Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Lewica kupowana na części

Lewica kupowana na części

Data: 2010-06-25 01:42:21
Autor: sam
Lewica kupowana na części
Lewica kupowana na części

Donald Tusk na własnych warunkach wybiera konkretnych lewicowców godnych włączenia do obozu władzy. Takich jak Belka czy Hausner, a więc raczej "lewicę kawiorową"

Retoryczne pojednanie Jarosława Kaczyńskiego z SLD wprawiło jego zwolenników w zakłopotanie, a przeciwników w panikę skrywaną wzmożoną (choć trudno wzmóc ją jeszcze bardziej) agresją. Pierwsi mniej lub bardziej wyrozumiale przycichli, drudzy jeszcze głośniej krzyczą, że przemiana Kaczyńskiego jest niewiarygodna, i cytują jego dawne, mocne słowa o postkomunistycznym układzie.


Jedno i drugie dowodzi, że w dziedzinie komentarza politycznego mamy rynek szalikowców, a nie analityków. Jako Polak i wyborca mogę się oburzać czy ubolewać, ale jako komentator polityczny nie mogę się dziwić ani udawać, że nie rozumiem. Życzliwa dla SLD retoryka to kolejny oczywisty etap zmiany politycznej strategii, która realizowana jest przez lidera PiS od dawna i która jest konsekwencją nowego odczytania przez niego rozkładu społecznych nastrojów.

Żelazny jest zmobilizowany

Jeśli Kaczyński odczytuje je trafnie - a tak mi się wydaje - to szyderstwa jego przeciwników pozostaną bezsilne. Dywagowanie o "szczerości" przemiany lidera PiS jest mało ciekawe, bo politycznych strategii w ogóle się takie kryterium nie ima. Znacznie ciekawsze jest pytanie, czy to zmiana trwała (to znaczy co najmniej na wybory samorządowe i parlamentarne), czy chodzi tylko o przyciągnięcie w II turze wyborców Napieralskiego.

Za tą drugą tezą przemawiałaby specyfika wyborów prezydenckich, w których lepiej jest być mniejszym złem dla większej liczby wyborców niż niekwestionowanym idolem dla mniejszej. Patrząc na sprawę w kategoriach technicznych, ryzyko, jakie podejmuje Kaczyński, deklarując pojednanie z postkomunistami, nie jest wcale tak duże, jak chcą wierzyć publicyści od zawsze go zwalczający.

Po katastrofie smoleńskiej, a bardziej jeszcze po bezwzględnym wyciągnięciu z niej przez PO wszystkich możliwych korzyści (w końcu to działacz SLD, a nie PiS, podsumował publicznie, że partia rządząca zachowała się "jak sępy na pobojowisku") i po oddaniu Rosjanom walkowerem śledztwa żelazny elektorat PiS jest zmobilizowany jak nigdy. Pała żądzą odegrania się za dwa lata upokorzeń, kłamstw, obelg Palikotów i Niesiołowskich, prób odebrania "Polsce ciemnej" prawa do istnienia i skazywania jej na los dinozaurów; łatwo przyjmie argument redaktora naczelnego "Gazety Polskiej", że "Kaczyński dla dobra Ojczyzny gotów sprzymierzyć się z samym diabłem" i że po prostu właśnie to robi.

Może najbardziej rozczarowani dotychczasowi wielbiciele uznają "nowego" Kaczyńskiego już tylko za mniejsze zło niż "kandydat UD i WSI", ale i tak na niego zagłosują. Jeśli zaś dzięki temu za "mniejsze zło" uzna lidera PiS także znacząca część wyborców Napieralskiego, strata zwróci mu się z nawiązką.


Bezpieczeństwo socjalne

Gdyby wyborcy ci kierowali się partyjnym interesem SLD, rzecz byłaby oczywista. Objęcie przez PO w posiadanie obu ośrodków władzy uczyni ją tak potężną, że przystawki po prostu przestaną być Tuskowi potrzebne, znajdą się całkowicie na jego łasce i niełasce; ewentualna wygrana Kaczyńskiego pozostawia natomiast SLD w grze. Rzecz więc nie w obietnicach, których można przecież nie dotrzymywać (by przypomnieć choćby ustalenia wokół ustawy medialnej), tylko w oczywistych dla każdego polityka uwarunkowaniach.

Ale wyborcy nie myślą w taki sposób. Kierują się przede wszystkim emocjami, które trudno do końca odczytać. W wielkim uproszczeniu rzec można, iż na wybór lewicy składają się w tej chwili, by tak to ująć, tęsknota za opiekuńczością państwa, afirmacja dla "europejskości" rozumianej hasłowo jako obyczajowy liberalizm oraz afirmacja historii PZPR i PRL, przy czym trzeci z tych czynników jest już znacznie słabszy i można go mierzyć startowym poparciem dla Napieralskiego w chwili ogłoszenia wyborów, gdy szyld SLD zapewniał mu tylko głosy "elektoratu partyjno-mundurowego".

Dwie pierwsze zaś ze wspomnianych emocji od dawna już ogrywane były przez PO i PiS, pozwalając im stopniowo, od dwóch stron, podbierać lewicy postkomunistycznej kolejnych stronników. PO zabierał tych hołdujących medialnemu stereotypowi "europejskości", PiS tych tęskniących za bezpieczeństwem socjalnym. Przewagą Kaczyńskiego, którą zaczął on teraz dyskontować, jest to, iż wymyślając swego kandydata jako tradycyjnego patriarchę, "ładniejszego" Lecha Kaczyńskiego, Platforma popadła w sprzeczność ze swym dotychczasowym wizerunkiem partii "nowoczesnej". W socjalnej lewicowości Kaczyński jest więc dużo bardziej wiarygodny niż Komorowski w lewicowości obyczajowej, i jeśli tak spojrzeć na sprawę, to lider PiS dla walki o głosy Napieralskiego zmienia się znacznie mniej niż Komorowski nagle pojawiający się na feministycznym kongresie z poparciem dla "parytetów".

Kaczyński na pewniaka

Na to, kogo ostatecznie wyborcy Napieralskiego uznają za "mniejsze zło", ma oczywiście jakiś wpływ, jak zachowa się on sam i inni działacze SLD (osobiście sądzę, że nie poprze wyraźnie nikogo, co de facto będzie poparciem Kaczyńskiego), ale nie przesadzajmy z tym. Wyborcy ci w większości nie są wcale partyjnymi wyborcami SLD (poza wspomnianą grupką, która stawiała na kandydata lewicy od początku), tylko rozczarowanymi Komorowskim wyborcami PO. Tylko czym konkretnie rozczarowanymi? Oto właśnie pytanie warte prezydentury.

Jarosław Kaczyński zakłada wyraźnie, że co najmniej znaczącą ich część stanowią wyborcy "socjalni" i do nich się zwraca. Deklaracje, że nie ma już postkomunistów, jest tylko lewica, nie mają służyć pojednaniu z Kwaśniewskim czy Cimoszewiczem, mają jedynie pokazać owym "socjalnym" wyborcom SLD, że nie mają już powodu, by nie głosować na kandydata, który bliskie im idee roszczeniowej lewicy wywodzi z odmiennej, solidarnościowej tradycji. Jeśli prawdę mówił swego czasu profesor Kazimierz Kik, definiując żywioł lewicowy polskiego społeczeństwa jako połączenie roszczeniowości ekonomicznej z tradycjonalizmem obyczajowym, to Kaczyński idzie na pewniaka.

Oczywiście, nie musi to być ocena trafna. Platforma najwyraźniej kieruje się innym rozpoznaniem. Uważa, że emocje świętej wojny, na których jechała przez ostatnie dwa lata, pozostają żywe, że podział "kulturowy" wciąż ważniejszy jest w społeczeństwie od podziałów "ekonomicznych". Dlatego jej pomysłem na kampanię pozostaje straszenie "powrotem IV RP" (trochę urągające inteligencji wyborców - jeśli prezydentura w ręku PiS oznacza taki powrót, to znaczy, logicznie, że IV RP mieliśmy w Polsce do 10 kwietnia bieżącego roku), jednocześnie eksponowanie poparcia Zachodu, nie tylko niemieckiego MSZ, ale ponoć nawet samej Hillary Clinton, u boku której ma się Komorowski pokazać w przeddzień głosowania.

Wymachiwanie trumną

Stereotypowa fraza o wyborczych "umizgach do lewicy" pomija więc to, co najistotniejsze - że obaj kandydaci zwracają się do różnych części lewicy. SLD bowiem jest nie od dziś głęboko podzielone w kwestii swej dalszej przyszłości - na część opowiadającą się za walką o autonomię na scenie politycznej kojarzoną z Napieralskim, i część "LiD-owską" z Kwaśniewskim, widzącą przyszłość ludzi lewicy w obrębie wielkiej "partii reform" skupionej wokół "zmodernizowania" Polski według postulowanego modelu państwa i społeczeństwa stopniowo rozpływającego się w strukturach europejskich.

Donald Tusk podjął w ostatnich miesiącach wyraźną próbę powrotu do tej idei (która po spektakularnej klapie LiD na parę lat odłożona została do lamusa), ale na nowych, własnych warunkach - w skrócie polegających na tym, że to on będzie sobie wybierał konkretnych lewicowców godnych włączenia do obozu władzy. Wybierał jednak akurat tych, którzy, jak Belka czy Hausner, są raczej "lewicą kawiorową" i łatwo mogą być uznani przez lewicowy elektorat za zdrajców. Wymachiwanie trumną Barbary Blidy uprawiane przez tę salonową część SLD i kibicujące "partii reform" media mają oczywiście na emocje tego elektoratu wpływ - ale czy przemożny?

Wynik wyborów zależy więc od wyniku sporu w łonie samej lewicy. Co wybierze - sojusz "lewicy pobożnej" z "lewicą bezbożną" pod hasłami socjalnymi, oferowany przez Kaczyńskiego, czy rolę przystawki PO w walce z widmem "IV RP"?

Rafał A. Ziemkiewicz

Lewica kupowana na części

Nowy film z video.banzaj.pl więcej »
Redmi 9A - recenzja budżetowego smartfona