Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Najdroższy stadion świata

Najdroższy stadion świata

Data: 2011-09-07 19:42:45
Autor: u2
Najdroższy stadion świata
...ale ani najnowocześniejszy, ani największy. Mnie osobiście denerwuje
ta 100-tonowa iglica nad stadionem, która może komuś może spaść na głowę :

http://www.michalkiewicz.pl/tekst.php?tekst=2185

Męczeństwo ministra Grabarczyka

Felieton  •  tygodnik „Nasza Polska”  •  6 września 2011

Wprawdzie opowiadanie starych dowcipów powinno być karane, ale trudno -
co ja zrobię, kiedy do znudzenia powtarzają się również sytuacje? Weźmy
takiego ministra Grabarczyka. Premier Tusk musi go bronić, podobnie jak
każdego innego ministra swego rządu i wcale nie dlatego, że - jak
powiada - jest lepszy od innych, tylko dlatego, że moim zdaniem on wcale
- podobnie jak inni ministrowie tego rządu - premieru Tusku nie podlega.
Ministrowie rządu premiera Tuska są tylko legatami poszczególnych
bezpieczniackich watah, tworzących rządzący naszym nieszczęśliwym krajem
dyrektoriat, zaś kierunek, w którym państwo - chciałem w pierwszym
odruchu napisać, że „podąża”, ale ściślej będzie napisać, że
nieuchronnie się ześlizguje ku swemu przeznaczeniu - wynika przede
wszystkim z decyzji strategicznych partnerów, a w drugiej kolejności - z
kompromisu między watahami. I dlatego rząd premiera Tuska, który jest
jedynie pozostającym pod ścisłą kuratelą notariuszem tego kompromisu,
jest taki stabilny.

Wracając tedy do ministra Grabarczyka, to jego sytuacja przypomina
opowiadaną przez Stefana Kisielewskiego historyjkę o polowaniu na
zające. Myśliwi ustawiają się na stanowiskach i w pewnej chwili z lasu
wybiega zając. Myśliwi podrywają strzelby, ale leśniczy mówi: panowie,
to samica często kotna; my do niej nigdy nie strzelamy. Opuszczają więc
strzelby, a wtem z lasu wybiega kolejny zając. Myśliwi spoglądają na
leśniczego, a ten mówi: teraz, to co innego, to stary kot; my zawsze do
niego strzelamy. Cóż zatem uczyniłaby opozycja bez ministra Cezarego
Grabarczyka? W jaki sposób przy zachowaniu wszystkich warunków
bezpieczeństwa mogłaby udowodnić swą troskę o sprawy ludzkie i dobro
Rzeczypospolitej? W innej sytuacji mogłoby to okazać się
niepodobieństwem, tymczasem obecnie sekwencja wydarzeń jest następująca:
pan minister Cezary Grabarczyk najpierw coś tam sknoci, więc opozycja
zaciera ręce i „strzela” do niego wnioskiem o wotum nieufności, mając
przy tym świadomość, że ministru Grabarczyku taki strzał absolutnie
zaszkodzić nie jest w stanie, a więc zasada: my nie ruszamy waszych - wy
nie ruszacie naszych, pozostaje nienaruszona. Tedy minister triumfuje,
kobiety wręczają mu kwiaty i mdleją, nawet dziennikarskim hienom wolno
się pośmiać - ale oczywiście tylko trochę, no i dobrotliwie - aż do
następnego razu, kiedy sytuacja się powtarza. Więc wszyscy są
zadowoleni. Gdyby zatem ministra Grabarczyka nie było, trzeba by go
wymyślić.

Ale ten sposób dobrotliwego przekomarzania się może wystarczyć w czasie
zwyczajnym, ale nie podczas kampanii wyborczej, która w pierwszym
tygodniu września rozpocznie się naprawdę - bo dopiero wtedy będzie
wiadomo, komu - jak powiada poeta - „moc się przesili” i „pozna czy
najwyższy, czyli tylko dumny” a konkretnie - czy zbierze podpisy
wymagane do zarejestrowania komitetu wyborczego. Rządzący naszym
nieszczęśliwym krajem dyrektoriat, umiejętnie wykorzystując egoizm i
prywatę naszych Umiłowanych Przywódców, doprowadził do niemal
doskonałego uszczelnienia sceny politycznej, na którą w zasadzie nie
może wcisnąć się nikt niepowołany. Toteż wszystko rozgrywa się w gronie
starych znajomych, którzy tą sytuacją chyba też są trochę znudzeni -
czego dowodem były dyskusje na temat debat; kto ma debatować, gdzie, na
jakich warunkach, no i oczywiście - o czym.

Trudno się dziwić, że Umiłowani Przywódcy są nimi znudzeni, bo któż
lepiej od nich może zdawać sobie sprawę z absolutnej jałowości takich
debat w sytuacji, kiedy już prawie nic od tubylczych dygnitarzy nie
zależy i to podwójnie; po pierwsze dlatego, że rzeczywistą władzę
dzierży wspomniany dyrektoriat, a po drugie - że gdyby nawet tak nie
było, to i tak po 1 grudnia 2009 roku, kiedy wszedł w życie traktat
lizboński, ostatnie słowo mają biurokraci z Brukseli, z którymi nasi
mężykowie stanu mogą „współdecydować o naszych sprawach” - jak to kiedyś
sprecyzował dr Andrzej Olechowski podczas „Forum dialogu” w Pałacu
Kultury i Nauki im. Józefa Stalina. Znakomitą ilustracją tej zależności
jest suplikacja, z jaką gwoli zatarcia niemiłego wrażenia wystąpił pan
poseł Hoffman do przewodniczącego Komisji Europejskiej Józefa Barroso,
żeby zwiększył kwoty dopłat dla polskich rolników. Skoro taka jest kolej
rzeczy, to tylko patrzeć, jak pod koniec kampanii wyborczej sam premier
Tusk zażąda od Józefa Barroso, by niezwłocznie sprawił, by w naszym
nieszczęśliwym kraju było jeszcze dobrzej, niż było dotąd.

Tymczasem SB, którego, jak wiadomo, już od 20 lat „nie ma”, ale o której
pan red. Jachowicz pisze, że się panoszy - coraz mocniej chwyta za
gardło naszą niezwyciężoną armię. Właśnie CBA ma objąć specjalnym
nadzorem wszystkie zamówienia dla naszej niezwyciężonej armii, podczas
gdy - jeśli wierzyć Janowi Tomaszewskiemu - iluminowany ostatnio z
niebywałym przytupem Stadion Narodowy w Warszawie jest najdroższym
stadionem świata i kosztuje już 510 mln euro. Dla porównania - stadion w
Charkowie - 50 mln euro, stadion w Hoffenheim - 60 mln euro, a stadion w
Doniecku - 80 mln euro. Przeciętna pensja w spółce Euro 2012 w ciągu
ostatnich trzech lat wzrosła o 216 procent! Czy w sytuacji, kiedy w
Hiszpanii kilometr autostrady kosztuje 5 mln euro, a u nas - prawie 10
mln euro, można się dziwić, że mimo permanentnego męczeństwa pan
minister Cezary Grabarczyk jest wiecznie żywy?

Stanisław Michalkiewicz

Stały komentarz Stanisława Michalkiewicza ukazuje się w każdym numerze
tygodnika „Nasza Polska”.

Najdroższy stadion świata

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona