Data: 2014-11-30 06:09:01 | |
Autor: stevep | |
"Komponent męski" hierarchów. | |
# "Struktura miłości" zamiast związku, "komponent męski" służący za określenie mężczyzny, formułowanie zdań tak, by zawarta w nich myśl pozostała w tajemniczym niedopowiedzeniu. No i oczywiście nieodłączne makaronizmy i zapożyczenia z łaciny. Tak wygląda język wielu polskich duchownych. Im wyżej są postawieni, tym trudniej ich zrozumieć przeciętnemu wiernemu. Czemu to służy?
O co chodzi?! Kilka wymienionych powyżej określeń to cytaty tylko z najbardziej znanych z kwiecistego języka duchownych. Wśród preferujących zwyczajną polszczyznę księży i ludzi Kościoła tę narrację nazywa się ironiczne "językiem poświęconym". Każde słowo wypowiadane w homiliach najpopularniejszych kościelnych oratorów zadaje się bowiem być ułamek sekundy wcześniej z osobna pobłogosławione. Lubią oni nadać mu jeszcze odrobinę naukowego charakteru... ABP. HENRYK HOSER metropolita warszawsko-praski Teoria gender zaprzecza strukturze miłości, którą jest małżeństwo mężczyzny i kobiety w ich równej godności i nadzwyczajnej, ciągle odkrywanej komplementarności – Komponent męski w małżeństwie nam tu umyka – mówił abp Henryk Hoser do zebranych na otwarciu warszawskiej konferencji na temat naturalnego planowania rodziny. Czy aby wszyscy odpowiednio zdefiniowali wtedy owy komponent potrzebny do rozszyfrowania tej myśli? Nieważne. – Okresowa wstrzemięźliwość funkcjonuje, bez niej nie można żyć. Bez niej dążylibyśmy do animalizacji życia – kontynuował hierarcha. Kto nie czuje powołania do naukowego tonu, ten sprzed ołtarza chętnie sięga po wzorce narzucone przez słynnego greckiego bajkopisarz Ezopa. Mówią tak szczególnie ci duchowni, których nieco zawstydza opisanie problemu wprost. Sięgają po niedopowiedzenia i zawoalowanie. Czasem z takim skutkiem, jak abp. Józef Michalik, gdy komentując problem pedofilii w Kościele sam pogubił się chyba we własnych myślach. ABP JÓZEF MICHALIK na konferencji prasowej przed zebraniem plenarnym KEP Wielu molestowań udałoby się uniknąć, gdyby relacje między rodzicami były zdrowe. (...) Często wyzwala się ta niewłaściwa postawa czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga. Po tych słowach potrzebne było kilka briefingów rzecznika Episkopatu, który musiał tłumaczyć słowa swojego przełożonego na polszczyznę, by nie zrozumiano, że hierarcha przyczyny pedofilii upatruje w zachowaniu ofiar, a nie oprawców. Z ziemi włoskiej do polskiej... Jest w polskim Kościele jednak jeszcze trzecia szkoła. Jej mistrzem jest metropolita gdański abp. Sławoj Leszek Głódź. Znany jest z biesiadnych zdolności, którymi popisywał się będąc jeszcze ordynariuszem polowym Wojska Polskiego i po prostu lubi mówić. Im więcej, tym lepiej. Każda jego homilia to więc ciąg nie tylko rozważań o wierze, ale i wspomnień, czy powrotów do historycznych wydarzeń. To wszystko inkrustowane odpowiednim, niespiesznym tonem. I makaronizmami, które mają przypomnieć, że duchowny to jednak światowiec, który niejedno widział w samym Watykanie. – Uprawiano wobec niego, by rzec z włoskiego – szakaladzio – zagryźć na żywca – komentował więc oskarżenia o molestowanie seksualne, które kierowano pod adresem jego przyjaciela, nieżyjącego już kapelana "Solidarności" ks. Henryka Jankowskiego. W trudnych sytuacjach po włoski chętnie sięga jednak nie tylko on. Osławiony skandalem seksualnym były metropolita poznański abp Juliusz Paetz też woli mówić, że nie obcował płciowo z klerykami, a jedynie rozdawał im "baccione" (z włoskiego "całusy"). – Czas nie dojrzał jeszcze do takiej rozmowy – odpowiedział natomiast "językiem poświęconym", gdy dziennikarz "Gazety Wyborczej" pytał, kiedy będzie gotów porozmawiać o tym, jaki te "baccione" zostawiły ślad na psychice kleryków. Kod do alternatywnej rzeczywistości – Szczególnie hierarchowie lubią posługiwać się swego rodzaju językiem rytualnym. Sięgają po styl, w którym wzniosłość wypowiedzi jest ważniejsza od tego, czy ktoś ją zrozumie właściwie. Służy to temu, by treść się w ogóle pojawiła, ale nie przyniosła jakiegoś konkretnego znaczenia – mówi specjalista od retoryki dr Jacek Wasilewski. JACEK WASILEWSKI kulturoznawca, badacz retoryki Jeżeli ktoś jest przyzwyczajony do takiego formułowania zdań, gdyby wyraził się jak przeciętny człowiek, poczułby się dużo mniejszy. Nowomowa zawsze służy głównie pompowaniu własnego ego. Myli się jednak ten, kto sądzi, że ten język razi tylko zwykłych ludzi. "Język poświęcony" i zawoalowane mówienie o problemach podnosi ciśnienie także innym duchownym. Jak tłumaczy ks. Kazimierz Sowa, sięganie po "poświęcony język" sugeruje, że ksiądz jest człowiekiem z innego świata. Jednak nie w tym znaczeniu, że reprezentuje świat duchowy. Daje tak po prostu znać, że nie odnajduje się w świecie współczesnego człowieka. – Używanie kościelnej nowomowy powoduje automatyczne ustawienie się w zupełnie innej rzeczywistości. Nawet jeśli treści wypowiadane przez kapłanów są ważne, mądre i potrzebne, to ich oddziaływanie zostaje zminimalizowane przez takie słownictwo. Potencjalny odbiorca bowiem automatycznie się wyłącza, nie chce tego słuchać - tłumaczy duchowny. Ks. Kazimierz Sowa przypomina, że nawet Św. Paweł usłyszał kiedyś, że mówi niezrozumiałym językiem, ale potrafił wówczas zrozumieć swój błąd i szybko zaczął nauczać w oparciu o przykłady z życia zwykłych ludzi. Tymczasem teraz księża potrafią się bardzo mocno obrazić, gdy ktoś nie chce ich słuchać tylko ze względu na to jak mówią, a nie o czym. To choroba, nie wykształcenie Jednocześnie ksiądz zwraca uwagę, że kościelnej nowomowy nie uczą wcale w seminariach. – To choroba na która się zapada później, gdy człowiek jest bardziej zainteresowany tym, by za to, co mówi chwalili go hierarchowie, a nie zwykli ludzie. Tę specyficzną ornamentykę języka zdobywa się już, gdy jest się księdzem – ocenia. KAZIMIERZ SOWA ksiądz To nie jest problem tej przeważającej części kapłanów, którzy głoszą homilie w swoich parafiach i uczą w szkołach. To przywara biskupów, którzy mają tendencję do używania tej nowomowy mocno oderwanej od rzeczywistości. – Uproszczenie języka oznaczyłoby z pewnością, że wielu ludzi dopiero wówczas zaczęłoby rozumieć swoją religię. Mogliby więc inaczej na nią spojrzeć i na nowo ocenić, czy się z dogmatami zgadzają czy nie. Dzisiaj często nie rozumieją, co oznaczają niektóre słowa wypowiadane przez kapłanów i wolą w to nie wnikać – stwierdza dr Wasilewski. Prosty język byłby więc być może dla Kościoła najłatwiejszym narzędziem, by oddzielić ziarna od plew. Do czego zachęcał przecież na początku swojego pontyfikatu sam papież Benedykt XVI. Ekspert zwraca jednak uwagę, że jednocześnie na pewno powstałaby też zupełnie nowa dyskusja, której dziś wielu księży woli unikać i właśnie dla świętego spokoju mówią językiem, który tylko dla nich jest zrozumiały. Mówiąc wprost... Czy potrafią jeszcze mówić normalnie? – Myślę, że tak. Szczególnie po kilku głębszych – mówi bez najmniejszych ogródek dr Jacek Wasilewski. Ks. Kazimierz Sowa wskazuje tymczasem, że bezcenne doświadczenia polscy księża mogą czerpać z innych miejsc na świecie. Szczególnie tych, gdzie katolicyzm nie jest powszechny, a do Kościoła przychodzą tylko ci, którzy chcą usłyszeć od niego coś wartościowego. – Mam sporo doświadczeń z Rosji. Tam język Kościoła jest bardzo prosty, konkretny i bezpośredni. Przez kilka miesięcy miałem też okazję służyć w parafii w diecezji Buffalo w USA. Tam, gdyby kazanie nie było powiedziane bezpośrednio i w konkretnych słowach, ksiądz wysłuchałby ostrej krytyki zaraz po mszy. Amerykański kolega radził mi więc, by w moich słowach znalazła się chwila na uśmiech. Bo jeśli ludzie się uśmiechną, to znaczy, że słuchają. Jeśli będzie cisza, to dowód, iż dawno nie słucha już nikt. # Ze strony: http://tnij.org/x2k76v8 -- stevep -- -- - Używam klienta poczty Opera Mail: http://www.opera.com/mail/ |
|