Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Nawrcenie leminga

Nawrcenie leminga

Data: 2015-04-14 02:25:52
Autor: Mark Woydak
Nawrcenie leminga


Uprzedzam. Nic o sporcie. Mało tego – pojawi się nawet to straszne słowo,
którego nie wolno wypowiadać: „Smoleńsk”. Wchodzicie na własną
odpowiedzialność…

* * *

Mam 32 lata, urodziłem się w Warszawie. Nigdy specjalnie nie pasjonowałem
się polityką, wychodząc z założenia, że najwięcej w kwestii własnego życia
mam do zrobienia sam. Myślę, że wielu moich rówieśników miało identyczne
podejście i z tego względu mój głos mógłby służyć za głos większej grupy
ludzi. Nie chcę pisać, że głos pokolenia, bo to byłoby nie na miejscu, ale
po prostu – głos większej grupy. Trzydziestolatków z dużych miast, którzy
radzą sobie na co dzień.

Kiedy rozbił się samolot w Smoleńsku, nie rozpaczałem, nie zalewałem się
łzami. Owszem, było mi smutno, może i zaszkliły mi się oczy, gdy w
telewizji obejrzałem przejmujący materiał, ale nic ponad to. Jestem
uodporniony na śmierć, zbyt wiele osób mi bliskich umarło – wliczając
mojego tatę, gdy miałem 14 lat. Siedzieliśmy razem w pokoju, późnym
wieczorem, i oglądaliśmy telewizję. Wtedy to się stało. Chyba na skutek
owego zdarzenia kiedyś powiedziałem sobie: nie będę przejmował się śmiercią
ludzi, których nigdy osobiście nie poznałem. Mam jakiś przełącznik w
głowie, który pozwala mi się wyłączyć, zamknąć w skorupie, jakkolwiek
nieludzko to zabrzmi – wzruszyć ramionami i pójść w drugą stronę. Nie
należę do ludzi, którzy zapalają świeczki gdzieś na mieście. Zaszczepiłem
się na zgony. Przepraszam, jeśli za to trzeba przepraszać, ale taka jest po
prostu prawda.

Nigdy nie należałem do „sekty smoleńskiej”, jak pogardliwie określa się
ludzi, którzy nie wierzą w katastrofy lotnicze. Sam zawsze wychodziłem z
założenia, że samoloty czasami spadają – z różnych przyczyn. I tam samolot
spadł. Nie natrafiłem na ani jeden racjonalny argument, który miałby
nakierować mnie na teorię zamachu. Cały czas zakładam, że gdyby nie ta
paskudna mgła, nic złego by się nie wydarzyło.

Mimo mojej znieczulicy życiowej i mimo przekonania, iż mieliśmy do
czynienia z wypadkiem komunikacyjnym, uważam, że tamtym ludziom należy się
pamięć, a rodzinom – spokój. I z obrzydzeniem obserwuję, do czego dziś
służy Smoleńsk, jak się nim gra, w jaki sposób można nim atakować i się
bronić. Mnie, Polaka, obraża to, iż tragiczna śmierć elity polskiej
polityki dzisiaj jest tylko narzędziem walki, cynicznej i podłej. Nie
znałem nikogo, kto leciał tym samolotem, nie odwiedziłem ani jednego grobu.
Tym bardziej poraża mnie, jak wielkie skurwysyny rządzą tym krajem, skoro
potrafią bezcześcić pamięć swoich niedawnych kumpli. Bo przecież tym
samolotem lecieli politycy ze wszystkich opcji. Jakim moralnym karłem
trzeba być, by używać rozczłonkowanych ciał dawnych kolegów i przyjaciół do
nieustannej politycznej łomotaniny?

Radykalizuję się.

Jeszcze trzy lata temu nie chciało mi się o Smoleńsku już słuchać,
uważałem, że to nudne. Ale dzisiaj coraz częściej mi się chce. Nie mogę
uwierzyć, że przez pięć lat wrak leży w Rosji, że leżą tam też czarne
skrzynki. W głowie mi się nie mieści, że duże państwo – a przecież Polska
to duże państwo – może być tak bezradne w sprawie dla siebie tak
szczególnej. Kiedy słucham wypowiedzi Bronisława Komorowskiego, ewidentnie
bagatelizującego sprawę owego wraku i skrzynek, czuję się zażenowany, że
mam takiego prezydenta. Szczerze zażenowany. Ale jak wierzyć w odzyskanie
wraku, jeśli niemal codziennie przejeżdżam obok opuszczonego osiedla przy
ulicy Sobieskiego, którego Polska nie jest w stanie odebrać Rosji od
bardzo, bardzo dawna…

Kiedy spadł samolot Germanwings, następnego dnia śledczy odczytali skrzynki
i stwierdzili nawet, iż pilot „spokojnie oddychał”. A tu przez pięć lat nie
mogą odczytać, co i kto dokładnie powiedział. Kiedy widzę, jak kilka dni
przed rocznicą katastrofy – poprzez przeciek kontrolowany – wypływają nowe
stenogramy, stworzone tylko po to, by raz jeszcze kampanię nakierować na
wątek smoleński i raz jeszcze dokonać podziału na „oszołomów” i
„normalnych”, jest mi za takie państwo wstyd. Przy czym jest to wstyd tak
przejmujący, że dalej już nic nie ma, koniec skali. W głowie mi się nie
mieści, że pięć lat może trwać analiza dźwięku i że raz może z tej analizy
wyjść tak, a raz inaczej.

Nawet pozwoliłem sobie na Twitterze na czarny humor, może niestosowny, ale
jednak moim zdaniem oddający tę paranoję, w jakiej funkcjonujemy. Napisałem
tak…

Zrzut ekranu 2015-04-13 o 21.08.43

Ktoś może powiedzieć, że przekroczyłem granicę, ale moim zdaniem to Polska
– jako państwo – przekracza granicę obciachu. Gdy stenogram służy jedynie
do tego, by wygrać wybory, a nie do tego, by poznać prawdę – mierzi mnie
to. Jestem wstrząśnięty tym, za jakich durniów politycy mają obywateli tego
kraju, a jeszcze bardziej wstrząsa mną fakt, że mają rację. Że te ich
nędzne zagrywki, propaganda dla upośledzonych umysłowo, tania i kiczowata,
ponownie przyniesie skutek. Jestem wstrząśnięty tym, jak zachowują się
media, jakim szmatławcem okazał się „Newsweek”, zbyt brudnym nawet, by
podetrzeć nim dupę. Jestem zażenowany tym, co wyczynia się w mediach
głównego nurtu, w TVN24 i w jego flagowym produkcie „Szkło Kontaktowe”,
którym się przez ostatnie dni znowu katowałem, by sprawdzić, czy cokolwiek
zmieniło się na lepsze. Rany, przecież to jest telewizja z Korei Północnej,
tylko dopieszczona technicznie… Niestety, media walczą o życie. O intratne
kampanie reklamowe, o budżety spółek skarbu państwa. Tu nie ma żartów. Albo
morze pieniędzy popłynie w lewo, albo w prawo. Albo przypływ, albo odpływ.
To zbyt poważna sprawa, by pozwolić sobie na niezależność. Niezależne było
„Wprost” – przy wielu tekstach, które mi się nie podobały, był to jednak
tygodnik, który nikogo się nie bał i walił między oczy, tygodnik
dymisjonujący ministrów, ujawniający prywatne rozmowy polityków i burzący
pomniki. System nie mógł na to pozwolić – został zbyt sprawnie
skonstruowany. Dlatego autorzy tamtych publikacji nie mają pracy, a gnida
od „Zamachowca” na okładce „Newsweeka” ma i to nawet niejedną. Ma też taką,
która zapewnia strumyk prosto z budżetu.

Cała machina pracuje na to, by Platforma Obywatelska wygrała wybory na
jesieni i by za miesiąc wygrał Komorowski. I tak się stanie. Ale tego
Smoleńska nie mogę przeboleć i nie mogę wybaczyć, bo to kwestia
przyzwoitości.

Leciał prezydent, jego żona i dziewięćdziesiąt cztery inne osoby, każda z
własną historią. Lecieli, by zapalić świeczką po żołnierzach zabitych w
Katyniu. Mogłem nie głosować na Lecha Kaczyńskiego, mogłem go nawet nie
lubić, ale był prezydentem tego kraju i zginął podczas wykonywania
obowiązków służbowych, podczas zagranicznej delegacji – a to wydarzenie w
naszej historii bez precedensu. Wydawało mi się naturalne, że powstanie
godny pomnik, który tych ludzi upamiętni. I kiedy widzę, że nawet z tego
zrobiono pole walki o głosy… Aż trudno w to uwierzyć…

Za długo pracuję w mediach, by nie znać tych sztuczek. „Dajcie im taką
lokalizację pomnika, żeby się na nią nie zgodzili, ale wystarczająco dobrą,
by większość ludzi wzięła ich za oszołomów i pytała, czego chcą więcej”.
Gdybym ja był prezydentem Warszawy, to pięć lat temu wezwałbym do siebie
naczelnego architekta i powiedział: – Gówno mnie obchodzi jak to zrobisz,
ale ma być pięknie i w optymalnej lokalizacji… A tu nie: tu ma być tak, by
druga strona się pluła. I żeby ją wytykać palcami – ha, znowu się plują!

Jako warszawiak źle się czuję w mieście, w którym w centralnym punkcie stoi
jakaś kretyńska palma, a gdzie indziej brzydka tęcza, natomiast pomnik
ofiar katastrofy planuje się przy pętli autobusowej. Nie twierdzę, że miał
stanąć zamiast palmy, albo zamiast tęczy, ale twierdzę, że powinien stanąć
w godnym miejscu i jeśli patrzę na palmę (kurwa, palmę!), to nie chcę
słyszeć o koncepcji urbanistycznej, do której pomnik ofiar nie pasuje. Nie
podoba mi się, jak gra się stenogramami, i nie podoba mi się, jak się gra
lokalizacją – wciąż po to, by przeciwników pokazać jako kłótliwych
warchołów. Nagle – w co sam nie wierzę – zaczynam dryfować w stronę PiS.
Partii po stokroć nędznej, ale tak medialnie napierdalanej, tak obrzydliwie
poniewieranej, że aż mi się jej robi żal. W imię elementarnej przyzwoitości
nie mogę patrzeć, jakimi sztuczkami topi się opozycję – a że ona pływać nie
umie, to proces przebiega bardzo sprawnie.

- No co ty? Na PiS?! Albo: – Na Kukiza?! Na Korwina?! Na Ogórek?!

Każdy z nas to słyszy, codziennie. PO zdołała przebić się do świadomości
jako partia „normalna”, a ja tej normalności nie widzę. Widzę cyników,
którzy wykorzystują tragedię sprzed pięciu lat dla nabicia poparcia. Widzę
Donalda Tuska, jak to ładnie pisano – „prezydenta Europy” – który w
rocznicę katastrofy nawet nie zdobył się na jeden gest pamięci. Widzę
Bronisława Komorowskiego, który stanowi dla mnie żywą zagadkę: jak ktoś
taki mógł zostać prezydentem? Widzę polityków, którzy nie dotrzymują słowa,
mamią obietnicami, a potem śmieją się w twarz. Widzę sitwę, która oplotła
całą Polskę i z polityki zrobiła intratny biznes.

Może źle widzę. Może. Nie wykluczam.

Polską mogliby rządzić ludzie mądrzejsi, głupsi… Ale najbardziej mnie boli,
że rządzą ludzie podli. Wyzbyci resztek człowieczeństwa – a przynajmniej ja
ich tak postrzegam. Niestety, mam świadomość, że muszę się do nich
przyzwyczaić, ponieważ opanowali tylko jedną, za to kluczową umiejętność –
utrzymania się na powierzchni. Nawet jeśli za ostatnią deskę ratunku robią
smoleńskie trumny.

Bo jeśli masz trumny i umiesz się nimi posługiwać, to więcej ci nie trzeba.
W poniedziałek dziennikarka TVN24 zapytała Bronisława Komorowskiego o spot
Andrzeja Dudy (ależ z niego robią głąba w „Szkle Kontaktowym). Ten, w
którym wymieniane są niezrealizowane obietnice prezydenta. Dialog wyglądał
mniej więcej tak…

- Nie rozmawiam o spocie. Cudzym.
– A o obietnicach?
– Nie, nie. Niech pani spyta… Posłów. Albo kogoś.

Albo kogoś… Najważniejsze jednak, że dzień później uśmiechnie się
głupkowato, podpisze jakąś konwencję, która niby wpłynie na poziom przemocy
domowej, a w rzeczywistości wpłynie jedynie na to, iż uda się przeżyć
jeszcze jeden dzień bez zabierania głosu na istotne tematy, ale
jednocześnie jeszcze jeden dzień w mediach, w serwisach informacyjnych i na
pierwszych stronach.

Polacy lubią tego dobrego wujka, jowialną ciapę, z którą można się nażreć
grochówki. Mnie się niestety już zbiera na wymioty. Czuję się nieswojo w
tym kraju i nie chcę do końca życia być mielony przez propagandowy młynek,
nie chcę być świadkiem gierek stworzonych na potrzeby przygłupiego
elektoratu.

Dajcie mi normalnie żyć. Dajcie mi pretekst, bym uwierzył, że tym krajem
nie rządzą gady i szumowiny, tylko ludzie, którzy mają coś do zrobienia.
Pozwólcie uwierzyć, że zależy wam na czymś więcej, niż na głosie
Mieczysława z Kutna, który najchętniej naplułby Kaczyńskiemu w twarz.
Dajcie mi – chociaż to nie w moim stylu – zapalić świeczkę pod pomnikiem
ofiar, między innymi pod pomnikiem prezydenta, na którego nie głosowałem.

I wtedy zamknijmy tę sprawę raz na zawsze.

KRZYSZTOF STANOWSKI

Data: 2015-04-14 19:13:16
Autor: Mark Woydak
Nawrócenie leminga
WON !!!

MW

--


Użytkownik "Mark Woydak" <mark.woydak@forest.de> napisał w wiadomości news:9tarwj4r761v.1bkh37m1z61iv$.dlg40tude.net...


Uprzedzam. Nic o sporcie. Mało tego – pojawi się nawet to straszne słowo,
którego nie wolno wypowiadać: „Smoleńsk”. Wchodzicie na własną
odpowiedzialność…

* * *

Mam 32 lata, urodziłem się w Warszawie. Nigdy specjalnie nie pasjonowałem
się polityką, wychodząc z założenia, że najwięcej w kwestii własnego życia
mam do zrobienia sam. Myślę, że wielu moich rówieśników miało identyczne
podejście i z tego względu mój głos mógłby służyć za głos większej grupy
ludzi. Nie chcę pisać, że głos pokolenia, bo to byłoby nie na miejscu, ale
po prostu – głos większej grupy. Trzydziestolatków z dużych miast, którzy
radzą sobie na co dzień.

Kiedy rozbił się samolot w Smoleńsku, nie rozpaczałem, nie zalewałem się
łzami. Owszem, było mi smutno, może i zaszkliły mi się oczy, gdy w
telewizji obejrzałem przejmujący materiał, ale nic ponad to. Jestem
uodporniony na śmierć, zbyt wiele osób mi bliskich umarło – wliczając
mojego tatę, gdy miałem 14 lat. Siedzieliśmy razem w pokoju, późnym
wieczorem, i oglądaliśmy telewizję. Wtedy to się stało. Chyba na skutek
owego zdarzenia kiedyś powiedziałem sobie: nie będę przejmował się śmiercią
ludzi, których nigdy osobiście nie poznałem. Mam jakiś przełącznik w
głowie, który pozwala mi się wyłączyć, zamknąć w skorupie, jakkolwiek
nieludzko to zabrzmi – wzruszyć ramionami i pójść w drugą stronę. Nie
należę do ludzi, którzy zapalają świeczki gdzieś na mieście. Zaszczepiłem
się na zgony. Przepraszam, jeśli za to trzeba przepraszać, ale taka jest po
prostu prawda.

Nigdy nie należałem do „sekty smoleńskiej”, jak pogardliwie określa się
ludzi, którzy nie wierzą w katastrofy lotnicze. Sam zawsze wychodziłem z
założenia, że samoloty czasami spadają – z różnych przyczyn. I tam samolot
spadł. Nie natrafiłem na ani jeden racjonalny argument, który miałby
nakierować mnie na teorię zamachu. Cały czas zakładam, że gdyby nie ta
paskudna mgła, nic złego by się nie wydarzyło.

Mimo mojej znieczulicy życiowej i mimo przekonania, iż mieliśmy do
czynienia z wypadkiem komunikacyjnym, uważam, że tamtym ludziom należy się
pamięć, a rodzinom – spokój. I z obrzydzeniem obserwuję, do czego dziś
służy Smoleńsk, jak się nim gra, w jaki sposób można nim atakować i się
bronić. Mnie, Polaka, obraża to, iż tragiczna śmierć elity polskiej
polityki dzisiaj jest tylko narzędziem walki, cynicznej i podłej. Nie
znałem nikogo, kto leciał tym samolotem, nie odwiedziłem ani jednego grobu.
Tym bardziej poraża mnie, jak wielkie skurwysyny rządzą tym krajem, skoro
potrafią bezcześcić pamięć swoich niedawnych kumpli. Bo przecież tym
samolotem lecieli politycy ze wszystkich opcji. Jakim moralnym karłem
trzeba być, by używać rozczłonkowanych ciał dawnych kolegów i przyjaciół do
nieustannej politycznej łomotaniny?

Radykalizuję się.

Jeszcze trzy lata temu nie chciało mi się o Smoleńsku już słuchać,
uważałem, że to nudne. Ale dzisiaj coraz częściej mi się chce. Nie mogę
uwierzyć, że przez pięć lat wrak leży w Rosji, że leżą tam też czarne
skrzynki. W głowie mi się nie mieści, że duże państwo – a przecież Polska
to duże państwo – może być tak bezradne w sprawie dla siebie tak
szczególnej. Kiedy słucham wypowiedzi Bronisława Komorowskiego, ewidentnie
bagatelizującego sprawę owego wraku i skrzynek, czuję się zażenowany, że
mam takiego prezydenta. Szczerze zażenowany. Ale jak wierzyć w odzyskanie
wraku, jeśli niemal codziennie przejeżdżam obok opuszczonego osiedla przy
ulicy Sobieskiego, którego Polska nie jest w stanie odebrać Rosji od
bardzo, bardzo dawna…

Kiedy spadł samolot Germanwings, następnego dnia śledczy odczytali skrzynki
i stwierdzili nawet, iż pilot „spokojnie oddychał”. A tu przez pięć lat nie
mogą odczytać, co i kto dokładnie powiedział. Kiedy widzę, jak kilka dni
przed rocznicą katastrofy – poprzez przeciek kontrolowany – wypływają nowe
stenogramy, stworzone tylko po to, by raz jeszcze kampanię nakierować na
wątek smoleński i raz jeszcze dokonać podziału na „oszołomów” i
„normalnych”, jest mi za takie państwo wstyd. Przy czym jest to wstyd tak
przejmujący, że dalej już nic nie ma, koniec skali. W głowie mi się nie
mieści, że pięć lat może trwać analiza dźwięku i że raz może z tej analizy
wyjść tak, a raz inaczej.

Nawet pozwoliłem sobie na Twitterze na czarny humor, może niestosowny, ale
jednak moim zdaniem oddający tę paranoję, w jakiej funkcjonujemy. Napisałem
tak…

Zrzut ekranu 2015-04-13 o 21.08.43

Ktoś może powiedzieć, że przekroczyłem granicę, ale moim zdaniem to Polska
– jako państwo – przekracza granicę obciachu. Gdy stenogram służy jedynie
do tego, by wygrać wybory, a nie do tego, by poznać prawdę – mierzi mnie
to. Jestem wstrząśnięty tym, za jakich durniów politycy mają obywateli tego
kraju, a jeszcze bardziej wstrząsa mną fakt, że mają rację. Że te ich
nędzne zagrywki, propaganda dla upośledzonych umysłowo, tania i kiczowata,
ponownie przyniesie skutek. Jestem wstrząśnięty tym, jak zachowują się
media, jakim szmatławcem okazał się „Newsweek”, zbyt brudnym nawet, by
podetrzeć nim dupę. Jestem zażenowany tym, co wyczynia się w mediach
głównego nurtu, w TVN24 i w jego flagowym produkcie „Szkło Kontaktowe”,
którym się przez ostatnie dni znowu katowałem, by sprawdzić, czy cokolwiek
zmieniło się na lepsze. Rany, przecież to jest telewizja z Korei Północnej,
tylko dopieszczona technicznie… Niestety, media walczą o życie. O intratne
kampanie reklamowe, o budżety spółek skarbu państwa. Tu nie ma żartów. Albo
morze pieniędzy popłynie w lewo, albo w prawo. Albo przypływ, albo odpływ.
To zbyt poważna sprawa, by pozwolić sobie na niezależność. Niezależne było
„Wprost” – przy wielu tekstach, które mi się nie podobały, był to jednak
tygodnik, który nikogo się nie bał i walił między oczy, tygodnik
dymisjonujący ministrów, ujawniający prywatne rozmowy polityków i burzący
pomniki. System nie mógł na to pozwolić – został zbyt sprawnie
skonstruowany. Dlatego autorzy tamtych publikacji nie mają pracy, a gnida
od „Zamachowca” na okładce „Newsweeka” ma i to nawet niejedną. Ma też taką,
która zapewnia strumyk prosto z budżetu.

Cała machina pracuje na to, by Platforma Obywatelska wygrała wybory na
jesieni i by za miesiąc wygrał Komorowski. I tak się stanie. Ale tego
Smoleńska nie mogę przeboleć i nie mogę wybaczyć, bo to kwestia
przyzwoitości.

Leciał prezydent, jego żona i dziewięćdziesiąt cztery inne osoby, każda z
własną historią. Lecieli, by zapalić świeczką po żołnierzach zabitych w
Katyniu. Mogłem nie głosować na Lecha Kaczyńskiego, mogłem go nawet nie
lubić, ale był prezydentem tego kraju i zginął podczas wykonywania
obowiązków służbowych, podczas zagranicznej delegacji – a to wydarzenie w
naszej historii bez precedensu. Wydawało mi się naturalne, że powstanie
godny pomnik, który tych ludzi upamiętni. I kiedy widzę, że nawet z tego
zrobiono pole walki o głosy… Aż trudno w to uwierzyć…

Za długo pracuję w mediach, by nie znać tych sztuczek. „Dajcie im taką
lokalizację pomnika, żeby się na nią nie zgodzili, ale wystarczająco dobrą,
by większość ludzi wzięła ich za oszołomów i pytała, czego chcą więcej”.
Gdybym ja był prezydentem Warszawy, to pięć lat temu wezwałbym do siebie
naczelnego architekta i powiedział: – Gówno mnie obchodzi jak to zrobisz,
ale ma być pięknie i w optymalnej lokalizacji… A tu nie: tu ma być tak, by
druga strona się pluła. I żeby ją wytykać palcami – ha, znowu się plują!

Jako warszawiak źle się czuję w mieście, w którym w centralnym punkcie stoi
jakaś kretyńska palma, a gdzie indziej brzydka tęcza, natomiast pomnik
ofiar katastrofy planuje się przy pętli autobusowej. Nie twierdzę, że miał
stanąć zamiast palmy, albo zamiast tęczy, ale twierdzę, że powinien stanąć
w godnym miejscu i jeśli patrzę na palmę (kurwa, palmę!), to nie chcę
słyszeć o koncepcji urbanistycznej, do której pomnik ofiar nie pasuje. Nie
podoba mi się, jak gra się stenogramami, i nie podoba mi się, jak się gra
lokalizacją – wciąż po to, by przeciwników pokazać jako kłótliwych
warchołów. Nagle – w co sam nie wierzę – zaczynam dryfować w stronę PiS.
Partii po stokroć nędznej, ale tak medialnie napierdalanej, tak obrzydliwie
poniewieranej, że aż mi się jej robi żal. W imię elementarnej przyzwoitości
nie mogę patrzeć, jakimi sztuczkami topi się opozycję – a że ona pływać nie
umie, to proces przebiega bardzo sprawnie.

- No co ty? Na PiS?! Albo: – Na Kukiza?! Na Korwina?! Na Ogórek?!

Każdy z nas to słyszy, codziennie. PO zdołała przebić się do świadomości
jako partia „normalna”, a ja tej normalności nie widzę. Widzę cyników,
którzy wykorzystują tragedię sprzed pięciu lat dla nabicia poparcia. Widzę
Donalda Tuska, jak to ładnie pisano – „prezydenta Europy” – który w
rocznicę katastrofy nawet nie zdobył się na jeden gest pamięci. Widzę
Bronisława Komorowskiego, który stanowi dla mnie żywą zagadkę: jak ktoś
taki mógł zostać prezydentem? Widzę polityków, którzy nie dotrzymują słowa,
mamią obietnicami, a potem śmieją się w twarz. Widzę sitwę, która oplotła
całą Polskę i z polityki zrobiła intratny biznes.

Może źle widzę. Może. Nie wykluczam.

Polską mogliby rządzić ludzie mądrzejsi, głupsi… Ale najbardziej mnie boli,
że rządzą ludzie podli. Wyzbyci resztek człowieczeństwa – a przynajmniej ja
ich tak postrzegam. Niestety, mam świadomość, że muszę się do nich
przyzwyczaić, ponieważ opanowali tylko jedną, za to kluczową umiejętność –
utrzymania się na powierzchni. Nawet jeśli za ostatnią deskę ratunku robią
smoleńskie trumny.

Bo jeśli masz trumny i umiesz się nimi posługiwać, to więcej ci nie trzeba.
W poniedziałek dziennikarka TVN24 zapytała Bronisława Komorowskiego o spot
Andrzeja Dudy (ależ z niego robią głąba w „Szkle Kontaktowym). Ten, w
którym wymieniane są niezrealizowane obietnice prezydenta. Dialog wyglądał
mniej więcej tak…

- Nie rozmawiam o spocie. Cudzym.
– A o obietnicach?
– Nie, nie. Niech pani spyta… Posłów. Albo kogoś.

Albo kogoś… Najważniejsze jednak, że dzień później uśmiechnie się
głupkowato, podpisze jakąś konwencję, która niby wpłynie na poziom przemocy
domowej, a w rzeczywistości wpłynie jedynie na to, iż uda się przeżyć
jeszcze jeden dzień bez zabierania głosu na istotne tematy, ale
jednocześnie jeszcze jeden dzień w mediach, w serwisach informacyjnych i na
pierwszych stronach.

Polacy lubią tego dobrego wujka, jowialną ciapę, z którą można się nażreć
grochówki. Mnie się niestety już zbiera na wymioty. Czuję się nieswojo w
tym kraju i nie chcę do końca życia być mielony przez propagandowy młynek,
nie chcę być świadkiem gierek stworzonych na potrzeby przygłupiego
elektoratu.

Dajcie mi normalnie żyć. Dajcie mi pretekst, bym uwierzył, że tym krajem
nie rządzą gady i szumowiny, tylko ludzie, którzy mają coś do zrobienia.
Pozwólcie uwierzyć, że zależy wam na czymś więcej, niż na głosie
Mieczysława z Kutna, który najchętniej naplułby Kaczyńskiemu w twarz.
Dajcie mi – chociaż to nie w moim stylu – zapalić świeczkę pod pomnikiem
ofiar, między innymi pod pomnikiem prezydenta, na którego nie głosowałem.

I wtedy zamknijmy tę sprawę raz na zawsze.

KRZYSZTOF STANOWSKI


Nawrcenie leminga

Nowy film z video.banzaj.pl wicej »
Redmi 9A - recenzja budetowego smartfona