Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   KomproPiS.

KomproPiS.

Data: 2009-03-05 10:57:33
Autor: cirrus
KomproPiS.
# Trzeba być wdzięcznym prezesowi Kaczyńskiemu, że szybko wyzwala nas z dysonansu poznawczego, w który wprowadził publikę, prezentując jakiś czas temu inną twarz - swoją i swojej partii. 20 lat temu w czasie obrad Okrągłego Stołu w pobliżu ówczesnego gmachu KC wisiał wielki transparent z napisem "Partia ta sama, ale nie taka sama". Po okresie niejasności w sprawie istoty PiS, będących efektem sesji psychoterapeutycznych (od tego zapewne wywodzi się skrót PR), mamy już jasność - PiS, partia ta sama i taka sama.
Politycy PiS jeszcze się gryzą w język, ale stara, czytaj prawdziwa, natura bierze górę. Po tygodniu uśmiechów coraz częściej widzimy szczękościsk. A w chwili poluzowania mięśni szczęk słyszymy już nie, jak przez moment, uszczypliwości, ale żenujące sentencje, jak ta o Słowacji, co to ma euro, ale jak się nad nią leci, to mniej świateł widać niż w Polsce, lub wprost - grubo ciosane propagandowe walnięcia werbalną pałą. Minister Kamiński z oczywiście ponadpartyjnego urzędu prezydenta sugeruje, że Tusk kłamał w sprawie euroobligacji, bo przecież Barroso nie kłamał. Pochodzący z Nowego Sącza poseł Brudziński wymachujący propagandową ciupaską, by ukryć swą dobrotliwą naturę i zademonstrować wierność jedynie słusznej linii partii, ujawnia, że "Platforma zaorała stocznie".
Sam prezes Kaczyński zaś stwierdza jak zawsze w sposób zdradzający brak wątpliwości, że z Brukseli Tusk wrócił na tarczy. Powrót na tarczy ma polegać na tym, że premier nie poparł planu pomocy dla naszego regionu przedstawionego przez węgierskiego premiera, w który to plan nie wierzył sam węgierski premier. Otóż Tusk nie zgodził się po prostu na to, by w ramach Unii wyodrębnić maruderów z dawnych demoludów, a jednocześnie by zamazać wszelkie różnice między tymi demoludami, które - jak Węgrzy - robią bokami, a tymi, które - tak jak my - radzą sobie przyzwoicie. Krótko mówiąc, premier zachował się absolutnie racjonalnie, a stwierdzenie, że wrócił na tarczy, ma mniej więcej taki sens jak stwierdzenie, że wrócił na perskim dywanie.
Kilka miesięcy słyszeliśmy od lidera PiS, jak bardzo chce on rozmawiać z Tuskiem o walce z kryzysem. Teraz już wiemy, że prezes nie chciał rozmawiać, nie chciał nawet, by go wysłuchano, chciał, by go posłuchano i by wykazano posłuszeństwo. Prezes powiedział mianowicie, że on bardzo chce kompromisu z Platformą i rządem. Ponieważ jednak sensowny program walki z kryzysem ma tylko PiS, kompromis ma polegać na tym, by rząd przyjął program PiS. To byłby taki kompro-PiS. W ramach kompro-PiS rząd miałby się jeszcze zgodzić na referendum w sprawie euro, w którym pytanie brzmiałoby w stylu: "Czy jesteś za głupim pomysłem Platformy, czy za mądrym pomysłem PiS?". Premier najwyraźniej wykazał w rozmowie z prezydentem w sprawie terminu wejścia do strefy euro pewną elastyczność, ale wiele wskazuje na to, że kompro-PiS byłby możliwy, gdyby Tusk zrezygnował z euro, z władzy oraz z funkcji szefa Platformy. A ponieważ te warunki są skromne, marszałkowie Komorowski i Niesiołowski musieliby jeszcze zrezygnować ze stanowisk, a poseł Palikot z mandatu poselskiego.
Jakby pomysłów na kompro-PiS było mało, gotowość mediowania w sporze zgłosił prezydent. Sęk w tym, że tu nie zdanie prezydenta, ale nadprezydenta się liczy, a jedyną osobą, z którą prezydent jest w stanie pójść na kompromis, jest jego brat. Przy czym i tu idzie o kompro-PiS, czyli pójście nie na kompromis, ale na rękę prezesowi. Może niech prezydent, który w środę nie chce referendum w sprawie euro, a w czwartek po telefonie od brata zmienia zdanie, już lepiej nie mediuje. Może na początek prezydent niech pójdzie na kompromis ze sobą w sprawie traktatu lizbońskiego.
Kryzys w istocie zasługuje na poważną debatę i na znalezienie między największymi partiami jakiegoś choćby najmniejszego wspólnego mianownika. O Unii Europejskiej też warto w Polsce rozmawiać. Szczególnie w sytuacji, gdy niektóre państwa zachowują się w niej jak lord Jim - wskoczyć do szalupy ratunkowej, nie zważając na to, co dzieje się z pasażerami (z tą różnicą, że europejscy "Jimowie" nie mieliby ani wyrzutów sumienia po śmierci pasażerów, ani poczucia utraty honoru, gdyby pasażerowie ocaleli). Ale w żadnej z tych spraw żadnej poważnej debaty w Polsce nie będzie. Ona byłaby możliwa tylko wtedy, gdyby prezes choćby przez moment wierzył w zadekretowany przez siebie "pokój". Dziś wiemy już, co ma na myśli prezes, gdy mówi: "pokój". Mniej więcej to samo, co wtedy, gdy mówi: "kompromis". #
Ze strony:
http://wyborcza.pl/1,75515,6344354,KOMPRO_PIS.html

--
stevep

KomproPiS.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona