Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Maryna podaj pierogi.

Maryna podaj pierogi.

Data: 2012-04-17 07:19:41
Autor: stevep
Maryna podaj pierogi.
# O ile protesty przeciw używaniu zwrotu „polskie obozy koncentracyjne”  miały sens i przyniosły pozytywne zmiany w instrukcjach dla amerykańskich  dziennikarzy, o tyle potępianie tekstu o Grassie było już trochę  strzelaniem z armaty do muchy. Pisma wystosowały Kongres Polonii  Amerykańskiej, Fundacja Kościuszkowska i ambasada RP w Waszyngtonie.  Oburzyć powinien się raczej sam pisarz, bo dziennikarze najwyraźniej nie  znali książki, zerknęli do Wikipedii, zobaczyli: nazizm, II wojna i  Gdańsk, więc napisali „alegoria narastanie nazizmu w Niemczech i Polsce”.  Gdańsk przeciętnemu Amerykaninowi mało mówi, Polskę jakoś tam kojarzy, a  na wyjaśnianie historyczno-geograficznych zawiłości Europy w tego typu  tekście nie ma miejsca. Ot, zwykłe niechlujstwo językowe, a nie spisek w  celu oczernienia ojczyzny – jak wołał Greenpoint i Jackowo. Wbrew  oświadczeniu KPA, w artykule nie było mowy o „polskim nazizmie”, i w ogóle  nie dotyczył Polski, tylko Izraela i Grassa.

  Echa skandalu jeszcze nie przebrzmiały w polonijnych mediach, a działacze  już przygotowali kolejny protest przeciw znieważaniu narodu polskiego. Tym  razem oburzenie wzbudził felieton Andersona Coopera z CNN o  śmigusie-dyngusie świętowanym w Buffalo jako „Dyngus”. Szef Fundacji  Kościuszkowskiej, Alex Storożyński potępił prezentera i wezwał rodaków, by  pisali maile oraz dzwonili do CNN. Cooper opowiadał o Dyngusie w tonie  ironicznym ale pogodnym. Parsknął śmiechem dopiero przy słowach „bazie  wierzbowe, którymi dziewczęta biją chłopców w rewanżu za spryskanie”.  Wierzba nazywa się po angielsku „pussy willow”, a pussy to hmm... no,  pussy, zatem reakcja prezentera była w pewnym stopniu usprawiedliwiona.  Francuzi nie protestowali, gdy dostał napadu śmiechu, opowiadając, że  Gerard Depardieu oddał mocz w przejściu samolotu i niemożebnie przekręcał  nazwisko aktora. Zresztą Polonusi z Buffalo wcale się nie przejęli i  uznali materiał Coopera za wyśmienitą reklamę.

  Polacy z Greenpointu i Jackowa wręcz przeciwnie. Mieszkańcy tych enklaw  mają do Ameryki nieustanne pretensje, że nie docenia naszej wielkości, nie  adoruje za wiekopomny wkład w dzieje, nie wie, że Polska to Chrystus  Narodów i kudy do nas jakimś Włochom czy Francuzom. Znaczy:  „makaroniarzom” i „żabojadom”, a także „angolom”, „jugolom”, „pepiczkom”,  „szwabom”, „ruskim”, „kałmukom”, „żydkom”, „żółtkom”, „bambusom”,  „asfaltom”.

  Dlaczego krew nas zalewa, gdy Amerykanin wymienia nazwisko Maria Curie i  nie dodaje Skłodowska? Czemu coś się w nas gotuje, gdy słyszymy, że Chopin  (Szopen, wy jankeskie głąby!) był Francuzem, a Kopernik pochodził z  rodziny niemieckiej? Dlaczego, sponad wiadra pomyj, patrzymy z wyższością  na tybylców, którzy nie wiedzą kim byli Bolesław Chrobry i Adam  Mickiewicz? Choć wśród krytyków polskiego charakteru narodowego utarło się  przekonanie, że naszą główną wadą jest bezinteresowna zawiść, cierpimy  również na chorobliwą drażliwość. Nowojorskich Polaków drażni w zasadzie  wszystko, poza wyrazami szacunku: koraliki we włosach Murzynek i złote  łańcuchy na szyjach Murzynów, jazgotliwa mowa Chińczyków i śpiewna mowa  Rosjan. Drażni fakt, że Amerykanie nie grają w piłkę nożną tylko w  „idiotyczny” football i „kretyński” baseball. U Włochów drażni  bezczelność, u Hindusów akcent, a u Żydów wszystko bez wyjątku, nawet  polski patriotyzm.

  Najbardziej jednak drażni nas to, że Amerykanie nie doceniają  wspaniałości polskiej kultury i bohaterskich tradycji, o których tak wiele  uczyliśmy się w podstawówce. Zamiast podziwiać arcydzieła Kossaka czy  Fałata wolą Chagalla albo Van Gogha. Nawet, kiedy wielką literaturę typu  „Ogniem i mieczem” poda im się na filmowym talerzu, kręcą nosem i wytykają  reżyserowi jakieś nieistotne błędy. Nie słuchają polskiego rapu, rock and  rolla i bluesa. A najgorsze jest to, że nie kojarzą nas ze zwycięstwem pod  Grunwaldem ani Wiktorią Wiedeńską, która uchroniła przed sturczeniem całą  Europę, tylko z banalnymi, a nawet obraźliwymi pierogami. Naród, który dał  światu Matejkę i Moniuszkę utożsamiany jest przez tych historycznych  parweniuszy, nawet nie z bażantem po królewsku, tylko z plebejskim  gnieciuchem.

  Obraźliwy stereotyp rozdrażnił pewnego znanego działacza polonijnego do  tego stopnia, że wyparł się pierogowego dziedzictwa i z dumą (narodową)  stwierdził: „Ja tam, w Polsce pierogi jadałem dwa razy do roku. Z kapustą  i grzybami na Wigilię, a w lecie, z jagodami. Nie wiem dlaczego Amerykanie  kojarzą mnie z pierogiem?” Czy coś w tym guście. A z czym nas mają  kojarzyć? W pierogu koncentruje się problem ogólny. Jakimi wspanialszymi  osiągnięciami możemy popisać się na nowojorskim bruku? W życiu publicznym  nie uczestniczymy. Kultury masowej nie współtworzymy. Polityki nie  uprawiamy: burmistrzami Nowego Jorku bywali Włosi, Irlandczycy, Żydzi,  Murzyni, nie było tylko burmistrza Polaka. Politycy, którzy zgodzili się  na tortury w Kiejkutach, sprowadzili nas do rangi kolonii – polecam opinie  na amerykańskich forach internetowych. Podróże byłej minister spraw  zagranicznych RP do Waszyngtonu pozostawiają takie wrażenie jakby na  dyplomatycznym przyjęciu ktoś zaczął dłubać w nosie. Chcemy, by się z nami  liczono, ale nie robimy nic, by warto było się liczyć.

  Pierogi zaś były, są i będą. Lata zatrą pamięć o Angelinie Jolie, Bradzie  Pitcie, Lady Gadze, Newcie Gingrichu, Ricku Santorum, Marku Zuckerbergu –  gwiazdach, mężach stanu, rekinach Wall Street – a popularność pierogów nie  przeminie. Jest w nich coś optymistycznego, radosnego. Z wody lub  podsmażone, z cebulką czy ze śmietaną, swym półkolistym jestestwem  przywodzą na myśl uśmiechniętą twarz Matki Polki. Potrawy etniczne bywają  przedmiotem niewybrednych żartów i paranoicznych podejrzeń.. Wielkomiejskie  legendy nadal przypisują Chińczykom podawanie w restauracjach psów, kotów  i szczurów. Dlatego, zamiast narzekać, powinniśmy cieszyć się, że nikt nie  stawia takich zarzutów pierogom. Amerykanie zajadają je z zaufaniem – w  przypadku farszu mięsnego – godnym lepszej sprawy, i podobnie jak my,  wcinając hot dogi, nie zastanawiają się, co weszło w ich skład.

  Z czym kojarzą się nam Włochy, oprócz papieża? Z makaronem. A Francja – z  Rimbaudem czy z żabimi udkami? Czechy – z Dworakiem czy knedliczkami i  piwem? Ukraina – ze Skoworodem czy barszczem? Chiny – z Konfucjuszem czy  dim sum? Węgry – z Bartokiem czy gulaszem? Japonia – z Basho czy sushi?  Dumny jestem, że Amerykanie kojarzą nas z pierogami. Przynajmniej kojarzą  nas z czymś. Takich, weźmy, Belgów czy Bułgarów nie kojarzą z niczym. A  pierogi są pożywne i smakują każdemu, czego nie da się powiedzieć o  narodowej potrawie Irlandczyków – podrobach ugotowanych w baranim żołądku.  Dumny jestem z pierogów bardziej niż ze Stanisława Wyspiańskiego. Może nie  bardziej niż z „Ferdydurke” i „Trans-Atlantyku”, ale na pewno bardziej niż  z „Ksiąg narodu i pielgrzymstwa polskiego”. Szanuję trud kucharek, które  mielą mięso, kartofle i ser, kulgają farsz, wałkują ciasto. Podziwiam  wyczucie z jakim odmierzają sól, pieprz i majeranek. Sława im i chwała!  Dziękuję Ci Ojczyzno za Twe pierogi! Zagniataj je dumnie, i nieś między  ludy świata, by sławiły Imię Twoje. #
Ze strony:
http://tiny.pl/hp1vg

--
stevep
Używam klienta poczty Opera Mail: http://www.opera.com/mail/

Maryna podaj pierogi.

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona