Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Lasek kutasek z wydzialu propagandy

Lasek kutasek z wydzialu propagandy

Data: 2013-10-13 03:24:44
Autor: Mark Woydak
Lasek kutasek z wydzialu propagandy

Wydarzenia ostatnich tygodni, w tym atak „Gazety Wyborczej” na trzech profesorów, ekspertów zespołu parlamentarnego, jednoznacznie wskazują, że rząd premiera Tuska ma zamiar ostatecznie zamknąć temat przyczyn katastrofy smoleńskiej i w tym celu skorzysta ze wszelkich dostępnych środków. Prokurator generalny Andrzej Seremet, który ostatnio gościł w Moskwie, doszedł do pełnego porozumienia z prokuratorem generalnym Federacji Rosyjskiej Jurijem Czajką i szefem Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej Aleksandrem Bastrykinem. Andrzej Seremet stwierdził, że po stronie polskiej istnieją „pewne rezerwy” w sprawie postępowania smoleńskiego, oraz zadeklarował, że zostanie zrobione wszystko, aby zamknąć śledztwo. Jak czytamy w komunikacie zamieszczonym na stronach internetowych Prokuratury Generalnej: „Rozmówcy zgodzili się, że zachodzi potrzeba dalszej intensyfikacji działań procesowych zmierzających do możliwie szybkiego zakończenia wspomnianych postępowań karnych”. I dalej: „Strony polska i rosyjska, podobnie jak na spotkaniu prokuratorów generalnych, podkreśliły konieczność finalizowania prowadzonych w obu państwach postępowań w sprawie katastrofy oraz innych, z katastrofą związanych”. Rzeczywiście, po powrocie Seremeta do Polski okołosmoleńskie wydarzenia gwałtownie przyspieszyły, a prokuratura rozpoczęła ekspresowe zamykanie śledztw związanych z głównym postępowaniem. Dowody zakulisowych działań O tym, że zakulisowa i nieformalna współpraca rządowego zespołu dr. inż. Laska z prokuraturą trwa w najlepsze, wiemy z publicznych enuncjacji zarówno samego Macieja Laska, który przyznał, że otrzymał od śledczych ekspertyzy ATM oraz Instytutu Ekspertyz Sądowych, jak i od trzech lat konsekwentnie propagującego w internecie rosyjską wersję wydarzeń jezuity Krzysztofa Mądela. Już 1 września, jeszcze przed publikacją paszkwilu Agnieszki Kublik, Mądel napisał: „Grupa Laska szykuje duży tekst przeciw bzdurom Macierewicza, ale łażenie do prokuratury zajmuje im dużo czasu, więc nie wiem, kiedy skończą”. Sam fakt zaangażowania prokuratury w personalne prowokacje – połączony z wcześniejszym, absolutnie kuriozalnym przekazem dotyczącym obecności materiałów wybuchowych na wraku rządowego tupolewa i konsekwentnym działaniem na szkodę rodzin ofiar – wskazuje, że jest ona głęboko uwikłana w grę, której celem jest szybkie zamknięcie głównego śledztwa. Dzieje się tak pomimo niedostatecznego zgłębienia wielu niewygodnych wątków (przypomnijmy sobie, co na temat mizerii materiału dowodowego mówią osoby, które mogły się z nim zapoznać). Ostatnie umorzenia odpryskowych śledztw okołosmoleńskich świadczą, że machina prokuratury ruszyła prawdopodobnie na polecenie (lub co najmniej za wiedzą) prokuratora generalnego, pilnującego, aby jego ustalenia z Czajką i Bastrykinem były niezwłocznie wcielane w życie. Najbardziej prawdopodobny według mojej oceny przebieg wydarzeń to zamknięcie smoleńskiego śledztwa po skompromitowaniu II Konferencji Smoleńskiej oraz przejęciu przez władze lub storpedowaniu zaproponowanej przez prezesa Polskiej Akademii Nauk, prof. Michała Kleibera, konferencji naukowej, na której obie strony (rządowa oraz naukowcy współpracujący z zespołem parlamentarnym) mogłyby publicznie i bez cenzury przedstawić swoje argumenty. Nie wydaje się, żeby działania prokuratury polskiej miały mieć jakiś czasowy wpływ na planowane przez rosyjską prokuraturę postawienie zarzutów poległym pilotom – jeśli już, to gwałtowne przyspieszenie po stronie polskiej, które ostatnio obserwujemy, może być również elementem psychologicznego przygotowywania społeczeństwa do przyjęcia ze zrozumieniem i bez oburzenia kroków Rosjan. Tym bardziej że – jak pokazał odbiór raportu MAK – kolejny rosyjski propagandowy atak na Polaków raczej nie przysporzy partii rządzącej dodatkowego poparcia w sondażach. „Oszołomy” i „zamachofile” Naukowcy, których zaatakowała Agnieszka Kublik, nie są wybrani przypadkowo – oprócz współpracy z zespołem Antoniego Macierewicza wszyscy trzej należą do Komitetu Naukowego II Konferencji Smoleńskiej – forum naukowego, którego organizatorem jest prof. Piotr Witakowski. Na I Konferencji Smoleńskiej, w październiku 2012 r. spotkało się ponad 100 naukowców specjalizujących się w naukach ścisłych i technicznych, w tym tacy, których trudno podejrzewać o sprzyjanie zespołowi parlamentarnemu. Pomimo to konferencja zakończyła się wydaniem wspólnego komunikatu, w którym zaapelowano o udostępnienie środowisku naukowemu dowodów umożliwiających rozszerzenie już prowadzonych badań i wezwano naukowców innych dyscyplin do włączenia się w badania przyczyn tragedii. W tym sensie sam prof. Witakowski okazał się niebezpieczny dla strony rządowej, ponieważ szerokie spektrum referowanych na I Konferencji Smoleńskiej kwestii i punktów widzenia prelegentów skutecznie osłabia argumentację jego adwersarzy, jakoby działał wyłącznie w interesie „oszołomów” i „zamachofilów”. Faktem jest jednak, że próba ośmieszenia akurat tych, a nie innych naukowców – gdyby się udała – mogłaby stanowić wartość dodaną do kompromitacji zespołu parlamentarnego, dodatkowo neutralizując ważną inicjatywę, nad którą rząd Donalda Tuska nie ma żadnej kontroli. O tym, że władza planuje swoje działania w dalekim horyzoncie czasowym i o żadnych histerycznych ruchach z jej strony nie ma mowy, świadczy fakt, że czekano z medialną prowokacją kilka miesięcy (naukowcy zeznawali w prokuraturze w lecie tego roku), dokonując jej po wizycie Seremeta w Moskwie i krótko przed II Konferencją Smoleńską. Pod auspicjami prezesa PAN, czyli jak wytłumaczyć pomyłkę o 3 metry Ostatnio przypomniana propozycja prezesa Polskiej Akademii Nauk prof. Michała Kleibera dotycząca zorganizowania konferencji naukowej, na której eksperci obu stron mogliby w świetle fleszy spróbować ustalić protokół rozbieżności, spotkała się z mało przychylnym przyjęciem przez stronę rządową. Dr Maciej Lasek ograniczył się do zasugerowania, jakie osoby mogłyby zasiadać w komitecie naukowym i mieć prawo recenzowania referatów (co jest równoznaczne z dopuszczeniem ich autorów do udziału w konferencji). Stwierdził wreszcie, że w zasadzie z ekspertami zespołu parlamentarnego nie ma o czym rozmawiać. Przewidywalny Stefan Niesiołowski ograniczył się jedynie do żądania pozbawienia prof. Kleibera stanowiska, a premier Donald Tusk nazwał zespół parlamentarny niebezpiecznym kabaretem. Ze strony zespołu parlamentarnego reakcje były bardziej przychylne, chociaż jego przewodniczący Antoni Macierewicz od razu zastrzegł, iż we władzach konferencji powinni na równych prawach zasiadać naukowcy wskazani przez obie strony. Jednocześnie nie zgłosił żadnych warunków wstępnych co do personaliów osób, które miałyby reprezentować stronę rządową. Z medialnych relacji można wnioskować, iż zainteresowanie obecnością na konferencji wstępnie zadeklarowali członkowie niektórych rodzin ofiar katastrofy. Wydaje się, że propozycja dr. Laska ma na celu przede wszystkim przejęcie kontroli nad komitetem naukowym konferencji PAN na wypadek, gdyby doszła ona mimo wszystko do skutku. W mojej ocenie prof. Kleiber może mieć problemy ze skompletowaniem grona naukowców, którzy byliby gotowi zaryzykować i postawić na szali autorytet zawodowy, włączając się w przygotowania. Gniewne pohukiwania minister nauki i szkolnictwa wyższego Barbary Kudryckiej nie pozostawiają wątpliwości, że mogą oni mieć później problemy. Pani minister wypowiedziała się w tej sprawie w sposób jednoznaczny i stanowiący de facto ukrytą groźbę: „Antoni Macierewicz uznał ujawnienie braku ekspertów PiS do wypowiadania się o katastrofie lotniczej za atak na polską naukę, jakiego nie było od 1968 r. Przypomnę: publicznie ogłaszane eksperckie analizy naukowców na tematy wykraczające poza ich naukowe kompetencje to naruszenie Kodeksu Etyki Pracownika Naukowego. I dlatego wypowiedzi »ekspertów« Macierewicza to prawdziwy atak na powagę polskiej nauki”. Jest oczywiste, że rząd Donalda Tuska zrobi wszystko, aby – jeśli profesor Kleiber pozostanie głuchy na personalne „dobre rady” dr. Laska i potwierdzi swoją niezależność – po prostu storpedować cenną inicjatywę prezesa PAN. Wiele w mojej ocenie zależy od odporności profesora na zakulisowe naciski, ponieważ władza w obronie monopolu na jedynie słuszną treść publicznego przekazu nie cofnie się przed żadnymi metodami. Dobitnie pokazał to przykład profesorów Biniendy, Obrębskiego i Rońdy oraz wiernopoddańczego listu rektorów uczelni, na których pracują dwaj ostatni z wymienionych naukowców. O tym, że coś niedobrego już dzieje się w sprawie konferencji, świadczą słowa prezesa PAN w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” (ostatni numer). Profesor Kleiber przyznaje, że po publikacji „Gazety Wyborczej” odczuwa naciski, aby spotkania nie organizować, wspomina także o „niespecjalnie przyjemnej atmosferze”, jaka go otacza, i przyznaje, że czuje „opór przed zorganizowaniem rzetelnej konferencji naukowej”. Jest oczywiście za wcześnie, aby ocenić, czy prof. Kleiberowi uda się doprowadzić do konferencji w zaproponowanej przezeń formie, tym bardziej że trudno oczekiwać, aby strona rządowa była zainteresowana uczestnictwem w wydarzeniu, nad którego przebiegiem i przekazem nie ma pełnej kontroli. Jej sytuacji nie poprawia fakt, że komisja Jerzego Millera błędnie zmierzyła złamaną brzozę, a dr Lasek w ostatnich dniach publicznie określił miejsce na skrzydle, które miało uderzyć w drzewo, a które jest odległe od opisanego w raporcie Millera o prawie 3 metry. Już sama konieczność wyjaśnienia tej rozbieżności przed kamerami, w przekazie na żywo, jest wystarczająco kompromitująca, a nie są to jedyne niewygodne pytania, jakie mogą paść ze strony ekspertów zespołu parlamentarnego. Jednak należy wystrzegać się w ocenie działań komisji Laska łatwego triumfalizmu i lekceważenia przeciwnika. Jest bowiem realizowany wielowariantowy, rozpisany na długi okres i wielu aktorów scenariusz, a obie strony sporu poruszają się wyłącznie w sferze hipotez i formułują wnioski przy braku podstawowych dowodów rzeczowych. Nieuwzględnianie tych faktów w analizach i planowaniu dalszych działań byłoby poważnym błędem. Hemoglobina tlenowęglowa, czyli niewygodne pytania Komisja dr. inż. Laska rzadko oficjalnie udziela się w mediach, a jeśli już, to występuje z ciągle tym samym przekazem, który można streścić w słowach, że „przyczyny katastrofy skończyły się na 100 metrach”. Oczywiście, trudno oczekiwać, aby komisja choć kosmetycznie zmodyfikowała treści, które wdrukowuje odbiorcom – przykład niewycofania się z kłamstw dotyczących obecności w kabinie gen. Błasika pokazuje, że będzie ona powtarzała do znudzenia to samo do końca świata. Jeśli jednak przyjmiemy, że wcześniej czy później dojdzie do debaty między byłymi członkami Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego (KBWLLP), czyli komisji Millera, a ekspertami zespołu parlamentarnego, to musimy także zdać sobie sprawę, że jest konieczne przeprowadzenie tak szczegółowej, jak się tylko da przy aktualnym stanie wiedzy, oceny, dlaczego samolot znalazł się poniżej 100 metrów – i to niezależnie od tego, czy – jak twierdzi komisja Millera – przekroczenie minimalnej wysokości zniżania było bezpośrednią przyczyną katastrofy, czy też nie miało na nią żadnego wpływu. W tym kontekście należy szczególnie zaakcentować, że KBWLLP de facto przesądziła w swoim raporcie o winie pilotów, nie dysponując kompletem danych, jak chociażby wynikami badań zawartości COHb (hemoglobiny tlenowęglowej) we krwi lotników. Podwyższony poziom COHb oznacza zaś nie tylko, że dana osoba przebywała w obrębie pożaru lub wybuchu (co już samo w sobie stoi w sprzeczności z wnioskami komisji Millera), ale też, przy pewnym stężeniu tlenku węgla we krwi, mogłaby mieć zwolnione reakcje na bodźce zewnętrzne. Podwyższona zawartość COHb mogłaby zatem tłumaczyć to, co kiedyś kolega poległych lotników z 36.splt, ppłk. Bartosz Stroiński, określił jako „coś ekstremalnego” – czyli brak automatycznego odejścia na drugi krąg, które powinno być zrealizowane natychmiast po komendzie dowódcy. O stwierdzeniach dr. Laska i jego kolegów z KBWLLP, jakoby piloci nie potrafili prawidłowo użyć przycisku „Uchod”, możemy zapomnieć – mjr Protasiuk był specjalistą od awioniki w tupolewie i mógł wykonać odejście w sposób, którego KBWLLP nie opisała w raporcie, ponieważ o nim w ogóle nie wiedziała. Widać zatem, że hipoteza komisji Millera, rzekomo tłumacząca brak wykonania odejścia niedostatkami w wyszkoleniu personelu lotniczego, nie ma poparcia w faktach i pomija bardzo ważne dane, bez których nie jest możliwa prawidłowa ocena działań załogi. Niezależne analizy wykonane przez część rodzin ofiar katastrofy wykazały niewytłumaczalnie wysoki poziom COHb we krwi nawet u tych osób, które nie paliły papierosów, a także odniosły w czasie katastrofy obrażenia wykluczające możliwość wykonania wdechu dymu pożaru już na wrakowisku, po rozpadnięciu się samolotu. W mojej ocenie kwestia poziomu COHb we krwi lotników jest jedną z kluczowych, podobnie jak nigdy niewytłumaczona aktywność kilkunastu telefonów komórkowych w końcówce lotu, o czym kiedyś wspominał prokurator generalny Andrzej Seremet. Strony postępowania powinny zatem szczególnie konsekwentnie żądać od prokuratury przedstawienia materiałów oraz wyników badań w powyższych kwestiach, zanim śledczy wystąpią z jakimkolwiek publicznym przekazem o ustalonych przez siebie przyczynach katastrofy i zejścia samolotu poniżej 100 m. Jednocześnie, w sytuacji braku wyżej wymienionych niektórych materiałów źródłowych, do których nie miała dostępu KBWLLP, a także w związku z nieprzebadaniem przez nią w profesjonalny sposób wraku samolotu, wszelkie dywagacje komisji państwowej dotyczące możliwych powodów znalezienia się samolotu poniżej 100 m są wyłącznie hipotezą obarczoną dużą dozą niepewności, niemającą potwierdzenia w niekompletnym materiale dowodowym. Wojna psychologiczna i wyścig z czasem Najskuteczniejsze – jak pokazał przykład prezentacji raportu MAK, w którą wpleciono wątek „pijanego generała” i zaprezentowano zapis dźwiękowy krzyku ginących ludzi – jest działanie brutalne, nastawione na całkowitą dyskredytację obiektu ataku. Dlatego należy spodziewać się nie tylko, że prokuratura umorzy postępowanie w związku ze śmiercią osób uznanych za winne – czyli załogi rządowego tupolewa – ale także iż przy okazji do wzmocnienia przekazu i uzasadnienia tej decyzji zostaną wykorzystane wszystkie dostępne informacje, nawet niemające związku z samą katastrofą. Oskarżenie kontrolerów lotu z lotniska Siewiernyj wydaje się mało prawdopodobne, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że nawet komisja Millera nie otrzymała od strony rosyjskiej wielu regulujących ich pracę dokumentów. Trudno oczekiwać, że Rosjanie udostępnią materiały – które wszak mogą uznać za tajne – prokuraturze wojskowej kraju należącego według ich doktryny wojskowej do wrogiego paktu militarnego, tym bardziej jeśli nie przekazali ich komisji rządowej. Bez dokumentów zaś wynik oceny potencjalnej winy jest dyskusyjny. Jeśli powyższy scenariusz zostanie zrealizowany, możemy spodziewać się powrotu do kampanii propagandowej o nasileniu i stopniu agresji większym niż w tej, którą prowadzono wobec poległych lotników przy okazji sfabrykowanej „kłótni generała Błasika z kapitanem Protasiukiem”. Tam, gdzie prokuratorom z racji sprawowanej funkcji będzie niezręcznie zabrać głos, pomogą zaprzyjaźnione media i komisja dr. inż. Laska, która wszak, używając języka Krzysztofa Mądela, na „łażeniu” do śledczych spędza naprawdę dużo czasu. Zatem idealnie nadaje się ona na tubę prokuratorów wojskowych w tych sprawach, których śledczy nie uważają za stosowne poruszać w przestrzeni publicznej samodzielnie. Zostanie odgrzana kwestia fałszowania faktur, które według przekazów prasowych obciążało kiedyś jednego z członków załogi, czy też nieuprawnionego zmieniania wpisów minimów w książce lotów. Powróci jeszcze, i będzie do znudzenia powtarzany, fakt nieposiadania przez trzech lotników formalnych uprawnień do przeprowadzenia w tym dniu lotu do Smoleńska – problem ten wprawdzie leży bardziej po stronie wojskowej biurokracji niż ich samych, ale jest tak nośny propagandowo, że nie wątpię, iż zostanie medialnie wykorzystany. Jedyną szansą na skuteczne zamknięcie sprawy Smoleńska jest wdrukowanie społeczeństwu przekazu, zgodnie z którym załogę tupolewa – oprócz braku umiejętności latania – cechowało notoryczne i świadome łamanie wszelkich możliwych przepisów, nie tylko w sferze stricte zawodowej – czyli zrobienie z niej przestępców, ludzi tak antypatycznych, aby przestali być obiektem współczucia. To zaś należy zastąpić poczuciem wyższości, a nawet pogardą. Ponieważ działania władzy w sprawie Smoleńska od początku są zupełnie amoralne (wystarczy przypomnieć nagonkę na niewinnego gen. Błasika), czekają nas dwie kolejne „prezentacje raportu MAK”: jedna żyrowana przez ludzi w rosyjskich, a druga – w polskich mundurach. Pora na kontrakcję Jednym z warunków powodzenia tej akcji jest dalsze milczenie ludzi, którzy mieli na co dzień do czynienia z procedurami, o których mowa powyżej, wiedzą, jak przestarzały i niedostosowany do specyfiki samolotów transportowych i pasażerskich był program szkolenia PSzLT-73, według którego musiały szkolić się załogi 36.splt, a także w jaki sposób można było szkolić się w lotach bez widoczności na Tu-154 przy pogodzie lepszej niż trenowane minima. Niektóre z podniesionych powyżej kwestii mogą mieć wytłumaczenie równie proste jak sprostowanie kłamliwych enuncjacji dr. inż. Laska, jakoby 125-krotne włączenie się systemu ostrzegającego przed zderzeniem z ziemią TAWS oznaczało tyleż samo nieprzepisowych podejść do lądowania. Jednak gdy chodzi o obronę dobrego imienia towarzyszy broni, którzy zginęli w Smoleńsku, nikt nie jest w stanie zastąpić ich kolegów. Zarysowany powyżej możliwy przebieg wypadków świadczy, że jest coraz mniej czasu na kontrakcję i uniemożliwienie prokuraturze pospiesznego zamknięcie śledztwa. Jest niezbędna szersza niż dotąd współpraca wszystkich, którym zależy na rzetelnym wyjaśnieniu przyczyn tragedii. Szczególna rola przypada tu osobom mającym status poszkodowanych – mogą one składać wnioski dowodowe tam, gdzie to niezbędne, przygotowane przez ludzi mających merytoryczną wiedzę o konkretnych sprawach.

Data: 2013-10-13 11:35:00
Autor: Mark Woydak
Lasek kutasek z wydzialu propagandy
Ty parszywa świnio bez własnej tożsamości! Nie stać cię chamie na własną? Co gnoju chcesz osiągnąć? Takie kanalie jak ty zasiłały szeregi gestapo, SS, NKWD, UB i SB. Szumowiny społeczne, odpadki ludzkie realizaujące swoje chore wizje w szergach podobnych sobie poparańców, zakompleksionych wiejskich parobków. Takie kanalie jak ty nie potrafiące walczyć na argumenty ale używające prywmitywnych metod rodem z Łubianki i Szucha. Żebyś gnoju zdychał w samotności, a gawrony nasrały na twój grób!.

MW


Użytkownik "Mark Woydak" <mark.woydak@forst.gmx.de> napisał w wiadomości news:8aausiyb9s19.1ollfim5epnvy$.dlg40tude.net...

Wydarzenia ostatnich tygodni, w tym atak „Gazety Wyborczej” na trzech
profesorów, ekspertów zespołu parlamentarnego, jednoznacznie wskazują, że
rząd premiera Tuska ma zamiar ostatecznie zamknąć temat przyczyn katastrofy
smoleńskiej i w tym celu skorzysta ze wszelkich dostępnych środków.
Prokurator generalny Andrzej Seremet, który ostatnio gościł w Moskwie,
doszedł do pełnego porozumienia z prokuratorem generalnym Federacji
Rosyjskiej Jurijem Czajką i szefem Komitetu Śledczego Federacji Rosyjskiej
Aleksandrem Bastrykinem.

Andrzej Seremet stwierdził, że po stronie polskiej istnieją „pewne  rezerwy”
w sprawie postępowania smoleńskiego, oraz zadeklarował, że zostanie
zrobione wszystko, aby zamknąć śledztwo. Jak czytamy w komunikacie
zamieszczonym na stronach internetowych Prokuratury Generalnej: „Rozmówcy
zgodzili się, że zachodzi potrzeba dalszej intensyfikacji działań
procesowych zmierzających do możliwie szybkiego zakończenia wspomnianych
postępowań karnych”. I dalej: „Strony polska i rosyjska, podobnie jak na
spotkaniu prokuratorów generalnych, podkreśliły konieczność finalizowania
prowadzonych w obu państwach postępowań w sprawie katastrofy oraz innych, z
katastrofą związanych”. Rzeczywiście, po powrocie Seremeta do Polski
okołosmoleńskie wydarzenia gwałtownie przyspieszyły, a prokuratura
rozpoczęła ekspresowe zamykanie śledztw związanych z głównym postępowaniem.

Dowody zakulisowych działań

O tym, że zakulisowa i nieformalna współpraca rządowego zespołu dr. inż.
Laska z prokuraturą trwa w najlepsze, wiemy z publicznych enuncjacji
zarówno samego Macieja Laska, który przyznał, że otrzymał od śledczych
ekspertyzy ATM oraz Instytutu Ekspertyz Sądowych, jak i od trzech lat
konsekwentnie propagującego w internecie rosyjską wersję wydarzeń jezuity
Krzysztofa Mądela. Już 1 września, jeszcze przed publikacją paszkwilu
Agnieszki Kublik, Mądel napisał: „Grupa Laska szykuje duży tekst przeciw
bzdurom Macierewicza, ale łażenie do prokuratury zajmuje im dużo czasu,
więc nie wiem, kiedy skończą”.

Sam fakt zaangażowania prokuratury w personalne prowokacje – połączony z
wcześniejszym, absolutnie kuriozalnym przekazem dotyczącym obecności
materiałów wybuchowych na wraku rządowego tupolewa i konsekwentnym
działaniem na szkodę rodzin ofiar – wskazuje, że jest ona głęboko uwikłana
w grę, której celem jest szybkie zamknięcie głównego śledztwa. Dzieje się
tak pomimo niedostatecznego zgłębienia wielu niewygodnych wątków
(przypomnijmy sobie, co na temat mizerii materiału dowodowego mówią osoby,
które mogły się z nim zapoznać). Ostatnie umorzenia odpryskowych śledztw
okołosmoleńskich świadczą, że machina prokuratury ruszyła prawdopodobnie na
polecenie (lub co najmniej za wiedzą) prokuratora generalnego, pilnującego,
aby jego ustalenia z Czajką i Bastrykinem były niezwłocznie wcielane w
życie.

Najbardziej prawdopodobny według mojej oceny przebieg wydarzeń to
zamknięcie smoleńskiego śledztwa po skompromitowaniu II Konferencji
Smoleńskiej oraz przejęciu przez władze lub storpedowaniu zaproponowanej
przez prezesa Polskiej Akademii Nauk, prof. Michała Kleibera, konferencji
naukowej, na której obie strony (rządowa oraz naukowcy współpracujący z
zespołem parlamentarnym) mogłyby publicznie i bez cenzury przedstawić swoje
argumenty. Nie wydaje się, żeby działania prokuratury polskiej miały mieć
jakiś czasowy wpływ na planowane przez rosyjską prokuraturę postawienie
zarzutów poległym pilotom – jeśli już, to gwałtowne przyspieszenie po
stronie polskiej, które ostatnio obserwujemy, może być również elementem
psychologicznego przygotowywania społeczeństwa do przyjęcia ze zrozumieniem
i bez oburzenia kroków Rosjan. Tym bardziej że – jak pokazał odbiór raportu
MAK – kolejny rosyjski propagandowy atak na Polaków raczej nie przysporzy
partii rządzącej dodatkowego poparcia w sondażach.

„Oszołomy” i „zamachofile”

Naukowcy, których zaatakowała Agnieszka Kublik, nie są wybrani przypadkowo
– oprócz współpracy z zespołem Antoniego Macierewicza wszyscy trzej należą
do Komitetu Naukowego II Konferencji Smoleńskiej – forum naukowego, którego
organizatorem jest prof. Piotr Witakowski. Na I Konferencji Smoleńskiej, w
październiku 2012 r. spotkało się ponad 100 naukowców specjalizujących się
w naukach ścisłych i technicznych, w tym tacy, których trudno podejrzewać o
sprzyjanie zespołowi parlamentarnemu. Pomimo to konferencja zakończyła się
wydaniem wspólnego komunikatu, w którym zaapelowano o udostępnienie
środowisku naukowemu dowodów umożliwiających rozszerzenie już prowadzonych
badań i wezwano naukowców innych dyscyplin do włączenia się w badania
przyczyn tragedii. W tym sensie sam prof. Witakowski okazał się
niebezpieczny dla strony rządowej, ponieważ szerokie spektrum referowanych
na I Konferencji Smoleńskiej kwestii i punktów widzenia prelegentów
skutecznie osłabia argumentację jego adwersarzy, jakoby działał wyłącznie w
interesie „oszołomów” i „zamachofilów”.

Faktem jest jednak, że próba ośmieszenia akurat tych, a nie innych
naukowców – gdyby się udała – mogłaby stanowić wartość dodaną do
kompromitacji zespołu parlamentarnego, dodatkowo neutralizując ważną
inicjatywę, nad którą rząd Donalda Tuska nie ma żadnej kontroli. O tym, że
władza planuje swoje działania w dalekim horyzoncie czasowym i o żadnych
histerycznych ruchach z jej strony nie ma mowy, świadczy fakt, że czekano z
medialną prowokacją kilka miesięcy (naukowcy zeznawali w prokuraturze w
lecie tego roku), dokonując jej po wizycie Seremeta w Moskwie i krótko
przed II Konferencją Smoleńską.

Pod auspicjami prezesa PAN, czyli jak wytłumaczyć pomyłkę o 3 metry

Ostatnio przypomniana propozycja prezesa Polskiej Akademii Nauk prof.
Michała Kleibera dotycząca zorganizowania konferencji naukowej, na której
eksperci obu stron mogliby w świetle fleszy spróbować ustalić protokół
rozbieżności, spotkała się z mało przychylnym przyjęciem przez stronę
rządową. Dr Maciej Lasek ograniczył się do zasugerowania, jakie osoby
mogłyby zasiadać w komitecie naukowym i mieć prawo recenzowania referatów
(co jest równoznaczne z dopuszczeniem ich autorów do udziału w
konferencji). Stwierdził wreszcie, że w zasadzie z ekspertami zespołu
parlamentarnego nie ma o czym rozmawiać. Przewidywalny Stefan Niesiołowski
ograniczył się jedynie do żądania pozbawienia prof. Kleibera stanowiska, a
premier Donald Tusk nazwał zespół parlamentarny niebezpiecznym kabaretem.

Ze strony zespołu parlamentarnego reakcje były bardziej przychylne, chociaż
jego przewodniczący Antoni Macierewicz od razu zastrzegł, iż we władzach
konferencji powinni na równych prawach zasiadać naukowcy wskazani przez
obie strony. Jednocześnie nie zgłosił żadnych warunków wstępnych co do
personaliów osób, które miałyby reprezentować stronę rządową. Z medialnych
relacji można wnioskować, iż zainteresowanie obecnością na konferencji
wstępnie zadeklarowali członkowie niektórych rodzin ofiar katastrofy.

Wydaje się, że propozycja dr. Laska ma na celu przede wszystkim przejęcie
kontroli nad komitetem naukowym konferencji PAN na wypadek, gdyby doszła
ona mimo wszystko do skutku. W mojej ocenie prof. Kleiber może mieć
problemy ze skompletowaniem grona naukowców, którzy byliby gotowi
zaryzykować i postawić na szali autorytet zawodowy, włączając się w
przygotowania. Gniewne pohukiwania minister nauki i szkolnictwa wyższego
Barbary Kudryckiej nie pozostawiają wątpliwości, że mogą oni mieć później
problemy. Pani minister wypowiedziała się w tej sprawie w sposób
jednoznaczny i stanowiący de facto ukrytą groźbę: „Antoni Macierewicz uznał
ujawnienie braku ekspertów PiS do wypowiadania się o katastrofie lotniczej
za atak na polską naukę, jakiego nie było od 1968 r. Przypomnę: publicznie
ogłaszane eksperckie analizy naukowców na tematy wykraczające poza ich
naukowe kompetencje to naruszenie Kodeksu Etyki Pracownika Naukowego. I
dlatego wypowiedzi »ekspertów« Macierewicza to prawdziwy atak na powagę
polskiej nauki”.

Jest oczywiste, że rząd Donalda Tuska zrobi wszystko, aby – jeśli profesor
Kleiber pozostanie głuchy na personalne „dobre rady” dr. Laska i potwierdzi
swoją niezależność – po prostu storpedować cenną inicjatywę prezesa PAN.
Wiele w mojej ocenie zależy od odporności profesora na zakulisowe naciski,
ponieważ władza w obronie monopolu na jedynie słuszną treść publicznego
przekazu nie cofnie się przed żadnymi metodami. Dobitnie pokazał to
przykład profesorów Biniendy, Obrębskiego i Rońdy oraz wiernopoddańczego
listu rektorów uczelni, na których pracują dwaj ostatni z wymienionych
naukowców.

O tym, że coś niedobrego już dzieje się w sprawie konferencji, świadczą
słowa prezesa PAN w wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” (ostatni numer).
Profesor Kleiber przyznaje, że po publikacji „Gazety Wyborczej” odczuwa
naciski, aby spotkania nie organizować, wspomina także o „niespecjalnie
przyjemnej atmosferze”, jaka go otacza, i przyznaje, że czuje „opór przed
zorganizowaniem rzetelnej konferencji naukowej”.

Jest oczywiście za wcześnie, aby ocenić, czy prof. Kleiberowi uda się
doprowadzić do konferencji w zaproponowanej przezeń formie, tym bardziej że
trudno oczekiwać, aby strona rządowa była zainteresowana uczestnictwem w
wydarzeniu, nad którego przebiegiem i przekazem nie ma pełnej kontroli. Jej
sytuacji nie poprawia fakt, że komisja Jerzego Millera błędnie zmierzyła
złamaną brzozę, a dr Lasek w ostatnich dniach publicznie określił miejsce
na skrzydle, które miało uderzyć w drzewo, a które jest odległe od
opisanego w raporcie Millera o prawie 3 metry. Już sama konieczność
wyjaśnienia tej rozbieżności przed kamerami, w przekazie na żywo, jest
wystarczająco kompromitująca, a nie są to jedyne niewygodne pytania, jakie
mogą paść ze strony ekspertów zespołu parlamentarnego.

Jednak należy wystrzegać się w ocenie działań komisji Laska łatwego
triumfalizmu i lekceważenia przeciwnika. Jest bowiem realizowany
wielowariantowy, rozpisany na długi okres i wielu aktorów scenariusz, a
obie strony sporu poruszają się wyłącznie w sferze hipotez i formułują
wnioski przy braku podstawowych dowodów rzeczowych. Nieuwzględnianie tych
faktów w analizach i planowaniu dalszych działań byłoby poważnym błędem.

Hemoglobina tlenowęglowa, czyli niewygodne pytania

Komisja dr. inż. Laska rzadko oficjalnie udziela się w mediach, a jeśli
już, to występuje z ciągle tym samym przekazem, który można streścić w
słowach, że „przyczyny katastrofy skończyły się na 100 metrach”.
Oczywiście, trudno oczekiwać, aby komisja choć kosmetycznie zmodyfikowała
treści, które wdrukowuje odbiorcom – przykład niewycofania się z kłamstw
dotyczących obecności w kabinie gen. Błasika pokazuje, że będzie ona
powtarzała do znudzenia to samo do końca świata.

Jeśli jednak przyjmiemy, że wcześniej czy później dojdzie do debaty między
byłymi członkami Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego
(KBWLLP), czyli komisji Millera, a ekspertami zespołu parlamentarnego, to
musimy także zdać sobie sprawę, że jest konieczne przeprowadzenie tak
szczegółowej, jak się tylko da przy aktualnym stanie wiedzy, oceny,
dlaczego samolot znalazł się poniżej 100 metrów – i to niezależnie od tego,
czy – jak twierdzi komisja Millera – przekroczenie minimalnej wysokości
zniżania było bezpośrednią przyczyną katastrofy, czy też nie miało na nią
żadnego wpływu.

W tym kontekście należy szczególnie zaakcentować, że KBWLLP de facto
przesądziła w swoim raporcie o winie pilotów, nie dysponując kompletem
danych, jak chociażby wynikami badań zawartości COHb (hemoglobiny
tlenowęglowej) we krwi lotników. Podwyższony poziom COHb oznacza zaś nie
tylko, że dana osoba przebywała w obrębie pożaru lub wybuchu (co już samo w
sobie stoi w sprzeczności z wnioskami komisji Millera), ale też, przy
pewnym stężeniu tlenku węgla we krwi, mogłaby mieć zwolnione reakcje na
bodźce zewnętrzne. Podwyższona zawartość COHb mogłaby zatem tłumaczyć to,
co kiedyś kolega poległych lotników z 36.splt, ppłk. Bartosz Stroiński,
określił jako „coś ekstremalnego” – czyli brak automatycznego odejścia na
drugi krąg, które powinno być zrealizowane natychmiast po komendzie
dowódcy. O stwierdzeniach dr. Laska i jego kolegów z KBWLLP, jakoby piloci
nie potrafili prawidłowo użyć przycisku „Uchod”, możemy zapomnieć – mjr
Protasiuk był specjalistą od awioniki w tupolewie i mógł wykonać odejście w
sposób, którego KBWLLP nie opisała w raporcie, ponieważ o nim w ogóle nie
wiedziała. Widać zatem, że hipoteza komisji Millera, rzekomo tłumacząca
brak wykonania odejścia niedostatkami w wyszkoleniu personelu lotniczego,
nie ma poparcia w faktach i pomija bardzo ważne dane, bez których nie jest
możliwa prawidłowa ocena działań załogi.

Niezależne analizy wykonane przez część rodzin ofiar katastrofy wykazały
niewytłumaczalnie wysoki poziom COHb we krwi nawet u tych osób, które nie
paliły papierosów, a także odniosły w czasie katastrofy obrażenia
wykluczające możliwość wykonania wdechu dymu pożaru już na wrakowisku, po
rozpadnięciu się samolotu.

W mojej ocenie kwestia poziomu COHb we krwi lotników jest jedną z
kluczowych, podobnie jak nigdy niewytłumaczona aktywność kilkunastu
telefonów komórkowych w końcówce lotu, o czym kiedyś wspominał prokurator
generalny Andrzej Seremet.

Strony postępowania powinny zatem szczególnie konsekwentnie żądać od
prokuratury przedstawienia materiałów oraz wyników badań w powyższych
kwestiach, zanim śledczy wystąpią z jakimkolwiek publicznym przekazem o
ustalonych przez siebie przyczynach katastrofy i zejścia samolotu poniżej
100 m. Jednocześnie, w sytuacji braku wyżej wymienionych niektórych
materiałów źródłowych, do których nie miała dostępu KBWLLP, a także w
związku z nieprzebadaniem przez nią w profesjonalny sposób wraku samolotu,
wszelkie dywagacje komisji państwowej dotyczące możliwych powodów
znalezienia się samolotu poniżej 100 m są wyłącznie hipotezą obarczoną dużą
dozą niepewności, niemającą potwierdzenia w niekompletnym materiale
dowodowym.

Wojna psychologiczna i wyścig z czasem

Najskuteczniejsze – jak pokazał przykład prezentacji raportu MAK, w którą
wpleciono wątek „pijanego generała” i zaprezentowano zapis dźwiękowy krzyku
ginących ludzi – jest działanie brutalne, nastawione na całkowitą
dyskredytację obiektu ataku. Dlatego należy spodziewać się nie tylko, że
prokuratura umorzy postępowanie w związku ze śmiercią osób uznanych za
winne – czyli załogi rządowego tupolewa – ale także iż przy okazji do
wzmocnienia przekazu i uzasadnienia tej decyzji zostaną wykorzystane
wszystkie dostępne informacje, nawet niemające związku z samą katastrofą.

Oskarżenie kontrolerów lotu z lotniska Siewiernyj wydaje się mało
prawdopodobne, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że nawet komisja Millera nie
otrzymała od strony rosyjskiej wielu regulujących ich pracę dokumentów.
Trudno oczekiwać, że Rosjanie udostępnią materiały – które wszak mogą uznać
za tajne – prokuraturze wojskowej kraju należącego według ich doktryny
wojskowej do wrogiego paktu militarnego, tym bardziej jeśli nie przekazali
ich komisji rządowej. Bez dokumentów zaś wynik oceny potencjalnej winy jest
dyskusyjny.

Jeśli powyższy scenariusz zostanie zrealizowany, możemy spodziewać się
powrotu do kampanii propagandowej o nasileniu i stopniu agresji większym
niż w tej, którą prowadzono wobec poległych lotników przy okazji
sfabrykowanej „kłótni generała Błasika z kapitanem Protasiukiem”. Tam,
gdzie prokuratorom z racji sprawowanej funkcji będzie niezręcznie zabrać
głos, pomogą zaprzyjaźnione media i komisja dr. inż. Laska, która wszak,
używając języka Krzysztofa Mądela, na „łażeniu” do śledczych spędza
naprawdę dużo czasu. Zatem idealnie nadaje się ona na tubę prokuratorów
wojskowych w tych sprawach, których śledczy nie uważają za stosowne
poruszać w przestrzeni publicznej samodzielnie.

Zostanie odgrzana kwestia fałszowania faktur, które według przekazów
prasowych obciążało kiedyś jednego z członków załogi, czy też
nieuprawnionego zmieniania wpisów minimów w książce lotów. Powróci jeszcze,
i będzie do znudzenia powtarzany, fakt nieposiadania przez trzech lotników
formalnych uprawnień do przeprowadzenia w tym dniu lotu do Smoleńska –
problem ten wprawdzie leży bardziej po stronie wojskowej biurokracji niż
ich samych, ale jest tak nośny propagandowo, że nie wątpię, iż zostanie
medialnie wykorzystany.

Jedyną szansą na skuteczne zamknięcie sprawy Smoleńska jest wdrukowanie
społeczeństwu przekazu, zgodnie z którym załogę tupolewa – oprócz braku
umiejętności latania – cechowało notoryczne i świadome łamanie wszelkich
możliwych przepisów, nie tylko w sferze stricte zawodowej – czyli zrobienie
z niej przestępców, ludzi tak antypatycznych, aby przestali być obiektem
współczucia. To zaś należy zastąpić poczuciem wyższości, a nawet pogardą.
Ponieważ działania władzy w sprawie Smoleńska od początku są zupełnie
amoralne (wystarczy przypomnieć nagonkę na niewinnego gen. Błasika),
czekają nas dwie kolejne „prezentacje raportu MAK”: jedna żyrowana przez
ludzi w rosyjskich, a druga – w polskich mundurach.

Pora na kontrakcję

Jednym z warunków powodzenia tej akcji jest dalsze milczenie ludzi, którzy
mieli na co dzień do czynienia z procedurami, o których mowa powyżej,
wiedzą, jak przestarzały i niedostosowany do specyfiki samolotów
transportowych i pasażerskich był program szkolenia PSzLT-73, według
którego musiały szkolić się załogi 36.splt, a także w jaki sposób można
było szkolić się w lotach bez widoczności na Tu-154 przy pogodzie lepszej
niż trenowane minima. Niektóre z podniesionych powyżej kwestii mogą mieć
wytłumaczenie równie proste jak sprostowanie kłamliwych enuncjacji dr. inż.
Laska, jakoby 125-krotne włączenie się systemu ostrzegającego przed
zderzeniem z ziemią TAWS oznaczało tyleż samo nieprzepisowych podejść do
lądowania. Jednak gdy chodzi o obronę dobrego imienia towarzyszy broni,
którzy zginęli w Smoleńsku, nikt nie jest w stanie zastąpić ich kolegów.

Zarysowany powyżej możliwy przebieg wypadków świadczy, że jest coraz mniej
czasu na kontrakcję i uniemożliwienie prokuraturze pospiesznego zamknięcie
śledztwa. Jest niezbędna szersza niż dotąd współpraca wszystkich, którym
zależy na rzetelnym wyjaśnieniu przyczyn tragedii. Szczególna rola przypada
tu osobom mającym status poszkodowanych – mogą one składać wnioski dowodowe
tam, gdzie to niezbędne, przygotowane przez ludzi mających merytoryczną
wiedzę o konkretnych sprawach.


Lasek kutasek z wydzialu propagandy

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona