Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Komorowski - noc myśliwego

Komorowski - noc myśliwego

Data: 2010-06-19 07:12:23
Autor: sam
Komorowski - noc myśliwego
Komorowski - noc myśliwego

Łowiecka pasja marszałka była powszechnie znana. Od chwili gdy został kandydatem
PO na prezydenta, stała się tematem tabu.


Zamiłowanie Bronisława Komorowskiego do polowań to jeden z największych kłopotów
sztabu wyborczego Platformy Obywatelskiej. - Jednym z naszych celów jest
pilnowanie, by nie wypłynęły zdjęcia pokazujące naszego kandydata z upolowanym
zwierzęciem - przyznał w rozmowie z "Rz" polityk PO.


W połowie maja pisaliśmy o protestach organizacji ekologicznych, które wezwały
kandydata PO do rezygnacji z krwawego hobby. - Zabijanie zwierząt dla
przyjemności uznajemy za moralnie niedopuszczalne - tłumaczył "Rz" Cezary
Wyszyński z Ruchu na rzecz Zwierząt Viva. W tym samym tygodniu po Hajnowskich
Dniach Muzyki Cerkiewnej i wizycie u Włodzimierza Cimoszewicza Komorowski nagle
ogłosił: - Dostałem od dzieci i wnuków aparat fotograficzny z taką prośbą, bym
przestał polować, a zaczął robić zwierzętom zdjęcia. Spróbuję się do tej prośby
zastosować.

Wtedy zawrzało z kolei wśród myśliwych, którzy na forach internetowych nazywali
Komorowskiego "zdrajcą". Ale sztab PO wie, co robi: myśliwych jest w Polsce 100
tysięcy, przeciwników około miliona. Rachunek jest prosty.

Nikt nic nie wie

Kiedy postanowiliśmy sprawdzić, jak wyglądała kariera łowiecka Komorowskiego,
okazało się nagle, że stała się tematem tabu. Milczą dawni towarzysze polowań,
leśnicy zasłaniają się niepamięcią. Ryszard Mączyński, prezes Towarzystwa
Łowieckiego Ponowa i przyjaciel Komorowskiego od strzelania nie chce żadnych
wspomnień. Stwierdza tylko, że "jest lojalnym obywatelem i nie jest upoważniony,
by o tych sprawach rozmawiać".

Ponowa to Koło Łowieckie nr 18 w Białej Podlaskiej. Tu lubi sobie postrzelać
Komorowski, choć sam należy do okręgu warszawskiego. Jeszcze w lutym jako
marszałek Sejmu objął patronatem lokalną uroczystość 90-lecia Ponowy.

Komorowskiego na imprezie zagadnął dziennikarz "Słowa Podlasia" i spytał
przewrotnie, czy wybrał się już na polowanie na elektorat wyborczy. Marszałek
usilnie starał się wszystko obrócić w żart. Zaprzeczył, po czym stwierdził, że
strzela, tyle że "cienkim śrutem humoru" i "nie jest bardzo groźnym myśliwym".

Wojciech Cieplak, prezes okręgu warszawskiego Polskiego Związku Łowieckiego,
pytany m.in., od kiedy Bronisław Komorowski i jego syn Tadeusz są członkami
związku, jakie mają trofea i broń, zasłania się ochroną danych osobowych.

Grupa wpływowa, zamknięta i bogata

Polski Związek Łowiecki to stowarzyszenie ponad 2,5 tysiąca kół łowieckich.
Liczy ponad 100 tys. członków. Najwięcej (25 proc.) jest emerytów i rencistów,
14 proc. to właściciele firm.

To hermetyczne środowisko, o ogromnych finansach i wpływach. Ze skupu dziczyzny
i organizowania polowań dla cudzoziemców koła uzyskały w ubiegłym roku ponad 84
mln zł. Składki członkowskie to kolejne 20 mln zł.

Związek ma swój sąd, od decyzji którego można się odwołać do sądu powszechnego,
ale tylko w przypadku wykluczenia z organizacji. Ma rzecznika dyscyplinarnego,
system odznaczeń i kontroli.

Tylko członkowie związku mogą legalnie polować w Lasach Państwowych należących
do Skarbu Państwa. To właśnie związek administruje ośrodkami hodowli zwierzyny
przy nadleśnictwach, które organizują polowania i na tym zarabiają.

PZŁ to zamknięty krąg.

- Nie każdy może zostać członkiem. Decyduje o tym zarząd związku - mówi jeden z
myśliwych zrzeszony w PZŁ. Szefenm Naczelnej Rady Łowieckiej PZŁ jest Andrzej
Gdula, były wiceszef MSW w PRL, ściągnięty do resortu przez generała Czesława
Kiszczaka.

Prezes zarządu PZŁ dr Lech Bloch był zarejestrowany jako wieloletni tajny
współpracownik Służby Bezpieczeństwa "Kazimierz". W Instytucie Pamięci Narodowej
zachowało się własnoręcznie podpisane przez niego zobowiązanie do współpracy.

Do związku należy wielu VIP-ów: polityków, ministrów, aktorów, celebrytów.

Poseł został myśliwym

Bronisław Komorowski jest myśliwym od co najmniej 20 lat. Pamięta go z tamtych
czasów pracownik Wojskowego Ośrodka RekreacyjnoKondycyjnego Omulew w Czarnym
Piecu na Mazurach. Omulew miał wtedy koło łowieckie, strzelać mogli tylko
dygnitarze wojskowi. Rezerwat był ogrodzony, zimą dokarmiano zwierzęta. Były
łatwym łupem myśliwych.

- To był początek lat 90., komendantem był wtedy pułkownik Julian Borkowski.
Komorowski przyjechał tu już jako cywilny wiceszef MON, dostał zgodę na odstrzał
w rezerwacie od komendanta. Zabił dzika, ale nie umiał go wypatroszyć, pomagał
mu chorąży - opowiada były pracownik w Omulewie.

W kompleksie dzisiejszego Ośrodka Reprezentacyjnego MON w Omulewie przez lata
działało koło myśliwych Dowództwa Garnizonu Warszawa, do którego należą m.in.
emerytowani generałowie. Tradycją było organizowanie w ośrodku obchodów
Hubertusa (Dnia Myśliwych). Dopiero Aleksander Szczygło, ówczesny szef MON, w
2007 r. zabronił tego typu imprez.

Gen. Roman Polko, komandos, były szef GROM: - W wojsku, także w jednostkach
specjalnych, jest bardzo dużo myśliwych, ale zawsze patrzyłem na to z
niesmakiem, bo ograniczało się to do tego, żeby dawać żołnierzy do nagonek. Tak
było też w Niepołomicach i Lublińcu (miejsce stacjonowania jednostek
specjalnych - przyp. aut.). Jeden krowę zastrzelił przypadkiem, inny sobie w
stopę strzelił. Nie podobało mi się to towarzystwo, które polowania zawsze
zakrapiało suto alkoholem.

Regulamin polowań zabrania polowania pod wpływem alkoholu. - To martwy zapis.
Gdyby badać uczestników polowań dla dygnitarzy alkomatem, większość polowań nie
mogłaby się odbyć. Przeważnie strzelania dygnitarzy odbywają się na ostrym
kacu - mówi "Rz" jeden z lubelskich myśliwych.

Polko zapamiętał rozmowę ze Zbigniewem Kwintalem, dowódcą pułku specjalnego
komandosów: "Poluje pan? Nie? To kariery w wojsku pan nie zrobi". - To
stwierdzenie dużo mówi o tym, czym jest myślistwo - dodaje Polko.

Komorowski, historyk z wykształcenia, z wojskowymi czuje się jak ryba w wodzie.
Przez wiele lat był szefem Sejmowej Komisji Obrony Narodowej, dwukrotnie
pracował w resorcie - raz jako wiceszef, potem szef MON. Gdzie polował?

- Prościej wyliczyć, gdzie Komorowski nie polował - mówi "Rz" jeden z myśliwych.
Marszałka Sejmu pamiętają np. w Ośrodku Hodowli Zwierząt w Konopatach w
nadleśnictwie Lidzbark.

- Na polowanie zapraszało go towarzystwo leśników. Legalne, zgłoszone. Z
polityków tylko on bywał - mówi Tadeusz Iskra, nadleśniczy Lidzbarka.

W środowisku łowieckim opowiada się, że Komorowski lubuje się w jeleniach,
bykach i kozłach (samiec sarny). - Chodzi o trofea - tłumaczy jeden z myśliwych.

Za zastrzelenie kozła dewizowiec musi zapłacić nawet 20 tys. zł, za bażanta - 6
tys. zł. I tu okazuje się, jak korzystną rzeczą jest członkostwo w elitarnym
Związku Łowieckim.

- Zgodnie z przepisami członek PZŁ to wybraniec, który za trofeum nie płaci nic,
a za mięso grosze - opowiada "Rz" aktywny myśliwy.

Gra o GROM

Według generała Sławomira Petelickiego, byłego dowódcy GROM, słabość
Komorowskiego do polowań dziesięć lat temu wojskowy beton, który rządził w
resorcie, chciał wykorzystać do przejęcia wpływów.

Zdaniem Petelickiego zamiłowanie do polowań, wspólne polowania w Omulewie
zbliżyły Komorowskiego, wtedy słabego myśliwego, do ówczesnego dowódcy
żandarmerii gen. Jerzego Słowińskiego. - Słowińskiego wybrano, bo był myśliwym i
świetnie strzelał. Zwierzyny było w bród - mówi Petelicki.

Ta znajomość, według gen. Petelickiego, miała zaprocentować już niebawem. Jak
utrzymuje, właśnie dlatego gen. Słowiński miał przejąć dowództwo nad GROM, kiedy
Komorowski został szefem MON. Tyle tylko, że Polko się postawił, zadzwonił do
ministra Komorowskiego. Afera rozeszła się po kościach.

Ówczesny szef GROM gen. Roman Polko potwierdza, że była taka sprawa. Słowiński w
jednostce pytał o karabiny snajperskie, do polowań, choć żadne nakazy nie padły.

Gen. Słowiński jest już na emeryturze. Prowadzi działalność konsultingową. O
polowaniach z Komorowskim nie chce rozmawiać. - To było 20 lat temu. Omulew?
Bzdury - ucina.

Z Palikotem do Rosji

Myślistwo zbliża, cementuje przyjaźnie. To właśnie zamiłowanie do polowań jest
powodem sympatii Komorowskiego do ekscentrycznego posła z Lubelszczyzny Janusza
Palikota.

W swoim blogu Palikot w lipcu 2007 r. pisał: "Bronka poznałem bodaj w 1994 roku
podczas sylwestra w leśniczówce w Lasach Janowskich. Byliśmy potem na wielu
prywatnych wyprawach i spędziliśmy razem ostatnich pięć sylwestrów".

Komorowski uczył tam Palikota polowania. Gdy lubelski poseł PO poznał już
tajniki sztuki myśliwskiej, wspólnie wyruszyli na łowy do Rosji. Palikot
wspomina to tak: "Z tych wszystkich wydarzeń najbardziej niezwykły był nasz
wspólny pobyt w Rosji i polowanie na głuszca. To było dobre 300 km od Moskwy, w
marcu 1997 lub 1998. (...) To było moje pierwsze polowanie. Nie jestem urodzonym
myśliwym i bardziej ciągnęło mnie do przygody i towarzystwa niż do strzelania.
Wśród prawdziwych myśliwych doświadczyłem swoistego rodzaju więzi i kultury,
które mają niezwykle wiele uroku. Składają się na to różne obyczaje, pieśni i...
nalewki, a nawet dobra tradycyjna kiełbasa. Dawne KGB podesłało nam na wieczór
jakiegoś nibysąsiada, który raczył nas wódką i próbował wyciągać na debaty
polityczne. (...) I tak sobie we trójkę gaworzyliśmy, budując przyjaźń
polskopostradziecką. I popijając jakimś bimbrem z soku z sosny".

Polowania to w Rosji jedna z ulubionych rozrywek tzw. siłowików, czyli
przedstawicieli resortów obrony i spraw wewnętrznych. Wielkim miłośnikiem i
protektorem rosyjskiego łowiectwa jest sam premier Władimir Putin, który często
fotografował się z obnażonym torsem i strzelbą podczas polowań na tygrysa.

Palikot z uniesieniem opisuje, jak podekscytowany wrócił z rosyjskiego polowania
na głuszce. Choć debiutant, to "z ptakiem na flincie". Głuszce w Polsce są pod
ochroną. W Rosji wolno do nich strzelać.

Czerwoni myśliwi

Lubelski poseł PO nie jest wyjątkiem wśród politycznomyśliwskich znajomości
kandydata PO na prezydenta.

Jak opowiada Ryszard Hys, emerytowany leśniczy z Janowa Lubelskiego, w 2001 roku
Bronisław Komorowski przyjeżdżał tam na polowania z przedstawicielami ówczesnego
rządu SLD. Potwierdzają to w rozmowach z "Rz" inni leśnicy pracujący wówczas w
Janowie.

Komorowski polował na grubego zwierza, głównie jelenie i sarny. Organizatorem
był nieżyjący już Jan Okruch, w latach 2002 - 2006 dyrektor Regionalnej Dyrekcji
Lasów Państwowych w Lublinie (z nominacji SLD).

- Gdy przyjeżdżał Komorowski, zawsze czekał na niego leśniczy ze służbowym
samochodem - opowiadają leśniczy.

O wspólnych polowaniach Komorowskiego z politykami SLD mówią też pracownicy
nadleśnictwa w Rudniku w podkarpackiem. Widywali tam też wtedy szefa Bartimpeksu
Aleksandra Gudzowatego oraz znanych aktorów, m.in. Bogusława Lindę. Do tych
łowów dochodziło już w czasach AWS, gdy Komorowski był jednym z liderów
Stronnictwa Konserwatywno-Liberalnego, a także szefem Sejmowej Komisji Obrony
Narodowej, a następnie szefem MON w rządzie Jerzego Buzka.

- Do Rudnika na polowanie Komorowskiego ściągnął Edward Tomecki, który
nadleśnictwem w Rudniku kieruje do dziś jeszcze od czasów stanu wojennego -
wspomina Krzysztof Roman, wówczas pracownik leśny.

W Rudniku powstał Ośrodek Hodowli Zwierzyny, by było do czego strzelać. Daniele
sprowadzano nawet z Węgier. Zbudowano domek myśliwski dla polityków. Edward
Tomecki odmówił "Rz" udzielenia jakichkolwiek informacji o polowaniach
Komorowskiego. Uzasadnił to tym, że jest to element sfery prywatnej marszałka i
nie ma związku z pełnioną przez niego funkcją publiczną.

Tajemnica helikoptera

Po polowaniach w Lasach Janowskich biesiady myśliwskie z udziałem Komorowskiego
organizowano w leśniczówce Władysławów, kilkanaście kilometrów od miasta.
Schowana jest w głębokiej puszczy, trudno tam dotrzeć nawet z pomocą dobrego
GPS. W pobliżu jest tylko kilka domów pracowników leśnych. Oni doskonale
pamiętają wizyty Komorowskiego. Wspominają, że obecny marszałek Sejmu wpadał co
miesiąc na kilka dni. Było to pod koniec lat 90.

- Kiedy nad okolicą latał helikopter, od razu było wiadomo, że przyleciał nim
Bronek - mówi nasz informator. Helikopter należał do wojska, a Komorowski był
wtedy wiceministrem obrony narodowej. Korzystał wówczas z gościny Jerzego
Kostka. Panowie byli zaprzyjaźnieni. Komorowski jest ojcem chrzestnym córki
Kostki.

Podczas jednego z pobytów Komorowskiego we Władysławowie miał miejsce wypadek.
Jerzy Kostek, jeżdżąc po terenie leśniczówki samochodem terenowym, wpadł na
helikopter, którym przyleciał marszałek. Uszkodzony został tylny wirnik. Sprawę
badał komisariat policji z pobliskiej Dzwoli. Zarzutów nikomu nie postawiono.

Jak wyglądały przygotowania do polowań?

- Kiedy jesienią przez wieś jechały do leśniczówki przyczepy ze spadami jabłek z
sadów, było jasne, że szykuje się polowanie z gośćmi - mówi jeden z mieszkańców
Władysławowa.

Co wspólnego mają jabłka z myślistwem, tłumaczy nam Ryszard Hys. - Spadów z
sadów używa się, by urządzić tzw. nęcisko. Przez kilka dni rozsypuje się spady w
określonym miejscu, najczęściej na polanie. Zwierzyna się przyzwyczaja, że w tym
miejscu można się najeść. Jak się już przyzwyczai, przyjeżdża myśliwy, wchodzi
na ambonę. Przy optyce współczesnej broni zwierzyna nie ma żadnych szans. Nie
trafić w takich okolicznościach, to spudłować w stodołę.

Z synem na dzika

Z marszałkiem poluje jeden z synów, 29-letni Tadeusz Komorowski, warszawski
prawnik. W grudniu 2009 r. Bronisław Komorowski na jego wesele miał upolować
dzika w lasach pod Lublinem.

- Był zaproszonym gościem na odstrzał - potwierdza Sylwester Wasilewski, łowczy
koła Szarak w Lublinie, wizytę znanego myśliwego. - Miał zezwolenie na dwa
dziki, pozyskał jednego. Zapłacił za niego, ale ile, nie pamiętam - przyznaje
Wasilewski.

W styczniu 2008 r. marszałek Komorowski został zaproszony wraz z synem na dziki
do lasów w Huszczy koło Białej Podlaskiej przez wspomniane już wcześniej koło
Ponowa.

Myśliwy i dziennikarz pisma "Łowiecki Dziennik Myśliwych" Stanisław Pawluk
ujawnił, że polowanie zorganizowano nielegalnie: bez wpisywania się do książki
wyjść w łowisko i bez zgody nadleśniczego. Nie poinformowano też o imprezie
wójtów gmin Łomazy oraz Tuczno, na których terenie polowanie się odbyło.

Pytany przez dziennikarza marszałek tłumaczył się, że upewniał się przed
polowaniem, czy wszystkie formalności są spełnione. - Z przykrością jednak
informuję, że tego dnia na polowaniu nie oddałem żadnego strzału - odpisał
Komorowski Pawlukowi.

Podczas polowania zastrzelono przez przypadek psa Romana Arseniuka, który był
podkładaczem z psami. Sprawę umorzono, bo Arseniuk całą winę wziął na siebie i
nie rościł do nikogo pretensji. W feralnym polowaniu brał udział poza
Komorowskim także Jerzy Kozłowicz, warszawski biznesmen, znajomy Józefa
Oleksego.

Po całej historii kłopoty ma dziś tylko Pawluk, który ją opisał. Rok temu
rzecznik dyscyplinarny Polskiego Związku Łowieckiego oskarżył dziennikarza o
"naruszenie dobrego imienia koła łowieckiego" i zniesławienie z art. 212 kodeksu
karnego, choć proces toczy się przed sądem koleżeńskim, a nie powszechnym.

Polowania? Nie odpowiem

W październiku 1994 r. Bronisław Komorowski, wtedy poseł Unii Wolności,
zabierając głos w Sejmie w sprawie poselskiego projektu ustawy Prawo łowieckie,
martwił się, że myśliwi wciąż są źle postrzegani w społeczeństwie, bo kojarzy
się ich z czasami PRL, kiedy polować mogli tylko ludzie aparatu władzy. Z dumą
mówił o sobie: - Być członkiem Polskiego Związku Łowieckiego to honor, a nie
rzecz naganna.

Jego wystąpienie koledzy posłowie nagrodzili oklaskami.

Dziś marszałek Komorowski unika rozmowy o polowaniach. Mimo wielokrotnych próśb
nie odpowiedział na pytania "Rz": m.in. od kiedy jest członkiem związku
łowieckiego, jakie ma trofea i medale, czy polował w Omulewie i za granicami
kraju, m.in. na Syberii na niedźwiedzie. No i kiedy zamierza zawiesić
członkostwo w PZŁ, bo według naszych informacji jeszcze tego nie zrobił.

Cezary Gmyz , Izabela Kacprzak , Józef Matusz

Komorowski - noc myśliwego

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona