|
Data: 2009-05-17 18:45:28 |
Autor: cirrus |
"Obrońca" uciśnionych? |
Użytkownik "cirrus" <cirrus@tinvalid.kdami.net> napisał w wiadomości news:...
# Karol Guzikiewicz stawia krzesło na środku pokoju. Zdejmuje marynarkę. Siada: - Jestem tylko skromnym fanatykiem związkowym. To nie czas, żeby pisać o mnie - mówi . Zmyliła mnie ta jego marynarka w delikatne prążki. Szłam na spotkanie z wiceszefem "Solidarności" Stoczni Gdańsk.
Z człowiekiem w niebieskim kasku i takiej samej kamizelce.
Z wrzeszczącym facetem.
A siedzi naprzeciwko mnie elegant, moduluje głos, uśmiecha się, wymawia miękko literę "r", ma ciepłe oczy pluszowego misia i upudrowaną łysinę,
bo umalowali go dziś w studiu telewizyjnym.
Guzikiewicz sam o sobie
- Pochodzę z mieszanej rodziny polsko-ukraińskiej. Rodzina matki
mieszkała w Uścieczku nad Dniestrem. Przesiedlili ich po wojnie do
Gdańska. Ukraińcy z naszej stoczni [właścicielem Stoczni Gdańsk jest
ukraińska firma ISD] wiedzą o tym, że częściowo ich popieram, ale że
wiem też, jaką krzywdę wyrządzili Polakom.
Urodziłem się w 1964 roku. Mama wychowała mnie samotnie, mieszkaliśmy w Gdyni. Noszę jej panieńskie nazwisko. Ojca raz widziałem, był chyba księgowym. Przysłał mi na osiemnaste urodziny kartkę z życzeniami.
Napisał tam coś w tym rodzaju, że cieszy się, bo nie będzie już musiał
płacić alimentów.
Mama była pielęgniarką w szpitalu miejskim w Gdyni oddelegowaną do opieki nad dziećmi w żłobku tygodniowym. Niewiele pamiętam ze swojego
dzieciństwa, szkoła podstawowa też mi umknęła. Ale nigdy nie zapomnę
grudnia 1970 roku. Szedłem z mamą za rękę przy prezydium w Gdyni. Był
ranek. Naprzeciwko maszerowali milicjanci. Nagle jeden wycelował
karabin w stronę matki i powiedział "Odsuń się, kurwo, bo już nie
żyjesz!". To na zawsze zapadło w mojej osobowości.
Stoczniowcy, którzy znają Karola Guzikiewicza od dawna, mówią, że po raz pierwszy założył kask i ruszył na czele robotników palić opony chyba tuż
po ogłoszeniu upadłości stoczni w 1995 roku. Wcześniej, podczas
protestów, pełnił funkcję zaopatrzeniowca. Ale po upadku zakładu
reaktywował Komitet Obrony Stoczni, czyli nieformalną strukturę, w
której działa anonimowo kilkudziesięciu członków. KOS działa do dziś,
współorganizował ostatnią, kwietniową demonstrację w Warszawie.
Wcześniej na terenie stoczni członkowie organizacji rozrzucili ulotki:
"Nie jadąc do Warszawy, pomożesz w likwidacji stoczni, a odprawy takiej
jak w Gdyni też nie dostaniesz. W razie blokowania lub utrudniania
wyjazdu przez mistrzów lub kierowników prosimy o podawanie nazwisk pod
numer telefonu 15-28, będziemy rozliczać odpowiednio tych, co chcą
pomóc w likwidacji stoczni". Stoczniowcy, którzy znają Karola
Guzikiewicza od dawna, nie chcą podać swoich nazwisk. Nie jest dobrze
narazić się na gniew władz zakładowej "Solidarności". O takim
człowieku, który przedstawia wiceprzewodniczącego w innym świetle, niż
on sam siebie widzi, pojawiają się artykuły w piśmie "Rozwaga i
Solidarność", ulotki na terenie zakładu. - On potrafiłby zniszczyć
człowieka. Pikietować z ludźmi pod domem, stać z transparentami, rzucać
petardy. Niepotrzebne nam to - mówi jeden z anonimowych stoczniowców. -
Dawniej mógłby też doprowadzić do naszego zwolnienia. To było w
czasach, gdy nie było prywatnego właściciela stoczni. Nowych prezesów z
nadania politycznego wystarczyło tylko postraszyć petardami pod oknem,
pokazać im kilka transparentów i "Solidarność" rządziła stocznią. To
Gałęzewski z Guzikiewiczem zwalniali z pracy niewygodnych ludzi,
decydowali, kto ma być mistrzem, kierownikiem i nie dopuszczali do zwolnienia swoich. "Solidarność" się wyrodziła. Było jak za komuny.
Tylko zamiast pierwszego sekretarza mieliśmy pierwszego przewodniczącego.
Prezesi chcieli mieć spokój społeczny, a w zamian za to pozwalali
kierować polityką kadrową na terenie zakładu. Stocznia pokrywała koszty
ich wyjazdów na wiece i demonstracje. Ale Ukraińcy się ich nie słuchają.
Stoczniowcy, którzy znają Karola Guzikiewicza od dawna, chwalą jego dawną pracę jako finansisty zakładowej "Solidarności".
- To był cichy człowiek. Borowczak trzymał go na krótkiej smyczy -
mówią. - Nie robił żadnych głupot, mało się odzywał, za to bardzo
dobrze zajmował się pieniędzmi. On ma do tego żyłkę. W latach 90. był
akwizytorem funduszu Nationale Nederlanden, teraz ubezpiecza
związkowców z ramienia banku Nordea, gdzie "S" ma swoje konto. Gdy
Borowczak odszedł i przewodniczącym został Roman Gałęzewski, zaczęło
się ręczne sterowanie wyborami. Podsuwano ludziom gotowce z wytycznymi,
jak głosować. Wycięto w pień tych, którzy nie zgadzali się z władzami.
Guzikiewicz i Gałęzewski zaczęli tworzyć tandem. Zły i dobry policjant.
Karol rozrabia, a Roman, który go podpuścił, rozkłada bezradnie ręce i
mówi, że gdyby był przy tym, toby do tego nie dopuścił. Ale właśnie leżał nieprzytomny w szpitalu. On zawsze jest nieobecny, gdy Karol demonstruje. # Ze strony:
http://wyborcza.pl/1,99219,6606638,Czlowiek_z_piany.html
--
stevep
|
|
|
Data: 2009-05-17 19:11:02 |
Autor: cirrus |
"Obrońca" uciśnionych? |
Użytkownik "cirrus" <cirrus@tinvalid.kdami.net> napisał w wiadomości news:gupcib$tqe$1news.vectranet.pl...
Użytkownik "cirrus" <cirrus@tinvalid.kdami.net> napisał w wiadomości news:...
# Karol Guzikiewicz stawia krzesło na środku pokoju. Zdejmuje marynarkę. Siada: - Jestem tylko skromnym fanatykiem związkowym. To nie czas, żeby pisać o mnie - mówi . Zmyliła mnie ta jego marynarka w delikatne prążki. Szłam na spotkanie z wiceszefem "Solidarności" Stoczni Gdańsk.
Z człowiekiem w niebieskim kasku i takiej samej kamizelce.
Z wrzeszczącym facetem.
A siedzi naprzeciwko mnie elegant, moduluje głos, uśmiecha się, wymawia miękko literę "r", ma ciepłe oczy pluszowego misia i upudrowaną łysinę,
bo umalowali go dziś w studiu telewizyjnym.
Guzikiewicz sam o sobie
- Pochodzę z mieszanej rodziny polsko-ukraińskiej. Rodzina matki
mieszkała w Uścieczku nad Dniestrem. Przesiedlili ich po wojnie do
Gdańska. Ukraińcy z naszej stoczni [właścicielem Stoczni Gdańsk jest
ukraińska firma ISD] wiedzą o tym, że częściowo ich popieram, ale że
wiem też, jaką krzywdę wyrządzili Polakom.
Urodziłem się w 1964 roku. Mama wychowała mnie samotnie, mieszkaliśmy w Gdyni. Noszę jej panieńskie nazwisko. Ojca raz widziałem, był chyba księgowym. Przysłał mi na osiemnaste urodziny kartkę z życzeniami.
Napisał tam coś w tym rodzaju, że cieszy się, bo nie będzie już musiał
płacić alimentów.
Mama była pielęgniarką w szpitalu miejskim w Gdyni oddelegowaną do
opieki nad dziećmi w żłobku tygodniowym. Niewiele pamiętam ze swojego
dzieciństwa, szkoła podstawowa też mi umknęła. Ale nigdy nie zapomnę
grudnia 1970 roku. Szedłem z mamą za rękę przy prezydium w Gdyni. Był
ranek. Naprzeciwko maszerowali milicjanci. Nagle jeden wycelował
karabin w stronę matki i powiedział "Odsuń się, kurwo, bo już nie
żyjesz!". To na zawsze zapadło w mojej osobowości.
Stoczniowcy, którzy znają Karola Guzikiewicza od dawna, mówią, że po raz pierwszy założył kask i ruszył na czele robotników palić opony chyba tuż
po ogłoszeniu upadłości stoczni w 1995 roku. Wcześniej, podczas
protestów, pełnił funkcję zaopatrzeniowca. Ale po upadku zakładu
reaktywował Komitet Obrony Stoczni, czyli nieformalną strukturę, w
której działa anonimowo kilkudziesięciu członków. KOS działa do dziś,
współorganizował ostatnią, kwietniową demonstrację w Warszawie.
Wcześniej na terenie stoczni członkowie organizacji rozrzucili ulotki:
"Nie jadąc do Warszawy, pomożesz w likwidacji stoczni, a odprawy takiej
jak w Gdyni też nie dostaniesz. W razie blokowania lub utrudniania
wyjazdu przez mistrzów lub kierowników prosimy o podawanie nazwisk pod
numer telefonu 15-28, będziemy rozliczać odpowiednio tych, co chcą
pomóc w likwidacji stoczni". Stoczniowcy, którzy znają Karola
Guzikiewicza od dawna, nie chcą podać swoich nazwisk. Nie jest dobrze
narazić się na gniew władz zakładowej "Solidarności". O takim
człowieku, który przedstawia wiceprzewodniczącego w innym świetle, niż
on sam siebie widzi, pojawiają się artykuły w piśmie "Rozwaga i
Solidarność", ulotki na terenie zakładu. - On potrafiłby zniszczyć
człowieka. Pikietować z ludźmi pod domem, stać z transparentami, rzucać
petardy. Niepotrzebne nam to - mówi jeden z anonimowych stoczniowców. -
Dawniej mógłby też doprowadzić do naszego zwolnienia. To było w
czasach, gdy nie było prywatnego właściciela stoczni. Nowych prezesów z
nadania politycznego wystarczyło tylko postraszyć petardami pod oknem,
pokazać im kilka transparentów i "Solidarność" rządziła stocznią. To
Gałęzewski z Guzikiewiczem zwalniali z pracy niewygodnych ludzi,
decydowali, kto ma być mistrzem, kierownikiem i nie dopuszczali do zwolnienia swoich. "Solidarność" się wyrodziła. Było jak za komuny.
Tylko zamiast pierwszego sekretarza mieliśmy pierwszego
przewodniczącego. Prezesi chcieli mieć spokój społeczny, a w zamian
za to pozwalali kierować polityką kadrową na terenie zakładu.
Stocznia pokrywała koszty ich wyjazdów na wiece i demonstracje. Ale
Ukraińcy się ich nie słuchają. Stoczniowcy, którzy znają Karola
Guzikiewicza od dawna, chwalą jego dawną pracę jako finansisty
zakładowej "Solidarności". - To był cichy człowiek. Borowczak trzymał
go na krótkiej smyczy - mówią. - Nie robił żadnych głupot, mało się
odzywał, za to bardzo dobrze zajmował się pieniędzmi. On ma do tego
żyłkę. W latach 90. był akwizytorem funduszu Nationale Nederlanden,
teraz ubezpiecza związkowców z ramienia banku Nordea, gdzie "S" ma
swoje konto. Gdy Borowczak odszedł i przewodniczącym został Roman
Gałęzewski, zaczęło się ręczne sterowanie wyborami. Podsuwano ludziom gotowce z wytycznymi, jak głosować. Wycięto w pień tych, którzy nie
zgadzali się z władzami. Guzikiewicz i Gałęzewski zaczęli tworzyć
tandem. Zły i dobry policjant. Karol rozrabia, a Roman, który go
podpuścił, rozkłada bezradnie ręce i mówi, że gdyby był przy tym,
toby do tego nie dopuścił. Ale właśnie leżał nieprzytomny w szpitalu.
On zawsze jest nieobecny, gdy Karol demonstruje. # Ze strony:
http://wyborcza.pl/1,99219,6606638,Czlowiek_z_piany.html
Matador poczytaj sobie jeszce raz.
--
stevep
|
|