Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Korupcja biurokracji

Korupcja biurokracji

Data: 2011-08-25 11:23:15
Autor: u2
Korupcja biurokracji
... czyli socjalizm po polsku. Kolejny celny tekst Mistrza :


http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2172

Felieton dla ludzi normalnych

Felieton  •  serwis „Nowy Ekran” (www.nowyekran.pl)  •  25 sierpnia 2011

Ponieważ trwa gorączkowa akcja zbierania podpisów pod listami kandydatów
na naszych Umiłowanych Przywódców, a przede wszystkim w końcowa fazę
wchodzą zmagania o znalezienie się na listach i zajęcie na nich
odpowiedniego miejsca - my, dla których to wszystko się odbywa, mamy
chwilkę czasu na zastanowienie się czego właściwie powinniśmy chcieć.
Potem na taką refleksję nie będzie już ani chwili, bo pochłoną nas
debaty o różnicy między przodkiem a tyłkiem oraz o różnicy łajdactwa,
jakim będą oddawali się nasi Najbardziej Umiłowani Przywódcy, zaś
telewizja będzie transmitowała je z szybkością światła do najdalszych
zakątków kraju, aby nawet jedno słowo nie zostało z tych bezcennych uwag
uronione.

Weźmy, dajmy na to, taką debatę na temat polityki zagranicznej, jaka
szykuje się między ministrem Sikorskim, a byłą panią minister Anną
Fotygą. Niejedno, a właściwie wszystko od samego początku nas tam
zaskoczy, bo dyskutująca para będzie rozmawiała tak, jakby rzeczywiście
prowadziła jakąś politykę zagraniczną. Tymczasem wiadomo przecież, że w
imieniu naszego nieszczęśliwego kraju politykę zagraniczną formalnie
prowadzi podobna do konia Angielka, to znaczy - pani baronessa Ashton,
zaś tak naprawdę - Nasza Złota Pani Aniela do spółki z zimnym czekistą
Putinem, a obecnie - również z premierem Beniaminem Netanjahu, który
nawet nie fatyguje się do Warszawy, tylko pewnie pocztą elektroniczną
przekazuje ministru Sikorskiemu instrukcje co robić i co mówić.

Wreszcie, gdyby nawet tak nie było, to cóż takiego znowu zrobiła
Platforma Obywatelska, czego nie zrobiłoby Prawo i Sprawiedliwość? Weźmy
najważniejszy z punktu widzenia polityki państwa problem, a mianowicie
niepodległość i suwerenność polityczna. Dokumentem determinującym
obydwie te kwestie jest traktat lizboński, który - jak pamiętamy -
został wynegocjowany przez pana prezydenta Lecha Kaczyńskiego i panią
minister Annę Fotygę, którzy podczas negocjacji nieustannie konsultowali
się przez gorącą linię telefoniczną z prezesem Jarosławem Kaczyńskim - a
następnie, 13 grudnia 2007 roku, podpisany w Lizbonie przez premiera
Tuska i ministra Sikorskiego w obecności prezydenta Lecha Kaczyńskiego,
który też chciał go podpisać, ale nie pozwalały na to formalne względy
konstytucyjne.

O cóż zatem mogą się spierać - trudno zgadnąć, chyba, że przedmiotem
debaty stanie się niewyjaśniona dotąd kwestia, co właściwie powiedział
pani minister Fotydze na korytarzu jakiś europejski ważniak - bo podobno
to właśnie były najważniejsze gwarancje naszej suwerenności państwowej.
Pewnie dlatego, że nikt nie może sobie tego przypomnieć, pan prezes
Kaczyński doszedł niedawno do wniosku, iż traktat lizboński stwarza
zagrożenie dla naszej suwerenności. Ano - lepiej późno, niż wcale, co,
mówiąc między nami, potwierdza tylko trafność spostrzeżenia Stanisława
Cata-Mackiewicza, że nieprzypadkowo tylko język polski wynalazł
makabryczne określenie: „marzenia ściętej głowy”.

Więc zanim pochłoną nas bez reszty te otchłanne kwestie, zastanówmy się
w duchu głębokiego współczucia nad naszym nieszczęśliwym krajem i nad
nami samymi. Weźmy choćby taką sprawę - dlaczego właściwie w roku 1980
tak wielu ludzi wzięło udział w buncie przeciwko Polskiej Zjednoczonej
Partii Robotniczej, skoro teraz najwyraźniej przeważająca większość
gorzko tego żałuje? Takie w każdym razie można odnieść wrażenie podczas
lektury internetowych forów, gdzie aż roi się od dyskutantów
nieutulonych w żalu po bezpowrotnie utraconym raju w postaci Polskiej
Rzeczypospolitej Ludowej. Z perspektywy czasu coraz wyraźniej widać, że
cały ten bunt był następstwem nieporozumienia, o którym już wtedy, z
niesłychaną przenikliwością i odwagą cywilną pisał Stefan Kisielewski,
że robotnicy wcale nie byli przeciwko socjalizmowi, tylko przeciwko
władzy partii. Socjalizm tak - byle bez komuchów - tak można by w
najkrótszych żołnierskich słowach streścić oczekiwania większości. Toteż
sprytne komuchy wyszły naprzeciw tym oczekiwaniom i przy pomocy „lewicy
laickiej” z dnia na dzień zniknęły, to znaczy - przemalowały się na
socjaldemokratów tym skwapliwiej, że na socjalizm moskiewski już nikt,
nawet sami Moskalikowie nie dawali pieniędzy, natomiast na socjalizm
europejski - jak najbardziej. Zatem od 1989 roku cały naród pod
przewodnictwem partii przystąpił do budowy nowej, europejskiej wersji
ustroju socjalistycznego, maskując to z lekka propagandą wolnorynkową,
na którą - jak się okazuje - dały się nabrać nawet najtęższe głowy.
Teraz ich właściciele rozsiewają po Internecie perły wiedzy, metodą
opisaną przez Tadeusza Boya-Żeleńskiego w wierszu poświęconym matronie
krakowskiej: „Ty, co głupoty powagą najmądrzejszych wodzisz za łby!”

Oczywiście socjalizm europejski różni się od moskiewskiego - co widać
chociażby na przykładzie niedoszłego wodza europejskich socjalistów,
Dominika Strauss-Kahna, którego błyskotliwa kariera gwałtownie się
załamała na skutek donosu nowojorskiej pokojówki. Wprawdzie pan
Strauss-Kahn doszedł do majątku metodą fartuszkową, to znaczy - przez
„bajecznie bogatą” żydowską żonę, ale tak czy owak - współcześni
socjaliści są z reguły rentierami i pod względem przepychu raczej
nawiązują do Heliogabala, pogardzając ascezą Cyncynata, którą zalecają
tylko swoim wyznawcom. Ci wyznawcy najwyraźniej cierpią na swego rodzaju
defekt psychiczny, który nie pozwala im zauważać prostych zależności.
Przewidział to przed laty Janusz Szpotański, pisząc w „Towarzyszu
Szmaciaku”, że „kto w szpony dostał się hipostaz, rzeczywistości już nie
sprosta”. W rezultacie postępowanie wyznawców socjalizmu dokładnie
odpowiada starożytnej definicji rażącego niedbalstwa: „nimia negligentia
id est non intellegere quod omnes intellegunt” - co się wykłada, że
rażące niedbalstwo to jest nierozumienie tego, co wszyscy rozumieją.
Wszyscy, to znaczy - ludzie normalni.

Weźmy dla przykładu sektor ochrony zdrowia. Krytykowana powszechnie
sytuacja w nim panująca jest następstwem wiekopomnej reformy
charyzmatycznego premiera Buzka, której ideą przewodnią było, by
pieniądze szły za pacjentem. No i podobno idą - ale w takiej odległości,
że kontakt, nie tylko wzrokowy, ale również każdy inny, między tymi
pieniędzmi a pacjentem został zerwany. Budzi to oczywiście ogromne
rozgoryczenie i żałość, czemu starają się wyjść naprzeciw nasi Umiłowani
Przywódcy, inicjując debatę, jakby tu sytuację tę uzdrowić. Jedni
proponują tedy przekształcenie szpitali w spółki prawa handlowego,
podczas gdy inni - zdecydowanie się temu sprzeciwiają, nie bez
słuszności uważając, że takie spółki zostałyby natychmiast rozkradzione
przez zaplecze polityczne partii aktualnie piastującej w naszym
nieszczęśliwym kraju zewnętrzne znamiona władzy, a następstwie czego
zaplecze polityczne partii pozostających w nieprzejednanej opozycji
zostałoby, jak to się mówi, z fiutem w garści - co mogłoby zagrozić
politycznej stabilizacji.

Wszystko to się trzyma kupy, ale charakterystyczne jest co innego - że
zarówno obóz zdrady i zaprzaństwa, jak i płomienni obrońcy interesu
narodowego w opozycji, ani słówkiem nie pisną o zmianie sposobu
finansowania sektora ochrony zdrowia, to znaczy - o likwidacji
Narodowego Funduszu Zdrowia. Jak pamiętamy, został on utworzony w
miejsce Kas Chorych, kiedy okazało się, że nie da się inaczej powyrzucać
urzędników powsadzanych tam przez koalicję AWS-UW, tylko poprzez
likwidację tych Kas i utworzenie pod inną nazwą podobnej instytucji -
ale już obsadzonej przez ludzi właściwych, to znaczy - należących do
zaplecza politycznego koalicji SLD-PSL. Narodowy Fundusz to prawdziwa
żyła złota dla zaplecza politycznego Umiłowanych Przywódców. Kierujący
tą instytucją spełniają w naszym nieszczęśliwym kraju rolę zbliżoną do
doktora Mengele na rampie w Oświęcimiu, gdzie decydował on, kto
przeżyje, a kto nie. Na przykład - już od września lekarze nie zapisują
pacjentów na zabiegi, bo NFZ nie da na nie pieniędzy wcześniej, aż
dopiero po Nowym Roku. W ten oto sposób nasi Umiłowani Przywódcy pod
pretekstem przychylania nam nieba, wyślizgali nas wszystkich z bogactwa,
jakie wytwarzamy własną pracą.

W tej sytuacji reforma sektora ochrony zdrowia powinna dokonać się w ten
sposób, by pieniądze idące dotychczas w niewiadomej odległości „za
pacjentem” - szły RAZEM z nim. Inaczej mówiąc - by nikt tych pieniędzy
obywatelowi nie odbierał pod pretekstem, że będzie go kiedyś leczył.
Mając w kieszeni pieniądze, to pacjent w porozumieniu z lekarzem
decydowałby, jakie procedury medyczne mają zostać wobec niego
zastosowane - a nie anonimowy doktor Mengele z Narodowego Funduszu
Zdrowia, który nigdy nie zapomni o wypłaceniu w pierwszej kolejności
pensji SOBIE. Kiedy w 1995 roku Centrum Adama Smitha badało rozmiar
konfiskaty dochodu rodziny pracowników najemnych spoza rolnictwa okazało
się, że rząd konfiskuje takiej rodzinie aż 83 proc. dochodu. Potem część
skonfiskowanych pieniędzy jej oddaje w postaci tzw. socjalistycznej
konsumpcji zbiorowej, tzn. - państwowych usług medycznych, edukacyjnych,
czy socjalnych. Ale - jak zbadał w USA prof. Walter Williams, a co
podaje Jakub Goldszmidt w książce „Pułapka” - zaledwie 28 proc. środków
przeznaczonych dla „biednych” w ramach programów socjalnych
uruchomionych w roku 1965 przez prez. Johnsona, rzeczywiście trafiło do
biednych - a 72 procent zostało przechwycone przez aparaty
biurokratyczne, które tymi programami administrowały i cały czas się
rozrastały - podobnie jak u nas NFZ, czy inne instytucje przychylające
nam nieba.

Ponieważ nasza biurokracja nie jest lepsza od amerykańskiej, to
prawdopodobnie marnotrawi ona na swoje potrzeby więcej środków, niż 72
procent. Pewna część tych środków przeznaczana jest na korumpowanie
mediów, które utrzymują biednych, naiwnych ludzi w przekonaniu, że gdyby
państwo nie zabierało im 83 procent dochodu, to wszyscy, co do jednego,
poumieraliby pod płotami. Z powodu naiwności, a pewnie i tępoty, ludzie
ci nie potrafią zrozumieć, że obecnie finansują z własnych pieniędzy nie
tylko wszystkie dobrodziejstwa, jakimi państwo ich obdarza, ale również
- rozrastającą się armię swoich dobrodziejów, którzy przecież byle czego
nie zjedzą. Że gdyby tych dobrodziejów nie było, to za te same
dobrodziejstwa można by zapłacić znacznie taniej. Oto na przykład na
jakąś usługę medyczną podatnik płaci 100 złotych. Z tych 100 złotych
biurokracja przechwytuje 72 złote, podczas gdy bezpośredni wykonawcy tej
usługi dostają 28 zł. Zatem, gdyby sprywatyzować sektor ochrony zdrowia,
to znaczy - gdyby pieniądze szły Z PACJENTEM, a nie gdzieś w niewiadomej
odległości ZA NIM, to nawet gdyby szpitale, lekarze i pielęgniarki, a
więc bezpośredni wykonawcy usług medycznych kazali sobie płacić dwa razy
więcej, to i tak byłoby to tylko 56 złotych, a nie 100! I dopiero na tym
tle lepiej rozumiemy, dlaczego Umiłowani Przywódcy nawet się nie zająkną
na temat zmiany finansowania sektora ochrony zdrowia, a z pianą na
ustach będą się przekrzykiwać czy szpitale mają być spółkami prawa
handlowego, czy też powinny zostać państwowe. Z ich punktu widzenia
takie postępowanie jest całkowicie racjonalne, bo w przeciwnym razie
trzeba by Umiłowanych Przywódców rekrutować z łapanki. Dlaczego jednak
ci, którzy są przez nich w tak bezczelny sposób dymani i cwelowani,
prędzej zginą, niż odstąpią od socjalizmu - tego doprawdy trudno pojąć,
chyba, że zgodzimy się ze spostrzeżeniem, iż głupota ludzka jest
nieskończona i można porównać ją tylko do cierpliwości Boskiej.

Stanisław Michalkiewicz

Data: 2011-08-25 16:23:13
Autor: Leprechaun
Korupcja biurokracji

Użytkownik "u2" <u_2@o2.pl> napisał w wiadomości news:4e561492$0$3511$65785112news.neostrada.pl...
.. czyli socjalizm po polsku. Kolejny celny tekst Mistrza :

Wielkiego Mistrza Zakonu! ;)))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))))

BomBel

Korupcja biurokracji

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona