Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Katedra nostra.

Katedra nostra.

Data: 2010-10-16 22:05:09
Autor: Jarek nie obronił kżyża
Katedra nostra.
Przyziemne sprawy Kościoła cz.1. Były oficer SB, na co dzień elegant, jeździł na spotkania z zakonnicami w starych zamszowych butach i kurtce z targowiska. Zakładał specjalnie niemodne okulary. I siostry go zatrudniały
19 września, niedziela, przejście graniczne w Cieszynie. Od strony czeskiej nadjeżdża terenowa honda CRV. Za kierownicą Marek P., wytworny starszy pan w okularach. Jedzie sam. Zatrzymuje go grupa funkcjonariuszy pod dowództwem kobiety-oficera Centralnego Biura Antykorupcyjnego.

Marek P. od dawna spodziewa się podobnych kłopotów. Ma już przygotowany tekst: - Jestem chory na serce, muszę jechać do lekarza.



- Proszę bardzo... - decyduje funkcjonariuszka po telefonicznej konsultacji z prokuraturą - ale my pojedziemy z panem.

Badania w szpitalu trwają ponad godzinę. Lekarze są zgodni: Marek P. jest wystarczająco zdrowy, by być przesłuchany. W tym momencie zatrzymany oświadcza, że na gwałt potrzebny mu okulista.

Kolejne badanie lekarskie i podobna diagnoza: nie ma przeciwwskazań do zatrzymania. Tę noc 65-letni biznesmen spędza w sosnowieckim areszcie. W poniedziałek wiozą go do prokuratury, a tam słyszy zarzuty: trzy oszustwa majątkowe "wycenione" na ok. 10 mln zł oraz wręczenie 20 tys. zł łapówki. Odbiorcą koperty był - według prokuratury - adwokat, członek kościelno-rządowej Komisji Majątkowej, która zajmuje się zwrotem dóbr odebranych Kościołowi za PRL lub odszkodowaniami za nie.

Zatrzymany (i wkrótce aresztowany) Marek P. jest od 10 lat pełnomocnikiem Kościoła przed tą komisją.

Co robił wcześniej?

Wychowany bez ojca

Lata 60., Kraków. Nadwiślańskie zarośla w okolicach otoczonego niewysokim murem zabytkowego klasztoru Norbertanek. Ciepły dzień. Marek P., szczupły licealista w grubych okularach, obciąga z kolegami butelkę wina jabłkowego. Chłopcy mówią na nie: "La patique". Rozmawiają o szkole, o dziewczynach i przyszłości. Po 40 latach Marek zostanie pełnomocnikiem prawnym sióstr zakonnych zza muru. Załatwi im zwrot kilku działek, a w jednym z budynków zakonu otworzy własną firmę.

Na razie nikt spośród rodziców chłopaków, którzy kończą już butelkę, nie ma ani firmy, ani pieniędzy. Matka Marka jest nauczycielką w szkole podstawowej, ojciec pracuje w biurze Centrali Przemysłu Naftowego. Marek i jego siostra widują się z tatą rzadko - rodzice są w separacji, dzieci mieszkają z mamą. Może to brak ojcowskiej ręki jest powodem tego, że syn sprawia matce tyle kłopotów. Ucieka z domu, kręci się do nocy wśród meneli z pełnej ruin dzielnicy Podgórze. Wraca do domu pijany. Z siostrą się kłóci albo w ogóle nie rozmawiają.

Cel: zrobić karierę

Urodził się w 1945 roku, ogólniak skończył z trudem. Po szkole próbował - jak chciała matka - zostać nauczycielem rosyjskiego. Nie udało się. Nasi informatorzy przypominają sobie, że prawdopodobnie zdał do policealnego studium nauczycielskiego, ale został wyrzucony po pół roku. Ponad rok roznosił telegramy na poczcie.

W 1965 albo 1966 roku złożył podanie o przyjęcie do Milicji Obywatelskiej.

Kolegom opowie potem, że na decyzję wpłynęła fascynacja kryminałami, które wypożyczał jeszcze w podstawówce ze szkolnej biblioteki. Chciał zostać twardym gliną, detektywem, postrachem morderców, Sherlockiem Holmesem. Został referentem w wydziale kwatermistrzowskim. Zamiast śledzić złoczyńców, nadzorował roboty budowlane na terenie krakowskiej komendy za 650 zł miesięcznie (grubo poniżej średniej krajowej).

Aby poprawić byt, zapisał się do partii i zaczął naukę wieczorową w Studium Nauk Społecznych przy Komitecie Wojewódzkim PZPR w Krakowie.

- Spytałem go kiedyś, dlaczego zaciągnął się do komunistów - wspomina kolega. - Tłumaczył, że skoro powiedziało się a, trzeba powiedzieć b. Nie po to szedł do milicji, żeby remontować komisariaty, tylko by zrobić karierę. A w PRL kariery poza partią nie było. To znaczy, on jej nie widział.

Dziękować Bogu, matce i lekturze

W IPN zachowała się teczka osobowa funkcjonariusza P., fragmenty wydrukowała "Rzeczpospolita". "Poziom ogólny dobry, prezencja dobra, śmiało i pewnie odpowiada na zadane pytania" - zanotowała ppor. Irena Gradek, kadrowa. W ankiecie wpisała jeszcze: bezwyznaniowy. Operatywny w swojej pracy, ale niedokładny. Postawa moralno-ideologiczna - bez zarzutu.

Przynależność organizacyjna: Związek Harcerstwa Polskiego, Związek Młodzieży Socjalistycznej.

- Mnie mówił, że nawet jako milicjant Kościoła nie porzucił - opowiada kolega Marka P. , nasz informator. - Często niepytany podkreślał w różnych rozmowach, że bardzo wierzy w Boga i że jako dziecko wieczorami klękał z matką do pacierza. "Bóg mnie wyciągnął z niejednej opresji. Tylko dzięki niemu nie wylądowałem jak koledzy na Montelupich". Czyli w więzieniu w Krakowie. Wszystko, co ma - mawiał - zawdzięcza Bogu, matce i książkom.

Sielanka trwa krótko

Rok 1968. Marek P. składa w szefostwie Komendy Wojewódzkiej MO w Katowicach wniosek o przeniesienie do wydziału dochodzeniowego. Najwyraźniej nadal chciał być Sherlockiem, ale w ankiecie nie pisze o swoich marzeniach, tylko że chce "podjąć studia na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Śląskiego". Dostaje zgodę między innymi dlatego, że jak to ujmują w aktach przełożeni, "w czasie wypadków marcowych dał dowody, że jego postawa moralno-ideologiczna jest bez zarzutu" .



Pod koniec roku służy w komisariacie MO w biednej, robotniczo-chłopskiej, niedawno przyłączonej do Katowic dzielnicy Szopienice.

Stamtąd po dwóch latach nieciekawej pracy przenoszą go do Służby Bezpieczeństwa.

Przez pierwsze dwa lata spędza w strukturach wydziału śledczego. Prowadzi sprawy: kradzieży materiału wybuchowego, pochwalania faszyzmu, uszkodzenia mienia państwowego, nadużyć na stacjach CPN. Dostaje podwyżkę i przeniesienie do kontrwywiadu. W aktach nie ma śladu jego służby w wydziale IV (walczącym z Kościołem).

Po latach chwalić się będzie znajomym, jak to prowadził śledztwa "kluczowe dla PRL" i bardzo ważne misje "na styku ze służbami zagranicznymi". - Nie byłem jakimś tam esbekiem, tylko pracowałem w kontrwywiadzie, a to różnica - powie kolegom.

Pracując w Katowicach, poznaje pierwszą żonę, Krystynę, położną. "Dostają" mieszkanie w nowym bloku na Osiedlu Tysiąclecia. Fantastyczne miejsce - tylko jedna ulica dzieli ich od chorzowskiego Parku Kultury i Wypoczynku. Zwykli śmiertelnicy czekają na takie lokum po 10 lat (a wkrótce będą czekać dłużej), ale pracownik resortu nie musi tracić lat w kolejce po klucze. Wszystko dobrze się układa, miesięczna pensja Marka P. przekracza już 4500 zł (to dwa razy więcej od średniej), na świat przychodzi syn.

Sielanka nie trwa jednak długo.

Junior jest jeszcze malutki, kiedy rodzice rozwodzą się. Ona zostaje na osiedlu, on się wyprowadza. Nie płaci alimentów. Zbierając materiały do tego tekstu, dotarliśmy do Krystyny P. Nie zmieniła adresu, ale nie chce mieć nic wspólnego z byłym mężem. - Co ja mogę o nim powiedzieć? To nie jest dobry człowiek - mówi.

Nowy ślub i nowy blok

Lato 1974 r. Marek P. zostaje magistrem prawa i wydaje się, że jego kariera się rozkręci. Ma stanowisko inspektora, stopień sierżanta i trzech tajnych współpracowników w siatce (sam zwerbował jednego). Niestety - z powodów, których nie udało nam się ustalić, jego zwierzchnik, ppłk Władysław Leś wystawia mu negatywną opinię. Leś to stary esbek, w resorcie od lat 40., z jego oceną się nie dyskutuje.

Markowi P. nie pozostaje nic innego, jak złożyć raport z wnioskiem o odejście ze służby. Jesienią 1974 przechodzi do cywila. Na otarcie łez dostaje ponad 16 tys. zł odprawy.

Krótko pracuje jeszcze w wydziale spraw wewnętrznych katowickiego urzędu wojewódzkiego, ale po półtora roku przenosi się do Bielska-Białej. Można powiedzieć, że spada na cztery łapy: zostaje kierownikiem w inspektoracie ZUS.

Tutaj do jego obowiązków należy m.in. kontaktowanie się z sanepidem. Pracuje w nim młodsza o 16 lat piękna Urszula, absolwentka wydziału chemii. Dziewczyna zakochuje się w rozwiedzionym, całkiem jeszcze przystojnym, ciemnowłosym kierowniku. Biorą ślub i kupują trzypokojowe mieszkanie na trzecim piętrze w bloku przy ul. Siemiradzkiego.

Pierwszy biznes: kradzione części

Pracując w ZUS, P. poznaje Zdzisława J. "Pan Zdzisio", jak na niego mówią w mieście, to typowy PRL-owski kombinator. Pod przykrywką Spółdzielni Pryzmat prowadzi w domku klocku na obrzeżach miasta sklepik z częściami samochodowymi. Głównie do "maluchów" i syrenek.

Interes z wyglądu niepozorny, ale obroty - ogromne. Klientami są ludzie z całego południa Polski, zdarza się nawet, że przyjeżdżają mechanicy z Łodzi, Warszawy czy Olsztyna. Części zamienne do polskich samochodów to towar deficytowy, w państwowych sklepach nie można ich kupić, a kto oddaje auto do warsztatu, nawet prywatnego, czeka miesiącami, aż "znajdzie się" odpowiednia część.

W Bielsku działa zakład Fabryki Samochodów Małolitrażowych. Robotnicy kradną części i wynoszą pod kurtkami lub przerzucają przez płot, by w końcu sprzedać Zdzisławowi J. za drobne pieniądze, często - za wódkę.

Nie wiemy, dlaczego "pan Zdzisio" przyjmuje do spółki Marka P. Być może esbek coś na kombinatora ma. Wiemy, że we dwóch sprawnie rozkręcają samochodowy interes. Marek P. i jego kobieta wyprowadzają się z bloku. Kupują mieszkanie w bardzo dużej, czterorodzinnej willi przy ulicy Młyńskiej 69 - w centrum miasta. W 1985 r. rodzi się synek - Konrad.

Znowu sielanka - i znowu niespodziewany zwrot akcji.

Bielska milicja wpada na trop złodziei części. P. prawdopodobnie dostaje od starych kolegów ostrzeżenie. Wyjeżdża do Niemiec, potem do Austrii.

"Pan Zdzisio" nie ma takich pleców. Idzie za kratki.



Z ziemi austriackiej do Polski

W rozmowach z kolegami P. będzie podawał różne wersje tego, co robił na Zachodzie. Raz powie, że prowadził tam biznes ubezpieczeniowy, innym razem - po kilku kieliszkach - stwierdzi, że był "człowiekiem Bundeswehry". Niewykluczone, że po prostu handlował mydłem i powidłem - jak większość Polaków, którzy zaczepili się w Austrii na przełomie lat 80. i 90. Z kraju do Wiednia, do którego można wjechać bez wizy, płyną tonami w podróżnych torbach i kolejowych skrytkach papierosy, wódka, baterie, jaja, sery...

Urszula P. jeździ do męża w miarę możliwości, najczęściej w weekendy. Podczas jednego z pobytów w 1989 roku zachodzi w ciążę.

- Nie wiedziałem, czy kiedykolwiek wrócę do kraju, dlatego daliśmy chłopakowi na imię Martin, nie Marcin - opowie potem P. w gronie znajomych. - No ale tak się szczęśliwie ułożyło, że zmieniły się czasy i wróciłem.

Wraca własnym volkswagenem golfem niedługo po pierwszych wolnych wyborach w Polsce. Jest elegancko ubrany i pewny, że nikt już nie pamięta o jego przeszłości w SB. Szukając dojścia do lokalnych polityków i duchownych, tworzy w Bielsku-Białej stowarzyszenie Katedra Nostra, które ma pomagać w remoncie zabytkowej świątyni na Starym Mieście.

- Stowarzyszenie okazało się bardzo pomocne, szczególnie w pierwszym okresie działalności - mówi wikariusz parafii katedralnej. - Pamiętam, że wyremontowali stalle, ufundowali kraty do prezbiterium. Chcieli zabrać się za polichromię, ale to już przerosło ich możliwości finansowe. Przychodzili do proboszcza coraz rzadziej, aż przestali jakieś cztery lata temu. Choć... kiedy sięgnę pamięcią, to od jakichś ośmiu lat nie byli aktywni.

Sprawdziliśmy w Krajowym Rejestrze Sądowym. Stowarzyszenie zarejestrowało się formalnie dopiero w czerwcu 2005, a w listopadzie - wyrejestrowało. Prezesem była żona P. Urszula. Jej zastępcą - ksiądz proboszcz Zbigniew Powada. W zarządzie odnaleźliśmy też Dariusza M., który jeszcze w tej historii wypłynie.

Drugi biznes: szkolenia i ubezpieczenia VIP-ów

Rok 1990. Bielsko-Białą rządzi solidarnościowa koalicja. Prezydentem jest związany z Klubem Inteligencji Katolickiej Krzysztof Jonkisz, szefem rady - Henryk Juszczyk. To działacz "Solidarności", redaktor podziemnej prasy internowany w stanie wojennym, od wielu lat zaangażowany w życie Kościoła.

Marek P. puka do gabinetu Juszczyka. Wie, że przewodniczącemu bliska jest katedra św. Mikołaja, to w niej zakładał kiedyś Duszpasterstwo Ludzi Pracy. Były esbek opowiada o swoim stowarzyszeniu Katedra Nostra.

- Brzmiał wiarygodnie, uderzył w mój czuły punkt - mówi Juszczyk, dzisiaj pełnomocnik prezydenta Bielska-Białej. - Przyznam, że nie sprawdzałem wiarygodności pana P., ale to były inne czasy, wszystko się kotłowało, przez mój gabinet przechodziło mnóstwo ludzi. Nie było sposobów, żeby lustrować każdego. Pan P. opowiadał o swoich rozległych kontaktach w Niemczech, w Austrii. Nie miałem powodów, żeby mu nie wierzyć. I przedstawiałem go znajomym. Dzięki moim kontaktom mógł zaistnieć wśród bielskiej elity. Cel był szczytny: ratowanie zabytku i zbliżenie się do Europy. Pamiętam, że zorganizował jakiś wyjazd do Niemiec dla lokalnych parlamentarzystów.

- Nazywało się to szumnie szkoleniem dla menedżerów - wspomina Grażyna Staniszewska, dziś europosłanka PO, wtedy posłanka Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego. - Problem polegał na tym, że w roku 1990 w Bielsku-Białej nie było menedżerów. Przedsiębiorstwami rządzili partyjni aparatczycy, a w radach pracowniczych siedzieli ludzie "Solidarności". I to oni pojechali. Wszystko mieli opłacone, dużo się nauczyli, wrócili zadowoleni. A jednak w tym P. coś mi nie grało. Szósty zmysł podpowiadał, żeby trzymać się z daleka. Może dlatego nasz kontakt się urwał. Widywaliśmy się okazjonalnie na jakichś imprezach, wymienialiśmy grzeczności, to wszystko. Aha... przypominam sobie jeszcze, że zajął się potem ubezpieczeniami i chciał namówić wszystkich bielskich parlamentarzystów do spotkania się z nim jako przedstawicielem firmy Allianz. Chyba do tego nie doszło, bo nic dalej nie pamiętam.

Biznesmen mecenas i ksiądz orkiestra

W połowie lat 90. P. ma już wyrobione układy w mieście. Jest po imieniu z wieloma politykami, bywa na bankietach i uroczystościach. W zależności od potrzeby przedstawia się jako doradca ubezpieczeniowy, biznesmen, mecenas kultury i sztuki. W roku 1997 poznaje księdza Tadeusza Nowoka, proboszcza niewielkiej parafii pod wezwaniem Jana Chrzciciela w Komorowicach - północnej dzielnicy Bielska-Białej.

- To właśnie na plecach Nowoka P. wjechał na kościelne salony - zdradza były wspólnik, a nasz informator.

Pochodzący z Chorzowa Nowok kieruje parafią od 18 lat. Wysoki, szczupły, pewny siebie. Dobrze wygląda zarówno w sutannie, jak i w marynarce. Jest przedsiębiorczy, buduje właśnie dwupiętrowy dom parafialny. Od Marka P. kupuje elegancki wóz terenowy - mitsubishi pajero. Pędzi nim ze spotkania na spotkanie, bo zajęć ma mnóstwo. W jego domu parafialnym odbywają się mityngi klubu Anonimowych Alkoholików, działają poradnia rodzinna i redakcja radia Anioł Beskidów. Ks. Nowok jest redaktorem naczelnym tej stacji, prócz tego lokalnym szefem Caritasu, kieruje też Akcją Katolicką w regionie.

Kapłan organizator i biznesmen kombinator szybko znajdują wspólny język. A dzięki tej znajomości P. zawiera kolejną, jeszcze cenniejszą - z biskupem Piotrem Liberą.


Droga do siedziby Episkopatu

Ksiądz Nowok i ksiądz Libera skończyli to samo Wyższe Śląskie Seminarium Duchowne w Katowicach. Po kilku latach pracy w parafiach obaj wrócili na uczelnię. Nowok został prefektem, Libera - wykładowcą. Potem ich drogi ponownie się rozeszły. Ks. Nowok przeniósł się na Podbeskidzie, ks. Libera wyjechał na studia do Rzymu, by po powrocie do kraju zostać sekretarzem nuncjusza apostolskiego, a później - katowickim biskupem pomocniczym.

W 1997 r. biskupi wybierają go na sekretarza Episkopatu Polski.

- Jestem człowiekiem od sekretów. Bo słowo "sekretarz" pochodzi od łacińskich wyrazów "a secretis" - żartuje wtedy bp Libera.

Marek P. - prawdopodobnie dzięki pośrednictwu ks. Nowoka - zostaje nieformalnym doradcą ekonomicznym bp. Libery, a pośrednio - Episkopatu. Po 1998 r. coraz częściej odwiedza monumentalną siedzibę biskupów przy skwerze Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie.

- Spotykałem go bardzo często w stołówce - mówi bp Tadeusz Pieronek. - Oczywiście nie wiedziałem nic o jego przeszłości ani o tym, czym naprawdę się zajmuje. Myślałem tak: jeśli ktoś od nas go zaprosił do współpracy, to go sprawdził.

Trzeci biznes: odzyskiwanie majątku

W 2000 r. ks. Nowok zostaje mianowany przez Episkopat koordynatorem Narodowej Pielgrzymki Polaków do Rzymu. To kulminacja obchodów Wielkiego Jubileuszu. Na początku lipca Stolica Apostolska zamienia się w biało-czerwone miasteczko. Do Rzymu zjeżdża ponad 40 tysięcy pielgrzymów z Polski, prezydent Aleksander Kwaśniewski, premier Jerzy Buzek i szef "S" Marian Krzaklewski. Jan Paweł II spotyka się z częścią pielgrzymów na prywatnej audiencji.

- Pielgrzymka była świetnie zorganizowana, ksiądz Nowok zbierał zewsząd pochwały - mówi nam śląski duchowny. - Trzy lata później dostał zadanie organizacji kolejnej pielgrzymki narodowej z okazji 25-lecia pontyfikatu Jana Pawła II.

To niejedyny dowód uznania. W 2000 r. bp Libera mianuje ks. Nowoka jednym z dwóch wiceprzewodniczących Komisji Majątkowej przy MSWiA. Komisja składa się z sześciu przedstawicieli duchowieństwa i sześciu "cywilów". Z klucza nie ma przewodniczącego, a tylko dwóch równorzędnych współprzewodniczących. Jeden reprezentuje stronę rządową, drugi - kościelną.

Szacowne grono pracuje od 1991 r. Zajmuje się zwrotem majątku utraconego przez Kościół w czasach PRL. W praktyce kościelni delegaci do komisji wynajdują tereny lub budynki należące do skarbu państwa czy jego agend, a interesujące z ich punktu widzenia. Potem domagają się wydania ich w zamian za utracone za komuny mienie. Duchowni i współpracownicy Kościoła sami przygotowują wyceny utraconych gruntów oraz terenów, które mają je zrekompensować. Komisja nie kwestionuje tych wycen - nie ma takich kompetencji.

Jej posiedzenia toczą się za zamkniętymi drzwiami, od rozstrzygnięć nie ma odwołań.

- Dzięki wejściu ks. Nowoka do komisji Marek zyskał dostęp do wykazu parafii i zakonów, które ubiegają się o zwrot majątku - mówi były współpracownik P. - Kwestią czasu był pomysł, jak na tym zarobić.



Stare miał buty, starą koszulę...

Marek P. odwiedza domy zakonne i parafie, które czekają na zwrot mienia już bardzo długo. Mimo życzliwości komisji proces "oddawania" często bowiem się przeciąga. Opór stawiają agencje rolne, leśnictwa, samorządy i inne instytucje, którym trzeba grunty odebrać, by dać Kościołowi. Wnioski o zwrot szczególnie atrakcyjnych kąsków leżą w komisji nawet po 10 lat.

- A ja wiem, jak załatwić wszystko szybko i skutecznie - mówi duchownym P. Dodaje, że jest pełnomocnikiem interesów parafii w Komorowicach, w której proboszczem jest sam wiceprzewodniczący komisji.

Zmęczonym czekaniem na zwrot majątku księżom i zakonnicom takie koneksje bardzo się podobają. Podpisują Markowi P. pełnomocnictwa.

Jego znajomy opowiada: - Sztuka polegała na umiejętnej rozmowie z zakonnicami. Bardzo skrupulatnie przygotowywał się do tych spotkań. Dużo czytał na temat zgromadzenia, do którego się udawał. Jechał ubrany skromnie, bez garnituru, za to w koszuli z flaneli, w starych zamszowych butach, do tego kurtka z targowiska. Zakładał specjalnie okulary z grubszymi szkłami w niemodnych oprawkach. Mówił wolno, wtrącał jakieś wyuczone informacje z historii zgromadzenia, wrzucał między słowami nazwiska znanych hierarchów. Siostry przełożone słuchały zauroczone. Nabierały pewności, że mają naprzeciw siebie człowieka rozmodlonego, skromnego, obytego w świecie, znającego znakomicie wszystkich ważnych i w państwie, i w Kościele. Kiedy na stole pojawiał się posiłek, jadł małymi kęsami i popijał odrobiną czerwonego wina. Na więcej pozwalał sobie w męskich klasztorach, szczególnie gdy zdobył już zaufanie przeora. Wtedy kolacje były wystawne, obok wina stała mrożona wódka i francuski koniak.

Człowiek, z którym trzeba się liczyć

W styczniu 2002 r. Komisja Majątkowa zawiera ugodę z kierowaną przez swego wiceprzewodniczącego ks. Tadeusza Nowoka parafią Jana Chrzciciela w Komorowicach (przedmieścia Bielska-Białej). Marek P. jako pełnomocnik parafii święci triumfy: Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa przekazała jego klientowi i przyjacielowi cztery atrakcyjne turystycznie działki (prawie 10 ha) pod stokami Dębowca i Szyndzielni. I to po 2-10 zł za metr kwadratowy. Kilkanaście razy taniej niż na wolnym rynku!

Kilka tygodni po ugodzie ks. Nowok sprzedaje dwie z przekazanych parafii działek. Jedną sobie samemu, drugą - Markowi P.

Dla władz miasta to było totalne zaskoczenie - wspomina Henryk Juszczyk, pełnomocnik prezydenta Bielska-Białej. - Staraliśmy się o ten grunt, ale skarb państwa nam odmawiał, chociaż chcieliśmy zrobić tam wyciąg narciarski, coś dla ludzi. Nie było siły. Marek P. okazał się skuteczny. Po tym wydarzeniu w miasto poszedł wyraźny komunikat: on może więcej niż prezydent. Władzom miasta odmawiają, Markowi P. - nie. Ma niesamowite przełożenie w Warszawie. Trzeba się z nim liczyć.

Afera rozchodzi się po kościach

Rok po transakcji związanej z ziemią u stóp Szyndzielni "Newsweek" i TVN ujawniają jej kulisy oraz to, że Marek P. to były oficer SB.



Ksiądz Nowok zostaje odwołany z funkcji wiceszefa Komisji Majątkowej. Kuria bielsko-żywiecka przyznaje, że kupując ziemię od swojej parafii, powinien był zgłosić to przełożonym. Zwierzchnicy nie nakładają jednak na proboszcza kary, bo zapewnia on, że fundusze ze sprzedaży ziemi zainwestuje w radio Anioł Beskidów.

Marek P. także wychodzi obronną ręką. Po prostu zaprzecza, jakoby służył kiedyś w SB. Mówi księżom, że to czarny PR wrogów Kościoła. - W kontrwywiadzie byłem, odpowiadałem za kluczowe misje dotyczące bezpieczeństwa państwa. A teraz kogoś najwyraźniej boli, że tak skutecznie staram się o majątek dla parafii.

Proboszcz nie ma już siły walczyć

W 2002 r. pełnomocnictwa dla Marka P. podpisują krakowski zakon albertynek i działające przy nim Towarzystwo Pomocy dla Bezdomnych.

- Uchodził za człowieka skutecznego, a taki był nam potrzebny, bo sprawy przed komisją strasznie się ślimaczyły - mówi mecenas Ryszard Kryj-Radziszewski, przewodniczący Towarzystwa im. Brata Alberta. Zapewnia, że nic nie wiedział o przeszłości pełnomocnika: - Zresztą, jakie to ma znaczenie? Kiedy jest problem do rozwiązania, bierze się najlepszego fachowca. Pan P. taką opinię miał.

Rzeczywiście: nasz bohater przekonuje komisję do wypłaty albertynkom 15 mln zł i przekazania 5 ha ziemi w podkrakowskich Mogilanach.

W ślady sióstr idzie ks. Bronisław Fidelus, proboszcz bazyliki Mariackiej w Krakowie. Od ponad 10 lat jego parafia bezskutecznie zabiega o zwrot ekwiwalentu za utracone 50 ha w okolicach Krakowa. - Na jednym z posiedzeń Komisji Majątkowej ktoś mi podszepnął, że jest taki prawnik, który wszystko wygrywa. Nie miałem już siły sam walczyć, więc go wynająłem - mówi proboszcz.



Więcej... http://wyborcza.pl/1,87648,8517467,Katedra_nostra.html?as=5&startsz=x#ixzz12YPOwAeP



Przemysław Warzywny

--

I dodaje, że szyld PiS nie jest atutem w wyborach samorządowych. - Firma piarowska ostrzegała nas, żebyśmy nie eksponowali partyjnego logo, bo się źle kojarzy - zaznacza nasz rozmówca.

Data: 2010-10-16 22:15:05
Autor: rAzor
Barwy walki i zyciorys Kaweckiego Jacentego
Darz bór! Użytkownik... he he - Jarek nie obronił kżyża raczył napisać:
...............
Wychowany bez ojca

... Wraca do domu pijany. Z siostrą
się kłóci albo w ogóle nie rozmawiają.
.............
Cel: zrobić karierę
.............
W 1965 albo 1966 roku złożył podanie o przyjęcie do Milicji Obywatelskiej.
Zamiast
śledzić złoczyńców, nadzorował roboty budowlane na terenie krakowskiej
komendy za 650 zł miesięcznie (grubo poniżej średniej krajowej).

Aby poprawić byt, zapisał się do partii i zaczął naukę wieczorową w
Studium Nauk Społecznych przy Komitecie Wojewódzkim PZPR w Krakowie.
..............
Przynależność organizacyjna: Związek Harcerstwa Polskiego, Związek
Młodzieży Socjalistycznej.
...............
Pod koniec roku służy w komisariacie MO w biednej,
robotniczo-chłopskiej

Stamtąd po dwóch latach nieciekawej pracy przenoszą go do Służby
Bezpieczeństwa.
...............
Po latach chwalić się będzie znajomym, jak to prowadził śledztwa
"kluczowe dla PRL" i bardzo ważne misje "na styku ze służbami
zagranicznymi".............

Przemysław Warzywny

Któregoś dnia ktoś ci upierdzieli paluchy, a wtedy z braku możliwości pastowania zdechniesz, ubecki pajacu.
--
*...because, this time is all you have...*

Data: 2010-10-16 22:24:34
Autor: Jarek nie obronił kżyża
Barwy walki i zyciorys Kaweckiego Jacentego

Użytkownik "rAzor" <liejtienant.r|ewski@kobyBka.ru> napisał


Któregoś dnia...


Fuck you, kapucho.


Przemysław Warzywny

--

I dodaje, że szyld PiS nie jest atutem w wyborach samorządowych. - Firma piarowska ostrzegała nas, żebyśmy nie eksponowali partyjnego logo, bo się źle kojarzy - zaznacza nasz rozmówca.

Data: 2010-10-16 22:26:51
Autor: rAzor
Barwy walki i zyciorys Kaweckiego Jacentego
Darz bór! Użytkownik... he he - Jarek nie obronił kżyża raczył napisać:

Użytkownik "rAzor" <liejtienant.r|ewski@kobyBka.ru> napisał


Któregoś dnia...


Fuck you, kapucho.


Przemysław Warzywny

Uczycie się "jenzyka opcego", Kawecki? he he he
--
*...because, this time is all you have...*

Data: 2010-10-16 22:28:02
Autor: Grzegorz Z.
Katedra nostra.
Nie zmieniaj tematów nie swoich wątków i nie weksluj.

I nie lękaj się - choćbyśmy z p.Kaweckim na łamach tej grupy udowodnili że
białe jest białe a czarne jest czarne - masz zapewnione zbawienie wieczne w
niebiesiech, gdzieś w okolicach Gromady Plejad.

--
Gdyby nie radio maryja człowiek nigdy by się nie dowiedział jak wiele
pieniędzy potrzeba do życia w ubóstwie.

Data: 2010-10-16 22:40:18
Autor: rAzor
Katedra nostra.
Darz bór! Użytkownik... he he - Grzegorz Z. raczył napisać:
Nie zmieniaj tematów nie swoich wątków i nie weksluj.

To co nabździł Kawecki, nazywasz wątkiem? No proooszę cię. Niech on sobie pisze o grzechach KK, niech sobie jeździ po Kaczorach, a nawet po Panu Prezesie Romanie, ale *własnymi słowami* do pastewnej nędzy. Przeciez ten pokręcony debil robi z psp gazetke szkolną - psuje grupę, sra tutaj rzadzizną bez pamięci, a wy się temu z ukontentowaniem przygladacie, bo trafił się wam pożyteczny idiota i klepiecie go po tej lordozowskiej dupie w nagrodę. Mało to ludzi zaczęło olewac tę grupę przez takich ćwoków jak Kawecki czy hesk?

I nie lękaj się - choćbyśmy z p.Kaweckim na łamach tej grupy udowodnili że
białe jest białe a czarne jest czarne - masz zapewnione zbawienie wieczne w
niebiesiech, gdzieś w okolicach Gromady Plejad.

Dawaj gwarancję na piśmie i bez dopisków drobnym druczkiem.
--
*...because, this time is all you have...*

Data: 2010-10-17 00:30:33
Autor: pluton
Katedra nostra.
 Niech on
sobie pisze o grzechach KK, niech sobie jeździ po Kaczorach, a nawet po
Panu Prezesie Romanie,

No nie!!! Po Panu Prezesie Romanie ??? To by było świętokradztwo.


--
pozdrawiam
P.L.U.T.O.N.: Positronic Lifeform Used for Troubleshooting and Online
Nullification

Katedra nostra.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona