Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Koniec kamstwa smoleskiego

Koniec kamstwa smoleskiego

Data: 2011-08-12 01:52:03
Autor: muto2100
Koniec kamstwa smoleskiego
Data: 2011-08-12 14:50:48
Autor: Denunzio Falconetti
Koniec klamstwa smolenskiego

"muto2100" <misiaxxxxyyyy@gmail.com> schrieb im Newsbeitrag news:ed0d8bbb-935f-458f-9fd6-f671ff5ab82cc29g2000yqd.googlegroups.com...
http://niezalezna.pl/14532-koniec-klamstwa-smolenskiego

Am 12.08.2011 10:52, schrieb muto2100:
http://niezalezna.pl/14532-koniec-klamstwa-smolenskiego

Ciekawa szata graficzna, tematy mniej. Ambitna zapowiedz "my informujemy - oni klamia". Fotka po prawej u gory zdradza pana "My", koledzy i kolezanki wymienieni sa na dole strony. Na szczescie nie znam i pewnie nie poznam. "Oni" to chyba np. Zakowski tudziez dziennikarze POwscy i lewaccy. A nieboszczyk Lepper bedzie kandydatem na oltarze? Ogolnie witryna niezalezna od rozsadku. Wspolczuje czytelnikom i wyznawcom.
nunzio

Data: 2011-08-12 16:30:27
Autor: u2
Koniec kłamstwa smoleńskiego
W dniu 2011-08-12 10:52, muto2100 pisze:
http://niezalezna.pl/14532-koniec-klamstwa-smolenskiego


Raporty Anodiny i Millera zwieńczyły etap kłamstw dotyczących
katastrofy. Nadszedł czas ich odkłamania. Braki w wykresach obu raportów
kluczowych parametrów lotu i manipulowanie danymi zapisanymi przez
urządzenia pokładowe zaprzeczają teorii, że dramat zaczął się od
zderzenia z brzozą, gdy samolot wykonał półbeczkę. Łatwo też podważyć
tezy komisji dotyczące radiowysokościomierzy i przycisku „uchod”.

Po analizie raportu Millera pojawia się pytanie, dlaczego polska
komisja, podobnie jak rosyjska komisja MAK, nie podały wielu bardzo
ważnych danych technicznych, które miały kluczowe znaczenie dla
wyjaśnienia poszczególnych faz lotu oraz pracy urządzeń pokładowych.

Szczegółowa lektura dokumentu przygotowanego przez polskich ekspertów
stawia także pod znakiem zapytania rzetelność w podawaniu informacji
mających jakoby potwierdzać słynną już teorię pancernej brzozy.

Rachmistrze Jerzego Millera

Jednym z najbardziej rażących przykładów takiej nierzetelności jest
tabelka obrazująca geometrię zderzenia samolotu, zamieszczona na str. 70
załącznika do raportu. Zawarto w niej dane, które przedstawiają – według
komisji – przebieg ostatniego etapu lotu, łącznie ze zderzeniem z
brzozą, utratą fragmentu skrzydła i zniszczeniem maszyny w wyniku
uderzenia w ziemię.

Problem w tym, że najważniejsze dla uzasadnienia tej tezy wartości – kąt
pochylenia, przechylenia oraz natarcia – są od pewnego momentu (dane
podawane są przy kolejnych wydarzeniach, takich jak minięcie
radiolatarni czy zderzenie z brzozą) oznaczone „gwiazdką”. Odsyła ona do
niepozornego przypisu, który mówi, że są to... parametry wyliczone.
Wynika z tego, że komisja podając np. wartość kąta przechylenia samolotu
do chwili zderzenia z brzozą korzysta z parametrów pochodzących z
rejestratorów lotu, jednak kolejne liczby mające dowodzić, że po
uderzeniu w drzewo Tu-154 obrócił się kolejno o 90, 120 i 150 st. – są
już „parametrami wyliczonymi”! Jest to tym bardziej dziwne, że z wykresu
zamieszczonego na str. 23 załącznika wynika, że maksymalna wartość kąta
przechylenia zarejestrowana przez czarne skrzynki po uderzeniu w brzozę
wynosi... 65 st.

Wszystko wskazuje więc na to, że eksperci Millera „obliczyli” kąt
przechylenia samolotu na podstawie zrobionych przez Rosjan zdjęć
smoleńskiego drzewostanu – później zresztą przetrzebionego bez wiedzy
polskich władz. Pominęli przy tym parametry zapisane w rejestratorach
lotu. Zabieg ten miał prawdopodobnie uzasadnić forsowaną od początku
przez Kreml wersję, że Tu-154 obrócił się po uderzeniu w brzozę „do góry
nogami”, co spowodowało całkowite zniszczenie maszyny po jej kontakcie z
gruntem.

Jedno jest pewne: teoria pancernej brzozy nie ma oparcia w faktach. To
tylko hipoteza bazująca na wyliczeniach, dokonanych – jak można
przypuszczać – na niewiarygodnym materiale fotograficznym.

Wątłe fundamenty wątpliwej hipotezy

Identyczna praktyka miała miejsce przy podawaniu wysokości, na jakiej
znajdował się tupolew. Jak zauważył bloger Robert Kujawski, na str. 16
raportu w jednym z przypisów (drobnym drukiem) napisano, że „wysokość
lotu samolotu w końcowej fazie podejścia do lądowania została oszacowana
na podstawie obliczeń wykonanych przez Komisję”. Podkreślmy, że wynik
tych hipotetycznych „obliczeń” wykonanych nie wiadomo jaką metodą
posłużył do miażdżącej krytyki polskiej załogi, która jakoby posługiwała
się w ostatniej fazie lotu radiowysokościomierzem, a nie (jak wymaga
instrukcja) wysokościomierzem barometrycznym.

Pozostając przy kwestii wysokościomierzy, należy podkreślić, że
eksperci, zarówno polscy, jak i rosyjscy, nie podali pełnych danych z
wysokościomierza barometrycznego. Stało się tak, mimo że jednym z dwóch
podstawowych zarzutów komisji Millera w stosunku do załogi Tu-154M jest
właśnie korzystanie w ostatniej fazie lotu z radiowysokościomierza
(pokazującego dystans między samolotem a ziemią) zamiast z
wysokościomierza barometrycznego (wskazującego wysokość samolotu nad
poziomem pasa).

– Raporty obu komisji bazują na trajektorii wyznaczonej według
radiowysokościomierza, stwierdzając jednocześnie bez żadnych dowodów, że
tylko nim posługiwała się załoga podczas podejścia do lądowania.
Czytający raport nie mają możliwości porównania przedstawionej
trajektorii według radiowysokościomierza z trajektorią według
wysokościomierza barometrycznego – mówi „Gazecie Polskiej” ekspert lotniczy.

Jak zresztą pisaliśmy przed tygodniem – twierdzenia komisji Millera, że
cała załoga opierała się wbrew zasadom na wskazaniach
radiowysokościomierza, jest absurdalna. Cyferblaty obu wskaźników na
stanowisku I pilota są ulokowane tuż obok siebie, ponadto nawigator,
który miał odczytywać wskazania radiowysokościomierza, miał przed sobą
tylko wysokościomierz barometryczny. Nawet jeśli faktycznie odczytywał
wysokość z radiowysokościomierza, co jest wątpliwe, to i tak musiał mieć
(podobnie jak pozostali członkowie załogi) świadomość poziomu, na jakim
znajdował się samolot względem pasa startowego.

Niewygodny problem

Wywiady, jakich udzielali członkowie komisji Millera, tylko
potwierdziły, że eksperci w żaden sposób nie potrafią odnieść się do
ujawnionej przez „Gazetę Polską” i nagłośnionej przez Antoniego
Macierewicza informacji, że komputer pokładowy Tu-154 (i rejestratory
lotu) przestał działać 15 m nad poziomem lotniska w odległości ok. 70 m
od miejsca pierwszego zderzenia z ziemią (w miejscu tym wysokość nad
poziomem lotniska odpowiada wysokości nad ziemią). Podkreślmy, że są to
niepodważalne dane odczytane przez Amerykanów (producentów komputera
pokładowego) i zawarte w raporcie MAK.

Doskonałym przykładem jest tu rozmowa ppłk. Roberta Benedicta z „Polska
the Times”. Na pytanie dziennikarza o wyłączenie zasilania urządzeń na
wysokości 15 m, członek komisji Millera odpowiedział zupełnie nie na
temat. „Rzeczywiście, w jednym z rejestratorów eksploatacyjnych ATM-QAR
nie zachowało się ostatnie 1,5 sekundy zapisu danych. Znamy dokładnie
tego przyczynę. ATM-QAR jest rejestratorem cyfrowym – wstępnie dane
przekazywane są do bufora pamięci i po jego zapełnieniu przesyłane są do
pamięci stałej. W przypadku zaniku napięcia dane znajdujące się w
buforze nie zachowują się” – powiedział, choć szczegóły dotyczące zapisu
danych przez skrzynkę ATM, a wyniki odczytu komputera pokładowego
zawarte w raporcie MAK to dwie różne rzeczy. Nawiasem mówiąc: słowa
ppłk. Benedicta są sprzeczne z raportem Millera, gdyż pomiędzy końcem
zapisu ATM-QAR a uderzeniem w ziemię upłynęło nie 1,5, lecz 2,0–2,5 sek.

W zbliżony sposób, choć nieco dokładniej, próbował tłumaczyć tę sprawę w
Radiu TOK FM inny ekspert Millera – Maciej Lasek, sugerując przy tym, że
danych z komputera pokładowego nie należy traktować wiarygodnie, bo nie
jest to rejestrator. Lasek zapomniał jednak dodać, że za rozpadem Tu-154
przed uderzeniem w ziemię przemawiają nie tylko zapisy komputera, lecz
także zawarte w raporcie MAK odczyty wskazań wysokościomierzy tupolewa.

Jak pisaliśmy kilka miesięcy temu w „Gazecie Polskiej” (m.in. za
blogerem RexTurbo), krzywa radiowysokościomierza (s. 187 polskiej wersji
raportu MAK) urywa się o godz. 8:41:03,5 na wysokości ok. 43 m nad
ziemią (!). Koniec pracy wysokościomierza według QNH (ciśnienie
atmosferyczne zredukowane do średniego poziomu morza dla atmosfery
wzorcowej) odnotowano z kolei na wysokości 188 m, czyli ok. 22 m nad
pasem – działanie urządzenia przerwane zostało w tym samym czasie, w
którym nastąpił koniec wskazań radiowysokościomierza (s. 78 raportu w
wersji polskiej). Natomiast linia wysokości według QFE (ciśnienie
atmosferyczne na poziomie progu pasa startowego) kończy się jeszcze
wcześniej, bo o godz. 8: 41: 01,5, gdy samolot znajdował się na
wysokości ok. 8 m nad progiem i zaczynał się wznosić (s. 175 polskiej
wersji raportu MAK).

Na jakiej podstawie polscy eksperci twierdzą więc, że samolot był
sprawny aż do zderzenia z ziemią?

Mamy uwierzyć „na słowo”

Jerzy Miller każe nam wierzyć „na słowo” także w kwestii słynnego
przycisku „uchod”, umożliwiającego poderwanie samolotu, który podchodzi
do lądowania na autopilocie. Choć nawet wojskowi prokuratorzy przyznali,
że czarne skrzynki nie rejestrują, czy system automatycznego odejścia
był sprawny, to komisja Millera z góry założyła, że „uchod” działał,
tylko piloci nie umieli go właściwie użyć.
Trzeba więc zadać kilka pytań. Czy komisja posiada ekspertyzy z
laboratoryjnego badania urządzenia „uchod”? A jeśli nie, dlaczego nie
brała pod uwagę ich awarii lub uszkodzenia świadomego, np. podczas
remontu Tu-154M? Jeśli nie można wykluczyć awarii lub sabotażu, na
jakiej podstawie osądza się pilotów?

O tym, że opowieści o złym zastosowaniu „uchod” to tylko luźna hipoteza,
świadczą także – paradoksalnie – słowa rosyjskich specjalistów z MAK.
Rosjanie, broniąc swojej kuriozalnej tezy, że piloci pod naciskiem gen.
Błasika zdecydowali się wylądować, słusznie bowiem podkreślili, że nie
ma żadnego dowodu, jakoby przycisk „uchod” w ogóle został przez pilota
użyty – bo system tego nie rejestruje.

Wniosek może być tylko jeden: arbitralne stwierdzenie w raporcie
Millera, że kpt. Protasiuk nieprawidłowo zastosował ten przycisk – i że
owo urządzenie było sprawne (choć rejestratory nie mogą tego wykazać) –
to kolejny dowód na to, że eksperci z polskiej komisji oparli swoje
najważniejsze ustalenia przede wszystkim na domysłach, hipotezach i
fantazji.

Koniec kamstwa smoleskiego

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona