Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   LISTY DZIAŁACZY SOLIDARNOŚCI

LISTY DZIAŁACZY SOLIDARNOŚCI

Data: 2009-04-10 21:30:30
Autor: boukun
LISTY DZIAŁACZY SOLIDARNOŚCI
DZIAŁACZKI –  Magdaleny Zaboklickiej z Wrocławia  Do Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ „Solidarność” we  Wrocławiu   „ Na początku wyjaśniam; to, co napiszę dotyczyć będzie zebrania, które odbyło się w piątek ( 17.10.1980), W auli Politechniki (Wrocławskiej, przyp., LS.), A raczej spraw tam poruszanych. Właściwie powinnam zabrać głos na zebraniu, tak nakazywało mi moje sumienie. Jeżeli tego nie zrobiłam to, dlatego, że należę do osób nieśmiałych, nie umiem przemawiać publicznie, a ponadto zanim wypowiem swoje zdanie, muszę sobie rzecz najpierw przemyśleć. A więc przemyślałam, ale niesmak i przygnębienie, jakie napełniły mnie niektóre fragmenty zebrania, niektóre wypowiedzi, a może jeszcze bardziej reakcja sali na te wypowiedzi nie opuściło mnie dotąd. Wybaczcie, że piszę o swoich osobistych odczuciach. Cóż mogą one obchodzić Was. Którzy macie tyle i tak doniosłych obowiązków na swoich barkach? A jednak wysłuchajcie, bo to jest głos z dołu”, i to głos – wierzę w to, na pewno nie odosobniony, wyrażający odczucie jakiejś części aktywu związkowego. Chodzi mi tu o sprawę dr Skonki, ale nie o niego ”jako takiego”, lecz o to, co się wokół tej osoby dzieje,  i jak się dzieje. Właśnie jak się dzieje. Z dr Skonką zetknęłam się po raz pierwszy na szkoleniach prowadzonych w pierwszej połowie września (1980 r.) w budynku przy placu Czerwonym, gdy w dusznej, przepełnionej sali po kilka godzin dziennie wykładał takim jak ja „świeżo upieczonym” aktywistom związkowym „abecadło związkowe”. Jego widoczne dla wszystkich zaangażowanie i jego trud budziły uznanie słuchaczy. Wybaczcie mi, że pozwolę sobie znów na osobiste wynurzenia: wstępowałam w tym okresie czasu często do Waszej siedziby, nawet już nie koniecznie po komunikaty, czy konkretne informacje, ale czasem tylko z zewnętrznej potrzeby, jak do miejsca – wybaczcie patos, z którego bije źródło Odnowy. W tym, że taki kult czułam do tego miejsca była niemałą zasługą właśnie dr Skonki. Potem były jakieś, niezbyt jasne dla „szerokiego aktywu” oświadczenia, bodaj, że w Komunikacie nr 4 i jakieś jeszcze mniej jasne!!) Pogłoski, z których wynikało, że drogi dr Skonki i Prezydium MKZ rozeszły się.. Trochę dziwiliśmy się  (mówię o paru osobach, które również bywały na wykładach i z którymi zdarzało mi się na ten temat rozmawiać, ale nawet nie tak bardzo, bo przecież taki to już teraz burzliwy czas, że ciągle i chyba wszędzie ścierają się poglądy, opinie, przekonania, wybuchają spory i sprzeczki. Potem było zebranie w dniu 3 października, na którym wasze Prezydium przedstawiło się delegatom z zakładów pracy, i na którym omówiono działalność MKZ. Mówiono także o prowadzonym przez MKZ szkoleniu. Wymieniono jako pioniera p. Skowrońskiego( przepraszam, jeśli pomyliłam nazwisko), a Skonce nic. Jakby nigdy nie istniał. Byłam niemile zaskoczona, naturalnie nie tylko ja jedna. Sądziłam, bowiem, że niezależnie od tego, czy Skonka się „odłamał”, czy nie, należało przecież wspomnieć o nim), O wkładzie jego pracy, zwłaszcza, że wkład ten był przecież niemały. Ale jeszcze i to przemilczenie można by uznać za gafę, niemiłą, ale wybaczalną, w tym gorącym okresie. Jednak to, czego widownią stała się aula Politechniki, gafą już nazwać się nie da. To było gorszące i zasmucające widowisko. Już sposób, w jaki niszczył, ( bo chyba tylko tak można to określić) Skonkę p. mecenas Kaszubski, nie był piękny, ale cóż p. Kaszubski jest prawnikiem, a oni - wiadomo – przywykli z człowieka, o którym mówią robić anioła lub diabła, w zależności od tego, czy bronią, czy też oskarżają; to już takie ich „ skrzywienie zawodowe”. Trudno, bardzo trudno uwierzyć nam, którzyśmy słuchali wykładów dr Skonki, aby był on agentem, jak to nader wyraźnie insynuował w swoim krasomówczym wystąpieniu mec. Kaszubski. Oczywiście Skonka mógł nie mieć racji i pewnie jej rzeczywiście nie miał twierdząc, że powinny powstać związki regionalne, a nie jeden ogólnopolski. Ale przecież taki sam pogląd wyznawali podobno - jak to nas chyba właśnie p. Kaszubski uświadamiał na poprzednim zebraniu – głosili  przedstawiciele gdańskiego MKZ, a mimo to nikt nie poddawał w wątpliwość ich intencji). Uważam, że wystarczyło w swoim czasie oświadczyć, – bo jednak ludziom się jakaś informacja należała-, że pan Skonka nie jest już członkiem Prezydium, ponieważ obstawał przy swoich poglądach na niektóre kwestie ruchu związkowego, wbrew zdaniu większości Prezydium MKZ, wobec czego obecnie w tym, co głosi nie reprezentuje już MKZ-etu, a jedynie siebie samego. I to byłoby w porządku. Mniejsza jednak o wypowiedź p. Kaszubskiego, bo to, co było dalej było znacznie gorsze. Wystąpił ten młody człowiek, nazwiskiem chyba Jabłoński (Zenon, przyp. LS) i zaczął dość nerwowo, ale przecież nie obraźliwie, wygłaszać zarzuty pod adresem Prezydium. Z sali zaczęły się gwizdy i protesty. I wtedy, prowadzący zebranie, zamiast uciszyć salę, kazał mu zejść z mównicy. Nie należało tego robić. I to kimkolwiek mówca by był i cokolwiek chciałby powiedzieć. To się niestety nazywa tłumienie krytyki, a tego Wam, szermierzom demokracji pod żadnym pozorem robić nie wolno. W naszym Związku przecież ma być lepiej, szczerzej, sprawiedliwiej niż w tych starych instytucjach, przeciwko, którym występujemy. To prawda, że teraz jest czas walki i bardzo ważna jest jedność, ale przecież najważniejsza jest Demokracja. Bo to o nią walczymy. A nie można o nią walczyć gwałcąc jej zasady. Nie mówmy sobie, że to tylko teraz, na razie tak musimy. Jeżeli tak zaczniemy, to później będziemy te metody stosować i zawsze znajdziemy na nie jakieś usprawiedliwienie. Najbardziej przerażające i odrażające było wystąpienie ostatniego mówcy ( tego z Kontroli Dochodów Państwa, nazwiska nie zanotowałam). Typowy demagog w najgorszym tego słowa znaczeniu. Miotał się i rzucał obelgami, a ludzie na sali pobudzeni w swoich najniższych (zdajmy sobie z tego sprawę) instynktach, żywiołowo klaskali, zaś Prezydium... Słuchało i akceptowało. A ja słuchałam i przypominały mi się różne wstrząsające sceny z literatury i filmów, np. nazistowskie wiece, gdy Hitler dochodził do władzy; albo obrazek, jak rozjuszony tłum kamieniuje kobietę, dobrze nie wiedząc, za co, to znów, gdy linczują Murzyna i jeszcze inne tym podobne.  Powtarzam nie chodzi mi o Skonkę i jego zwolenników, choć oczywiście nie jest dobrze, jeśli ich krzywdzicie, ale nie to jest najważniejsze. Ważniejsze jest to, że historyczny wir wydarzeń wyniósł Was na piedestał. Przypadła Wam ważna i zaszczytna rola. Ku wam wracają się teraz z nadzieją oczy i serca społeczeństwa. Nie zapominajcie, więc co sobą reprezentujecie i jaką stratę poniesie idea, której służycie, jeżeli nie będziecie umieli godnie jej służyć. Powiesiliście na sali, w której odbywało się zebranie Krzyż. Inna sprawa, czy to stosowna okazja, aby Go wieszać, ale jeżeli już powiesiliście to pamiętajcie, co on symbolizuje. Strzeżcie się, aby w imię Krzyża nie zapalać stosów dla czarownic. Jest to, bowiem największa krzywda, jaką człowiek może wyrządzić Bogu.  Maria Magdalena, Żaboklicka, Wrocław ( podkreślenia red.)  Jak się okazało ostrzeżenie miało proroczy charakter? Istotnie „Solidarność” zapaliła stosy dla nieprawomyślnych Polaków i płoną one nadal pod tym samym szyldem.   INŻ. ANNA KOZIOŁ (1) List wysłany do Dolnośląskiego Komitetu Założycielskiego Niezależnych Samorządnych Zw. Zaw.. we Wrocławiu w dniu 23 września 1980 roku przez Annę Kozioł we Wrocławiu ( „Demokracja Związkowa” Nr Specjalny, lipiec 1981) „ Panowie! Wyrzućcie „Solidarność” z tytułu, bo brzmi jak ironia po tym, co zrobiliście z dr Skonką. Trzeba było słuchać od początku wszystkich jego wykładów i dyskusji, żeby wiedzieć jak bardzo zaangażowany to człowiek całą sprawą. Jak wielu niezaangażowanym słuchaczom udzieliło się to, ilu przekonał świetną erudycją, inteligencją, rozsądkiem, dowcipem, bezpośredniością, odwagą? Bo były i bardzo odważne wypowiedzi, przy których zastrzegał się zawsze, że jest to jego prywatne zdanie, aby nie stwarzać przeszkód „na trudnym odcinku drogi NSZZ. Teraz, kiedy wreszcie prasa zaczyna o was pisać, wyganiacie tego człowieka, tak całkiem po prostu, nie martwiąc się wcale, że pozostał sam i może zająć się nim bezpieka, bo w końcu nikt nie sprawdzał tłumów pierwszych słuchaczy i licznych nagrywających. Trochę to nawet zastanawiało.  A może z góry przeznaczyliście go na „pożarcie”, bo teraz boicie się jednak o siebie i wystawiacie przepustki. Nie byłam w pamiętny piątek, ale człowiek nie zmieni się z dnia na dzień. Jeżeli chodzi o KOR, mam duże uznanie dla ludzi narażających się w imię dobrej sprawy. Ale można wierzyć i rozsądkowi dra Skonki, na pewno działał w dobrej wierze. Zrobiliście z tego aferę, wprowadzając atmosferę fanatyzmu, zagrożenia ze strony człowieka- może najbardziej wartościowego i zrażając ludzi do siebie. Bo to jest nie fair. To wygląda na zwykłe rozpychanie w pogoni do stołka, skąd my to znamy ? Proszę wybaczyć, ale nasuwa się porównanie do sfory sympatycznych zwierzaków, które wypędzają jednego, ponieważ kiwnął ogonem w inną stronę niż reszta, a gdzie demokracja Panowie? Zastanawiam się, czy warto w ogóle do was pisać, do kogo można mieć zaufanie po tym, co się stało? Niedużo ryzykuję, bo nic nie udało mi się osiągnąć w tym przewrotnym świecie. Widocznie takim on musi pozostać u nas w Polsce, /a we Wrocławiu szczególnie/, skoro nie zmieniają się ludzie bez względu na aktualnie przypięty szyld. ( Anna Kozioł). A oto kolejne dwa listy tej działaczki, tym razem wysłane do Lecha Wałęsy, na które również nie otrzymała żadnej odpowiedzi.  Szanowny Panie Przewodniczący! (2) Stała się rzecz fatalna dla NSZZ „Solidarność” Dolnośląska. Sprawa warta jest Pańskiego osobistego zainteresowania. Znam pana Leszka Skonkę z wykładów na placu Czerwonym we Wrocławiu, z których zaliczyłam w całości pierwszy cykl w okresie 9-15 września, a następne zamierzałam zaliczyć wyrywkowo. Byłam przypadkowo świadkiem odtrącenia p. Skonki przez Zarząd na pl. Czerwonym dnia 22 (września) w sposób odrażający. Trudno przejść mi nad tym do porządku, gdyż zbyt mocno zaangażowana jestem (w ostatnie wydarzenia. Wyjaśnienie na żadne pytania z sali wykładowej, według którego Andrzej Talar” kaperował „ u wojewody wałbrzyskiego, nie trafia do przekonania. To prawda, że Talar jest młodym człowiekiem, ale przecież nie debilem. Jakie może być źródło tej informacji? Jeśli jest ono uzyskane od samego wojewody, to czy akurat on jest zainteresowany jednością naszych związków? Zbyt łatwo jest skrzywdzić człowieka. Ludzie trochę lepsi od przeciętnych z reguły mają zaciekłych wrogów, nie przebierających w środkach. Jakież to własne – szkodliwe dla ogółu ambicje zarzuca się p. Skonce. Nie otrzymałam przekonywającego wyjaśnienia od „Solidarności” wrocławskiej. Nie wykluczone, że Panu mówi coś to nazwisko. O wyjaśnienie, oczywiście nie ośmielam się prosić. Wystarczy mi opinia Pana – na pewno zasadna, o którą bardzo proszę, gdyż jestem na prostej drodze do ostatecznego i dokładnego wyleczenia się z wszelkich ideałów. Zbyt dużo krzywd doznałam sama w życiu. Ostatnie było wyrzucenie na bruk przez młodego dyrektora” (z Komitetu – rodem), po czym z konieczności podjęcie pracy nie w moim zawodzie, za ¾  poprzednich poborów, ( które też zresztą były zaledwie w granicach przeciętnej) i bez możliwości uzyskania podwyżki. Z poważaniem Anna.. Kozioł, Wrocław 28.09.1980   List Nr 2 inż. Anny Kozioł (3)  Nie otrzymałam odpowiedzi na mój pierwszy list stąd brak pewności czy dotarł on do Pana. W międzyczasie po usilnych zabiegach udało mi się zdobyć kilka zeszłorocznych publikacji dra Skonki. Po zapoznaniu się z ich treścią pogłębiłam swoje przekonanie, że jest to człowiek godny najwyższego szacunku. Gorąco proszę o radę, czy jest jakiś bezstronny organ, NSZZ  do rozstrzygnięcia nierównej i nieuczciwej ze strony obecnego wrocławskiego MKZ gry. Dotychczas mnie, jak i przeważającej większości Polaków KOR kojarzył się ze szlachetnością, bohaterstwem, patriotyzmem i dlatego miałam poważne wątpliwości, co do słuszności zdania p., Skonki o bardzo zróżnicowanych trendach poszczególnych ugrupowań tej organizacji. ( Pan Skonka zawsze operuje konkretami, podając np. szereg nazwisk, postaci, jego zdaniem negatywnych, jak i pozytywnych działaczy KOR-u z uzasadnieniem swojej opinii, czyli polemizuje uczciwie, „walczy z otwartą przyłbicą”. Po przeczytaniu oświadczenia z pierwszego numeru „Solidarności Dolnośląskiej” wątpliwości moje znikły. Wrocławskie NSZZ, czy też jego część redagująca obrały najpewniejszy i najpodlejszy sposób zohydzania tego nazwiska? Ostatnio za to, że ośmielił się bronić  tj. przez niedomówienia sugestywnie łączące to nazwisko ze „znanymi wpływowymi siłami”. Z dużą inteligencją wykorzystuje się nieznajomość tematu i żywe uczucie społeczeństwa do NSZZ, a również kojarzenie nazwy KOR niemal ze świętością, przy całkowitej nieznajomości nazwiska p, Skonki, którego działalność znana jest nielicznej garstce osób. Społeczeństwo nic nie wie o tym Panu. Podniecone gorącym uczuciem do swoich kochanych, wywalczonych i ciągle walczących NSZZ nie zauważa, i nie chce zauważyć zastanawiających momentów w tej perfidnej akcji przeciwko człowiekowi, którego „ „poglądy w pewnym momencie rozminęły się z ideą naszych związków”. Ciągle brak konkretów. Wszelkie próby naprowadzenia do refleksji powodują święty gniew i oburzenie, bo tym właśnie - w ludzkim odczuciu – „godzi się, w jedność NSZZ”. Takie właśnie określenia „na okrągło „, bez konkretów znamy przecież aż za dobrze od lat z oficjalnej propagandy, a stosuje je teraz redakcja wrocławskiej „Solidarności” w swoich oświadczeniach na przedstawiony temat. Ale szyld NSZZ dla społeczeństwa  uświęca tak bardzo każdą treść, że nie ma miejsca nawet na cień refleksji. Czy takie były zamiary?  Czy wreszcie jest to taka drobna sprawa zniszczyć człowieka? Nawet, gdy pominiemy to, że jest to człowiek bardziej wartościowy i uczciwy od przeciętnego rodaka, nie mówiąc już o „bohaterskiej redakcji „Solidarności Dolnośląskiej”. A co np. ja mam robić? Najwygodniej oczywiście „nie wtrącać się”, i tak mi właśnie radzą mądrzy, praktyczni ludzie ( wśród nich przewodniczący zakładowego KZ). Ale jak mogę z niepodważalnym przekonaniem do wydarzeń sierpniowych i narodzonych z nich NSZZ patrzeć bezczynnie jak tworzy się w nich wredna klika wykańczająca człowieka (pokrzywdzonego już wcześniej przez inne „wpływowe siły”, również za odwagę myślenia), w identyczny sposób do tego, jak jakiego ja doznałam na początku tego roku od wychowanka komitetu ( dyrektora) z jego służalczą sforą. Ta właśnie krzywda spotęgowała moje zaangażowanie i zainteresowanie wspaniałymi, historycznymi zmianami i dlatego właśnie akcję przeciw p. L. Skonce, odczuwam jako profanację tych wydarzeń. Wyrzuca się młodego zapaleńca ( Andrzeja Talara) z redakcji, a nawet z NSZZ, za to, że poinformował  o swojej wizycie u wojewody i uzyskaniu obietnicy pomocy technicznej i propagandowej. I co w tym złego, ”godzącego w jedność naszych związków”? Przecież w Gdańsku podpisano Porozumienie. Czy celowo utrudnia się drugiej stronie jego dotrzymanie, aby mieć pretekst do podburzania narodu? Co tu jest grane, na Boga??? Kto właściwie niszczy te nasze Niezależne Samorządne....? Wrocław 5.10.1980 Anna Kozioł ( podr.. red) SYMPTOMY FASZYSTOWSKICH METOD W DOLNOŚLĄSKIEJ SOLIDARNOŚCI (artykuł napisany w kwietniu 1988 roku, gdy jeszcze nie było Solidarniści)  Przedstawiony poniżej artykuł nie mógł się ukazać w ówczesnej oficjalnej  prasie, bo trwały już rozmowy na temat podziału władzy między ekipą rządzącą, a kierownictwem „Solidarności" oraz tzw. "doradcami. Nawet komunistyczny miesięcznik "Zdanie" odmawiał opublikowania go, by nie drażnić kacyków z "Solidarności".  „ Od pewnego czasu moi znajomi, koledzy, przyjaciele przekonywali mnie, że moje uprzedzenia, zastrzeżenia, krytyczne sądy na temat ruchu zwanego „Solidarność" są krzywdzące i bezpodstawne. Ruch ten, ich zdaniem składa się już dziś z innych rzekomo ludzi, patrzących zupełnie „inaczej na niedawną przeszłość, na swoje  błędy i wypaczenia i dlatego, ich zdaniem, i ja powinienem zrewidować swoje opinie i sądy na ten ruch. Niestety, nie umiano mnie przekonać. Nie posługiwano się, bowiem żadnymi racjonalnymi argumentami, lecz jedynie słowami nie mającymi żadnego pokrycia w codziennej rzeczywistości. Przeciwnie. Wciąż spotykałem się z arogancją, zarozumiałością, wyniosłością ludzi, którzy dla zaspokojenia swoich  osobistych chorobliwych ambicji narażali "Solidarność" i w końcu doprowadzili do jej zagłady. Nigdy nie usłyszałem w ciągu  minionych  7  lat  ani  jednej szczerej,  rzetelnej samooceny, samokrytyki. Nie znam też żadnej próby naprawy popełnionych błędów, chęci naprawienia wyrządzonych krzywd, szczerej skruchy i gotowości do publicznej ekspiacji.    Przeciwnie, ludzie, którzy  walnie  przyczynili  się  do przekształcenia  związku zawodowego w partię polityczną, pchnęli ten  ruch  do walki  o  władzę,  oszukali  świat  pracy;  nadal utrzymują  -  wbrew  faktom  - że  winę  za to, co się stało 13 grudnia  1981  roku, ponoszą wszyscy w kraju i za granicą, tylko nie oni.    To, że  moja  ocena  i opinia o kierownictwie "Solidarności" jest słuszna świadczą fakty. A oto one. W kwietniu br. (1988r. ) koło politologów wrocławskich studentów zwróciło się do mnie  o przeprowadzenie prelekcji na temat powstania na Dolnym Śląsku NSZZ "Solidarność", zwłaszcza mojego udziału w tym procesie  oraz przyczyn usuwania z kierownictwa tego ruchu wielu czołowych działaczy   opozycji  demokratycznej,  w  tym  także założycieli Wolnych  Związków  Zawodowych,  przed  sierpniowymi strajkami we Wrocławiu. Organizatorzy prelekcji wiedzieli, że  nie  jestem  ani sympatykiem,  ani  też faworytem  władzy.  Twierdzili, że chcą poznać  opinie,  sądy  i fakty przedstawiane przez ludzi, którzy znają  wydarzenia  ostatnich burzliwych lat z autopsji. Byli nie tylko ich uczestnikami, lecz także aktywnymi ich twórcami. Te argumenty przekonały  mnie.  Tym bardziej, że czynniki oficjalne unikają podejmowania tej problematyki pozostawiając ją wyłącznie w gestii "Koro-Solidarności”. Zgodnie, więc z umową pojawiłem się w klubie Asystenta „Sezam", by przeprowadzić prelekcję. I tu właśnie zaczynają się wydarzenia wręcz niepojęte. Opiszę je dość dokładnie, gdyż chcę przekonać ślepych i fanatycznych wyznawców idei „Koro-Solidarności”, że „ludzie kierujący dziś resztkami tego ruchu nie zmienili swej pogardliwej postawy wobec demokracji, tolerancji, pluralizmu. Te ważne, a nawet święte dla Polaków wartości, dla nich są tylko bałamutnymi hasłami propagandowymi. Otóż w klubie pojawiło się kilku ludzi, którzy przedstawili się  organizatorom spotkania jako wysłannicy Frasyniuka. Jeden z nich   -   Paweł  Kocięba  domagał  się  w  imieniu  Frasyniuka zaniechania   prelekcji.   Mówił,   że   Frasyniuk   bardzo  się zdenerwował  i rozgniewał,  gdy  się dowiedział o prelekcji dra Skonki  na  temat "Solidarności" i polecił nie dopuścić do niej. Argumentował,  że  kierownictwo Regionu  oceniło i osądziło dra Skonkę  w  październiku 1980 roku negatywnie i dlatego nie ma on prawa  bez  zgody  Frasyniuka  występować  publicznie z tematami dotyczącymi NSZZ "Solidarność"  Chyba   komentować   tego   nie trzeba. Oto  jakiś  facet skompromitowany klęską  ruchu.   którym   współkierował, a przynajmniej  firmował kierowanie, rozkazuje studentom, kogo mają słuchać,  a kogo  powinni  bojkotować. Nie łatwo w to uwierzyć, lecz jest to niestety prawda. Ponieważ  wysłannikom  Frasyniuka,  mimo gróźb, nie udało się zmusić organizatorów do odwołania prelekcji, zażądali wówczas by najpierw  dopuścić do głosu przedstawiciela "Koro-Solodarności", który w imieniu Frasyniuka oceni prelegenta, wyda o nim opinię i ostrzeże  audytorium  by  nie  dawało  wiary temu, co on powie; a  wszystko w imię pluralizmu, demokracji, wolności słowa. Dość  miękki  i zastraszony przewodniczący spotkania - student - uległ  chyba w pierwszej chwili żądaniom, ale gdy zagroziłem, że w takim przypadku zrezygnuję z wystąpienia, wycofał się. Wymogli jednak   na   nim  opóźnienie  spotkania  by porozumieć  się  z Frasyniukiem i ściągnąć więcej swoich ludzi, którzy utrudnialiby skutecznie prowadzenie prelekcji. Niezorientowanych   może  dziwić, co  tak  bardzo  zdenerwowało kierownictwo  "Koro-Solidarności", że zadało sobie aż tyle trudu by  nie  dopuścić  do prelekcji? Wszak nie znali treści mającego odbyć  się wystąpienia: sam tytuł brzmiał niewinnie i łagodnie - "Zawiedzione nadzieje NSZZ "Solidarność". Otóż  niepokoił  Frasyniuka  sam  prelegent. Frasyniuk i jego otoczenie  z  góry  zakładali,  że to co powie referent jest tak groźne,  tak  niebezpieczne,  a  przynajmniej tak niewygodne dla kierownictwa Zarządu Regionu, że trzeba uniemożliwić wystąpienie za  wszelką cenę,  a  jeśli  się  to  nie uda to tak skutecznie przeszkadzać, by prelegent nie mógł zrealizować całego programu. Przede wszystkim starą korowską metodą próbowano zwekslować temat i dyskusję na boczne, peryferyjne tory. Toteż już po pierwszych moich   grzecznościowych   słowach   skierowanych   pod  adresem studentów   i   organizatorów   prelekcji  wstał  przedstawiciel Frasyniuka  - Paweł Kocięba i oświadczył, że prowadzący spotkanie student  nie  powinien dopuścić mnie do głosu, że miał najpierw pozwolić  jemu mówić, że złamał jakieś wcześniejsze ustalenia i, że  za to "zapłaci", że "będzie go to drogo kosztować". (Później dowiedziałem  się,  że straszył Frasyniukiem). Wszystko to działo się w kwietniu 1988 roku!!!/. W  czasie  trwania  prelekcji, co jakiś czas, któryś z nasłanych ludzi   usiłował   mi   przerwać,   krzycząc  kłamstwo, bzdura, nieprawda, śmiać się szyderczo itp. Przewodniczący  zebrania - student, był wyraźnie przestraszony i dopiero   na   moje   żądanie   przypomniał awanturującym  się wysłannikom  Frasyniuka, że to ja prowadzę prelekcję, a nie oni, że po moim wystąpieniu będą mogli zabrać głos i ustosunkować się do moich wypowiedzi. Oczywiście,  reszta  audytorium  siedziała  spokojnie, ale ze zdziwieniem  i przerażeniem obserwowała praktyki stosowane przez awanturników usiłujących uniemożliwić prowadzenie prelekcji. Ponieważ  grupa ta, a szczególnie dwaj bliscy współpracownicy Frasyniuka:  Paweł  Kocięba  i  Paweł Kasprzak nadal ordynarnie zakłócali  przebieg  spotkania  skorygowałem swój poprzedni plan prelekcji  kładąc  główny  nacisk  na  brak  nawyku w  praktyce demokracji, tolerancji,  uznania  pluralizmu,  wolności słowa w "Solidarności", a  jako  przykład  nie  do podważenia wskazałem właśnie  na  zachowanie  się ludzi  nasłanych przez Frasyniuka. Jednocześnie  sięgnąłem do podobnych przykładów z minionych lat, a  zwłaszcza owych wyidealizowanych 16 miesięcy władzy i terroru "Koro-Solidarności" w Polsce. Ta  metoda okazała się dość skuteczna, przynajmniej na pewien czas.  Cytowane  przeze mnie przykłady łamania zasad demokracji, stosowanie  bezwzględnej  nietolerancji  wobec  ludzi odmiennie myślących  przez  "Solidarność" nie mogły być kwestionowane, ale za to  usiłowano je bagatelizować dowodząc, że są to pojedyncze głosy,  jednostkowe krzywdy  i  niewiele znaczą wobec wielkości sprawy jaką jest "Solidarność".  Gdy tylko  próbowałem  przedstawić  jakiś dowód, jakąś znaczącą tezę,  która  nie podobała się tej grupie albo niepokoiła ją np., że  przyczyną  upadku NSZZ "Solidarność" były chorobliwe ambicje polityczne  działaczy  KSS  KOR,  którzy potraktowali  ten ruch instrumentalnie,  świadomie  deformując  go  i przekształcając w organizację  polityczną,  łamiąc  tym  samym  punkt  2-gi Umowy Gdańskiej,  to  wówczas podnosił się wrzask, że to nieprawda, że to władze nie dotrzymały warunków umowy. Wtedy  brałem  dokument  i  cytowałem  ten punkt, który wyraźnie mówi,  że  nowe  związki  zawodowe  "nie  zamierzają pełnić roli partii  politycznej".  Po  takich  cytatach  awanturujący  na pewien   czas milkli.  Może  dlatego,  że  nie  znali,  a  może zapomnieli niewygodne punkty Umowy. W   każdym  razie  szybko  uciekali  od  rozważań  i  argumentów racjonalnych  i  przeskakiwali  na  tematy  pozamerytoryczne np. celowo przekręcając  i  wyśmiewając  moje  nazwisko, poddając w wątpliwości    moje wykształcenie,   prawdziwość   świadectw, sugerując,  że doktorat zrobiłem na uczelni partyjnej i to rangi Uniwersytetu   Marksizmu-Leninizmu   itp.   Jeden z  bojówkarzy Frasyniuka  np. wykrzykiwał w czasie prelekcji, że "Solidarność" wie   coś   o   tym   doktoracie,   o  mojej  wiedzy,  studiach, kwalifikacjach. Słowem  robiono  wszystko,  by  nie dopuścić do realizacji prelekcji. Gdy próbowałem  np.  powołać  się  na  jakąś  moją  publikację oficjalną  lub  poza oficjalnym  obiegiem  grupa  ta na komendę wybuchała  głośnym śmiechem, wyrażając szydercze uwagi i poddając w wątpliwości   możliwość   wyrażania przeze  mnie  jakiejkolwiek rozsądnej myśli na piśmie. Także   cytowane wypowiedzi   innych  ludzi,  którzy  wyrażali krytyczne  uwagi  o  korowskiej "Solidarności"  traktowane były podobnie lekceważąco i szyderczo. Ba, nawet wypowiedzi krytyczne czołowego  działacza  KOR-u  z  Gdańska  -  Bogdana Borusiewicza próbowano  także  zagłuszyć.  Otóż  zacytowałem  jego  wypowiedź zawartą   w  książce  Mariana  Muskata  i  Mariusza  Wilka,  pt. "Konspira", wydanej w Paryżu w 1984 roku. M.in. mówi on tam: "Zacząłem  dostrzegać  jak zmieniają  się ludzie, którzy kiedyś byli przyjaciółmi, jak uderzają im do głowy ambicje, stanowiska, jak ze skromnych, uczynnych kolegów wyrastają bossowie niszczący swoich oponentów. Raptem uświadomiłem sobie, że sukces wcale nie musi zmieniać człowieka na lepsze, że sukces społeczny, narodowy tego  ruchu przestaje  być  moim  sukcesem..."  I dalej - "Ruch obrastał  wszystkimi negatywnymi cechami systemu: nietolerancją dla  inaczej  myślących  i czyniących, tłumienie krytyki..." A w innym  miejscu  - "Nie wyobrażam sobie sytuacji żeby na wyborach do  władz  "Solidarności"  wstał  facet  i powiedział  - jestem niewierzący...  Nie  było  człowieka,  który  by powiedział: nie złożę tej przysięgi, bo jestem po prostu niewierzący, chcecie to mnie wybierzcie, nie to nie". Ten  przydługi  cytat  przyjęty  był  wręcz  wrogo przez  ludzi Frasyniuka, ale nie umiano podjąć z nim merytorycznej dyskusji. Także  cytowane  listy  działaczy "Solidarności" do kierownictwa Regionu Dolnego Śląska wyszydzano i lekceważono.  Celowo   przytoczyłem   te   fakty   i   tak szczegółowo  je przedstawiłem  by  oddać  atmosferę  spotkania  jaką  wytworzyła niewielka,  lecz bardzo agresywna i hałaśliwa grupa awanturników politycznych  z Dolnośląskiej  "Solidarności",  która  w innych okolicznościach  posługiwała się  obłudnie hasłami pluralizmu, demokracji,  wolności  słowa itp. Warto też zaznaczyć, że ludzie ci  do tej pory nie przychodzili na tego rodzaju spotkania. Chcę dzięki  ukazanej sytuacji przekonać tych wszystkich, którzy mają jeszcze jakieś resztki złudzeń wobec korowskiej "Solidarności, że  powinni  się  ich jak  najszybciej  wyzbyć.  Chciałem  więc przedstawić   oblicze   moralne  i polityczne  tej  grupy,  jej faktyczny  stosunek  do wielu haseł jakimi tak chętnie się na co dzień posługuje. Jeśli  teraz,  gdy  jeszcze  nie sprawują totalnej władzy nad społeczeństwem  zachowują   się   tak   arogancko, ordynarnie, apodyktycznie,  to  jak  wyglądałby ich rządy gdyby rzeczywiście władali krajem? Nie  trudno  sobie  to  wyobrazić.  Jeśli  teraz  pan  Frasyniuk zakazuje   studentom   słuchania  prelekcji  niemiłych  mu  ludzi, nakazuje milczenie  ludziom  niewygodnym, stosuje cenzurę wobec nieprawomyślnych,  to jak będzie się zachowywał gdy rzeczywiście będzie   dysponował   aparatem wykonawczym  państwa:  władzami bezpieczeństwa,  sądami,  prokuraturą, wojskiem, więziennictwem, prasą, cenzurą itp? I  rzecz  znamienna, po zakończeniu prelekcji, przeszkadzający w czasie jej trwania metodami wręcz łobuzerskimi, nie mieli nic do powiedzenia.   Nie   podjęli  żadnej  merytorycznej  dyskusji  z przedstawionymi  przeze  mnie  tezami, sądami, opiniami. Na moje pytanie dlaczego  wobec  tego  tak  rwali się do głosu w czasie trwania prelekcji - Paweł Kocięba szczerze przyznał, że chodziło po  prostu  o  zakłócenie prelekcji, bo ja jestem "zdrajcą". Owa zdrada  polegać  ma  na  tym,  że krytykuję KOR i "Solidarność", które  chcą  dla  Polski  dobrze i w ten sposób wspomagam reżim. Tak,   tak,  to  nie  pomyłka.  Człowiek  Frasyniuka stwierdził publicznie,  że  każdy  kto  nie zgadza się z "Solidarnością", z wolą i opinią jej kierownictwa jest z d r a j c ą.  By odrzucić ewentualne tłumaczenie, usprawiedliwienie, że był to tylko jakiś prywatny wyskok nadgorliwców pragnących podlizać się  Frasyniukowi,  chcę zauważyć, że na spotkaniu tym był także Stanisław  Huskowski  -  b.  rzecznik  prasowy  Regionu, który powtórzył   stawiane   mi   od   lat  zarzuty  przez  korowskie kierownictwo  "Solidarności".  Zarzuty  te zawiera także książka /chyba  jego autorstwa  lub  współautorstwa/  - "Solidarność na Dolnym  Śląsku". Występujący pod pseudonimem Stanisław Stefański autor   książki   zarzuca   mi  m.in.,  że byłem  przeciwnikiem upolitycznienia  nowych związków, pisząc: "Po przekształceniu się MKS  w  MKZ /.../ Skonka wziął w swoje ręce szkolenie przyszłych działaczy związkowych. On to inaugurował pierwsze spotkanie tego typu 4.09., kiedy nie tylko budynek, ale i plac przed budynkiem okupowany był przez delegatów zakładów, a samo spotkanie odbywać się  musiało  w  kilku  turach.  On opracował program pierwszych szkoleń  podczas  których  miano  analizować  treść Porozumienia Gdańskiego,  zapoznać  się z międzynarodowymi i krajowymi aktami prawnymi   gwarantującymi   wolność   i   niezależność  związków zawodowych, przedyskutować założenia programowe nowych związków, zastanowić  się  nad  ich strukturą  i wreszcie uczyć się zasad skutecznego   działania   przez pokazywanie   typowych  błędów popełnianych  przez niedoświadczonego działacza społecznego. Nie ulega  więc  wątpliwości,  że  sporo  tych pożytecznych skądinąd informacji  przekazywał  swoim słuchaczom. Nieszczęście polegało na tym,  że  nikt  z  prezydium  wykładów tych nie kontrolował. Skonka  zaś  nie poprzestał jedynie na realizowaniu opracowanego przez siebie programu. Niepokoju nie wzbudzały jeszcze zgłaszane przez niego propozycje organizacyjnych rozwiązań, jak choćby pomysł tworzenia wspólnych rad  zakładowych  z  liczbą członków  proporcjonalną  do liczby członków  poszczególnych  związków./.../ Zaniepokojenie wzbudzać natomiast  powinny  próby  formułowania  diagnoz  o charakterze politycznym  w  odniesieniu  do  ruchu związkowego, które zaczęły zajmować   wykładowcy   znacznie  więcej  czasu  aniżeli  sprawy organizacyjno-związkowe.  Skonka,  jak  relacjonował dziennikarz "Słowa Polskiego", czuł się powołany do składania deklaracji, że związki w żadnym przypadku nie są siłą o charakterze politycznym . Nie byłoby w tym nic odkrywczego, gdyby nie dalszy ciąg  tego wywodu. Wykładowca twierdził bowiem, że były próby, i być  może  będą  jeszcze  w przyszłości - przekształcenia NSZZ w nową siłę o charakterze głównie politycznym. Jest wspólną sprawą robotników    - brzmiała    konkluzja   -   dać   odpór   tym nieodpowiedzialnym i na szczęście nielicznym tendencjom.  Skonka  nie  operował,  tak  jak  dziennikarz  "Słowa" aluzjami. Przekonywał  swych  słuchaczy, że jedynym wewnętrznym zagrożeniem dla związku są ludzie nasłani doń przez KOR. Nie oszczędzał też władzy, a zwłaszcza tych jej reprezentantów, którzy przeciwni są zaspokajaniu  słusznych robotniczych postulatów"./.../ Personalnie   swój   atak   Skonka skoncentrował   na   dziale informacyjno-wydawniczym  oraz  Modzelewskim, którego wejściu do MKZ od początku się sprzeciwiał"./podr. Red)”. Celowo przytoczyłem tak obszerny cytat z książki opracowanej z  pozycji  korowskiej "Solidarności",  by  Czytelnik  mógł sam osądzić jak wątpliwe stawiano mi zarzuty obrzucając mnie zarazem błotem, pomawiając publicznie o współpracę z SB i władzami PZPR. A przecież ja tylko tłumaczyłem nowym działaczom związkowym, że jeśli   odrzuca  się  kuratelę  polityczną  PZPR  nad  związkami zawodowymi,  to nie  można wprowadzać innej siły politycznej na jej miejsce. Jeśli  ruch związkowy  ma być wolny, niezależny od PZPR, to nie można   go  uzależniać  od polityków  z  KSS  "KOR"  i  różnych pseudoreligijnych i klerykalnych sił. Wreszcie   nieuczciwe   i   poniżej  pasa  było  uderzenie  i przypisywanie mi współpracy z SB, PZPR i władzami. Gdyby to była choć  w  drobnej  części prawda, to musiałbym mieć jakąś korzyść np.  stanowisko zgodne z kwalifikacjami lub w ogóle jakąś pracę, jakieś  przywileje,  talony i inne wyróżnienia jakimi obdarowuje się osoby miłe władzy.  Toteż  po  zakończeniu  prelekcji,  nawet życzliwi dotychczas "Solidarności" uczestnicy spotkania opuszczali salę z niesmakiem i   z  zażenowaniem.  Nie  spodziewali  się  bowiem,  by  ludzie szermujący  nieustannie  hasłami  demokratycznymi,  pluralizmem, wolnością słowa,  przekonań, poglądów, opinii, sądów w praktyce brutalnie   zwalczali   te wartości,  gdy  stają  się  one  im niewygodne.  Zetknęli  się  bowiem  z klasycznym  przykładem,  gdy nawyki zamordyzmu    i    nietolerancji   stają się   silniejsze   od propagandowych haseł. Był  to przykład wielce pouczający, nie tylko dla studentów, ale także  dla tych wszystkich, którzy mieli jeszcze resztki złudzeń i nadziei związanych z byłą korowską "Solidarnością".    Myślę, że gdyby doszło obecnie do manifestacji niezadowolenia na  tle  warunków socjalnych, społecznych lub politycznych, to z pewnością nie będzie w nich przewodzić "Koro-Solidarność".  Społeczeństwo  nie poprze akcji, którymi mieliby kierować ludzie tak  skompromitowani,  tak  mierni moralnie, mający tak spaczone pojęcie o demokracji i innych wartościach społecznych.  Słowem  społeczeństwo, nawet niechętne ekipie rządzącej, nie zaufa  po  raz  drugi  tym,  którzy  je tak zawiedli i haniebnie oszukali.  Wrocław, kwiecień 1988 r.” P.S.  Niestety w rok później społeczeństwo zaufało i płaci za to do dziś. /Autor/ Wrocław 8 sierpnia 2002 r. Instytut Badań Stalinizmu i Patologii Władzy Leszek Skonka  - Współorganizator i współkierujący strajkiem w sierpniu 1980 roku we Wrocławiu. Członek Prezydium w pierwszym składzie  Zarządu Regionu  Dolnośląskiego NSZZ. Organizator i prowadzący pierwsze kursy ( jeszcze w czasie strajku)   na temat organizowania i działania związkowego, a następnie  w MKZ po zakończeniu strajku, dla działaczy i  organizatorów nowych związków. Sprzeciwiał się wprowadzaniu KOR-u i upolitycznieniu Związku, zrywaniu Umowy Gdańskiej, awanturnictwu politycznemu. Chciał by związek nie wychodził poza  swój Statut. Za swą postawę pomówiony  został przez kierownictwo „Solidarności” publicznie bez jakichkolwiek podstaw o rzekome sprzyjanie PZPR, działanie na szkodę Związku, współpracę z SB. Usunięty ze  wszystkich funkcji, również ze Związku, którego był współtwórcą, spotwarzony publicznie, bez prawa do obrony, skazany na karę śmierci cywilnej przez „Solidarność” kierowaną przez Karola Modzelewskiego i Władysława Frasyniuka.  Założyciel i przewodniczący  istniejącego od 1988 roku Komitetu Pamięci Ofiar Stalinizmu w Polsce oraz Instytutu Badań Stalinizmu i Patologii Władzy, zbudował  w 1989 roku pierwszy w Polsce i na świecie Pomnik Ofiar Stalinizmu  stojący w centrum Wrocławiu.

LISTY DZIAŁACZY SOLIDARNOŚCI

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona