Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Katedra nostra częśc II.

Katedra nostra częśc II.

Data: 2010-10-17 18:32:43
Autor: Jarek nie obronił kżyża
Katedra nostra częśc II.
Przyziemne sprawy Kościoła. Część 2. Marek P. obsługiwał zakony kompleksowo. Znajdował dla nich grunt do "odzyskania", płacił za jego niską wycenę i od razu przedstawiał kupców gotowych dać więcej. Duchowni dzielili się zyskami z dobrodziejem
W poprzednim odcinku:
Marek P., mieszkający w Bielsku-Białej były funkcjonariusz SB, ucieka za granicę, gdy Milicja Obywatelska chce go zatrzymać pod zarzutem handlu kradzionymi częściami samochodowymi (jego pierwszy biznes). Wraca do kraju po 1989 r. jako przedstawiciel zachodniej firmy ubezpieczeniowej (biznes drugi) i mecenas kultury. Nawiązuje znajomości z duchownymi i zostaje nieformalnym doradcą ekonomicznym biskupa Piotra Libery (a pośrednio - Episkopatu). Jako prawnik reprezentuje parafie i zakony w postępowaniach przed Komisją Majątkową, która zwraca Kościołowi pieniądze, ziemie i budynki w zamian za straty poniesione w latach PRL. Marek P. robi przy tej okazji swój trzeci, najważniejszy, biznes. Zauważa go proboszcz bazyliki Mariackiej ks. Bronisław Fidelus.





Pokaz skuteczności Marka P.

Postępowanie w sprawie roszczeń parafii Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny jest bardzo skomplikowane. Główny problem: władze Krakowa kwestionują prawa do rekompensaty. Przed wojną plebania miała ponad 100-hektarowe gospodarstwo rolne w Bronowicach. Komuna zabrała tylko połowę tych gruntów, a zatem władze PRL zachowały się zgodnie z ówczesnym prawem, które pozwalało nacjonalizować 50-hektarowe majątki. Komisja Majątkowa ma naprawiać krzywdy wyrządzone Kościołowi z naruszeniem przepisów PRL. Tak więc parafia WNMP nie powinna w ogóle występować o rekompensatę za bronowicki majątek - bo został znacjonalizowany prawidłowo.

Ksiądz Bronisław Fidelus jest innego zdania. Przekonuje komisję, że zwrot się należy, bo w 1948 r. parafia mariacka oddała pół gospodarstwa w Bronowicach nowo utworzonej parafii pod wezwaniem św. Antoniego - zatem jej majątek spadł do 50 ha. Drugie tyle zyskał św. Antoni.

Kilka miesięcy później władze komunistyczne przejęły po połowie gruntów z obu połówek. Według Fidelusa bazylika Mariacka powinna zatem dostać rekompensatę.

Postępowanie grzęźnie od 1993 r. wśród sprzecznych opinii prawnych. Nabiera tempa, dopiero gdy pełnomocnikiem bazyliki zostaje Marek P. Nie tylko przekonuje członków komisji, że ks. Fidelusowi należy się rekompensata, ale też wskazuje należącą do miasta działkę przy ul. Siewnej, którą można by oddać jako zadośćuczynienie za Bronowice.

Siewna to cacko. Teren tuż przy drogach wylotowych na Katowice i Kielce. Magistrat planuje tam budowę osiedla. Ale przedstawiciel miasta nie zostaje nawet zaproszony na posiedzenie komisji w sprawie tej ziemi - ratusz dowiaduje się o zmianie właściciela na trzy dni przed licytacją, podczas której zamierza sprzedać grunty deweloperowi. Przetarg zostaje przeprowadzony (nabywca wylicytowuje cenę 9,5 mln zł), ale z powodu decyzji Komisji Majątkowej trzeba go unieważnić. Mimo oburzenia urzędników miejskich i firmy, która wygrała licytację, działka zostaje przy plebanii mariackiej.

To nie wszystko - dzięki staraniom Marka P. parafia NMP dostaje też kilka kamienic, budynek przy ul. Balickiej, który sprzedaje z zyskiem i lokatorami, oraz działkę przy ul. Radzikowskiego. Komisja przekazuje ją parafii mimo głośnego sprzeciwu Agencji Nieruchomości Rolnych.

- Marek P. powiedział wtedy, że prezes Agencji długo nie porządzi. I faktycznie, po dwóch tygodniach przyszedł nowy prezes, a parafia dostała tę ziemię - mówi Andrzej Oklejak, pełnomocnik prezydenta Krakowa.

Cystersi zarabiają, magistrat się burzy

W 2006 r. P. załatwia w podobny sposób siedem działek w Krakowie dla cystersów. Grunty mają łącznie trzy hektary i na wolnym rynku kosztują ok. 24 mln zł. Zakonnicy dostają je jako odszkodowanie za inne dobra. Wycena jest tajna, ale według naszych informacji dużo niższa. Działki wskazuje Marek P., chociaż oficjalnie cystersów reprezentuje przed komisją zaprzyjaźniony z nim mecenas Krzysztof Mazur.

Ta decyzja jest wyjątkowo kontrowersyjna, bo w 1994 r. cystersi podpisali już z miastem kończącą ich roszczenia ugodę, na mocy której dostali 5 ha wokół klasztoru. Co z tego, 10 lat później Marek P. składa wniosek na 50 ha - i to mimo że termin zgłaszania nowych żądań minął w 1993 r.

Krakowski magistrat jest oburzony, tym bardziej że na jednej z działek, u zbiegu ulic Kapelanka i Brożka, w pobliżu Tesco, krakowscy kupcy chcieli wybudować kilkupiętrowe centrum handlowe z obrotową restauracją na szczycie. Na kupno innej działki z wybranych przez Marka P. magistrat ogłosił już przetarg, a oferenci wpłacili wadium. Prezydent Jacek Majchrowski wzywa komisję, aby uchyliła decyzję. Pisze do ministra spraw wewnętrznych Ludwika Dorna. Nie dostaje żadnej odpowiedzi ani tu, ani tam. A zakonnicy natychmiast korzystnie sprzedają działkę u zbiegu Kapelanka i Brożka - kupuje deweloper.

Władze miasta skarżą się do sądu administracyjnego, prezydent Majchrowski grozi, że sprawa oprze się o Trybunał w Strasburgu. Komisja więc ogłasza, że wobec nieprzyjaznej postawy samorządu dalsze roszczenia - i cystersów, i bazyliki Mariackiej - będą zaspokajane w gotówce, nie w gruntach.

Czwarty biznes: Polski Dom Brokerski

Dlaczego Marek P. jest tak skuteczny nawet po odejściu z funkcji współprzewodniczącego komisji jego znajomego z Bielska-Białej księdza Nowoka? Otóż ma nowe dojście.

Cofamy się do roku 2002. P. kupuje wtedy spółkę Polski Dom Brokerski (PDB), która zajmuje się ubezpieczeniami i akwizycją na rzecz funduszy emerytalnych. Po przejęciu przez Marka P. spółka koncentruje się na ubezpieczaniu dóbr przekazanych Kościołowi przez Komisję Majątkową.

Założycielką PDB była Gabriela Koronowska, żona Jacka Domogały, jednego z najbogatszych Polaków, właściciela m.in. fabryki maszyn górniczych Famur. To ona sprzedaje spółkę byłemu esbekowi.

Domogałowie, których majątek "Forbes" szacuje na 1,8 mld zł, są jednymi z głównych darczyńców archidiecezji katowickiej. W latach 2004-05 przekazują kurii ponad 5 mln zł. W roku 2007 r. darowizna wynosi 6 mln zł.


Ekonomem archidiecezji jest ks. Mirosław Piesiur, który w 2003 r. po odwołaniu ks. Nowoka, zostaje wiceszefem komisji. To on podpisuje się pod decyzjami, na mocy których reprezentowane przez Marka P. parafie i zakony odzyskują ziemię. P. pośredniczy potem w sprzedaży tych gruntów. Kupującym bardzo często jest 25-letni Tomasz Domogała, syn założyciela grupy Famur.

Piąty biznes: Żywieckie SA

W połowie bieżącej dekady Marek P. - w środowisku kościelnym nazywany "Cezarem", a przez współpracowników "Tatą" - nie musi już szukać klientów. Siostry zakonne i proboszczowie z całego kraju sami przyjeżdżają do niego. Proszą o wstawiennictwo przed komisją, w której były esbek ma coraz więcej znajomych. Oprócz ks. Piesiura są to Małgorzata Bryk z Famuru oraz warszawscy adwokaci Krzysztof Wąsowski i Piotr Perończyk. Ten drugi jest też członkiem rady ekonomicznej diecezji płockiej, na czele której od 2007 r. stoi biskup Libera.



Świetnie prosperujący P. zakłada w Krakowie spółkę Żywieckie SA, która na siedzibę obiera należącą do zakonu norbertanek kamienicę przy ul. Włóczków.

Żywieckie administrują kościelnymi nieruchomościami, które P. pomógł odzyskać: kamienicami, budynkami handlowymi, szpitalami, należącym do norbertanek parkingiem przy lotnisku Balice.

- To była fabryka pieniędzy. Widziałem fakturę na 700 tys. zł wystawioną na bazylikę Mariacką - mówi Mirosław Ż., wieloletni pracownik, a potem prezes Żywieckich.

Cystersi dostają miliony i odwdzięczają się

Maj 2007 r. - kolejny sukces. Komisja przyznaje krakowskim cystersom 66,5 mln zł w gotówce! Wdzięczność zakonników jest wielka. Za 10 mln zł, z tego, co dostali od komisji, kupują biuro podróży Eureka, które sprzedaje im Dariusz M., ówczesny prezes Żywieckich SA, prawa ręka Marka P. To on zasiadał we wspomnianym już stowarzyszeniu Katedra Nostra, od którego zaczęła się kariera naszego bohatera. Teraz jest jednym z głównych świadków prokuratury prowadzącej śledztwo w sprawie nadużyć w Komisji Majątkowej.

Wraz z Eureką cystersi przejmują ośrodek wypoczynkowy Fregata w Łebie. Na jego remont wydają kilkanaście milionów złotych, po czym... na 30 lat wydzierżawiają go Żywieckim. Firma płaci zakonnikom 100 tys. rocznie za dzierżawę. W tym czasie zysk z ośrodka to ok. 500 tys. zł; różnica idzie na konto firmy Marka P.

Pytani przez nas zakonnicy nie chcą się tłumaczyć z tej szczodrości.

- Akurat w tym jedynym temacie nie jestem upoważniony do udzielania informacji. To domena opata - mówi ojciec Wincenty, rzecznik cystersów z Krakowa. Opat, który jeszcze kilka lat temu jadał z Markiem P. zakrapiane kolacje (na zdjęciu), też grzecznie odmawia: - Bardzo panów przepraszam, ale tak będzie lepiej dla wszystkich.

Ziemia trafia w ręce synów

Następne osiągnięcie Marka P. - na przełomie 2007 i 2008 r. krakowskie albertynki dostają dzięki niemu ponad 200 ha w Świerklańcu, Świętoszowicach, Czekanowie i Zabrzu. To tereny rolnicze, rekreacyjne lub przygotowywane pod zabudowę mieszkaniową. Niektóre działki leżą przy drodze łączącej Bytom z Wrocławiem. Marek P. wynajął rzeczoznawców, którzy zrobili wyceny gruntów. Wyszło nieco ponad 2 zł za metr.

Władze Świerklańca są zdumione ceną przekazanej siostrom ziemi.

- Podobne tereny w tym samym czasie sprzedawaliśmy po 30 zł za metr - mówi Michał Lesik, zastępca wójta Świerklańca. Gmina prosi komisję o wyjaśnienie: kto i na jakiej podstawie zrobił taką wycenę?
- Odpisano nam, że niczego się nie dowiemy, bo nie jesteśmy stroną tego postępowania - mówi Lesik.

Władze gminy decydują więc, że odkupią od zakonnic przekazaną im ziemię. Okazuje się jednak, że grunty mają już nowego właściciela. To 25-letni Tomasz Domogała, syn wspomnianego wyżej twórcy grupy Famur i sponsora archidiecezji katowickiej. Junior kupił grunt, podając się za rolnika indywidualnego, chociaż na co dzień studiuje na Stanfordzie w USA. Młodzian nabył też od zakonnic ziemie w Zabrzu, Świętoszowicach i Czekanowie. W każdej z tych transakcji pośredniczył Marek P.

Wiosna 2008 - kolejny triumf.

Komisja przekazuje poznańskiemu zakonowi elżbietanek 47 ha w warszawskiej Białołęce. To jedne z ostatnich dużych terenów inwestycyjnych w stolicy. Powołani przez Marka P. rzeczoznawcy wyceniają je na zaledwie 30 mln zł. Władze Białołęki informują komisję, że wycena jest zaniżona, a prawdziwa wartość gruntów to co najmniej 240 mln zł. Komisja akceptuje jednak cenę przedstawioną przez pełnomocnika sióstr i oddaje im ziemię.

Parę miesięcy później zakonnice sprzedają grunt. Kupcem jest pomorski biznesmen Stanisław M. Ma zapłacić siostrom 30,5 mln zł. Po podpisaniu aktu notarialnego elżbietanki otrzymują jednak tylko 5,5 mln zł. Stanisław M. tłumaczy im, że z powodu kryzysu ma problemy z zebraniem drugiej raty. Nie płaci jej do teraz. Ale w tym czasie sprzedaje ziemię swoim synom. Z aktu notarialnego, prawdopodobnie i tak ujmującego wartość zaniżoną, wynika, że ziemia poszła za 80 mln zł.




Szósty biznes: "Super Nova"

Marek P. żyje po królewsku. Mieszka nadal w Bielsku - Białej. Jeździ nowym mitsubishi pajero kupionym w salonie za prawie 200 tys. zł. Zatrudnia ochronę, która strzeże okazałego domu, ma kucharkę, panią do sprzątania i ogrodnika. Spełnia marzenie, o którym często wspomina - uruchamia gazetę.



Formalnie właścicielem dwutygodnika "Super Nowa" jest najbliższy wspólnik Marka P. - Dariusz M., ale decydujący głos mają P. i jego syn Konrad, świeżo upieczony absolwent dziennikarstwa w Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu (uczelnia ojca Rydzyka).

Czasopismo jest kolorowe, z wyglądu tabloid - tyle że dominują w nim wiadomości lokalne. Wychodzi w dwóch mutacjach - bielskiej i krakowskiej - przez ponad dwa lata, do lipca 2010 r. Potem przenosi się do internetu i dziś jest witryną www.super-nowa.pl.

Robi się gorąco

Sielankowy okres życia Marka P. dobiega końca jesienią 2008 r., gdy władze Białołęki zawiadamiają warszawską prokuraturę o podejrzeniu popełnienia przestępstwa podczas przekazywania ziemi elżbietankom.

W tym samym czasie prokuratura w Gliwicach zaczyna badać kulisy przejmowania przez pełnomocnika ziemi na rzecz krakowskich albertynek, cystersów i norbertanek. W sprawę angażuje się CBA. Jego oficerowie zaczynają śledzić Marka P. i współpracowników. Nagrywają m.in. spotkanie Dariusza M. z mecenasem Piotrem Perończykiem, członkiem Komisji Majątkowej. Panowie rozmawiają w warszawskim hotelu InterContinental, Dariusz M. coś adwokatowi daje.

Kilka miesięcy później M. sam wyznaje prokuratorom, że była to koperta zawierająca 20 tys. zł łapówki.

Wiosną 2009 r. gliwicka prokuratura wydaje nakaz zatrzymania Karola Sz., rzeczoznawcy, który na zlecenie Marka P. oceniał wartość działek w Zabrzu (dla albertynek). Według prokuratury tzw. operat został prawie sześciokrotnie zaniżony.

- Rzeczoznawca wycenił tereny na 7 mln zł, gdy ich rynkowa wartość to ponad 40 mln zł - mówi prokurator Michał Szułczyński.

Marek P. przygotowuje się na kłopoty. Zakłada w czeskim Cieszynie spółkę Żywieckie Czech, która ma przejąć udziały w jego polskich interesach. - Zdeponował też u mnie kilkanaście kartonów z dokumentacją dotyczącą współpracy z Komisją Majątkową - sypie go Dariusz M. - Potem wywiózł te papiery za Olzę.

Marek P. - jedyny raz - o sobie

We wrześniu 2009 przyparty do muru Marek P. decyduje się, po raz pierwszy i ostatni, udzielić wywiadu własnej gazecie.

Redaktor naczelny "Super Nowej" Mariusz Hujdus zaczyna rozmowę z szefem tak:

" > Super-Nowej <jako pierwszej udało się porozmawiać z osławionym Markiem P. - bohaterem wielu tekstów z "Rzeczpospolitej" (...) Bardzo pan jest tajemniczy. (...) Kim pan jest, panie Marku P.? Dlaczego pewna, choć wąska grupa spośród znanych polskich dziennikarzy ustawicznie interesuje się panem? Przecież pan jest osobą prywatną, nie pełni pan żadnych funkcji publicznych, a trafia pan ciągle na łamy najbardziej poczytnych tygodników, dzienników, a nawet stacji telewizyjnych w Polsce. Mówi się tam o panu, ale bez pana udziału. Nikt z tych dziennikarzy nawet pana nie widział, nikt z panem nie rozmawiał, a przekazuje się publicznie jakieś negatywne informacje, które znane są jedynie ze słyszenia od innych dziennikarzy, którzy także pana nigdy nie spotkali. A pan na dodatek sobie z tego kpi, zamiast pełen trwogi schować się w jakimś kącie i zejść z drogi tej nagonce. To jakieś kuriozum w polskim życiu publicznym!

Marek P.: - Faktycznie, mówi się. Nawet wypowiada się także na mój temat pewna bardzo wpływowa grupa polityków, którzy także mnie nie znają, nigdy nie mieli ze mną żadnego kontaktu, ale komentują, oczywiście bardzo krytycznie, moje działania, podejmowane przecież w obronie porządku prawnego. Ludzie ci publicznie dyskutują o mnie i o tym, co robiłem na bazie obowiązującego w Polsce prawa, nie dając mi żadnej możliwości odniesienia się do ich autorytarnych i często absurdalnych, a nawet wręcz głupich twierdzeń. To są tzw. gadające głowy pracujące na zamówienie w mediach, oczywiście na zamówienie polityczne.

Hujdus: - Czyli uważa pan, że cała ta sprawa związana z medialnymi atakami na pana ma podtekst polityczny?

Marek P.: - Oczywiście, stosunki Państwo - Kościół to była zawsze i nadal jest newralgiczna strona polityki wewnętrznej (...). W Polsce w trakcie zmian politycznych 1988-1989 roku, nowa władza postanowiła wyrównać rachunki krzywd, jakie wyrządziła Kościołowi w czasach PRL trzymająca władzę PZPR. Postanowiono zwrócić zagrabiony siłą w latach 1945-1970, majątek kościelnych osób prawnych... [ale zaraz po tym] ...zaczęła się nieznana i ukrywana i trwająca nadal praktyka utrudniania przez osoby rządzące w Polsce wykonania wiążących postanowień tej ważnej ustawy sejmowej. A kto personalnie na początku lat 90. doprowadził do tego stanu rzeczy? (...) Może siła, która uznała, że sprawny i rzetelny zwrot zagrabionego majątku zgodnie z obowiązującym prawem osłabi władzę państwową? Zatrzymano ten proces naprawiania krzywd przy pomocy tzw. prawa powielaczowego dającego możliwości stosowania obstrukcji przy realizacji ustawy. I skutkiem tego zwrot zagrabionego majątku Kościoła, który miał być w pełni przeprowadzony w ciągu dwóch lat, ciągnie się do dnia dzisiejszego, czyli 20 lat, i końca nie widać. Ta praktyka dotyka też zagrabionego mienia obywateli, innych Kościołów oraz mienia Gmin Żydowskich, których roszczenia skutecznie są blokowane przy pomocy podobnej praktyki, polegającej na obstrukcji urzędniczej wspartej brakiem woli politycznej załatwienia tego problemu. Mimo uroczystych obchodów 20. rocznicy tzw. upadku komunizmu w Polsce, w praktyce ten > komunizm <żyje i ma się bardzo dobrze. Polska jest w tej mierze wyjątkiem wśród państw należących do UE.

Hujdus: - Świadek prokuratury, pan Dariusz M., (...) > sypie <pana. Co to oznacza?

Marek P: - [Mój dobry znajomy M.] zeznał w prokuraturze gliwickiej, że na moją prośbę korumpował warszawskiego adwokata, osobę nieposzlakowaną i wiarygodną! Podobno miał mu przekazać kwotę 20 tys. zł. Jeżeli rzeczywiście M. tak zeznał, to czekają go wkrótce kolejne zarzuty o składanie nieprawdziwych zeznań, a następnie procesy cywilne. [On] nie jest wiarygodny, (...) w sprawie działań zawodowych M. są złożone liczne zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstw na szkodę spółek, osób prawnych, w których pełnił obowiązki zarządcze. (...) Żal mi tego > świadka <, ten człowiek przegrał swoją szansę na uczciwe i godne życie. Spowodował wiele tragedii życiowych innym ludziom, co dopiero się ujawni z całą mocą. Ale niestety z przykrością muszę przyznać, że do tego upadku człowieka przyczyniły się inne osoby, związane z kilkoma ośrodkami medialnymi w Polsce, które potraktowały tego nieszczęśnika instrumentalnie, jako > producenta i dostarczyciela <zamówionych przez inne osoby dań!

Hujdus: - Nie chce pan ujawnić swego wizerunku i nazwiska?

Marek P.: - Nie chcę, bo nie prowadzę działalności publicznej i zapewniam, że wobec osób, które nie respektują obowiązującego w tym zakresie prawa, będę konsekwentnie występował w obronie porządku konstytucyjnego".

Człowiek przenikliwy, oczytany, klient empiku

Hujdus, gdy pytamy o tę rozmowę, odpowiada: - Uważałem, że należy dać szansę wypowiedzieć się człowiekowi, na którego trwała nagonka. Standardy medialne nakazują nam wysłuchanie wszystkich stron.



- Niech pan opowie o Marku P. Jaki to człowiek?
- Imponuje mi swoją rozległą wiedzą na wiele tematów, przenikliwością, oczytaniem. On rozpoczynał dzień od lektury zachodnich dzienników, które kupował w empiku.
- Ta przenikliwość w czym się przejawiała?
- Pamiętam, że rozmawialiśmy kiedyś o wyborach prezydenckich. Przewidział nie tylko ich wynik, ale również, co się wydarzy w Polsce już po zaprzysiężeniu nowego prezydenta. Bardzo interesował się polityką międzynarodową, np. relacjami Rosja - Niemcy. To nie było ograniczanie się do wiadomości z gazet i telewizji. On rzeczywiście analizował sytuację, zgłębiał te zagadnienia. I potrafił rzeczowo, interesująco o tym opowiadać.
- Sterował ręcznie redakcją?
- Nigdy. Jak widzicie, pojawił się w jednym tekście. Jeżeliby sterował, z pewnością występowałby w gazecie dużo częściej. Jego związek z tytułem był tylko taki, że zasiadał w radzie nadzorczej. Dużo większe zainteresowanie objawiał syn pana Marka Konrad. Ale to zainteresowanie bardziej biznesowe, nigdy nie wpływał na treść artykułów.

Sieć się zaciska, jutro niepewne

Jesienią 2009 kilkudziesięciu agentów ABW na zlecenie warszawskiej prokuratury wkracza do biur i firm Marka P., w tym do nadmorskiej Fregaty, skąd oficerowie zabierają książkę meldunkową. Wynika z niej, że jednym z gości ośrodka był mec. Wąsowski, członek Komisji Majątkowej. W dokumentach nie ma śladu, że adwokat zapłacił za pobyt.

- Nie płaciłem, bo zostałem tam zaproszony jako gość przez Dariusza M. - mówi Wąsowski.

Darmowe noclegi to jednak drobny zarzut. Warszawska prokuratura podejrzewa adwokata o rzecz grubszą: poświadczenie nieprawdy w dokumentach związanych z przekazaniem elżbietankom ziemi w Białołęce. Drugim podejrzanym w sprawie jest ks. Mirosław Piesiur, prócz niego jeszcze rzeczoznawcy, którzy zaniżali ceny, oraz protokolantka.

Zaczynają się nerwowe ruchy.

Dariusz M. - teraz świadek oskarżenia - przysyła do Żywieckich SA list, w których ostrzega pracowników przed Markiem P. Pisze m.in. o jego esbeckiej przeszłości i dziwnych interesach. W firmie dochodzi do cichego buntu. Jeden z pracowników kseruje list i rozsyła do wszystkich zakonów, parafii i kurii biskupich, z którymi Marek P. prowadzi interesy.

On zaś czuje, że sieć się zaciska. Zaczyna używać dwóch telefonów komórkowych i nigdy nie kładzie ich wyświetlaczem do góry. Kiedy ktoś dzwoni, odbiera tak, aby nikt nie zobaczył nazwiska dzwoniącej osoby. Gdy ma na oku jakiś interes, nie mówi o nim nawet najbliższym współpracownikom, tylko dzwoni do prezesa i prosi, aby wysłał mu faksem aktualne pełnomocnictwo do reprezentowania Żywieckich.

- Wystawialiśmy mu taki dokument, ale nigdy nie wiedzieliśmy po co. A mógł z tym zrobić wszystko: zaciągnąć w naszym imieniu kredyt, kupić lub sprzedać jakąś nieruchomość, z siedzibą włącznie - wspomina Piotr Ż. - Tak pojawiła się w firmie nieufność i niepewność jutra.

Nie zdążył do Australii

Marek P. nie chce iść do więzienia. Szykuje sobie alternatywne lądowanie.

- Chciał zrobić to samo co w latach 80., to znaczy czmychnąć za granicę - mówi nam jego współpracownik. - Z wiadomych względów nie mógł to być kraj w Unii Europejskiej, więc najpierw myślał, czy nie nawiązać kontaktu z siostrą, którą ma w RPA, i nie uciec do Afryki. Uznał jednak, że honor nie pozwala mu na takie wyjście. Wybrał inny kierunek - Australia i Nowa Zelandia. Zaczął czytać książki na temat tych państw, ich kultury, klimatu, możliwości emigracji. Nawiązał pierwsze kontakty i nawet rozglądał się za konkretnym miastem.

W ostatnich miesiącach wolności P. zmienia nazwę Żywieckich SA na Jenion Estate. Zakłada też spółkę na Cyprze - to przez jej konta chce wytransferować z Polski zarobione na mieniu kościelnym miliony. Misterny plan niweczy akcja CBA na polsko-czeskiej granicy.

Kościół reaguje na zatrzymanie Marka P. po swojemu. Krakowska kuria wszczyna własne śledztwo: parafie mają meldować kardynałowi Stanisławowi Dziwiszowi, która i kiedy współpracowała z P. oraz jaki majątek dzięki temu odzyskała. Ks. Robert Nęcek, rzecznik kurii, wydaje oświadczenie, w którym zapewnia, że zależy mu na pełnym wyjaśnieniu sprawy:

"W imię przejrzystości oświadczamy, że wszystkie instytucje archidiecezji będą, o ile zajdzie taka potrzeba, współpracować z organami państwowymi w celu wyjaśnienia oskarżeń o bezprawne działania osób reprezentujących kościelne osoby prawne przed Komisją Majątkową przy MSWiA. Archidiecezja dystansuje się od osób, które przy okazji prowadzenia spraw prawnych mogły dopuścić się nieuczciwości celem osiągnięcia osobistych korzyści".

21 września br. Marek P. zostaje aresztowany. Komisja Majątkowa działa nadal. Do załatwienia pozostało jej jeszcze 240 spraw.




Więcej... http://wyborcza.pl/1,87648,8522184,_Tata__i_siostry.html?as=4&startsz=x#ixzz12dONM0lB




Przemysław Warzywny

--

I dodaje, że szyld PiS nie jest atutem w wyborach samorządowych. - Firma piarowska ostrzegała nas, żebyśmy nie eksponowali partyjnego logo, bo się źle kojarzy - zaznacza nasz rozmówca.

Katedra nostra częśc II.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona