Data: 2011-12-12 19:38:48 | |
Autor: Grzegorz Z. | |
Moda na przebierańców | |
Dziś chciałbym wykorzystać ten swój skromny kawałek papierowej połaci na
podzielenie się myślą - jak mi się zdaje - mało popularną, a nawet wręcz zepchniętą na margines tak wąski, że prawie niedostrzegalny. Chciałbym bowiem napisać o zdumiewającej (mnie) modzie na rekonstrukcje tzw. historyczne. Nie ma już chyba takich obchodów, rocznic czy upamiętnień, które by się nie zechciały ukoronować jakąś widowiskową rekonstrukcją. Powiem wprost - zwyczaj ten wydaje mi się w samym swoim zamyśle po prostu niesmaczny i zwyczajnie niestosowny. Nie razi mnie widok "rekonstrukcji" (cudzysłów wydaje mi się tu być jak najbardziej na swoim miejscu), w ramach której ludzie bardzo różnej proweniencji przebierają się za Rzymian, wikingów, Słowian, Krzyżaków, wojów Mieszka, średniowiecznych rycerzy, giermków i obozowe ciury, aby potem ku wspólnej, zdrowej frajdzie poganiać się po ubitej ziemi, markując ciosy, parady i riposty, tudzież inne taktyczne wybiegi i zabiegi. I choć słowo "pasjonat" nie przejdzie mi przez klawiaturę (i niech to będzie oznaka mojej niechęci wobec gwałtu, jakiego dopuścili się wobec tego słowa niedouczeni użytkownicy języka polskiego), to w wysiłkach entuzjastów zaangażowanych w te widowiska nie widzę nic, na widok czego nie mógłbym się uśmiechnąć. Mam jednak - i bardziej to przeczuwam, niż wiem - bardzo mieszane wrażenia, kiedy ten wszechogarniający pęd do "rekonstruowania" zaczyna zapędzać się zbyt blisko współczesności. Może jest to złowieszcze signum temporis, piętno pokolenia kultury obrazkowej i ostrzegawczy dzwonek dla tych wszystkich, którym "multimedialne widowiska" (autor tej idiotycznej zbitki powinien spędzić resztę swojego życia na publicznym wstydzeniu się) zastępują ruszanie własną głową. Jest - moim zdaniem - w głębokim błędzie ten, kto sądzi, że rekonstrukcyjny show cokolwiek czci, przed czymkolwiek ostrzega i cokolwiek uzmysławia. A jeśli czegoś uczy, to zupełnie nie tego, czego naprawdę chcielibyśmy nauczyć naszych pokoleniowych następców. Aż ciśnie się na usta pytanie: gdzie jest granica tych "rekonstrukcyjnych" zapędów? Jest w ogóle gdziekolwiek? I co ją wyznacza? Nie dalej jak dwa lata temu licealna młodzież w pewnym polskim miasteczku "zrekonstruowała" likwidację żydowskiego getta. Wydawać by się mogło, że tabu zostało przełamane i jesteśmy już tylko o krok od "rekonstrukcji" selekcji na rampie w Auschwitz. Idę o zakład, że są głowy, w których ten pomysł już się tli i to tli się na poważnie. Co dalej? Sonderaktion Krakau? Palmiry? Katyń? A czemu nie pójść na całość i nie wskoczyć wprost w brzozowy las nieopodal lotniska Siewiernyj? "Rekonstrukcja", choćby i z najszlachetniejszych pobudek rekonstruowana, to jedynie maskarada i bal przebierańców. Historia, jeśli się powtarza, to zwykle jako farsa. "Rekonstrukcje" o tę farsę ocierają się zbyt ostentacyjnie. http://szczecin.gazeta.pl/szczecin/1,34959,10799110,Glos_sprzeciwu_wobec_nadmiaru_rekonstrukcji__FELIETON.html -- "Tylko owce potrzebują Pasterza" |
|