Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Lepiej być ateistą niż złośliwym klery-kałem.

Lepiej być ateistą niż złośliwym klery-kałem.

Data: 2009-12-30 19:21:10
Autor: Grzegorz Z.
Lepiej być ateistą niż złośliwym klery-kałem.

Religia zajmuje nieproporcjonalnie uprzywilejowaną pozycję w naszych
świeckich społeczeństwach

Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją
porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę lat, powiedziała rodzicom o tej
przykrej sprawie. Matka była w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic
nie mówiłaś?". Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia:
"Bo nie wiedziałam, że mogę".

Nie wiedziałam, że mogę.

Podejrzewam - właściwie jestem pewien - że jest wielu ludzi, których
wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej czują, nie wierzą w
nią, albo też martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu;
ludzi, którzy mają niejasne poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich
rodziców, gdyby tylko mogli - ale jakoś nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu uświadomienie, że bycie
ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a zarazem śmiałe i chwalebne.
Ateista może być człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i
spełnionym intelektualnie.

Ateistyczna duma

Być ateistą to żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która
pozwala spoglądać dalej, powinna być powodem do dumy - bo ateizm prawie
zawsze świadczy o zdrowej niezależności umysłu, czy wręcz umysłowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w głębi duszy wiedzą, że są ateistami,
ale boją się do tego przyznać nawet własnej rodzinie, a niekiedy nawet
samym sobie. Boją się po części dlatego, że samo słowo "ateista" starannie
obudowano najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami.

We współczesnej Ameryce ateiści mają podobny status, co pięćdziesiąt lat
temu homoseksualiści. Ruch Gay Pride sprawił, że homoseksualista ma tam
dziś pewne szanse (aczkolwiek niezbyt duże) zostać wybranym na urząd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy
zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach, gdyby była: kobietą (95
proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92
proc.), mormonem (79 proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49
proc.).

Jak widać, czeka nas jeszcze długa droga. Ale ateistów - zwłaszcza w
kręgach wykształconej elity - jest więcej, niż wielu z nas sądzi. Było tak
już w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat
zdumiałby się, gdyby się dowiedział, jak znaczna część ludzi stanowiących
jego najwspanialszą ozdobę - tych, którzy najbardziej wyróżniają się, i to
również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty - zachowuje
całkowity sceptycyzm wobec religii".

Dziś niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bliższy prawdy. Jeżeli ludzie tak
często nie dostrzegają ateistów, to dlatego, że wielu z nas nie ma odwagi
się "ujawnić". Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób
się ujawni, tym łatwiej będzie to przychodzić kolejnym. Być może potrzebna
jest jakaś masa krytyczna, by uruchomić reakcję łańcuchową.

Z amerykańskich sondaży wynika, że ateiści i agnostycy znacznie
przewyższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet większość pozostałych
grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów,
którzy słyną w USA z wyjątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a także w
przeciwieństwie do chrześcijan ewangelickich, których polityczna siła
przebicia jest jeszcze większa, ateiści i agnostycy nie stanowią grupy
zorganizowanej, toteż ich wpływ jest nieomal zerowy.

Mówiono już, że organizować ateistów to jak spędzać koty w jedno stado,
ponieważ ateiści zwykli myśleć w sposób niezależny i niechętnie
podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową
masę krytyczną osób gotowych się "ujawnić" i w ten sposób zachęcić innych,
żeby zrobili to samo. Koty, nawet jeśli nie da się ich spędzić w jedno
stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.

Nie zamierzam atakować poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy
jakiegokolwiek innego konkretnego boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast
tego sformułuję taką definicję Hipotezy Boga, której bardziej nadaje się do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł, który celowo
wymyślił i stworzył wszechświat, a także wszystko, co w nim istnieje,
włącznie z nami. Tej wizji będę próbował przedstawić inny pogląd: otóż
wszelkie twórcze myślenie, posiadające wystarczającą złożoność, by
cokolwiek zaplanować, pojawia się dopiero jako końcowy produkt długiego i
stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało
pojawić się we wszechświecie dopiero na późnym etapie, toteż nie może
odpowiadać za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją Bóg
jest urojeniem - i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym.

Niezasłużony szacunek

W naszym społeczeństwie powszechne jest przeświadczenie (podzielają je
również ateiści), że wiarę religijną szczególnie łatwo obrazić, toteż musi
ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku - zasadniczo innego niż ten,
którym człowiek powinien darzyć drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął
to Douglas Adams [brytyjski pisarz science-fiction, zmarł w 2001 roku], w
wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge:

W samym sercu religii (...) tkwią pewne idee, które określa się mianem
świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich sens jest taki: "O tej idei nie
wolno ci powiedzieć złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie,
i już!". Jeżeli ktoś głosuje na partię, z której poglądami się nie
zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania, że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się
o to spierać. Ale kiedy ktoś powie "Nie wolno mi zapalać lampy w sobotę",
mówimy: "Szanuję to".

Oto inny przykład obłędnego szacunku, jakim cieszy się w naszym
społeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny ktoś chce uzyskać zwolnienie
od służby wojskowej ze względu na przekonania, to najłatwiej osiągnie ten
cel, deklarując motywację religijną. Możesz być znakomitym specjalistą od
etyki, możesz napisać wybitny doktorat o nieprawości wojny, a przed komisją
poborową i tak będziesz musiał się nieźle napocić, by uznano cię za
pacyfistę. Ale jeżeli oświadczysz, że przynajmniej jeden twój rodzic jest
kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle - choćbyś o pacyfizmie, a nawet o
samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania.

Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów
związanych z religią, gdy mowa o różnych stronach konfliktów zbrojnych. W
Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako
"nacjonaliści" i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i
przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji w roku
2003 Irak pustoszy dziś wojna domowa między sunnitami a szyitami. To
ewidentny konflikt religijny - a jednak brytyjska gazeta "Independent" z 20
maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki
etnicznej". W rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to
czystka wyznaniowa. Zresztą można by się zastanawiać, czy i pierwotne,
jugosłowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie było eufemizmem
na określenie czystki wyznaniowej, w której udział brali prawosławni
Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy.

Ilekroć wypłynie jakaś kontrowersja w sprawie moralności seksualnej lub
prokreacyjnej, można być pewnym, że przywódcy różnych grup wyznaniowych
będą licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię, że poglądy tych ludzi należałoby
jakoś specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego nasze społeczeństwo od razu
biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje,
porównywalne choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza?

Religia jako talizman

Oto inny przykład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku
sąd najwyższy USA stwierdził, że pewien Kościół z Nowego Meksyku ma zostać
zwolniony z obowiązującego wszystkich innych przepisu - chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Członkowie Centro Espirita
Beneficiente Uniao do Vegetal wierzą, że aby zrozumieć Boga, muszą pić
herbatę hoasca, która zawiera dimetylotryptaminę - zakazany środek
halucynogenny. Rzecz znamienna - wystarczy sam fakt, że wierzą w
dobroczynny wpływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie muszą
przedstawiać żadnych dowodów.

Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to, że marihuana łagodzi
mdłości i złe samopoczucie u chorych na raka poddawanych chemioterapii.
Jednak w 2005 roku sąd najwyższy USA orzekł, że wszyscy pacjenci stosujący
marihuanę w celach leczniczych będą podlegać federalnemu postępowaniu
karnemu - i to nawet w tych kilku stanach, gdzie owo specjalistyczne
zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko.
Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby w podobnej sprawie zwróciło się do sądu
jakieś stowarzyszenie miłośników sztuki, ponieważ jego członkowie "wierzą",
że pewien środek halucynogenny jest im niezbędny, aby mogli lepiej
zrozumieć malarstwo impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak
podobną potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie najwyższej
instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu.

Siedemnaście lat temu znalazłem się w trzydziestosześcioosobowej grupie
pisarzy i artystów, do których zwróciło się brytyjskie czasopismo "New
Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego
skazanego na śmierć za napisanie powieści. Rozjuszony przez wyrazy
"współczucia" dla "zranionych" i "obrażonych" uczuć muzułmańskich,
wygłaszane przez przywódców chrześcijańskich, a także przez opiniotwórczych
publicystów świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:

Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę sprytu, ogłosiliby, że nie mogą
dopuścić do mieszania ras, ponieważ zabrania tego ich religia. Znaczna
część ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem.
Myliłby się ten, kto by twierdził, że porównanie jest niesprawiedliwe, bo
apartheid nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecież istotą wiary
religijnej jest właśnie niezależność od racjonalnych uzasadnień. Od
wszystkich innych wymaga się, aby umieli obronić własne przesądy - ale
jeżeli poprosić osobę wierzącą, by uzasadniła swoją wiarę, będzie to zamach
na "swobodę religijną"!

Nie przyszło mi do głowy, że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś
podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles Times" doniósł, że na
amerykańskich kampusach rozliczne grupy chrześcijańskie pozywają swoje
uczelnie za wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególności
zakazu prześladowania i obrażania homoseksualistów.

Oto typowy przykład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygrał
w sądzie prawo do noszenia w szkole koszulki z napisem "Homoseksualizm to
grzech, islam to kłamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno-białe!". Szkoła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co
rodzice pozwali szkołę. Ich zarzut dałoby się jeszcze jakoś uzasadnić,
gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantującej wolność
słowa. Oni jednak postąpili inaczej - w gruncie rzeczy nie mieli innego
wyjścia, bo "mowa nienawiści" nie jest uznawana za realizację wolności
słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo
do swobody wyznania.

Gdyby ci ludzie powoływali się na prawo do wolności słowa, można by
jeszcze, choć nie bez zastrzeżeń, sympatyzować z ich postawą. Ale im wcale
nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę przeciw domniemanej dyskryminacji ich
wyznania! A prawo najwyraźniej podchodzi do ich stanowiska z szacunkiem.
"Jeżeli ktoś próbuje mnie powstrzymać od obrażania homoseksualistów,
narusza moje prawo do przesądu" - taka wypowiedź nie byłaby akceptowana,
ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną" - ujdzie nam to na
sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija
wszystko.

Wściekłość kontrolowana

Na koniec przytoczę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach
nadmiernego szacunku społecznego dla religii, przewyższającego zwykły
szacunek dla człowieka. Afera wybuchła w lutym 2006 roku - idiotyczna
historia, rozchwiana pomiędzy tragedią a komedią. We wrześniu poprzedniego
roku duńska gazeta "Jyllands-Posten" opublikowała dwanaście karykatur
przedstawiających proroka Mahometa. Przez następne trzy miesiące garstka
duńskich muzułmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzielił
azylu, pieczołowicie i systematycznie podburzała opinię całego świata
islamskiego.

Pod koniec roku 2005 ci wykazujący złą wolę azylanci udali się do Egiptu z
teczką, której zawartość powielono i rozpowszechniono we wszystkich krajach
muzułmańskich aż po Indonezję. W teczce znajdowały się fałszywe informacje
o rzekomych prześladowaniach muzułmanów w Danii, a także kłamstwo, że
"Jyllands-Posten" to gazeta rządowa. Było również dwanaście wspomnianych
karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy obrazki -
nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z całą pewnością nie miały one nic
wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do tamtych dwunastu były naprawdę
obelżywe - a raczej byłyby, gdyby rzeczywiście przedstawiały Mahometa, jak
to twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie był rysunkiem,
lecz przefaksowaną fotografią; widniał na niej brodaty mężczyzna w
świńskiej masce. Później okazało się, że pochodziła ona z agencji
Associated Press i przedstawiała Francuza, który występował w konkursie
kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie miała więc
absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z
Danią. Muzułmańscy działacze podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do
Kairu twierdzili co innego.

Starannie pielęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowało pięć
miesięcy po opublikowaniu dwunastu karykatur. W Pakistanie i Indonezji
demonstranci palili duńskie flagi (ciekawe, skąd je wzięli) i histerycznie
żądali przeprosin od duńskiego rządu. (Za co niby miałby przepraszać?
Przecież nie rząd rysował karykatury i nie rząd je publikował. Po prostu w
Danii istnieje wolna prasa, a zdaje się, że w wielu krajach islamskich
ludziom trudno to zrozumieć). Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano
duńskie towary, a obywatele Danii - czy raczej w ogóle przybysze z Zachodu
- spotykali się z fizyczną przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które
nie miały nic wspólnego z Danią ani z Europą. Dziewięć osób zginęło, kiedy
demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat włoski w Benghazi.
Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów
feministycznych] - główna specjalność i ulubiona zabawa tych ludzi to
urządzanie pandemonium, sądnego dnia.

Pewien imam z Pakistanu wyznaczył milion dolarów nagrody za głowę
"duńskiego karykaturzysty" - najwyraźniej nie wiedział, że duńskich
karykaturzystów było dwunastu, i prawie na pewno nie miał pojęcia, że trzy
najbardziej obraźliwe rysunki w ogóle nie ukazały się w Danii (swoją drogą
ciekawe, skąd zamierzał wziąć ów milion). W Nigerii protestujący przeciw
duńskim karykaturom muzułmanie spalili kilka kościołów i rzucali się z
maczetami na chrześcijańskich przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) -
niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę,
oblali benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano
demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć tych, którzy
obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za
wszystko / Twój upadek jest już blisko", a także - najwyraźniej bez ironii
- "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".

Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem
"zranionych uczuć" ze strony muzułmanów a gotowością, z jaką media arabskie
publikują karykatury antyżydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem:
"Błogosław Boże Hitlera".

W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne
potępiły przemoc i wygłosiły stosowne formułki o wolności słowa.
Równocześnie jednak wyraziły "szacunek" i "współczucie" wobec "bólu"
muzułmanów, których uczucia tak głęboko "zraniono" i "urażono". Pamiętajmy,
że ów "ból" nie miał nic wspólnego z czyimkolwiek rzeczywistym cierpieniem
ani z zadaną komukolwiek przemocą: chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem
w gazecie, o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie
prowadzona kampania nienawiści.

Wcale nie jestem za tym, by obrażać czy ranić kogokolwiek bez powodu. Nie
mogę jednak pojąć, dlaczego religia zajmuje tak nieproporcjonalnie
uprzywilejowaną pozycję w naszych zasadniczo świeckich społeczeństwach.
Wszyscy politycy muszą się oswoić z bezceremonialnym traktowaniem ich
twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z tego powodu rozruchów.
Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak
wyjątkowym respektem? Jak to powiedział H. L. Mencken [amerykański
dziennikarz i satyryk zwany amerykańskim Nietzschem]: "Trzeba szanować
wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim
szanujemy jego teorię, że jego żona jest piękna, a dzieci inteligentne".

Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy
się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić votum separatum. Nie zależy mi na
tym, by kogokolwiek obrażać, ale też nie zamierzam podchodzić do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym
co innego.



Przełożył Łukasz Sommer
--
"Każdy myślący człowiek jest ateistą" - E.Hemingway

Data: 2009-12-30 19:44:52
Autor: raff
Lepiej być ateistą niż złośli wym klery-kałem.
Grzegorz Z. pisze:
Religia zajmuje nieproporcjonalnie uprzywilejowaną pozycję w naszych
świeckich społeczeństwach

Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją
porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę lat, powiedziała rodzicom o tej
przykrej sprawie. Matka była w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic
nie mówiłaś?". Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia:
"Bo nie wiedziałam, że mogę".

Nie wiedziałam, że mogę.

Podejrzewam - właściwie jestem pewien - że jest wielu ludzi, których
wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej czują, nie wierzą w
nią, albo też martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu;
ludzi, którzy mają niejasne poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich
rodziców, gdyby tylko mogli - ale jakoś nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu uświadomienie, że bycie
ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a zarazem śmiałe i chwalebne.
Ateista może być człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i
spełnionym intelektualnie.

Ateistyczna duma

Być ateistą to żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która
pozwala spoglądać dalej, powinna być powodem do dumy - bo ateizm prawie
zawsze świadczy o zdrowej niezależności umysłu, czy wręcz umysłowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w głębi duszy wiedzą, że są ateistami,
ale boją się do tego przyznać nawet własnej rodzinie, a niekiedy nawet
samym sobie. Boją się po części dlatego, że samo słowo "ateista" starannie
obudowano najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami.

We współczesnej Ameryce ateiści mają podobny status, co pięćdziesiąt lat
temu homoseksualiści. Ruch Gay Pride sprawił, że homoseksualista ma tam
dziś pewne szanse (aczkolwiek niezbyt duże) zostać wybranym na urząd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy
zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach, gdyby była: kobietą (95
proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92
proc.), mormonem (79 proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49
proc.).

Jak widać, czeka nas jeszcze długa droga. Ale ateistów - zwłaszcza w
kręgach wykształconej elity - jest więcej, niż wielu z nas sądzi. Było tak
już w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat
zdumiałby się, gdyby się dowiedział, jak znaczna część ludzi stanowiących
jego najwspanialszą ozdobę - tych, którzy najbardziej wyróżniają się, i to
również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty - zachowuje
całkowity sceptycyzm wobec religii".

Dziś niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bliższy prawdy. Jeżeli ludzie tak
często nie dostrzegają ateistów, to dlatego, że wielu z nas nie ma odwagi
się "ujawnić". Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób
się ujawni, tym łatwiej będzie to przychodzić kolejnym. Być może potrzebna
jest jakaś masa krytyczna, by uruchomić reakcję łańcuchową.

Z amerykańskich sondaży wynika, że ateiści i agnostycy znacznie
przewyższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet większość pozostałych
grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów,
którzy słyną w USA z wyjątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a także w
przeciwieństwie do chrześcijan ewangelickich, których polityczna siła
przebicia jest jeszcze większa, ateiści i agnostycy nie stanowią grupy
zorganizowanej, toteż ich wpływ jest nieomal zerowy.

Mówiono już, że organizować ateistów to jak spędzać koty w jedno stado,
ponieważ ateiści zwykli myśleć w sposób niezależny i niechętnie
podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową
masę krytyczną osób gotowych się "ujawnić" i w ten sposób zachęcić innych,
żeby zrobili to samo. Koty, nawet jeśli nie da się ich spędzić w jedno
stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.

Nie zamierzam atakować poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy
jakiegokolwiek innego konkretnego boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast
tego sformułuję taką definicję Hipotezy Boga, której bardziej nadaje się do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł, który celowo
wymyślił i stworzył wszechświat, a także wszystko, co w nim istnieje,
włącznie z nami. Tej wizji będę próbował przedstawić inny pogląd: otóż
wszelkie twórcze myślenie, posiadające wystarczającą złożoność, by
cokolwiek zaplanować, pojawia się dopiero jako końcowy produkt długiego i
stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało
pojawić się we wszechświecie dopiero na późnym etapie, toteż nie może
odpowiadać za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją Bóg
jest urojeniem - i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym.

Niezasłużony szacunek

W naszym społeczeństwie powszechne jest przeświadczenie (podzielają je
również ateiści), że wiarę religijną szczególnie łatwo obrazić, toteż musi
ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku - zasadniczo innego niż ten,
którym człowiek powinien darzyć drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął
to Douglas Adams [brytyjski pisarz science-fiction, zmarł w 2001 roku], w
wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge:

W samym sercu religii (...) tkwią pewne idee, które określa się mianem
świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich sens jest taki: "O tej idei nie
wolno ci powiedzieć złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie,
i już!". Jeżeli ktoś głosuje na partię, z której poglądami się nie
zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania, że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się
o to spierać. Ale kiedy ktoś powie "Nie wolno mi zapalać lampy w sobotę",
mówimy: "Szanuję to".

Oto inny przykład obłędnego szacunku, jakim cieszy się w naszym
społeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny ktoś chce uzyskać zwolnienie
od służby wojskowej ze względu na przekonania, to najłatwiej osiągnie ten
cel, deklarując motywację religijną. Możesz być znakomitym specjalistą od
etyki, możesz napisać wybitny doktorat o nieprawości wojny, a przed komisją
poborową i tak będziesz musiał się nieźle napocić, by uznano cię za
pacyfistę. Ale jeżeli oświadczysz, że przynajmniej jeden twój rodzic jest
kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle - choćbyś o pacyfizmie, a nawet o
samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania.

Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów
związanych z religią, gdy mowa o różnych stronach konfliktów zbrojnych. W
Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako
"nacjonaliści" i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i
przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji w roku
2003 Irak pustoszy dziś wojna domowa między sunnitami a szyitami. To
ewidentny konflikt religijny - a jednak brytyjska gazeta "Independent" z 20
maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki
etnicznej". W rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to
czystka wyznaniowa. Zresztą można by się zastanawiać, czy i pierwotne,
jugosłowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie było eufemizmem
na określenie czystki wyznaniowej, w której udział brali prawosławni
Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy.

Ilekroć wypłynie jakaś kontrowersja w sprawie moralności seksualnej lub
prokreacyjnej, można być pewnym, że przywódcy różnych grup wyznaniowych
będą licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię, że poglądy tych ludzi należałoby
jakoś specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego nasze społeczeństwo od razu
biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje,
porównywalne choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza?

Religia jako talizman

Oto inny przykład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku
sąd najwyższy USA stwierdził, że pewien Kościół z Nowego Meksyku ma zostać
zwolniony z obowiązującego wszystkich innych przepisu - chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Członkowie Centro Espirita
Beneficiente Uniao do Vegetal wierzą, że aby zrozumieć Boga, muszą pić
herbatę hoasca, która zawiera dimetylotryptaminę - zakazany środek
halucynogenny. Rzecz znamienna - wystarczy sam fakt, że wierzą w
dobroczynny wpływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie muszą
przedstawiać żadnych dowodów.

Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to, że marihuana łagodzi
mdłości i złe samopoczucie u chorych na raka poddawanych chemioterapii.
Jednak w 2005 roku sąd najwyższy USA orzekł, że wszyscy pacjenci stosujący
marihuanę w celach leczniczych będą podlegać federalnemu postępowaniu
karnemu - i to nawet w tych kilku stanach, gdzie owo specjalistyczne
zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko.
Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby w podobnej sprawie zwróciło się do sądu
jakieś stowarzyszenie miłośników sztuki, ponieważ jego członkowie "wierzą",
że pewien środek halucynogenny jest im niezbędny, aby mogli lepiej
zrozumieć malarstwo impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak
podobną potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie najwyższej
instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu.

Siedemnaście lat temu znalazłem się w trzydziestosześcioosobowej grupie
pisarzy i artystów, do których zwróciło się brytyjskie czasopismo "New
Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego
skazanego na śmierć za napisanie powieści. Rozjuszony przez wyrazy
"współczucia" dla "zranionych" i "obrażonych" uczuć muzułmańskich,
wygłaszane przez przywódców chrześcijańskich, a także przez opiniotwórczych
publicystów świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:

Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę sprytu, ogłosiliby, że nie mogą
dopuścić do mieszania ras, ponieważ zabrania tego ich religia. Znaczna
część ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem.
Myliłby się ten, kto by twierdził, że porównanie jest niesprawiedliwe, bo
apartheid nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecież istotą wiary
religijnej jest właśnie niezależność od racjonalnych uzasadnień. Od
wszystkich innych wymaga się, aby umieli obronić własne przesądy - ale
jeżeli poprosić osobę wierzącą, by uzasadniła swoją wiarę, będzie to zamach
na "swobodę religijną"!

Nie przyszło mi do głowy, że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś
podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles Times" doniósł, że na
amerykańskich kampusach rozliczne grupy chrześcijańskie pozywają swoje
uczelnie za wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególności
zakazu prześladowania i obrażania homoseksualistów.

Oto typowy przykład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygrał
w sądzie prawo do noszenia w szkole koszulki z napisem "Homoseksualizm to
grzech, islam to kłamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno-białe!". Szkoła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co
rodzice pozwali szkołę. Ich zarzut dałoby się jeszcze jakoś uzasadnić,
gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantującej wolność
słowa. Oni jednak postąpili inaczej - w gruncie rzeczy nie mieli innego
wyjścia, bo "mowa nienawiści" nie jest uznawana za realizację wolności
słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo
do swobody wyznania.

Gdyby ci ludzie powoływali się na prawo do wolności słowa, można by
jeszcze, choć nie bez zastrzeżeń, sympatyzować z ich postawą. Ale im wcale
nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę przeciw domniemanej dyskryminacji ich
wyznania! A prawo najwyraźniej podchodzi do ich stanowiska z szacunkiem.
"Jeżeli ktoś próbuje mnie powstrzymać od obrażania homoseksualistów,
narusza moje prawo do przesądu" - taka wypowiedź nie byłaby akceptowana,
ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną" - ujdzie nam to na
sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija
wszystko.

Wściekłość kontrolowana

Na koniec przytoczę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach
nadmiernego szacunku społecznego dla religii, przewyższającego zwykły
szacunek dla człowieka. Afera wybuchła w lutym 2006 roku - idiotyczna
historia, rozchwiana pomiędzy tragedią a komedią. We wrześniu poprzedniego
roku duńska gazeta "Jyllands-Posten" opublikowała dwanaście karykatur
przedstawiających proroka Mahometa. Przez następne trzy miesiące garstka
duńskich muzułmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzielił
azylu, pieczołowicie i systematycznie podburzała opinię całego świata
islamskiego.

Pod koniec roku 2005 ci wykazujący złą wolę azylanci udali się do Egiptu z
teczką, której zawartość powielono i rozpowszechniono we wszystkich krajach
muzułmańskich aż po Indonezję. W teczce znajdowały się fałszywe informacje
o rzekomych prześladowaniach muzułmanów w Danii, a także kłamstwo, że
"Jyllands-Posten" to gazeta rządowa. Było również dwanaście wspomnianych
karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy obrazki -
nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z całą pewnością nie miały one nic
wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do tamtych dwunastu były naprawdę
obelżywe - a raczej byłyby, gdyby rzeczywiście przedstawiały Mahometa, jak
to twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie był rysunkiem,
lecz przefaksowaną fotografią; widniał na niej brodaty mężczyzna w
świńskiej masce. Później okazało się, że pochodziła ona z agencji
Associated Press i przedstawiała Francuza, który występował w konkursie
kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie miała więc
absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z
Danią. Muzułmańscy działacze podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do
Kairu twierdzili co innego.

Starannie pielęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowało pięć
miesięcy po opublikowaniu dwunastu karykatur. W Pakistanie i Indonezji
demonstranci palili duńskie flagi (ciekawe, skąd je wzięli) i histerycznie
żądali przeprosin od duńskiego rządu. (Za co niby miałby przepraszać?
Przecież nie rząd rysował karykatury i nie rząd je publikował. Po prostu w
Danii istnieje wolna prasa, a zdaje się, że w wielu krajach islamskich
ludziom trudno to zrozumieć). Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano
duńskie towary, a obywatele Danii - czy raczej w ogóle przybysze z Zachodu
- spotykali się z fizyczną przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które
nie miały nic wspólnego z Danią ani z Europą. Dziewięć osób zginęło, kiedy
demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat włoski w Benghazi.
Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów
feministycznych] - główna specjalność i ulubiona zabawa tych ludzi to
urządzanie pandemonium, sądnego dnia.

Pewien imam z Pakistanu wyznaczył milion dolarów nagrody za głowę
"duńskiego karykaturzysty" - najwyraźniej nie wiedział, że duńskich
karykaturzystów było dwunastu, i prawie na pewno nie miał pojęcia, że trzy
najbardziej obraźliwe rysunki w ogóle nie ukazały się w Danii (swoją drogą
ciekawe, skąd zamierzał wziąć ów milion). W Nigerii protestujący przeciw
duńskim karykaturom muzułmanie spalili kilka kościołów i rzucali się z
maczetami na chrześcijańskich przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) -
niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę,
oblali benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano
demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć tych, którzy
obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za
wszystko / Twój upadek jest już blisko", a także - najwyraźniej bez ironii
- "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".

Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem
"zranionych uczuć" ze strony muzułmanów a gotowością, z jaką media arabskie
publikują karykatury antyżydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem:
"Błogosław Boże Hitlera".

W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne
potępiły przemoc i wygłosiły stosowne formułki o wolności słowa.
Równocześnie jednak wyraziły "szacunek" i "współczucie" wobec "bólu"
muzułmanów, których uczucia tak głęboko "zraniono" i "urażono". Pamiętajmy,
że ów "ból" nie miał nic wspólnego z czyimkolwiek rzeczywistym cierpieniem
ani z zadaną komukolwiek przemocą: chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem
w gazecie, o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie
prowadzona kampania nienawiści.

Wcale nie jestem za tym, by obrażać czy ranić kogokolwiek bez powodu. Nie
mogę jednak pojąć, dlaczego religia zajmuje tak nieproporcjonalnie
uprzywilejowaną pozycję w naszych zasadniczo świeckich społeczeństwach.
Wszyscy politycy muszą się oswoić z bezceremonialnym traktowaniem ich
twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z tego powodu rozruchów.
Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak
wyjątkowym respektem? Jak to powiedział H. L. Mencken [amerykański
dziennikarz i satyryk zwany amerykańskim Nietzschem]: "Trzeba szanować
wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim
szanujemy jego teorię, że jego żona jest piękna, a dzieci inteligentne".

Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy
się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić votum separatum. Nie zależy mi na
tym, by kogokolwiek obrażać, ale też nie zamierzam podchodzić do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym
co innego.



Przełożył Łukasz Sommer

Dawkins, nedzny biolog, uber alles.

R.

Data: 2009-12-30 19:49:43
Autor: Grzegorz Z.
Lepiej być ateistą niż złośli wym klery-kałem.
Dnia Wed, 30 Dec 2009 19:44:52 +0100, raff napisał(a):

Dawkins, nedzny biolog, uber alles.

Dawkinsowie przenieśli się do Anglii kiedy Richard miał osiem lat. Wstąpił
wtedy do Oundle School, do której uczęszczał w latach 1954–59. Później
studiował zoologię w Balliol College na Uniwersytecie Oksfordzkim. Jego
promotorem był noblista, etolog Nikolaas Tinbergen. Studia ukończył w 1962.
W 1966 otrzymał tytuły Master of Arts i Doctor of Philosophy (Ph.D.). W
latach 1965–67 był asystentem Tinbergena. W 1989 został uhonorowany tytułem
Doctor of Science w Oxfordzie.

W latach 1967–69 był profesorem zoologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w
Berkeley. W 1970 został mianowany wykładowcą, a w 1990 docentem zoologii na
Uniwersytecie Oksfordzkim. W 1995 otrzymał profesurę na katedrze Public
Understanding of Science, ufundowanej przez Charlesa Simonyi w celu
popularyzacji nauki[11]. We wrześniu 2008 osiągnął uniwersytecki wiek
emerytalny i musiał opuścić katedrę[12][13], jego miejsce zajął Marcus du
Sautoy[14].

Dawkins wygłosił szereg przemówień inauguracyjnych i innych wykładów.
Napisał wiele publikacji, brał także udział w tworzeniu Encarta
Encyclopedia i Encyclopedia of Evolution. Jest redaktorem i ma stały dział
w wydawanym przez Council for Secular Humanism dwumiesięczniku Free
Inquiry, jest też członkiem Committee for the Scientific Investigation of
Claims of the Paranormal (obecnie Committee for Skeptical Inquiry)[15].

Otrzymał doktoraty honoris causa od University of Westminster, University
of Durham[16], University of Hull, Open University i Vrije Universiteit w
Brukseli, University of St Andrews, Australian National University. Jest
członkiem (ang. fellow) towarzystwa naukowego w New College w Oxfordzie od
1970[17], Royal Society of Literature od 1997 i Royal Society od 2001.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Richard_Dawkins

A wystarczyło że złożyłby wcześniej CV na KULawej urwańskiej "uczelni" i
byłby mniej "nędzny" ?



--
"Każdy myślący człowiek jest ateistą" - E.Hemingway

Data: 2009-12-30 20:30:08
Autor: raff
Lepiej być ateistą niż złośliwym kl ery-kałem.
A wystarczyło że złożyłby wcześniej CV na KULawej urwańskiej "uczelni" i
byłby mniej "nędzny" ?

Nie wklejaj mi tego. Niech on sie zajmie koniami. Ten pozal sie Boze biolog.

Wystarczy zeby jego wypociny powodowaly u Zgrzesiow emocjonalna masturbacje.

R.

Data: 2009-12-30 20:33:16
Autor: Grzegorz Z.
Lepiej być ateistą niż złośliwym kl ery-kałem.
Dnia Wed, 30 Dec 2009 20:30:08 +0100, raff napisał(a):

A wystarczyło że złożyłby wcześniej CV na KULawej urwańskiej "uczelni" i
byłby mniej "nędzny" ?

Nie wklejaj mi tego. Niech on sie zajmie koniami. Ten pozal sie Boze biolog.

"Tobie" ? Nie zapominacie się towarzyszu? To już nie te czasy.

--
"Każdy myślący człowiek jest ateistą" - E.Hemingway

Data: 2009-12-30 20:39:14
Autor: raff
Lepiej być ateistą niż złośli wym klery-kałem.
A wystarczyło że złożyłby wcześniej CV na KULawej urwańskiej "uczelni" i
byłby mniej "nędzny" ?
Nie wklejaj mi tego. Niech on sie zajmie koniami. Ten pozal sie Boze biolog.

"Tobie" ? Nie zapominacie się towarzyszu? To już nie te czasy.


Idz mu pomoc sprawdzac krowom macice. Do tego sie nadaje.

R.

Data: 2009-12-30 20:49:43
Autor: Grzegorz Z.
Lepiej być ateistą niż złośli wym klery-kałem.
Dnia Wed, 30 Dec 2009 20:39:14 +0100, raff napisał(a):

A wystarczyło że złożyłby wcześniej CV na KULawej urwańskiej "uczelni" i
byłby mniej "nędzny" ?
Nie wklejaj mi tego. Niech on sie zajmie koniami. Ten pozal sie Boze biolog.

"Tobie" ? Nie zapominacie się towarzyszu? To już nie te czasy.


Idz mu pomoc sprawdzac krowom macice. Do tego sie nadaje.

Twoja ignorancja mnie poraża.

Od sprawdzania krowom macic jest weterynarz a nie biolog.

--
"Każdy myślący człowiek jest ateistą" - E.Hemingway

Data: 2009-12-30 20:56:11
Autor: raff
Lepiej być ateistą niż złośli wym klery-kałem.
A wystarczyło że złożyłby wcześniej CV na KULawej urwańskiej "uczelni" i
byłby mniej "nędzny" ?
Nie wklejaj mi tego. Niech on sie zajmie koniami. Ten pozal sie Boze biolog.
"Tobie" ? Nie zapominacie się towarzyszu? To już nie te czasy.

Idz mu pomoc sprawdzac krowom macice. Do tego sie nadaje.

Twoja ignorancja mnie poraża.



Od sprawdzania krowom macic jest weterynarz a nie biolog.


A zoolog czym sie wg zaocznego Grzesia zajmuje ?

R.

Data: 2009-12-30 20:57:29
Autor: Grzegorz Z.
Lepiej być ateistą niż złośli wym klery-kałem.
Dnia Wed, 30 Dec 2009 20:56:11 +0100, raff napisał(a):

A wystarczyło że złożyłby wcześniej CV na KULawej urwańskiej "uczelni" i
byłby mniej "nędzny" ?
Nie wklejaj mi tego. Niech on sie zajmie koniami. Ten pozal sie Boze biolog.
"Tobie" ? Nie zapominacie się towarzyszu? To już nie te czasy.

Idz mu pomoc sprawdzac krowom macice. Do tego sie nadaje.

Twoja ignorancja mnie poraża.



Od sprawdzania krowom macic jest weterynarz a nie biolog.


A zoolog czym sie wg zaocznego Grzesia zajmuje ?

http://www.youtube.com/watch?v=i53C7uQkpig

--
"Każdy myślący człowiek jest ateistą" - E.Hemingway

Data: 2009-12-30 21:01:37
Autor: raff
Lepiej być ateistą niż złośli wym klery-kałem.
Grzegorz Z. pisze:
Dnia Wed, 30 Dec 2009 20:56:11 +0100, raff napisał(a):

A wystarczyło że złożyłby wcześniej CV na KULawej urwańskiej "uczelni" i
byłby mniej "nędzny" ?
Nie wklejaj mi tego. Niech on sie zajmie koniami. Ten pozal sie Boze biolog.
"Tobie" ? Nie zapominacie się towarzyszu? To już nie te czasy.

Idz mu pomoc sprawdzac krowom macice. Do tego sie nadaje.
Twoja ignorancja mnie poraża.


Od sprawdzania krowom macic jest weterynarz a nie biolog.

A zoolog czym sie wg zaocznego Grzesia zajmuje ?

http://www.youtube.com/watch?v=i53C7uQkpig


Dobrze. Fajnie grzesio, ze mi wklejasz linki z YouTube ale mi sie nie chce tego ogladac.

Zwykle wszystko co poleca Grzesio jest mdle i nijakie. Jak Grzesio.

R.

Data: 2009-12-30 21:36:02
Autor: Grzegorz Z.
Lepiej być ateistą niż złośli wym klery-kałem.
Dnia Wed, 30 Dec 2009 21:01:37 +0100, raff napisał(a):

Grzegorz Z. pisze:
Dnia Wed, 30 Dec 2009 20:56:11 +0100, raff napisał(a):

A wystarczyło że złożyłby wcześniej CV na KULawej urwańskiej "uczelni" i
byłby mniej "nędzny" ?
Nie wklejaj mi tego. Niech on sie zajmie koniami. Ten pozal sie Boze biolog.
"Tobie" ? Nie zapominacie się towarzyszu? To już nie te czasy.

Idz mu pomoc sprawdzac krowom macice. Do tego sie nadaje.
Twoja ignorancja mnie poraża.


Od sprawdzania krowom macic jest weterynarz a nie biolog.

A zoolog czym sie wg zaocznego Grzesia zajmuje ?

http://www.youtube.com/watch?v=i53C7uQkpig


Dobrze. Fajnie grzesio, ze mi wklejasz linki z YouTube ale mi sie nie chce tego ogladac.

Zwykle wszystko co poleca Grzesio jest mdle i nijakie. Jak Grzesio.

:))))))))))))))))))

--
"Każdy myślący człowiek jest ateistą" - E.Hemingway

Data: 2009-12-30 22:32:08
Autor: Skryba
Lepiej być ateistą niż złośl iwym klery-kałem.

Użytkownik "Grzegorz Z." <blogfiles@gazeta.pl> napisał w wiadomości news:2e1ju8f0ydd3.1mtmz8lhwop8z.dlg40tude.net...
Dnia Wed, 30 Dec 2009 19:44:52 +0100, raff napisał(a):

Dawkins, nedzny biolog, uber alles.

Dawkinsowie przenieśli się do Anglii kiedy Richard miał osiem lat. Wstąpił
wtedy do Oundle School, do której uczęszczał w latach 1954–59. Później
studiował zoologię w Balliol College na Uniwersytecie Oksfordzkim. Jego
promotorem był noblista, etolog Nikolaas Tinbergen. Studia ukończył w 1962.
W 1966 otrzymał tytuły Master of Arts i Doctor of Philosophy (Ph.D.). W
latach 1965–67 był asystentem Tinbergena. W 1989 został uhonorowany tytułem
Doctor of Science w Oxfordzie.

W latach 1967–69 był profesorem zoologii na Uniwersytecie Kalifornijskim w
Berkeley. W 1970 został mianowany wykładowcą, a w 1990 docentem zoologii na
Uniwersytecie Oksfordzkim. W 1995 otrzymał profesurę na katedrze Public
Understanding of Science, ufundowanej przez Charlesa Simonyi w celu
popularyzacji nauki[11]. We wrześniu 2008 osiągnął uniwersytecki wiek
emerytalny i musiał opuścić katedrę[12][13], jego miejsce zajął Marcus du
Sautoy[14].

Dawkins wygłosił szereg przemówień inauguracyjnych i innych wykładów.
Napisał wiele publikacji, brał także udział w tworzeniu Encarta
Encyclopedia i Encyclopedia of Evolution. Jest redaktorem i ma stały dział
w wydawanym przez Council for Secular Humanism dwumiesięczniku Free
Inquiry, jest też członkiem Committee for the Scientific Investigation of
Claims of the Paranormal (obecnie Committee for Skeptical Inquiry)[15].

Otrzymał doktoraty honoris causa od University of Westminster, University
of Durham[16], University of Hull, Open University i Vrije Universiteit w
Brukseli, University of St Andrews, Australian National University. Jest
członkiem (ang. fellow) towarzystwa naukowego w New College w Oxfordzie od
1970[17], Royal Society of Literature od 1997 i Royal Society od 2001.

http://pl.wikipedia.org/wiki/Richard_Dawkins


Patrz pan, tyle sie uczyl glupi jak but.

Data: 2009-12-30 20:25:57
Autor: Dirko
Lepiej być ateistą niż złośliwym klery-kałem.

Użytkownik "Grzegorz Z." <blogfiles@gazeta.pl> napisał w wiadomości news:11y8o0dogeasm.tb2jflw39zc4.dlg40tude.net...

Religia zajmuje nieproporcjonalnie uprzywilejowaną pozycję w naszych
świeckich społeczeństwach

    Nie podnoś ręki na krzyż!

Data: 2009-12-30 20:29:26
Autor: Grzegorz Z.
Lepiej być ateistą niż złośliwym klery-kałem.
Dnia Wed, 30 Dec 2009 20:25:57 +0100, Dirko napisał(a):

Użytkownik "Grzegorz Z." <blogfiles@gazeta.pl> napisał w wiadomości news:11y8o0dogeasm.tb2jflw39zc4.dlg40tude.net...

Religia zajmuje nieproporcjonalnie uprzywilejowaną pozycję w naszych
świeckich społeczeństwach

    Nie podnoś ręki na krzyż!

....bo krzyż mi tą rękę utnie?

--
"Każdy myślący człowiek jest ateistą" - E.Hemingway

Data: 2009-12-30 21:04:04
Autor: matusm
Lepiej być ateistą niż złośliwym klery-kałem.

Użytkownik "Grzegorz Z." <blogfiles@gazeta.pl> napisał w wiadomości news:qlwj9vv58quv$.1h6nmv70fs0vu.dlg40tude.net...
Dnia Wed, 30 Dec 2009 20:25:57 +0100, Dirko napisał(a):

Użytkownik "Grzegorz Z." <blogfiles@gazeta.pl> napisał w wiadomości
news:11y8o0dogeasm.tb2jflw39zc4.dlg40tude.net...

Religia zajmuje nieproporcjonalnie uprzywilejowaną pozycję w naszych
świeckich społeczeństwach

    Nie podnoś ręki na krzyż!

...bo krzyż mi tą rękę utnie?

Nie krzyz ale sierp i mlot uwiarygadniajacego sie SB a nadal,,,,,,,,,,,,,,,,
--
"Służba Bezpieczeństwa może i powinna kreować różne stowarzyszenia,
kluby czy nawet partie polityczne. Ma za zadanie głęboko infiltrować
istniejące gremia kierownicze tych organizacji na szczeblu centralnym
i wojewódzkim, a także na szczeblach podstawowych, muszą być one
przez nas operacyjnie opanowane.Musimy zapewnić operacyjne możliwości
oddziaływania na te organizacje,kreowania ich działalnosci i kierowania
ich polityką." -- Czeslaw Kiszczak,luty 1989 roku z posiedzenia kierownictwa MSW -
Pozdrowienia
matusm

Data: 2009-12-30 20:34:16
Autor: = heÂŽsk =
Lepiej być ateistą niż złośliwym klery-kał em.
On Wed, 30 Dec 2009 19:21:10 +0100, "Grzegorz Z."
<blogfiles@gazeta.pl> wrote:


Religia zajmuje nieproporcjonalnie uprzywilejowaną pozycję w naszych
świeckich społeczeństwach.

 [litosciwie wyciete]

 tak wam zakomuszonym ateistom w glowki nabito.
 ciagle jestescie terroryzowani przez religie.
 grzesiuz, jedz do arabow i tam sie wymadrzaj.
  --

 HeSk

"Nieprawdą jest, jakoby Internet był ziemią niczyją
 i terytorium darmowego opluwania innych."
* My personal opinions are just mine.(Art. 54 Konstytucji RP)

Data: 2009-12-30 21:02:47
Autor: matusm
Lepiej być ateistą niż złośliwym klery-kałem.

Użytkownik "Grzegorz Z." <blogfiles@gazeta.pl> napisał w wiadomości news:11y8o0dogeasm.tb2jflw39zc4.dlg40tude.net...

Religia zajmuje nieproporcjonalnie uprzywilejowaną pozycję w naszych
świeckich społeczeństwach

Moja żona w dzieciństwie nie znosiła swojej szkoły i marzyła o tym, żeby ją
porzucić. Kiedy miała już dwadzieścia parę lat, powiedziała rodzicom o tej
przykrej sprawie. Matka była w szoku: "Ależ kochanie, dlaczego nigdy nic
nie mówiłaś?". Odpowiedź Lalli chciałbym potraktować jako punkt wyjścia:
"Bo nie wiedziałam, że mogę".

Nie wiedziałam, że mogę.

Podejrzewam - właściwie jestem pewien - że jest wielu ludzi, których
wychowano w tej czy innej religii, ale źle się w niej czują, nie wierzą w
nią, albo też martwią ich różne złe rzeczy praktykowane w jej imieniu;
ludzi, którzy mają niejasne poczucie, że chętnie porzuciliby religię swoich
rodziców, gdyby tylko mogli - ale jakoś nie zdają sobie sprawy, że taka
opcja naprawdę istnieje. Niniejszy tekst ma na celu uświadomienie, że bycie
ateistą to dążenie całkiem realistyczne, a zarazem śmiałe i chwalebne.
Ateista może być człowiekiem szczęśliwym, zrównoważonym, przyzwoitym i
spełnionym intelektualnie.

Ateistyczna duma

Być ateistą to żaden wstyd. Wprost przeciwnie: wyprostowana postawa, która
pozwala spoglądać dalej, powinna być powodem do dumy - bo ateizm prawie
zawsze świadczy o zdrowej niezależności umysłu, czy wręcz umysłowego
zdrowia. Wiele jest ludzi, którzy w głębi duszy wiedzą, że są ateistami,
ale boją się do tego przyznać nawet własnej rodzinie, a niekiedy nawet
samym sobie. Boją się po części dlatego, że samo słowo "ateista" starannie
obudowano najgorszymi, najbardziej przerażającymi skojarzeniami.

We współczesnej Ameryce ateiści mają podobny status, co pięćdziesiąt lat
temu homoseksualiści. Ruch Gay Pride sprawił, że homoseksualista ma tam
dziś pewne szanse (aczkolwiek niezbyt duże) zostać wybranym na urząd
publiczny. W sondażu Gallupa z 1999 roku pytano Amerykanów, czy
zagłosowaliby na osobę o wysokich kwalifikacjach, gdyby była: kobietą (95
proc. potwierdziło), katolikiem (94 proc.), Żydem (92 proc.), Murzynem (92
proc.), mormonem (79 proc.), homoseksualistą (79 proc.) lub ateistą (49
proc.).

Jak widać, czeka nas jeszcze długa droga. Ale ateistów - zwłaszcza w
kręgach wykształconej elity - jest więcej, niż wielu z nas sądzi. Było tak
już w XIX wieku, kiedy John Stuart Mill potrafił powiedzieć: "Cały świat
zdumiałby się, gdyby się dowiedział, jak znaczna część ludzi stanowiących
jego najwspanialszą ozdobę - tych, którzy najbardziej wyróżniają się, i to
również w powszechnym mniemaniu, pod względem mądrości i cnoty - zachowuje
całkowity sceptycyzm wobec religii".

Dziś niewątpliwie byłby to pogląd jeszcze bliższy prawdy. Jeżeli ludzie tak
często nie dostrzegają ateistów, to dlatego, że wielu z nas nie ma odwagi
się "ujawnić". Podobnie jak w przypadku ruchu gejowskiego, im więcej osób
się ujawni, tym łatwiej będzie to przychodzić kolejnym. Być może potrzebna
jest jakaś masa krytyczna, by uruchomić reakcję łańcuchową.

Z amerykańskich sondaży wynika, że ateiści i agnostycy znacznie
przewyższają liczebnie religijnych Żydów, a nawet większość pozostałych
grup religijnych, wziętych pojedynczo. W przeciwieństwie jednak do Żydów,
którzy słyną w USA z wyjątkowo skutecznego lobbingu politycznego, a także w
przeciwieństwie do chrześcijan ewangelickich, których polityczna siła
przebicia jest jeszcze większa, ateiści i agnostycy nie stanowią grupy
zorganizowanej, toteż ich wpływ jest nieomal zerowy.

Mówiono już, że organizować ateistów to jak spędzać koty w jedno stado,
ponieważ ateiści zwykli myśleć w sposób niezależny i niechętnie
podporządkowują się władzy. Na początek dobrze byłoby jednak wytworzyć ową
masę krytyczną osób gotowych się "ujawnić" i w ten sposób zachęcić innych,
żeby zrobili to samo. Koty, nawet jeśli nie da się ich spędzić w jedno
stado, potrafią narobić niezłego hałasu, a wówczas trudno je zignorować.

Nie zamierzam atakować poszczególnych właściwości Jahwe, Jezusa, Allaha czy
jakiegokolwiek innego konkretnego boga, Baala, Zeusa czy Wotana. Zamiast
tego sformułuję taką definicję Hipotezy Boga, której bardziej nadaje się do
obrony: Istnieje pewien nadludzki, nadprzyrodzony umysł, który celowo
wymyślił i stworzył wszechświat, a także wszystko, co w nim istnieje,
włącznie z nami. Tej wizji będę próbował przedstawić inny pogląd: otóż
wszelkie twórcze myślenie, posiadające wystarczającą złożoność, by
cokolwiek zaplanować, pojawia się dopiero jako końcowy produkt długiego i
stopniowego procesu ewolucji. Jako efekt ewolucji twórcze myślenie musiało
pojawić się we wszechświecie dopiero na późnym etapie, toteż nie może
odpowiadać za jego stworzenie. Pojmowany zgodnie z powyższą definicją Bóg
jest urojeniem - i to, jak się okazuje, urojeniem groźnym.

Niezasłużony szacunek

W naszym społeczeństwie powszechne jest przeświadczenie (podzielają je
również ateiści), że wiarę religijną szczególnie łatwo obrazić, toteż musi
ją osłaniać niesłychanie gruby mur szacunku - zasadniczo innego niż ten,
którym człowiek powinien darzyć drugiego człowieka. Wyjątkowo trafnie ujął
to Douglas Adams [brytyjski pisarz science-fiction, zmarł w 2001 roku], w
wykładzie wygłoszonym krótko przed śmiercią w Cambridge:

W samym sercu religii (...) tkwią pewne idee, które określa się mianem
świętości, sacrum, czy jeszcze inaczej. Ich sens jest taki: "O tej idei nie
wolno ci powiedzieć złego słowa; po prostu nie wolno. Dlaczego nie? Bo nie,
i już!". Jeżeli ktoś głosuje na partię, z której poglądami się nie
zgadzamy, wolno nam spierać się o to do woli, ale nikt się nie obraża.
Jeżeli ktoś jest zdania, że podatki trzeba podnieść lub obniżyć, można się
o to spierać. Ale kiedy ktoś powie "Nie wolno mi zapalać lampy w sobotę",
mówimy: "Szanuję to".

Oto inny przykład obłędnego szacunku, jakim cieszy się w naszym
społeczeństwie religia. Jeżeli podczas wojny ktoś chce uzyskać zwolnienie
od służby wojskowej ze względu na przekonania, to najłatwiej osiągnie ten
cel, deklarując motywację religijną. Możesz być znakomitym specjalistą od
etyki, możesz napisać wybitny doktorat o nieprawości wojny, a przed komisją
poborową i tak będziesz musiał się nieźle napocić, by uznano cię za
pacyfistę. Ale jeżeli oświadczysz, że przynajmniej jeden twój rodzic jest
kwakrem, wszystko pójdzie jak po maśle - choćbyś o pacyfizmie, a nawet o
samym kwakryzmie nie umiał sklecić jednego sensownego zdania.

Na przeciwległym biegunie wobec pacyfizmu mamy strachliwe omijanie słów
związanych z religią, gdy mowa o różnych stronach konfliktów zbrojnych. W
Irlandii Północnej katolicy i protestanci określani są eufemistycznie jako
"nacjonaliści" i "lojaliści". Sam wyraz "religia" jest cenzurowany i
przerabiany na "społeczność". Na skutek angloamerykańskiej inwazji w roku
2003 Irak pustoszy dziś wojna domowa między sunnitami a szyitami. To
ewidentny konflikt religijny - a jednak brytyjska gazeta "Independent" z 20
maja 2006 roku określiła go na pierwszej stronie mianem "czystki
etnicznej". W rzeczywistości to, z czym mamy do czynienia w Iraku, to
czystka wyznaniowa. Zresztą można by się zastanawiać, czy i pierwotne,
jugosłowiańskie zastosowanie terminu "czystka etniczna" nie było eufemizmem
na określenie czystki wyznaniowej, w której udział brali prawosławni
Serbowie, katoliccy Chorwaci i muzułmańscy Bośniacy.

Ilekroć wypłynie jakaś kontrowersja w sprawie moralności seksualnej lub
prokreacyjnej, można być pewnym, że przywódcy różnych grup wyznaniowych
będą licznie reprezentowani w różnych wpływowych komitetach, dyskusjach
panelowych, radiu i telewizji. Nie mówię, że poglądy tych ludzi należałoby
jakoś specjalnie ocenzurować. Ale dlaczego nasze społeczeństwo od razu
biegnie konsultować się z nimi, jak gdyby posiadali oni jakieś kompetencje,
porównywalne choćby z kompetencjami etyka, prawnika rodzinnego czy lekarza?

Religia jako talizman

Oto inny przykład dziwacznego uprzywilejowania religii. 21 lutego 2006 roku
sąd najwyższy USA stwierdził, że pewien Kościół z Nowego Meksyku ma zostać
zwolniony z obowiązującego wszystkich innych przepisu - chodzi o zakaz
przyjmowania środków halucynogennych. Członkowie Centro Espirita
Beneficiente Uniao do Vegetal wierzą, że aby zrozumieć Boga, muszą pić
herbatę hoasca, która zawiera dimetylotryptaminę - zakazany środek
halucynogenny. Rzecz znamienna - wystarczy sam fakt, że wierzą w
dobroczynny wpływ tego narkotyku na zrozumienie Boga. Nie muszą
przedstawiać żadnych dowodów.

Z drugiej strony istnieją liczne dowody naukowe na to, że marihuana łagodzi
mdłości i złe samopoczucie u chorych na raka poddawanych chemioterapii.
Jednak w 2005 roku sąd najwyższy USA orzekł, że wszyscy pacjenci stosujący
marihuanę w celach leczniczych będą podlegać federalnemu postępowaniu
karnemu - i to nawet w tych kilku stanach, gdzie owo specjalistyczne
zastosowanie zalegalizowano. Jak zwykle religia przebija wszystko.
Wyobraźmy sobie, co by było, gdyby w podobnej sprawie zwróciło się do sądu
jakieś stowarzyszenie miłośników sztuki, ponieważ jego członkowie "wierzą",
że pewien środek halucynogenny jest im niezbędny, aby mogli lepiej
zrozumieć malarstwo impresjonistyczne lub surrealistyczne. Kiedy jednak
podobną potrzebę zgłasza Kościół, jego wniosek uzyskuje poparcie najwyższej
instancji sądowej w kraju. Oto skuteczność religii jako talizmanu.

Siedemnaście lat temu znalazłem się w trzydziestosześcioosobowej grupie
pisarzy i artystów, do których zwróciło się brytyjskie czasopismo "New
Statesman" o zabranie głosu w obronie wybitnego pisarza Salmana Rushdiego
skazanego na śmierć za napisanie powieści. Rozjuszony przez wyrazy
"współczucia" dla "zranionych" i "obrażonych" uczuć muzułmańskich,
wygłaszane przez przywódców chrześcijańskich, a także przez opiniotwórczych
publicystów świeckich, przedstawiłem następujące porównanie:

Gdyby obrońcy apartheidu mieli trochę sprytu, ogłosiliby, że nie mogą
dopuścić do mieszania ras, ponieważ zabrania tego ich religia. Znaczna
część ich przeciwników zaraz wycofałaby się po cichu i z uszanowaniem.
Myliłby się ten, kto by twierdził, że porównanie jest niesprawiedliwe, bo
apartheid nie ma żadnego racjonalnego uzasadnienia. Przecież istotą wiary
religijnej jest właśnie niezależność od racjonalnych uzasadnień. Od
wszystkich innych wymaga się, aby umieli obronić własne przesądy - ale
jeżeli poprosić osobę wierzącą, by uzasadniła swoją wiarę, będzie to zamach
na "swobodę religijną"!

Nie przyszło mi do głowy, że w XXI wieku istotnie dojdzie do czegoś
podobnego. 10 kwietnia 2006 roku "Los Angeles Times" doniósł, że na
amerykańskich kampusach rozliczne grupy chrześcijańskie pozywają swoje
uczelnie za wprowadzenie przepisów antydyskryminacyjnych, w szczególności
zakazu prześladowania i obrażania homoseksualistów.

Oto typowy przykład: w roku 2004 James Nixon, dwunastolatek z Ohio, wygrał
w sądzie prawo do noszenia w szkole koszulki z napisem "Homoseksualizm to
grzech, islam to kłamstwo, aborcja to morderstwo. Pewne sprawy są po prostu
czarno-białe!". Szkoła zakazała mu przychodzenia w tej koszulce, na co
rodzice pozwali szkołę. Ich zarzut dałoby się jeszcze jakoś uzasadnić,
gdyby oparli go na Pierwszej Poprawce do Konstytucji, gwarantującej wolność
słowa. Oni jednak postąpili inaczej - w gruncie rzeczy nie mieli innego
wyjścia, bo "mowa nienawiści" nie jest uznawana za realizację wolności
słowa. Dlatego adwokaci Jamesa Nixona powołali się na konstytucyjne prawo
do swobody wyznania.

Gdyby ci ludzie powoływali się na prawo do wolności słowa, można by
jeszcze, choć nie bez zastrzeżeń, sympatyzować z ich postawą. Ale im wcale
nie o to chodzi. Przedstawiają swoje zabiegi prawne na rzecz dyskryminacji
homoseksualistów jako obronę przeciw domniemanej dyskryminacji ich
wyznania! A prawo najwyraźniej podchodzi do ich stanowiska z szacunkiem.
"Jeżeli ktoś próbuje mnie powstrzymać od obrażania homoseksualistów,
narusza moje prawo do przesądu" - taka wypowiedź nie byłaby akceptowana,
ale jeżeli powiemy: "To narusza moją swobodę religijną" - ujdzie nam to na
sucho. Na czym właściwie polega różnica? I tym razem religia przebija
wszystko.

Wściekłość kontrolowana

Na koniec przytoczę jeszcze inne zdarzenie, które wiele mówi o skutkach
nadmiernego szacunku społecznego dla religii, przewyższającego zwykły
szacunek dla człowieka. Afera wybuchła w lutym 2006 roku - idiotyczna
historia, rozchwiana pomiędzy tragedią a komedią. We wrześniu poprzedniego
roku duńska gazeta "Jyllands-Posten" opublikowała dwanaście karykatur
przedstawiających proroka Mahometa. Przez następne trzy miesiące garstka
duńskich muzułmanów pod przywództwem dwóch imamów, którym kraj ten udzielił
azylu, pieczołowicie i systematycznie podburzała opinię całego świata
islamskiego.

Pod koniec roku 2005 ci wykazujący złą wolę azylanci udali się do Egiptu z
teczką, której zawartość powielono i rozpowszechniono we wszystkich krajach
muzułmańskich aż po Indonezję. W teczce znajdowały się fałszywe informacje
o rzekomych prześladowaniach muzułmanów w Danii, a także kłamstwo, że
"Jyllands-Posten" to gazeta rządowa. Było również dwanaście wspomnianych
karykatur, do których, rzecz ważna, imamowie dodali jeszcze trzy obrazki -
nie wiadomo, skąd je wzięli, ale z całą pewnością nie miały one nic
wspólnego z Danią. W przeciwieństwie do tamtych dwunastu były naprawdę
obelżywe - a raczej byłyby, gdyby rzeczywiście przedstawiały Mahometa, jak
to twierdzili trzej propagandyści. Najostrzejszy z nich nie był rysunkiem,
lecz przefaksowaną fotografią; widniał na niej brodaty mężczyzna w
świńskiej masce. Później okazało się, że pochodziła ona z agencji
Associated Press i przedstawiała Francuza, który występował w konkursie
kwiczenia na wiejskim jarmarku gdzieś we Francji. Fotografia nie miała więc
absolutnie nic wspólnego ani z prorokiem Mahometem, ani z islamem, ani z
Danią. Muzułmańscy działacze podczas swojej prowokatorskiej wycieczki do
Kairu twierdzili co innego.

Starannie pielęgnowane uczucie "zranienia" i "obrazy" eksplodowało pięć
miesięcy po opublikowaniu dwunastu karykatur. W Pakistanie i Indonezji
demonstranci palili duńskie flagi (ciekawe, skąd je wzięli) i histerycznie
żądali przeprosin od duńskiego rządu. (Za co niby miałby przepraszać?
Przecież nie rząd rysował karykatury i nie rząd je publikował. Po prostu w
Danii istnieje wolna prasa, a zdaje się, że w wielu krajach islamskich
ludziom trudno to zrozumieć). Niszczono ambasady i konsulaty, bojkotowano
duńskie towary, a obywatele Danii - czy raczej w ogóle przybysze z Zachodu
- spotykali się z fizyczną przemocą. W Pakistanie palono kościoły, które
nie miały nic wspólnego z Danią ani z Europą. Dziewięć osób zginęło, kiedy
demonstranci libijscy zaatakowali i podpalili konsulat włoski w Benghazi.
Jak to ujęła Germaine Greer [australijska pisarka, działaczka ruchów
feministycznych] - główna specjalność i ulubiona zabawa tych ludzi to
urządzanie pandemonium, sądnego dnia.

Pewien imam z Pakistanu wyznaczył milion dolarów nagrody za głowę
"duńskiego karykaturzysty" - najwyraźniej nie wiedział, że duńskich
karykaturzystów było dwunastu, i prawie na pewno nie miał pojęcia, że trzy
najbardziej obraźliwe rysunki w ogóle nie ukazały się w Danii (swoją drogą
ciekawe, skąd zamierzał wziąć ów milion). W Nigerii protestujący przeciw
duńskim karykaturom muzułmanie spalili kilka kościołów i rzucali się z
maczetami na chrześcijańskich przechodniów (czarnych Nigeryjczyków) -
niektórych pozabijali. Pewnemu chrześcijaninowi włożyli na szyję oponę,
oblali benzyną i podpalili. W Wielkiej Brytanii sfotografowano
demonstrantów trzymających transparenty z napisami: "Wyrżnąć tych, którzy
obrażają islam", "Posiekać tych, co drwią z islamu", "Europo, zapłacisz za
wszystko / Twój upadek jest już blisko", a także - najwyraźniej bez ironii
- "Ściąć każdego, kto powie, że islam to religia przemocy".

Wielu ludzi zwróciło uwagę na kontrast między tym histerycznym pokazem
"zranionych uczuć" ze strony muzułmanów a gotowością, z jaką media arabskie
publikują karykatury antyżydowskie. Na jednej z demonstracji w Pakistanie
sfotografowano kobietę w czarnej burce, która niosła transparent z napisem:
"Błogosław Boże Hitlera".

W odpowiedzi na całe to obłąkańcze pandemonium przyzwoite gazety liberalne
potępiły przemoc i wygłosiły stosowne formułki o wolności słowa.
Równocześnie jednak wyraziły "szacunek" i "współczucie" wobec "bólu"
muzułmanów, których uczucia tak głęboko "zraniono" i "urażono". Pamiętajmy,
że ów "ból" nie miał nic wspólnego z czyimkolwiek rzeczywistym cierpieniem
ani z zadaną komukolwiek przemocą: chodziło wyłącznie o parę maźnięć tuszem
w gazecie, o której nie usłyszałby nikt poza Danią, gdyby nie świadomie
prowadzona kampania nienawiści.

Wcale nie jestem za tym, by obrażać czy ranić kogokolwiek bez powodu. Nie
mogę jednak pojąć, dlaczego religia zajmuje tak nieproporcjonalnie
uprzywilejowaną pozycję w naszych zasadniczo świeckich społeczeństwach.
Wszyscy politycy muszą się oswoić z bezceremonialnym traktowaniem ich
twarzy przez karykaturzystów, nikt nie wszczyna z tego powodu rozruchów.
Cóż jest takiego szczególnego w religii, że podchodzimy do niej z tak
wyjątkowym respektem? Jak to powiedział H. L. Mencken [amerykański
dziennikarz i satyryk zwany amerykańskim Nietzschem]: "Trzeba szanować
wiarę drugiego człowieka, ale tylko w takim samym sensie i stopniu, w jakim
szanujemy jego teorię, że jego żona jest piękna, a dzieci inteligentne".

Właśnie w kontekście owego powszechnego przeświadczenia, że religii należy
się wyjątkowy szacunek, pragnę zgłosić votum separatum. Nie zależy mi na
tym, by kogokolwiek obrażać, ale też nie zamierzam podchodzić do religii w
rękawiczkach, ani traktować jej z większą delikatnością, niż traktowałbym
co innego.

nic nowego zaledwie przedruk materialow KC PZPR ale nadal aktualne bo ciagle,,,,,,,,,,,,,,,
--
"Służba Bezpieczeństwa może i powinna kreować różne stowarzyszenia,
kluby czy nawet partie polityczne. Ma za zadanie głęboko infiltrować
istniejące gremia kierownicze tych organizacji na szczeblu centralnym
i wojewódzkim, a także na szczeblach podstawowych, muszą być one
przez nas operacyjnie opanowane.Musimy zapewnić operacyjne możliwości
oddziaływania na te organizacje,kreowania ich działalnosci i kierowania
ich polityką." -- Czeslaw Kiszczak,luty 1989 roku z posiedzenia kierownictwa MSW -
Pozdrowienia
matusm

Lepiej być ateistą niż złośliwym klery-kałem.

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona