Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Komoruski lans na wałach

Komoruski lans na wałach

Data: 2010-06-13 03:25:01
Autor: sam
Komoruski lans na wałach

Lans na wałach

Przygnębiający obraz politycznego marketingu
-- -- -- -
Już miesiąc Polska walczy z powodzią. Prognozy przewidują kolejne opady, a nawet gradobicie. Ludzie tracą cierpliwość, bo nie zawsze mogą liczyć na szybką pomoc, jaką publicznie deklaruje rząd z premierem, który tak chętnie pokazuje się na wałach.

Wystarczyło kilka minut, by nawałnica i wiatr dochodzący do 100 km/h spowodowały dotkliwe zniszczenia w Gryfinie. Drzewa łamały się jak zapałki. Uszkodzone są budynki, samochody. W jednej chwili kilka tysięcy ludzi zostało pozbawionych prądu. Synoptycy ostrzegają przed kolejnymi gwałtownymi burzami oraz deszczem, który może spowodować gwałtowny wzrost stanu rzek. Wezbrana fala Wisły przeszła wczoraj przez Włocławek, nie wyrządziła na szczęście większych strat ani mieszkańcom samego Włocławka, ani okolicznych miejscowości, bo tama spłaszczyła falę kulminacyjną. Wczoraj po południu wprawdzie poziom Wisły przekraczał tam o metr stan alarmowy, ale woda już nie przybierała i utrzymywała się na stałym poziomie ok. 730 cm, tj. o metr niżej niż podczas majowej powodzi. Zrzuty utrzymują się na poziomie 5,2 tys. m sześc. na sekundę. Żywioł nie zagraża mieszkańcom, ale spiętrzona woda i prawdopodobnie konar drzewa uszkodził barierę na tamie i tablicę upamiętniającą śmierć bł. ks. Jerzego Popiełuszki. Powoli stabilizuje się sytuacja w Warszawie i województwie mazowieckim, gdzie woda systematycznie się obniża. W niedzielę bądź poniedziałek fala dotrze do Bałtyku.

Bez dowodów i bez butów

Tymczasem ze skutkami powodzi wciąż walczy południowa i południowo-wschodnia Polska. Trudna sytuacja jest w zalanej przez dwie powodzie gminie Wilków na Lubelszczyźnie. Tragicznie jest także w Sandomierzu i gminie Dwikozy w województwie świętokrzyskim.

Ludzi denerwuje wybiórczy sposób przekazywania informacji o powodzi przez niektóre media, ponadto mieszkańcy nie zawsze są zadowoleni z pomocy i działań władz. - Ostatnio zatopiło miejscowość moich rodziców. Zrobiło się wielkie larum i to wszystko. Żadnego autobusu do ewakuacji nikt nie zorganizował. Pierwszą noc ludzie spędzili pod gołym niebem. Moja siostra z dziećmi spała w samochodzie. Tak było z większością ludzi. Dopiero na drugi dzień zorganizowano szkołę, w której nie było żadnych posłań, koców, dosłownie nic. Ludzie spali na dywanach. Niektórzy nie mieli nawet butów - mówi "Naszemu Dziennikowi" rozmówca pragnący zachować anonimowość. Taka sytuacja była m.in. w miejscowościach Mściów, Szczytniki i Bożydar. - Tego, co faktycznie jest, telewizja nie pokazuje nawet w 30 procentach. Nie pokazują ludzkiej tragedii. Interesuje ich tylko sensacja, nie mówią o tym, że ludzie nie mają dowodów osobistych, a to utrudnia załatwienie np. odszkodowań. Mało tego, nie mogą zobaczyć nawet swojego dobytku, bo bez dowodu tożsamości nikt nikogo nie chce wpuścić na teren rozlewiska. Tymczasem media trąbią o udogodnieniach dla powodzian. Jakich, pytam? - bulwersuje się rozmówca "Naszego Dziennika". Podkreśla jednak ofiarność policji, straży pożarnej i wojska. Jego zdaniem, małe samorządy gminne stanęły na wysokości zadania, jak chociażby wójt gminy Dwikozy Marek Łukaszek, który zakasał rękawy i razem z ludźmi ratował co się da, a w kilka dni po kataklizmie zorganizował dla dzieci kolonie szkolne nad morzem.

Komu pomogły wizyty premiera?

Natomiast wiele do życzenia pozostawia postawa najwyższych władz. Część sandomierzan jest zbulwersowana wizytami premiera Tuska, które - ich zdaniem - wprowadziły tylko nerwowość w poczynania ratowników walczących o wały w okolicach huty szkła i w zalanych innych częściach prawobrzeżnego Sandomierza. "Nasz Dziennik" dotarł do Andrzeja Składowskiego, który przez cztery dni był odcięty od świata w zalanym budynku przy ul. Lwowskiej obok dworca PKP w Sandomierzu. Jak podkreśla, w jego dzielnicy utonęło pięć osób. - Jeżeli chodzi o żywność, to do nas docierała i nie było z tym większych problemów. Barierę stanowi natomiast brak informacji, jak starać się o zapomogi czy tzw. wsparcie rządowe. Nikt kompletnie nic nie wie. Ludzie są zdezorientowani także co do tej wyższej pomocy - do 20 tys. zł, przynajmniej ci, których znam, i nie wiedzą w ogóle, jak do tego podejść - skarży się powodzianin z Sandomierza. Podkreśla, że główny ciężar pomocy dla powodzian wzięła na siebie Caritas.

Po kilku dniach pobytu w zalanym do pierwszego piętra budynku pan Andrzej trafił do internatu, gdzie mieszka do dzisiaj. - Nie narzekam na spartańskie warunki, bo cóż powodzianin może wymagać? Nie mamy nawet swoich rzeczy, a jedynie te, które wybraliśmy sobie z tzw. ciuchlandu. Tymczasem są ludzie, np. w Trześni, którzy zostali odcięci od świata, oni i ich zwierzęta nie mają nawet po dwa dni co jeść. To ogromna tragedia - relacjonuje Andrzej Składowski.

W tej sytuacji na sandomierskich wałach pojawia się premier Donald Tusk. W podkoszulce wtapia się w grupę ludzi, którzy pracowali przy umacnianiu wałów przy hucie szkła. Ludzie tego nie lubią, i ogólnie są zawiedzeni. - Nam potrzebna jest pomoc, a jak ktoś chce, to premiera może oglądać w telewizji. Tymczasem mieliśmy do czynienia z czystym marketingiem politycznym w wykonaniu szefa rządu. Przecież to samo powiedział w Warszawie, bez ruszania się z miejsca. Natomiast przyjeżdżając tu, zobaczył ludzką tragedię, której tak naprawdę wcale nie zaradził. To jest nie tylko moje zdanie, ale bardzo wielu mieszkańców Sandomierza - bulwersuje się Składowski. Dodaje, że nie rozumie, dlaczego za pełnymi troski słowami premiera nie idzie żadna konkretna pomoc, którą odczułby osobiście. - Zamiast przyjeżdżać, sam mógł wysłać np. sztab rzeczoznawców, którzy przyśpieszyliby prace przy ocenie zniszczeń, a co za tym idzie - szybszą pomoc dla poszkodowanych - ocenia powodzianin.

Sandomierzanie są zbulwersowani także tym, że powodzian ewakuowanych z terenów zalewowych umieszczano np. w akademiku "Figaro" mieszczącym się na cyplu w pobliżu huty szkła, której w każdej chwili grozi zalanie, a nie pomyślano, by zakwaterować tych ludzi np. w opustoszałej jednostce wojskowej poza terenem zalewowym. - Czy pan premier, który gościł w Sandomierzu, nie mógł uruchomić parę stołków w Warszawie i załatwić problem, a nie bez potrzeby narażać ludzi na zalanie? - pyta retorycznie powodzianin. Działania najwyższych władz wobec Sandomierza, jednego z najbardziej poszkodowanych w wyniku powodzi polskich miast, odsłaniają niemoc, którą próbuje się przykryć PR. To także kolejny dowód na to, że słowa nie zawsze idą w parze z czynami, a społeczeństwo dość łatwo demaskuje marketing polityczny.

Mariusz Kamieniecki

Komoruski lans na wałach

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona