. Przed Zakrętem Śmierci odbijam w prawo i docieram na żółty pieszy. Kieruję się nim w stronę Górzyńca. W końcu zaczynam czuć rower i zjeżdża mi się świetnie. Może nie za szybko, ale mam pełną kontrolę. Omijam tylko kawałek gdzie stoją resztki hopek. W Górzyńcu zaczynam łagodnie nabierać wysokości na leśnej szutrówce, potem ostry nawrót i już jadę grzbietem w kierunku Świeradowa.

Na Koziej Szyi zatrzymuję się na podziwianie widoków i jadę dalej pieszym niebieskim. Łatwo, ale bardzo fajnie się jedzie. Dojeżdżam do Rozdroża Izerskiego. Ponieważ to dzień odpoczynkowy, to ruszam w górę, w stronę Rozdroża pod Kopą. Jakoś darzę sympatią ten podjazd. Nie wiem dokładnie dlaczego.

Po drodze para rowerzystów prowadzi rowery. Jak widać nie trzeba mieć super kondycji, aby zasmakować kolarstwa górskiego. Podejdą chwilę od samochodu. Potem może podjadą do Chatki Górzystów, zjedzą naleśnika i zjadą z powrotem w dół. I co? Można zasmakować MTB niewielkim nakładem sił? Można :)

Ale niestety, ten tłum przy Chatce pozbawił mnie posiłku... kolejka była aż do drzwi, a polana oblepiona ludzikami. Zatem zjem gdzie indziej. Dojeżdżam do pieszego szlaku niebieskiego i kieruję się w stronę Szklarskiej. Ten fragment jest bardzo fajny - drewniane kładki. Grupka pieszych uprzejmie robi mi miejsce, choć praktycznie jadę w tempie ich marszu (dzień odpoczynkowy ;-)  Na obiad w Szklarskiej zjadam połówkę kurczaka i trochę tam innych rzeczy.
Wyszło 51 km i 1051 m podjazdów.

***
Dzień 4.

Od dzisiaj nie jeżdżę już sam. Dołącza drugi Darek. I też na bliźniaczym rowerze :)
Żeby dobrze przeszedł aklimatyzację proponuje mu podobną trasę do mojej z pierwszego dnia. Czyli znowu jadę na single :)  Około 11:00 zajeżdżamy do Chatki Górzystów na kawę. Przeciwieństwo niedzielnego tłumu - jesteśmy i sami i pierwsi. Dalej modyfikujemy mój wariant z pierwszego dnia i nie skręcamy w Drogę Graniczną tylko chwilę dalej w Telefoniczną. Pytamy czeskiego rowerzystę czy dobrze na Smyrka - dobrze. Ale zaraz mylę drogę i niepotrzebnie jedziemy czerwonym bezpośrednio na Stóg. Zauważam to, kiedy widać już górną stację gondoli. Dalej czerwony jest bardzo fajny, ale teraz nam nie po drodze i Darek jeszcze nie jest dobrze wczuty w rower. Jest inna droga. I nawet pasuje nam kierunek czyli w stronę siodła przed Smyrkiem. Niestety, droga się kończy i zostają tylko jagodziny. Ale jesteśmy tuż obok łącznika. No to rowery na grzbiet (dobrze mieć lekki rower) i idziemy. A za chwilę już jedziemy.

Podjazd na Smrka od strony Łącznika jest bardzo fajny. Kiedyś podjeżdżałem tam prawie całość śp. crossowym Biobikiem. Prawie :) Teraz rower podjeżdża niesamowicie. Muszę tylko jeszcze skoordynować chwilę kiedy zawieszenie się ugina, z pedałowaniem. Na razie poobijałem korby i zarysowałem blat.

Omijamy wieżę na szczycie i ruszamy prosto w dół. Jedziemy ostrożnie, bo spora grupka Czechów podjeżdża, a nie mają lekko. Potem już pędzimy w dół. Na jednym z poprzecznych dołów odwadniających wykorzystuję prawie cały skok z przodu :)  Jeszcze chwila w dół asfaltem, czerwony buk i wklejamy się w singla.

Jadę z przodu i muszę powiedzieć, że jest o wiele lepiej niż za pierwszym razem. Wiem czego się spodziewać i w związku z tym mniej używam hamulców. Zaczynam w końcu nabierać płynności. A Darek jedzie jak ja pierwszego dnia :)  Mieliśmy zjeść w beczce, w Obri Sud, obiad, ale to poniedziałek i okazało się, że w poniedziałki wszystko jest zamknięte. Pytamy kolegów z Polski, którzy byli przy samochodzie i mówią, że w centrum Noveho Mesta jest knajpa, ale postanawiamy wykorzystać batony na powrót do Polski.

Ja podczas tego wyjazdu testuję skondensowane mleko w tubkach i służy mi. Z tym, że trzeba koniecznie popić czystą wodą, a nie izotonikiem. A najlepiej smakuje popite wodą ze źródeł Jizery. Ma ona taki gorzkawy posmak, który świetnie się komponuje z mlekiem.

Wystarcza nam energii na przeprawienie się na polską stronę omijając szczyt Smyrka. No i wracamy ponownie do Chatki Górzystów. Tym razem oprócz kawy pochłaniam i duży naleśnik i porcję bigosu (za chwilę staniemy się tam rozpoznawalni :)  Nie pozostaje nic innego jak położyć się na trawie i podziwiać obłoki na niebie... czy one czasem nie ciemnieją jakby ;)  Ten silny wiatr też jakiś dziwny. Trudno - czas się podnieść. Jedziemy przez kopalnię "Stanisław" bez wjeżdżania na Kopę. Kiedy zaczyna się stromy zjazd po luźnych kamieniach, zaczynają się też pierwsze uderzenia pioruna. Ale nie całkiem koło nas. Robi się ciemno, a zjazd szlakiem "3" jest trochę ryzykowny. Chwilami prowadzimy. Na asfalcie dopada nas ulewa, ale już dojeżdżamy do kwatery.

Przejechaliśmy 81 km w poziomie i 1477 m pod górę.

***
Dzień 5.

Codziennie rano, po śniadaniu, robimy serwis rowerów. Mały albo duży. Mały to przetarcie rowerów z kurzu i smarowanie amortyzatorów oraz łańcucha. Tego dnia zauważam rozdartą tylną oponę. https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618138825275852962 (zdjęcie po powrocie z białym podkładem zamiast dętki)
Widać prześwitujący kawałek dętki. Opona to fabryczny S-Works Captain 29x2,2. Bardzo fajna i przede wszystkim lekka. Ale coś za coś. Jej boczne ścianki są tak cienkie, że nie wiem czy uda się ją jeszcze załatać. W przyszłości będę musiał pomyśleć nad inną oponą do „ciężkiej” roboty. I już nie myślę o konwersji na bezdętkowość, choć i koła i opony mam gotowe do tego. Prawdopodobnie takie rozdarcie nie uszczelniłoby się. Ważne za to okazało się codzienne sprawdzanie rowerów przed jazdą. Mam ze sobą kilka zapasowych, „nizinnych” opon. I zakładam na tył Maxxis Crossmark 29x2,1.

Jedziemy szlakiem rowerowym do Górzyńca, potem na górę i Grzbietem Kamienickim przez Kozią Szyję do Rozdroża Izerskiego. To znam. Czas na coś nowego. Zatem dalej niebieskim na Sępią Górę. Łatwo i przyjemnie. Tutaj mam nadzieję znaleźć zjazd do Świeradowa pieszym niebieskim, ale niestety, jedziemy za szybko i przegapiamy. A po chwili jesteśmy na dole w Świeradowie.

Możemy teraz wydać 22 pln na osobę i za pomocą kolejki gondolowej znaleźć się na szczycie Stogu Izerskiego. Jednak za te pieniądze wolimy zjeść smaczny zapiekany makaron na dole w restauracji, a na górę wjechać o własnych siłach :) Makaron prze-pychota, ale może jeszcze tak coś słodszego? No to ciasto z lodami i bitą śmietaną. No i podwójne espresso oczywiście.

Jedziemy. Trekbuddy pokazuje asfaltową drogę na szczyt. Ruszamy z wysokości 475m a kończymy na 1061m. Największe nachylenie to 17%. Tak, że trochę potu się polało. Na górze nie musimy już jeść, ale mamy ochotę na piwo. Gdzieś widziałem reklamę, że zapraszają rowerzystów na taras przy górnej stacji kolejki. Jednak jest za chłodno i chcemy wejść do środka, ale z rowerami nie wolno. Wybieramy zatem stare, dobre schronisko na Stogu.

Po odpoczynku ruszamy czerwonym szlakiem w stronę Szklarskiej. Jest bardzo fajny, kamienisty. Potem miałem w planach Mokrą Przełęcz, ale już po kilku metrach zawracamy do asfaltu - po nocnej ulewie nie ma szans na jazdę. Zatem asfaltem do Chatki na naleśniki.

Rok temu Darek nie podjechał na crossowym Zethosie Sinych Skałek. Nadszedł zatem dzień porachunków. Tym razem jest 2:0 na naszą korzyść. Osiągamy nasze tętna maksymalne :)
No i dalej próbujemy się z pieszym szlakiem na Wysoki Kamień. A potem ciągle żółtym aż do Zakrętu Śmierci. I jechało się bardzo fajnie.

Tego dnia przejechaliśmy 67 km i pokonaliśmy 1457 m podjazdów.

***
Dzień 6.

Dzisiaj prognozy pogody zapowiadają deszcz około 17. Nie będziemy się zatem zbytnio oddalać. Przy sporym zachmurzeniu ruszamy zielonym, pieszym szlakiem do Jagniątkowa przez Michałowice. Jedziemy wzdłuż Kamiennej i coś się ta jazda nie klei. Podpórki, potknięcia. Może to kwestia niskiego ciśnienia atmosferycznego i braku prawdziwej kawy? Bo bez kawy nie ma MTB?
http://www.pinkbike.com/video/196719/

Przy bramie Parku Narodowego, koło Szklarki, musimy kupić bilety, choć nie kierujemy się do wodospadu. No i musimy chwilę poprowadzić rowery. Jest tam wprawdzie oznakowany szlak rowerowy, ale jazda rowerem jest zabroniona od czasu jakiegoś wypadku. Po chwili znowu jedziemy https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618133154367243506

Wjeżdżamy zielonym głębiej w las i na ścieżce zastajemy, jedzącego śniadanie w namiocie, rowerzystę. Obok leży rower składak z przyczepką. Jesteśmy tak zaskoczeni, że wymieniamy tylko kilka słów o pogodzie. Za chwilę szlak się kończy zwalonym drzewem. Musimy sobie nawzajem podawać rowery z wysokości ok. 3 m. Próbujemy jechać dalej. Jednak jest stromo i jak wspomniałem wcześniej – nie mamy dziś natchnienia. Ale po chwili jednak wsiadamy i jedziemy pod górkę. Dojeżdżamy do Michałowic. Najbliższy cel, to napić się kawy. Jednak nic z tego. Również w Jagniątkowie wszystko pozamykane. Pozostaje tylko sklep.

Kilka kropli deszczu nas nie wzrusza. Jedziemy w górę i na granicy parku skręcamy szlakiem ER-2 w stronę Przesieki. Tutaj trwają prace przy utwardzaniu drogi, a przepusty wodne zrobione są z takich oto bloczków:  https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618133773520969074

Okazuje się, że full nie jest w stanie uchronić od snake’a https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618133388017863618

Dopiero na którymś z zakrętów w górnej części Przesieki udaje nam się napić kawy i zjeść kawałek ciasta. Jesteśmy już stosunkowo wysoko, a Darek nie podjeżdżał jeszcze na Przełęcz Karkonoską. Ja już czuję lekkie osłabienie i nie wiem czy dam radę. Ale próbujemy. Na asfalcie robi się gorąco i zaczynają się procenty. Kiedyś już tutaj podjeżdżałem crossem. Teraz nadszedł ten moment, kiedy muszę po raz drugi (pierwszy raz na Stogu) zablokować zawieszenie z tyłu. Potrzebny jest każdy wat. Zazwyczaj jeżdżę z wysoką kadencją, ale tutaj brakuje mi przełożenia. Mam 22x36. Dlatego zaczynam trochę zygzakować :)  Maksymalne nachylenie odnotowuję w pierwszej części – 20% i pod koniec – 17%. Wtedy też czuję, że serce i płuca mam już na skraju wydolności i zatrzymuję się. Przynajmniej Darek będzie miał pamiątkowe zdjęcie z podjazdu https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618133944432635746

Po złapaniu oddechu ruszam dalej i dojeżdżam za Darkiem na przełęcz. Średnio nabieraliśmy wysokości w tempie 10-13 m/min. Posilamy się w „Odrodzeniu” https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618134227485824514

Wracamy z powrotem w dół. Teraz czas na sprawdzenie hamulców. Chwila odpuszczenia klamek i już jest 70 km/h. Za szybko. Na drodze są nierówności. Po zjeździe czuć trochę swąd spalenizny a chwilowe, maksymalne opadanie wyniosło 184 m/min  :)
Robimy mały nawrót i znowu się wspinamy. Tym razem na Dwa Mosty, za którymi już błyskawicznie zjeżdżamy w stronę Jagniątkowa i szlakiem ER-2 wracamy do Szklarskiej Poręby. Ponieważ zapowiadał się deszcz na wieczór, zamówiliśmy wcześniej obiadokolację w pensjonacie. Kiedy siadamy do stołu zaczyna padać :)

Mamy na liczniku 50 km i 1382 m podjazdów.

***
Dzień 7.

Po nocnych opadach ochłodziło się do 11*C. Czas na kurtki i rękawiczki z długimi palcami. Droga też ma być dzisiaj dłuższa. Trzeba wydać trochę wymienionych koron czeskich. Podjeżdżamy w stronę Zakrętu Śmierci i przed nim odbijamy w lewo za szlabanem. To chyba najwygodniejszy sposób na dotarcie w okolice kopalni „Stanisław”. Przy kopalni jest krótki, ale treściwy podjazd. 20% i trochę luźnych kamieni. Jestem zachwycony kiedy rower wspina się pod górę jak kozica. Nawet ten Crossmark na tyle się nie uślizguje. Rewelacja!

Dalej jedziemy przez Sine Skałki w stronę Orla. Te Izerskie drogi mają świetną właściwość – po nocnej ulewie stoi na nich tylko kilka kałuż. Rower nic się nie brudzi.
W czasie zjazdu słychać głośny szum opon. Nagle, z lewej strony, „przejeżdża” w lewym kanale strumyk. Cóż za wspaniała realizacja dźwięku ;)  A las jest piękny i soczyście zielony.

Nie mieliśmy w planach tak szybkiego posiłku, ale zaciągnął nas do Orla zapach bigosu. Okazało się później, że będzie się trawił cały dzień. W kulinarnym pojedynku na bigos zdecydowanie wygrywa Chatka Górzystów.

Przy stacji IMGW wjeżdżamy w las zielonym szlakiem pieszym. Jednak mokre korzenie na zjeździe zmuszają nas do chwilowego sprowadzania rowerów. No i jesteśmy na moście. W Izerze sporo wody po deszczu https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618135226985065090

Przy znaku nakazującym zejście z rowerów oczywiście robimy to. A ponieważ jest pusto, to dalej już jedziemy. Bardzo fajna droga zresztą. W Jizerce ruszamy żółtym, nieasfaltowym szlakiem. Będzie to bowiem dzień zaporowy.

Pierwszą zaporę, Sous, widzimy z daleka. Jedziemy dalej i dojeżdżamy do zerwanej w 1916 roku  zapory ziemnej na Bilej Desnie https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618135908722369362

Okrążamy asfaltem i powyżej znajdujemy już nową mini-zaporę https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618136066447937842

Teraz błyskawicznie zjeżdżamy asfaltem do Josefuv Dul. Odnajdujemy gospodę i zamawiamy coś słodkiego i kawę. Okazało się, że zamówiłem naleśnik z gruszkami, lodami i bitą śmietaną. Nie spodziewałem się, że to będzie naleśnik :)  Tylko pozornie wydaje się, że język czeski i polski są do siebie podobne. Ale niespodzianka była miła i smaczna.

Miasteczko leży w dolinie, musimy zatem znowu nabrać wysokości. Opuszczamy asfalt i pniemy się leśną drogą w kierunku zapory Josefuv Dul. Ta zapora jest już całkiem spora
https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618136515787601330

Jesteśmy już niedaleko Liberca, ale musimy zacząć powoli kierować się w stronę Polski. Wybieramy niebieski szlak z Kristianova i jadąc w stronę szczytu Jizery wznosimy się na 1000 m
https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618136778379897234

Przy Knajpie mieliśmy objechać szczyt od zachodu, ale jest zakaz https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618136903534069746
Zatem od wschodu dojeżdżamy do Smedavy i dalej cyklotrasą 22 do Jizerki na obiad. Jedna gospoda zamknięta, ale otwarta jest Piramida i tam pochłaniamy wywary i knedliki. Przez okno widzimy jak nasze rowery wzbudzają zainteresowanie. Zresztą wszędzie rzucają się w oczy i każdy chce obejrzeć „wielką kichę” :)

Powrót w kierunku Orla przez oświetloną popołudniowym słońcem Izerę https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618137304003643746

Jeszcze nie jechaliśmy przez Samolot, więc teraz tą drogą wracamy do Szklarskiej, przed którą jeszcze opłuczemy rowery w potoku.

Mamy na liczniku 81 km i 1671 m podjazdów.

***
Dzień 8.

Dziś duży serwis. Przed wyjazdem uczyłem się odpowietrzać tarczówki, ale chyba zrobiłem to niedokładnie, bowiem przy postawieniu roweru kołami do góry prawa klamka zmiękła i hamując jednym palcem dociskałem ją do kolejnych palców. Miałem ze sobą zestaw do odpowietrzania. W samochodzie trzymałem składany stojak warsztatowy i tym razem dokładnie odpowietrzyłem hamulec. Stojak zresztą używałem codziennie. Do rozłożenia go wystarczały dwa ruchy. Raz przechodnie na ulicy wzięli go za coś na kształt moździerza :)

Dzień przedostatni. Planujemy się nie przemęczać. Jedziemy zatem znowu na Singltreka pod Smrkem. Tym razem zaczynamy od podjazdu do Zakrętu Śmierci i zjazdu szosą do Świeradowa. Niestety, „nasza” restauracja jeszcze nieczynna (od 12:30) a pani kelnerka idzie dopiero do pracy. Ruszamy do Centrum. Wszędzie wkoło słychać język niemiecki. W oknach witryn napisy po niemiecku. Widać, że to Zdrój ukierunkowany na niemieckiego kuracjusza. Znajdujemy stolik na zewnątrz cukierni i zabieramy się za sernik i karpatkę. Oczywiście z kawą. Jednak będziemy ją jeszcze długo pamiętać tego dnia, musząc często zatrzymywać się po drodze – strasznie wypierała wodę z organizmu ;)

Jak się nie przemęczać, to oczywiście za pomocą kolejki gondolowej. Mamy mały kłopot z upchaniem dwóch ninerów do wagonika – musimy złożyć obie ławeczki i podnieść koło w czasie zamykania drzwi. Przed nami wjeżdża też spora grupka rowerzystów z przewodnikiem. Mieszanka przeróżnych rowerów. Także damka z trójbiegową piastą. Początkowo pewnie poprowadzą rowery do Łącznika, a później będą cały dzień jechać z góry przez Polanę Izerską w stronę Szklarskiej Poręby zahaczając o Chatkę i Orle.

My wsiadamy na rowery i jedziemy przy maszcie na Stogu Izerskim i w dół do Łącznika. Znowu natrafiamy na miejsce, o którym dawniej mówiłem: „- Tutaj na fullu bym przejechał”. Jednak trochę za duże kamienie. Ale za chwilę już jedziemy i gładko wspinamy się na szczyt Smrka. Tradycyjnie lecimy od razu w dół. Ostatnia ulewa wymyła szlak (te poprzeczne rowy odwadniające) i trwają prace przy budowie prawdziwych przepustów pod szlakiem. Musimy się mijać z ekipą remontową https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618137623511904562

Dopiero za trzecim przejazdem chwytam płynność na singlach. Teraz hamuję minimalnie, na hopkach rower nie odrywa mi się od ziemi i w końcu mogę się składać w zakrętach. A za pierwszym razem miałem obawy czy moja szeroka kierownica zmieści się między drzewami. Mogę nawet na hopkach rozpędzić rower tylko za pomocą przenoszenia ciężaru ciała, bez pedałowania. Super!

Zajeżdżamy do gospody w beczce, ale jednak nie mamy ochoty na jedzenie. Ruszamy dalej. Pod koniec ścieżki uśmiech pojawia się mimowolnie na twarzy. Rewelacja! Szkoda, że tak krótko! Podjeżdżamy do czerwonego buka i po namyśle wracamy do Polski. Tradycyjnie Drogą Graniczną https://picasaweb.google.com/biodarek/SzklarskaPoreba2011#5618137777115307762

Nie jedliśmy w Czechach, więc jesteśmy głodni. Zatem naleśnik, bigos i kawa w Chatce Górzystów. I błogie lenistwo na polanie. Do Szklarskiej wracamy niebieskim pieszym – tym po kładkach i dalej drogą przy linii kolejowej.

Razem 83 km i 1287 m podjazdów.

***
Dzień 9.

Dzień ostatni. Planujemy się przemęczyć. Ruszamy po śniadaniu i po spaleniu 10 kcal zatrzymujemy się na lody z gorącymi malinami no i doppio :)  Z energią ruszamy w stronę Karpacza. Szlakiem ER-2, potem na Dwa Mosty i przy początku podjazdu na Przełęcz Karkonoską zjeżdżamy do Borowic. Dojeżdżamy do szosy prowadzącej do Karpacza, ale drogę mamy zagrodzoną taśmą i słychać syreny samochodów.

Trafiliśmy na odcinek specjalny samochodowego Rajdu Karkonoskiego. Do pierwszego zawodnika jeszcze 40 minut, ale już nas nie puszczą drogą w stronę Wang. Za to po drugiej stronie szosy widać strzałki maratonu rowerowego w Karpaczu. Trasa jest już oznakowana na jutrzejsze zawody. No to ruszamy – meta musi być przecież w Karpaczu ;)

Początkowo łagodny podjazd w lesie, przez polankę i... zaczynają się wykrzykniki. Dwa wykrzykniki – zjeżdżamy. Trzy wykrzykniki – prowadzimy. Ale zjazdy idą coraz lepiej. Tyle, że jakoś oddalamy się od Karpacza. Dojeżdża do nas dwóch kolegów, którzy zrobili sobie objazd trasy. Mamy ten sam cel – dotarcie do Karpacza. Każdy z nas czworga wyciąga swoją nawigację: „- Ale z nas gadżeciarze! A niedawno siedziało się na przełęczy z podartą mapą.” Każdy z nas, wg swojej nawigacji, jest na jakiejś plamie, ale widać kierunek gdzie powinna być droga i jest pieszy szlak. No to jedziemy nim. „- My na super sprzęcie jedziemy na końcu, bo zjeżdżamy lamersko i lepiej, żeby tego nikt nie widział.”

Przez łąkę dojeżdżamy do szosy w Miłkowie. Ruszamy w stronę Karpacza. Darek dobrze się czuje na asfalcie i zaraz narzucił ostre tempo. Chwilę pogadaliśmy z chłopakami w czasie jazdy – chcieli nas namówić na start w maratonie :)  Pewnie byłoby świetnie, ale nie teraz, kiedy czuję się jak po Challange'u albo innym Trophy ;-)

Darka tak wciągnęła szosa, że po kolei nas pourywał z koła i wjechał w górę do Karpacza. A mieliśmy wcześniej skręcić na Kowary. Darek czekał na mnie ciut za wysoko :)  Trochę mnie ten asfalt zmęczył i postanowiliśmy poszukać cukierni. Znaleźliśmy taką, w której specjalnością była rolada karkonoska (właścicielka zachwalała, że prezentowała swój wypiek w „Kawa czy herbata”). Rolada wyśmienita. Podobnie jak tiramisu, mus truskawkowy i kawa.

Zawracamy i jedziemy w dół do szlaku ER-2. I tak Żółtą Drogą wjedziemy sobie na Okraj. Przed przełęczą przecinamy szosę i jedziemy dalej na południe Grzbietem Lasockim, gdzie są wspaniałe, przestrzenne widoki. Niesamowity trójwymiar. No i na samą przełęcz zjeżdżamy z góry :)

Zasiadamy w gospodzie po czeskiej stronie i zjadamy obfity obiad. Nie mamy jednak dużo czasu, a zaczyna kropić deszcz. Zakładamy nogawki i rękawki i już zjeżdżamy z powrotem w dół. Początkowo asfaltem, a za chwilę Żółtą Drogą. Deszcz przestał już kropić i możemy sunąć w dół nie zapominając o przełykaniu śliny :)

Na dole jest już ciepło. Późne popołudnie, jesteśmy trochę zmęczeni, a przed nami jeszcze kawałek drogi powrotnej. W tym przejazd przez cały Karpacz. Tutaj, na każdym kroku widać rowerzystów przygotowujących się do startu w maratonie.

Wracamy dolnym wariantem. Zjeżdżamy szosą aż do Górnego Podgórzyna i przy tramwaju nawracamy pod górę w stronę Doliny Czerwienia. Darek ma kryzys mocy i zatrzymujemy się przed sklepem. Ja mam na czarną godzinę tubkę mleka skondensowanego i to daje mi siłę na powrót. Nie wzięliśmy świateł ze sobą, jednak udaje nam się wrócić do Szklarskiej jeszcze przy świetle słońca. To te najdłuższe, czerwcowe dni.

A wracając ciągle napotykaliśmy znaki maratonu. Prawie do granic Szklarskiej. Chyba jeden ze zjazdów prowadził nawet Czeską Ścieżką. Więc samo ukończenie takiego maratonu, gdzie trzeba się wykazać doskonałą wydolnością organizmu i świetną techniką jazdy rowerem (również przy skrajnym zmęczeniu), to nie lada wyzwanie.
Nam tego dnia też wyszło turystyczne Giga. 103 km i 2527 m podjazdów.


Podsumowanie.

Mało zdjęć, bo mało się zatrzymywałem. Poza tym kiedy widzi się coś po raz kolejny, to już tak chętnie nie sięga się po aparat. Stary aparat. Więc i zdjęcia kiepskiej jakości i nie oddadzą klimatu. Za cenę nowego aparatu koszt wyjazdu.

Dużo słów, bo chciałem sprawdzić swoją pamięć bez robienia notatek ;)

Razem uzbierało się 686 km i 14871 m podjazdów. Ponad 50 godzin na siodełku. 26 000 kcal. Pomimo objadania się bez granic (nomen omen) wszystkim co tylko wyglądało lub pachniało smakowicie, przytyłem tylko 1kg.

No i jestem niesamowicie zadowolony z roweru. Jak się jeszcze tylko nauczę jeździć... ;)
W czasie wyjazdu nie zaliczyłem żadnego upadku. Oczywiście, te same trasy (i trudniejsze w innych górach) pokonywałem rowerem crossowym na oponach 2,1”-1,9”. Jednak była to często walka o utrzymanie w pionie. Teraz czuję się bezpiecznie.

Kiedy miałem Bobika z ostrym kołem, marzyłem o tym, aby mi tylne koło tak fajnie cykało. Potem jeżdżąc Pelikanem chciałem mieć większe koła. Na Jubilacie brakowało mi chociaż ze 3 biegów jak choćby w Sokole. Wagant był świetny, ale ograniczeniem było 5 biegów z tyłu - chciałem mieć 2 przerzutki. W Unibiku „przeszkadzała” mi stalowa rama. Biobike miał wszystko co chciałem oprócz zawieszenia, ale złamałem ramę. Dopiero teraz mam rower idealny. Innego nie chcę.

--
biodarek

Karkonosze i Góry Izerskie - relacja

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona