Grupy dyskusyjne   »   pl.soc.polityka   »   Nie udaÅ‚o siÄ™ Marszu NiepodlegÅ‚oÅ›ci „ wygwizdać"

Nie udało się Marszu Niepodległości „ wygwizdać"

Data: 2012-10-14 03:18:37
Autor: Przemysław W
Nie udało się Marszu Niepodległości „ wygwizdać"
Nie udało się Marszu Niepodległości „wygwizdać" i spędzić z warszawskich ulic przez spontanicznie w tym celu zmobilizowaną „zdrową większość społeczeństwa", choć intensywnie i długo judziła do tego cała medialna potęga „Agory". Nie udało się go zablokować i zdyskredytować w oczach opinii publicznej, choć zmontowano do tego celu koalicję niezwykle szeroką, od profesorów i artystów, przez celebrytów, po bandziorów z „antify" i specjalnie sprowadzonych z Niemiec bojówkarzy. Nie pomogła szubrawej sprawie „Porozumienia 11 listopada" nosząca wszelkie znamiona celowej prowokacji nieudolność policji, która podczas ubiegłorocznego marszu uporczywie „hodowała" przed kamerami telewizyjnymi zamieszki, bez żadnych utrudnień wpuszczając przez kordon agresywne grupki, odpowiedzialne m.in. za podpalanie wozów transmisyjnych TVN (na placu na Rozdrożu widziałem to na własne oczy, na placu Konstytucji widać to na nagranym z góry, z jednego z mieszkań, filmie). Ubiegłoroczny Marsz Niepodległości był niewątpliwym sukcesem jego uczestników i kompromitacją sił „blokujących", którym, nie dajmy się zwieść ich celebrycko-intelektualnej obstawie, ton nadają aktywiści odpychającej dla każdego normalnego Polaka „nowej lewicy". Lewicy, którą mimo całej kasy wydanej ze środków publicznych na intelektualne przedsięwzięcia „Krytyki Politycznej", uosabiają nie żadni intelektualiści, tylko półgołe ukraińskie dziwki, ścinające przed kamerami krzyże, nawet jeśli upamiętniały one ofiary stalinowskich zbrodni, jako „wrzody na skórze cywilizacji", oraz niemieccy troglodyci, rzucający się ze zwierzęcą agresją na „faszystowski" polski mundur, nawet ten z epoki napoleońskiej.

Mimo wszystko nie można liczyć na to, że w tym roku Marsz Niepodległości będzie się cieszyć spokojem. Spontaniczne, społeczne obchody Święta Niepodległości, i to na dodatek zainicjowane przez środowiska narodowe, zanadto kolą w oczy szeroko pojmowany establishment. Skoro, jako się rzekło, ani „Gazeta Wyborcza", ani budowana wokół „Krytyki Politycznej" koalicja nie dały rady, przeciwnie, przysporzyły tylko marszowi oburzonych ich nagonką uczestników − strona oficjalna sięga w tym roku po swój ostatni i największy atut. Do gry przeciwko marszowi przystąpił pan prezydent Komorowski. Pod z pozoru zdroworozsądkowym i dla ludzi niezorientowanych zapewne przekonującym zawołaniem, iż takie święto powinno łączyć, a nie dzielić, i że powinien być tylko jeden marsz, wspólny dla wszystkich Polaków, od narodowo-radykalnych po trockistowsko-tęczowych, a na jego czele on, jako prezydent, obstawiony, dla przydania sobie autorytetu, kombatantami.

Jest to celowe mieszanie pojęć, demagogia i obłuda.

Prezydent − ktokolwiek nim jest i co się o nim sądzi − z racji urzędu przewodzi obchodom oficjalnym. Nikt tego nie kwestionuje. Gdyby te obchody Polakom wystarczały, gdyby się z tym prezydentem i ogólnie mówiąc, tym establishmentem, który on reprezentuje, identyfikowali − to by się tymi oficjalnymi obchodami zadowolili, wzięli w nich masowo udział, i do głowy by im nie przyszło organizować własne.

Jeśli organizują − to znaczy, że się z tą władzą i tą oficjalnością nie identyfikują. A jeśli na organizowane niezależnie od władzy obchody, które przez tę władzę traktowane są z wyraźną wrogością, które zwalcza nie przebierając w środkach prorządowa propaganda dając otwarcie przyzwolenie na rozbijanie ich przemocą, mimo to przychodzą dziesiątki tysięcy ludzi − to rozsądny prezydent, gdy by się taki na miejscu pana Komorowskiego znajdował, powinien uznać to za sygnał, że coś robi nie tak.

Ci, którzy przychodzą i przyjeżdżają na Marsz Niepodległości, ryzykując policyjną inwigilację, rozmaite szykany po drodze, wystawiając się na opluwanie przez media i na pałki wspieranych przez czynniki oficjalne bandziorów, robią to właśnie po to, by pokazać, że nie akceptują tej elity politycznej i medialnej. Jeśli jeden z jej liderów uważa, że to źle, niech postara się odzyskać ich zaufanie i udowodnić, że robi cokolwiek, by być prezydentem wszystkich Polaków, a nie tylko marionetką rządzącej sitwy i dobrze „ustawionych" w III RP salonów.

Bronisław Komorowski tymczasem usiłuje się bezceremonialnie wepchnąć na społeczne obchody, by z wykorzystaniem przewagi, jaką daje mu stanowisko, policyjna ochrona i lizusowskie oddanie oficjalnych mediów, przyćmić i stłamsić niezadowolonych, odepchnąć ich od pomników, zasłonić, i w ten sposób stworzyć propagandowy pozór „jedności moralno-politycznej Polaków" skupionych wokół jedynie słusznej władzy.

Tyle, co do świadomego mieszania pojęć. Co do obłudy − niewielu jest polityków, którzy zrobili więcej dla rozpalania dzielących Polaków emocji, niż obecny prezydent. Jego sumienie obciąża przede wszystkim zainicjowanie cynicznej, odrażającej i niestety bardzo skutecznej operacji socjotechnicznej, mającej na celu zniszczenie poczucia wspólnoty, jakie narodziło się na chwilę po smoleńskiej tragedii (pisałem o tym szczegółowo, odsyłam do starych tekstów, by się nie powtarzać). Trudno bowiem wierzyć, żeby zapowiadając w pierwszym zdaniu pierwszego udzielonego po wygranych wyborach wywiadu pilne usunięcie krzyża z Krakowskiego Przedmieścia nie wiedział Bronisław Komorowski, jakie działania w ten sposób uruchamia.

Ale i wcześniej działalność Bronisława Komorowskiego jako polityka III RP zawsze służyła budowaniu podziałów, a nie ich przekraczaniu, pomimo tego, iż w przeciwieństwie do partyjnych kolegów znalazł się na stanowisku, na którym elementarna polityczna logika nakazywałaby coś wręcz przeciwnego. Jako marszałek Sejmu z natury rzeczy powinien wchodzić w buty po Rataju i głosić, że wprawdzie jest przedstawicielem konkretnej, większościowej partii, ale będzie się starał być marszałkiem całej izby. Tymczasem ścigał się z Niesiołowski i Palikotem w rzucaniu zniewag i okazywaniu pogardy nie tylko przywódcom opozycji, ale przede wszystkim ich elektoratowi, owej „ciemnej" Polsce, która, jak się wtedy upojonym sukcesem platformiarzom wydawało, wymiera jak dinozaury i nigdy już nie zagrozi władzy, wpływom i apanażomy ich, oświeconych i jedynie słusznych.

Do czczenia ramię w ramię ze mną (bo tylko za siebie mówię, choć myślę, że podpisze się pod moimi słowami wielu) pcha się prezydent, za którym, jak za Wałęsą kłamstwa bolkowe, ciągnie się odór niejasnych kontaktów z WSI i oczywistego kłamstwa, jakiego się w tej sprawie dopuścił. Kłamstwa, które zamiast wyjaśnić − przydeptał i ukrył pod zmową milczenia. Który nigdy nie wyjaśnił, co zrobił z ekspresowo po tragedii smoleńskiej przejętymi archiwami, znajdującymi się wcześniej w gestii jego poprzednika. Który stawiając sprawy na głowie chciał rocznicę Bitwy Warszawskiej uczynić okazją do czczenia bolszewickich najeźdźców. A obchody Święta NIepodległości, na czele których chce dziś stawać, najpierw usiłował zablokować łamiącą wszelkie normy przyzwoitości, oprotestowaną zgodnie przez wszystkie organizację broniące praw obywatelskich ustawą, i zmienił taktykę dopiero gdy okazało się, że jego nieudolnie rządzące ugrupowanie nie zdołało tej ustawy „przeprocedować" w odpowiednim czasie.

Jak już raz napisałem − jeśli Janusz Palikot nagle znowu przepoczwarzy się w katolickiego fundamentalistę i zapragnie jednoczyć Polaków na wspólnych obchodach rocznicy beatyfikacji Jana Pawła II, to ja na organizowane przez niego obchody iść nie zamierzam. Dokładnie z tej samej przyczyny nie zamierzam obchodzić Święta Niepodległości z jego przyjacielem, sprawującym dziś najwyższy urząd III RP. Podobnie, jak nie obchodziłem patriotycznych świąt z tak dziś dowartościowywanym przez prezydenta Komorowskiego towarzyszem Jaruzelskim, choć deklarował on patriotyzm równie ostentacyjnie, i nawet podkreślił to przywracając w „ludowym" wojsku w miejsce ruskich okrągłych czap tradycyjne polskie rogatywki.

Tradycjonalizm i − jakby to ująć − „prawicowość" polityka Bronisława Komorowskiego uważam za maskę, za gesty równie puste i nijak się mające do jego rzeczywistych dokonań, jak owe jaruzelskie rogatywki. Oczywiście, Bronisław Komorowski, w przeciwieństwie do Jaruzelskiego, wygrał wybory, i ma za sobą zebraną przy urnach większość. Dlatego nie wzywam do usunięcia go z urzędu, który źle sprawuje, sposobami innymi niż konstytucyjne. Ale godzenie się z werdyktem większości (cóż, Władysław Gomułka miał kiedyś za sobą tłumy jeszcze większe i bardziej entuzjastycznie) wyczerpuje moje obowiązki obywatelskie względem władzy, którą uważam za niegodną.

Obchody Święta Niepodległości nie powinny dzielić? To przecież nie obchody nas dzielą. Dzieli nas to, że jedni dziedzictwo tego święta rozumieją jako wezwanie do kierowania się polskim interesem państwowym i narodowym, a inni do tego stopnia uważają samą niepodległość za przeżytek, niepotrzebny we współczesnym świecie anachronizm i przeszkodę w postulowanym roztopieniu się Polaków w jakiejś wyższej, „europejskiej" tożsamości, że odzierają święto 11 listopada z jego historycznego sensu i promują „nową świecką tradycję" fetowania tego dnia jakiejś enigmatycznie pojmowanej „kolorowości" i „nie podlegania nienawiści".

Dzień Niepodległości jest tylko jedną z okazji, by ci, którzy się roztapiać w „kolorowości" nie chcą, zamanifestowali swoją niezgodę wobec dążącej do tego szeroko pojętej władzy i stojących za nią warstw uprzywilejowanych. I sądzę, że tak jak w latach poprzednich, nie uda się ich sprzeciwu zagłuszyć ani zohydzić.
Rafał A. Ziemkiewicz

--


"Główną motywacją mojej aktywności publicznej była potrzeba władzy
i żądza popularności. Ta druga była nawet silniejsza od pierwszej,
bo chyba jestem bardziej próżny, niż spragniony władzy. Nawet na pewno..."

- Donald Tusk: Gazeta Wyborcza, 15–16 października 2005

Nie udało się Marszu Niepodległości „ wygwizdać"

Nowy film z video.banzaj.pl wiêcej »
Redmi 9A - recenzja bud¿etowego smartfona